Smak osobliwości, Twórczość 6/1965

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

SMAK OSOBLIWOŚCI

Stanisław Zieliński, Wyciecz­ki balonem nr 2. Gawędy z pretekstem, Warszawa 1964

Ktoś gdzieś napisał, że u dwóch na­szych mistrzów gawędy o książkach, to znaczy u Iwaszkiewicza i Stanisława Zielińskiego, nigdy nie można przewi­dzieć, co będą czytać i o czym będą gawędzić. To pewne, że ani Iwaszkiewicz, ani Zieliński nie czytają książek takiego czy innego zbiorowego schematu. Twierdzę jednak, że przewi­dzieć można. Iwaszkiewicz ma kilka dziedzin literatury i piśmiennictwa, którymi interesuje się systematycznie i z niezachwianą wiernością. Iwaszkie­wicz jako czytelnik uprawia najbardziej luksusowy rodzaj lektury. Folguje w przede wszystkim swoim ustalonym upodobaniom czy dobrowolnie przyjętym obowiązkom. Lektury Iwasz­kiewicza układają się według własnej, całkowicie przejrzystej zasady wyboru. W Rozmowach o książkach Iwaszkiewicza prawie nie zdarzają się niespodzianki.

U Zielińskiego na pierwszy rzut oka wszystko jest od sasa i łasa. Po zasta­nowieniu, da się odkryć w tym kramie z książkami jeśli nie zasady, to przy­najmniej intencje wyboru. Rzecz w tym, że Zieliński, w przeciwieństwie do Iwaszkiewicza, nie czyta tylko tego, co chce czytać. Taki luksus to u Zieliń­skiego w najlepszym wypadku zaledwie połowa lektury. W tym, co chce czytać, jest z kolei skazany na ograniczenia i wobec tego czyta to, co niezbędne. Nie sposób być gawędziarzem i nie mówić o sobie. Z tego, co chce czytać, czyta Zieliński głównie to, co w nim inspiruje gawędziarstwo, co wiąże się z jego spo­łeczną i duchową biografią.

Druga połowa lektur Zielińskiego to lektury z obowiązku. Poza pisarstwem Zieliński uprawia także zawód lektora. Zawodowy obowiązek to jeszcze nie wszystko. Zieliński należy do tych po dawnemu wychowanych ludzi, którzy przestrzegają obowiązków towarzys­kich. Czwarta część lektur Zielińskiego w nich znalazłaby wytłumaczenie. Jed­nym słowem i u Zielińskiego nie ma co przesadzać z żywiołem niespo­dzianki w jego lekturach. Zieliński jest jednym z nas, mam na myśli nas, niewolników obowiązkowego czytania, czyli krytyków.

Przyznam się otwarcie, że wiedząc lub domyślając się, na jakiej zasadzie dana książka trafiła do lektury Zielińskiego, śledziłem z ogromnym zainteresowa­niem, jak Zieliński daje sobie radę z książkami, których bez jakiegoś obo­wiązku raczej by nie czytał. Nie sztuka pisać mistrzowskie gawędy o książkach, które specjalnie do tego celu się wybie­ra. Sztuka wybrnąć z kłopotliwych sy­tuacji. W tym względzie mistrzostwo Zielińskiego podziwiam bez reszty. Zie­liński góruje nawet nad owym swatem z anegdoty, który zdołał przekonać o zaletach tego, że jego kandydatka jest ślepa, głucha i kulawa, a na nieśmia­łą wątpliwość, że jest także garbata, odpowiedział, że przecież nie mo­że mieć wszystkich zalet. Zieliński w takim wypadku gotów jest garb przed­stawić jako jeszcze większy cymes. Zieliński, podobnie jak ów swat, nicze­go nie ukrywa, a argumentuje z więk­szym od niego przekonaniem. Bo Zieliń­ski rzadko kpi w swoich argumentach. Kpina to dla niego za łatwy gatunek humoru. Tak jak za łatwy także byłby humor wynikły ze sztucznej i głupiej powagi. Zieliński pisze szczerze i praw­dziwie poważnie, a nie zapomina przy tym nigdy, że za tą szczerością i po­wagą kryje się humor najwyższego ga­tunku. Ten, który wynika ze świado­mości czy choćby przeczucia granic po­wagi.

Wysunąłem sugestie, które mogą się wydać z gruntu nieprawdopodobne. Miałby Zieliński tak samo poważnie pisać o Bablu i o Makarczyku, to o Makarczyku tak samo szczerze, jak o Bab­lu? A dlaczego nie? Babel jedna spra­wa, a Makarczyk druga, między nimi nie ma nic wspólnego, jedna drugiej nie wyklucza, dla obydwu powinno się zna­leźć miejsce. Z książkami tak jak z ludźmi. Ludzie są mądrzy i głupi, brzydcy i ładni, zdrowi i chorzy i można powiedzieć, że współżyjemy z wszy­stkimi jednakowo i na ogół rzadko kto jest tak bezwzględny, że chciałby znisz­czyć mądrych, ładnych i zdrowych albo na odwrót – głupich, brzydkich i cho­rych, czy według jakiejś złożonej zasa­dy wyboru. Twierdzę więc, że Zieliński szczerze i poważnie chwali Babla i chwali Makarczyka. Każdego za co innego oczywiście. Z publikowania książek nie wynika większe wspólnictwo między autorami niż z życia – między ludźmi. Ludzi łączy to, że żyją, autorów to, że publikują. Może jeszcze to, że ludzie chcą żyć, że autorzy chcą publikować. Zieliński wie, że dla ksią­żek trzeba mieć tyle samo tolerancji, co dla ludzi.

Podzielam w pełni stanowisko Zielińskiego, choć nie będę ukrywał, że nie doszedłem jeszcze do tak rozległego smakowania osobliwości książek. Po­dejrzewam zresztą, że Zieliński smakuje te osobliwości nie bez własnego pisar­skiego wyrachowania. One są mu po­trzebne do jego własnego pisarstwa.

Zieliński od lat szokuje swoich czy­telników niewyczerpaną pomysłowością w wymyślaniu rzeczy doskonale absur­dalnych. Tego wszystkiego nie sposób samemu z głowy wymyślić. Tym trzeba się karmić. Bez Paukszty można by na przykład na śmierć zapomnieć o wzruszającym całowaniu drzew. Zieliński chwali Pauksztę za „buziaki w plene­rze” i na dowód szczerości podaje, że sam w ten sposób pisze: „Pożegnanie z lasem wypadło wzruszająco. Ucało­wałem rosłą jodłę. Żolka rzuciła się w objęcia buka. Modrzewiom posłaliśmy całusa”. Na tak jawną kpinę pozwolił sobie Zieliński dlatego, że chciał zdra­dzić coś ze swych pisarskich tajemnic. Kpiny jednak jest w Wycieczkach ba­lonem o wiele mniej, niż się o tym zwy­kle sądzi.

Osobliwe upodobania literackie Zielińskiego wynikają z głębokich filozo­ficznych racji. Że w Wycieczkach ba­lonem święci triumf humor Zielińskiego, to sprawa taka sama. jak w całym jego pisarstwie. Prawdziwi humoryści są zawsze filozofami. Nawet wtedy, gdy o tym nie wiedzą.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content