Spełnienie, czytane w maszynopisie, Twórczość 2/1983

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

SPEŁNIENIE

Kamień na kamieniu (moja lektura maszynopisu 1982) jest rezultatem dzie­sięcioletniej pracy pisarza w tak zwa­nej pełni sił twórczych. Nagi sad i Pa­łac nie były zapowiedziami, są to pisarskie dokonania o sprawdzonym znaczeniu w polskiej prozie. Wybitny pisarz, który całą dekadę życia poświę­ca jednemu dziełu, gra o wszystko w literaturze, licząc na takie spełnienie, które rozstrzygnie jego pisarski los.

Gigantyczna powieść Wiesława Myś­liwskiego jest pisarskim spełnieniem najwyższej miary, życie tego dzieła będzie bardzo długie, strach ogarnia, gdy się ma świadomość, co to znaczy pierwsze słowo o dziele, którym zawładnie cała machina działań komen­tatorskich istniejących i przyszłych szkół refleksji o literaturze.

Dzieło Myśliwskiego będzie się roz­kładać na czynniki pierwsze, rozćwiartuje się je i na nowo poskłada, skaże się na skomplikowany, dwuznaczny i podejrzany żywot tak zwanych arcydzieł, bo czymś takim Kamień na ka­mieniu jest z całą pewnością.

Z wszystkich arcydzieł najbardziej kocham arcydzieła nie znane przeze mnie i – przy daremności wszelkiego apostolstwa literackiego – jakby dla siebie odkryte. Ragnhildę Olava Duuna, Noc wiosenną lub Pałac lodowy Tarjei Vesaasa mogę traktować jako niemal tylko moją duchową własność, od Ulissesa i Stu lat samotności oddzie­la mnie morze znanych i nieznanych, przydatnych i całkowicie bezużytecz­nych słów, którymi pastwią się nad nimi uczeni i głupcy.

Dzieło Myśliwskiego na pastwę uczoności spod świecącej lub ciemnej gwia­zdy jest skazane, Myśliwski prowokuje uczoność nieskończonością jawnych i ukrytych źródeł swojej wiedzy o czło­wieku, żer znajdą u niego znawcy literatury, filozofii, teologii, socjologii i folklorystyki, kompozycją jego dzieła zajmą się muzykolodzy, przyrodoznawcom. historykom kultury materialnej i językoznawcom wszelkiej maści stwa­rza Myśliwski przedmiot studiów na całe lata.

Spotkało mnie więc rzadkie szczęście, że jestem jednym z pierwszych, we­dług konfesji autora – drugim, czytelnikiem niezwykłego dzieła. Według mnie jestem nawet czytelnikiem pierwszym, ponieważ żona pisarza, Wacława Myśliwska, nie jest tylko czytelniczką Kamienia na kamieniu, lecz jego duchowa współtwórczynią.

Lekturę Kamienia na kamieniu psuć mi może jedynie moja własna – wiem, że niepotrzebna – wiedza o literatu­rze, nie wtrącają się w to jednak żadni inni, mądrzy lub głupi uczeni w piśmie. To dzieło najlepiej czytać bez wiedzy o jego źródłach, poddając się magii słów najniezbędniejszych i w tej niezbędności tak dostojnych jak słowa Duuna lub Vesaasa, Myśliwski wydobył je z mowy, którą po raz pierwszy za­pisywali Jan Kochanowski i ksiądz Jakób Wujek, mają więc one w polszczyźnie swój żywot wieczny.

Teoretycznie biorąc, gdyby założyć, że język literatury oznacza tylko zasób słów, można by przypuścić, że Kamień na kamieniu mógłby powstać już w czasach Kochanowskiego lub w dowol­nym czasie późniejszym. Że realnie mógł powstać dopiero dziś i najprawdopodobniej ani wcześniej, ani później (jak w swoim czasie Listy emigrantów z Brazylii i Stanów Zjednoczonych 1890-91, jedno z ważniejszych źródeł Kamienia na kamieniu), to jest kwestia dla jakiejś tęgiej, jeśli taka się zdarzy, polonistycznej głowy.

Powieść Myśliwskiego w prozie pol­skiej poprzedziły tylko cztery dzieła, w których wykryć by można pokrewień­stwo ich charakteru z Kamieniem na kamieniu: Chłopi Reymonta, trylogia Kunefałowa Piętaka, Życiorys własny robotnika Jakuba Wojciechowskiego i Konopietka Redlińskiego. Inne wybit­ne dzieła pisarzy nurtu chłopskiego al­bo nie przymierzają się do klasycznej epiki (Worcell, Nowak, Pilot, Stachura, Drzeżdżon, Łoziński), albo nie są na jej miary.

Chłopi są tym, czym są, czyli arcy­dziełem mimo wszystko zastępczym i literacko strywializowanym, epickość trylogii Kunefałowej Piętak wymusił na sobie wbrew sobie, wymuszenie ma swoje konsekwencje literackie, Życiorys własny robotnika jest arcydziełem pi­sarskim z czystego przypadku, w Konopielce epickość jest sarkastyczna, Redliński nie chce wypełnić wielowie­kowego braku polskiej literatury, on ją za ten brak oskarża i napiętnuje.

Myśliwski, wypełniając wielowiekowe puste miejsce w polskiej literaturze, bierze na siebie cały ciężar odwiecz­nych epickich zobowiązań artystycz­nych, uklasycznia się w stosunku do Nagiego sadu i Pałacu, nawiązuje z całą powagą do tradycji, podejmując ryzyko epickiej wzniosłości.

Epickość dawnych typów, wielu tak twierdzi i ja do nich się zaliczana, nie bardzo jest już możliwa i nawet nie bardzo potrzebna. W prozie światowej skończyła się ona na Prouście, który upodmiotowił procedurę poznania epic­kiego, ale nie zrezygnował z niezależ­ności epickiego przedmiotu poznania, stwarzając tym samym najnowocześ­niejszą formę starej epiki, tę formę na skutek szczególnej potrzeby kontynuo­wał po Prouście Bunin; Joyce, Faulkner, Kafka, Broch, Gütersloh i inni wielcy nie są już epikami w klasycz­nym sensie, tylko naiwni (dużo takich, to prawda) czytają ich czasem jak epi­ków.

Bunin spełnił swoją powinność epic­ką z głębokiej potrzeby, której nie była w stanie uznać cała wielka literatura rosyjska, sądzę, że Myśliwski podobnie głęboko odczuł nie spełnioną potrzebę literatury polskiej, widzę – przy wszystkich różnicach – wyraźną ana­logię między Życiem Arsieniewa a Ka­mieniem na kamieniu, obydwa dzieła podobnej doskonałości stworzyła po­trzeba ocalenia poprzez sztukę niepowtarzalności i pełni jedynych w swoim rodzaju zamkniętych układów życia i świata. Z takiej potrzeby wyrastała wszelka epika; gdy skończyła się sama możliwość niepowtarzalności i pełni jakiegokolwiek układu życia i świata, zanikła rzeczywista potrzeba epicka i prawdziwa epika umarła śmiercią naturalną.

Czy to miałoby znaczyć, że Kamień na kamieniu jest dziełem spóźnionym? Nie jest spóźnione to, co nie mogło się zdarzyć wcześniej (ponieważ się nie zdarzyło), choć powinno. Myśliwski spełnia epicką powinność wobec chyba jednego z ostatnich układu świata o cechach niepowtarzalności i samowy­starczalnej pełni. Polski świat chłopski stworzył się sam przed wiekami na ziemi uprawianej pośród borów, z zew­nątrz przyjął jedynie chrześcijańskiego Boga i jego Słowo, trwał przez tysiąc­lecie, umarł na naszych oczach, jeśli miałby zmartwychwstać, nie zmar­twychwstałby już ani w swojej niepowtarzalności, ani w samowystarczal­nej pełni.

Ten świat władał własnym wspania­łym słowem, obdarowywał nim przez wieki całą polską literaturę, wydał wie­lu własnych pisarzy, nie wydał dzieła, które byłoby w całości nim i z niego. Wyrok przeznaczenia, losu i powinno­ści padł na Myśliwskiego, został on zmuszony i z pokorą zmusił sam siebie do pracy nad takim dziełem. Opus magnum natum est.

Nie można było tego przewidzieć, bo we wszystkim, co Wiesław Myśliw­ski napisał wcześniej, w prozie nawet bardziej niż w dramatach, był drama­turgiem. Jako dramaturg wykazał swo­je wtajemniczenie w tragizm istnienia, ale nie ujawnił w niczym, że stać go także na humor, bez którego prawdzi­wa epickość nie jest możliwa. Epickość jest wypadkową równowagi między tragizmem a komizmem, muszą one się przenikać, muszą poprzez nie utoż­samiać się wielkość człowieka z jego małością, żeby uchwytny się stawał jego skończony wymiar, kiedy wielkość i małość istnienia ogląda się w per­spektywie nieistnienia, kiedy byt prze­gląda się w nicości.

W prawdziwej epice konieczna jest perspektywa metafizyczna, tradycyj­nych planów metafizycznych w Ka­mieniu na kamieniu nie ma, zastępuje je szczególna i wszechobecna w narra­cji metafizyczność początku i kresu ist­nienia. Metafizyczność polega na ich niedostępności poznawczej, na tym, że początek i kres są tajemnicą.

Z ciężarem tej tajemnicy człowiek Myśliwskiego żyje na codzień i od święta, chce wszystkim, co robi, tajem­nicę przeniknąć, chce w nią wtargnąć, chce ją obłaskawić, płodząc i rodząc uczestniczy w tajemnicy początku, za­bijając – jest zdolny do zabijania, za­bija nie tylko z konieczności na wojnie, może zabić w zabawie, prowokując własną śmierć – wdziera się w tajem­nicę końca, tajemnicy początku i końca dotyczą wszystkie obrzędowe i wszyst­kie praktyczne działania, wokół tych tajemnic krążą myśl i wyobraźnia, do nich dociera się poprzez płacz i poprzez śmiech, w płaczu i w śmiechu odkrył Myśliwski narzędzia poznania skutecz­niejsze od rozumu i wyobraźni, płacz i śmiech umożliwiają transcendencję od ja do tego, co ja nie jest, co jest by­tem, w który ja zostało wrzucone.

Ja, pisze o tym święty Augustyn w Wyznaniach, jest poznawczo bezradne wobec swego początku nawet z okresu niemowlęctwa, ja o sobie z pierwszych lat wie tylko to, co może wydedukować z obserwacji innych, bohater i narrator Kamienia na kamieniu do­znaje siebie sprzed narodzin poprzez płacz całego organizmu – raz jeden w życiu taki płacz go otworzył – przy rodzącej na łące krowie.

O tym motywie w dziele Myśliwskie­go nie wolno mi wspomnieć bezosobo­wo. W przeżyciu Szymona Pietruszki – tak się nazywa bohater i narrator Ka­mienia na kamieniu – wskrzesił mi Myśliwski pamięć dziecięcych przeczuć znaczenia płaczu, dzięki Kamieniowi na kamieniu zrozumiałem u schyłku ży­cia znaczenie, płaczu mojej matki, która w czasie mojego dzieciństwa więcej płakała i śmiała się, niż mówiła. Przez zbieg, okoliczności oznacza to dla mnie coś zadziwiającego, jakiś żart ontologiczny w stylu Borgesa. Autor Kamie­nia na kamieniu przyznał się, że scenę jedynego w życiu płaczu Szymona Pie­truszki kształtował pod wrażeniem mo­jego Wielkiego Płaczu, którego świadkiem stał się przez przypadek.

Zahaczam o intymną sprawę mojej obecności w Kamieniu na kamieniu. Nie jestem w nim portretowany, do­stępem do świata, który został stwo­rzony, nawet jego twórca nie rozporzą­dza samowolnie, jego decyzjami kieru­ją, tak to nazwijmy,, wyższe koniecz­ności, mógłbym – być może – zostać upostaciowany w organiście, który chce ożywić cmentarz i zasiedlić na nim ptaki, albo w zmęczonym sprawami ziemi i nieba starym proboszczu, ale nie jestem, występuję jednak w narra­cji, i to często. Mnie dotyczy okrutna refleksja, w której narrator Szymon przykłada swoją miarę do czytającego w godzinie śmierci na szpitalnym łóżku adwokata: „Naczyta się człowiek, na­czyta, a potem i tak to wszystko do ziemi z nim pójdzie”.

Prawdziwe czytanie nie jest „uciecz­ką w bibliotekę”, jak w związku z Prozą z importu napisał ktoś niemą­dry, czytanie może być najintensyw­niejszym duchowo obcowaniem ze sobą i ze światem, w perspektywie epickiej, z jakiej narrator Kamienia na kamieniu patrzy na wszystko, może to być tylko szczególnie jaskrawa mar­ność nad marnościami. Bezwzględna prawda, do jakiej chce dotrzeć autor Kamienia na kamieniu, nie może podlegać żadnym złagodzeniom, Myśliwski, przyjąwszy miary epickie, nie jest władny w niczym od nich odstąpić. Autor Kamienia na kamieniu musi być bezwzględny i jest w każdym słowie swojej narracji.

Długotrwała (od dziesiątków lat) i bliska zażyłość, jaka mnie łączy z autorem Kamienia na kamieniu, mo­że zakłócić odczucia duchowego respek­tu we wzajemnych stosunkach. Po lekturze Kamienia na kamieniu mój res­pekt dla Wiesława Myśliwskiego wzrósł do tego stopnia, że się zatrwo­żyłem. Czyżby rzeczywiście nie można było z bliska widzieć właściwych wymiarów człowieka? Nie sądzę, żeby tak musiało być. Przypuszczam, że sam Myśliwski zatrwożył się samym sobą, użyję słów Romana Turka, „zażyw­szy ostatecznego wysiłku”, który do­prowadził do powstania Kamienia na Kamieniu.

Moje życie, najsmutniejsze ze smut­nych, nie poskąpiło mi bliskości z kilkorgiem ludzi niemałej miary, tę miarę potrafiłem zawsze rozpoznać i nie do­puścić do jej deprecjacji w powszed­niości życia. Chyba jest to jedyny ro­dzaj szczęścia, jaki mnie w życiu nie ominął. Przejawem takiego szczęścia szczególnie ważnym jest świadkowanie narodzinom Kamienia na kamieniu.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content