copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
SŁOWOŻERSTWO
Przez teksty moja znajomość z Dariuszem Bitnerem zaczęła się w roku 1979, do telefonicznej doszło w maju 1980 i chyba niedługo potem do znajomości bezpośredniej, która w sposób naturalny przemieniła się w przyjaźń, trwającą już lat trzydzieści.
Jak na przyjaźń czysto literacką jest ona przez sam czas wystarczająco zweryfikowana, dla Dariusza Bitnera obejmuje ona całe życie od dojrzałej młodości, dla mnie ostatnią dekadę przed starością i całą starość, która zdążyła już zsędziwieć.
Jeśli przez trzydzieści lat była to przyjaźń obustronnie intensywna, to można postawić pytanie, co w sensie literackim stanowi jej fundament Mam przekonanie, że tym fundamentem jest obustronne zaufanie literackie, ja wierzę, że Dariusz Bitner jest z urodzenia człowiekiem słowa, jego narzędziem i zapamiętałym użytkownikiem, on, mam nadzieję, nie ma wątpliwości, że mam wyczucie słowa, znam się na nim i w potrzebnych mi zakresach nienagannie go używam.
Słowo i dla niego, i dla mnie nie jest celem samym w sobie, jest narzędziem naszego bycia w świecie, we wszystkich naszych doświadczeniach świata, w poznawaniu go i, co najważniejsze, w obronie przed światem.
Obydwaj jesteśmy ludźmi lęku przed światem i życiem, jesteśmy uczłowieczonym lękiem i trwogą przed wszystkim, mamy przeciwko wszystkiemu w słowie jedyne narzędzie dostępu do łaski i wybawienia, ratunek dla nas w słowożyciu, w słowożerstwie.
Używam mocnych słów w imieniu swoim i jego, choć nigdy nie zostało to tak przez żadnego z nas sformułowane dla nas i między nami w żadnej postaci naszych kontaktów w mowie i piśmie. Formułuję to za nas obydwu jak gdyby na trzydziestolecie naszej przyjaźni. Robię to pod wpływem lektury jego utworu do opublikowania, utworu innego w swoim charakterze niż to, co Dariusz Bitner w książkach jako prozę artystyczną sobie właściwą opublikował, co publikował, niejako na jej marginesie, w „Twórczości” dość często.
Czytałem to z ukrywaną urazą za zdradę słowa sztuki dla słowa w użytku intelektualnym nieartystycznym, dla słowa informacji naukowej, w najlepszym razie słowa popularyzacji intelektualnej, jakiegoś pogranicza publicystyki czy eseistyki.
Nie dotyczy to tekstów z ostatnich dwóch czy trzech lat, gdy teksty pod tytułem Stamtąd przemieniały się w konfesyjną eseistykę egzystencjalną.
W Jesieni w Szczecinie – jest to dzieło niebywałe – robi się użytek z tych tekstów, nie jest to jednak mechaniczny przedruk, lecz nowa – także czysto artystyczna – kompozycja tekstów eseistycznych o charakterze filozoficznym, naukoznawczym, sztukoznawczym z wyraźnym piętnem indywidualnej podmiotowości i często wręcz konfesyjnej jak w ostatnich kawałkach cyklu Stamtąd.
Pisarzy z moich rewirów czy wyborów bardzo często posądzano o amtelektualizm, nie dostrzegano czasem nawet tytułów naukowych i funkcji akademickich, tymczasem nawet oniryści (jak Krystyna Sakowicz) lub rzekomi soliptycy (jak Dariusz Bitner) mogliby być ozdobą niezbiurokratyzowanych uniwersytetów. Niegdyś Jan Drzeżdżon stał się przecież charyzmatycznym nauczycielem na Uniwersytecie Gdańskim.
Dariusz Bitner w swojej prozie refleksyjnej raz po raz potrafi zabłysnąć swoimi lekturami z zakresu kosmologii lub fizyki, swoim znawstwem polskiej i niepolskiej literatury science-fiction albo literatury i sztuki dla dzieci, może napisać atrakcyjny esej o Borgesie i zadziwić najbardziej niespodziewanymi zainteresowaniami naukowymi lub artystycznymi.
W swoich narracjach intelektualnych, tak inaczej można nazwać jego prozę refleksyjną, przeprowadza on samodzielne analizy zachowań kulturalnych dzisiejszego człowieka i obserwuje zjawiska kulturalne, nie obracając w kółko tych samych formułek francuskich filozofów, nie powtarzając obiegowych refleksji metaliterackich, sięgając do własnych doświadczeń pisarza praktyka z bogatym i zróżnicowanym dorobkiem pisarskim.
Takiej własnej metaliterackości było u niego zresztą mnóstwo w powieściach, opowiadaniach i zwłaszcza we wszelakich miniaturach prozatorskich, czego mędrkom od literatury nie bardzo chciało się czytać, bo co czytać sztandarowego autora „nowej prozy”, skoro można cieszyć się czytaniem powieści kryminalnych lub pornograficznych, a dla nauki i pokrzepienia i w ogóle dla wyższych celów rezerwując publicystyczną beletrystykę polityczną wyłącznie właściwej proweniencji. Drzeżdżony, Schuberty, Łuczeńczyki i Bitnery nie tyle są obcy ideowo, ile męczą i zanudzaj ą z czystego oportunizmu swoim wymyślonym artyzmem i estetyzmem.
Tymczasem nawet postulowana prawda czasu historycznego jakoś omijała twórczość wyznawców tradycji i krzepicielsrwa serc i umysłów i była bardziej wiarygodna u rzekomych pięknoduchów i eksperymentatorów prozy. Przez ich empiryzm poznawczy i autentyzm doświadczeń zewnętrznych i wewnętrznych człowieka w świecie. Przez poznawanie całym sobą i na własną odpowiedzialność jak w narracjach Krystyny Sakowicz w Po bólu (1995, moja lektura maszynopisów w latach 1985 i 1986), u Dariusza Bitnera w wielu dużych i małych prozach i także u wielu młodych poetów, którzy w opresjach stanu wojennego nie zapominali o naturze poezji i naturze jej języka. Jan Drzeżdżon robił podobnie w swoich narracjach metaforycznych i fikcjonalnych, które publikował, jeśli mógł, i tych, które do dziś nie są opublikowane lub są opublikowane częściowo. U Bitnera docenił to niedawno Jerzy Franczak w „Twórczości”.
Ważność wydarzeń historycznych nie jest i nie może być żadną miarą w aksjologii artyzmu we wszystkich sztukach, także w literaturze, czyli w poezji i prozie, takiej prozy refleksyjnej, jak w Jesieni w Szczecinie nie wyłączając.
Całe dzieło pisarskie Bitnera – powieści i opowiadania – jest niemałe i przez swoje znaczenie wybitne. Tylko nowelistyka Dariusza Bitnera w części zgromadzonej w tomie Sam w śmietniku słów, przygotowanym do druku przez Czytelnik, miała imponujący rozmiar. Transformacja wydawnicza początku lat dziewięćdziesiątych pochłonęła tom tak dokumentnie, że bodaj jedyny ślad po nim pozostał w moim Sposobie myślenia, który zdążył się ukazać przed transformacją (bez drugiego tomu, który jak Sam w śmietniku słów zaginął bez śladu).
Jest możliwe, że Jesień w Szczecinie powstawała jako rzecz służebna wobec całej twórczości pisarskiej Dariusza Bitnera, sam z tym przekonaniem zaczynałem lekturę (w miarę lektury jednak przestawałem o tym myśleć), rezultat finalny zaprzecza takiemu myśleniu.
Jesień w Szczecinie jest dziełem w pełni autonomicznym i równorzędnym pisarsko ze wszystkim, co autor wcześniej opublikował, Jest także możliwe, że odrębność literacka prozy refleksyjnej od prozy beletrystycznej okaże się atutem dla części czytelników. Z rozmaitych powodów i pod pewnymi względami niektóre rodzaje prozy refleksyjnej dla niektórych czytelników są łatwiej dostępne i nie sprawiają takich kłopotów jak szyfry artystyczne prozy powieściowej lub nowelistycznej.
Przede wszystkim jednak Jesień w Szczecinie nie jest u Dariusza Bitnera pod tym względem czymś nowym, refleksyjność koegzystuje u niego z narracjami fikcjonalnymi i autobiograficznymi dość często i od dawna. Teraz refleksyjność idzie w parze z autobiograficzną faktografią.
Najbardziej intrygująco przedstawia się to w zbiorze opowiadań Książka (2006), refleksyjność i metaliterackość istnieją w niej jak gdyby w ukryciu, przybierają postać intelektualnego założenia, że układa się coś w rodzaju antologii własnych stylów narracyjnych w nowelistyce i prozie powieściowej.
Utwory Książki są czymś podobnym do kompozycji autopastiszów, które nie są repetycją, lecz nowym wglądem w całość własnego dorobku pisarskiego, mają prezentować jego stylową różnorodność, wyręczając niejako krytykę, która przecież wobec tego autora nie poczuwa się do swoich obowiązków.
Książkę i Jesień w Szczecinie – przy wszystkich odrębnościach – łączy myślenie autorskie na przedpolach starości, kiedy chce się ogarnąć, czego się w życiu dokonało. Książka przypomina style i struktury artystyczne własnej twórczości, Jesień w Szczecinie daje rejestr głównych jej intelektualnych kontekstów, które tę twórczość warunkowały swoim wpływem na świadomość i na wyobraźnię twórczą.
Dariusz Bitner – razem z Krystyną Sakowicz, Januszem Rudnickim i Grzegorzem Strumykiem – należy do najwybitniejszych prozaików z roczników pięćdziesiątych, do tych, których przemiany czasów i transformacje kultury nie obezwładniły twórczo lub nie zepchnęły na manowce sztuki.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy