Sprawdzalność, czytane w maszynopisie, Twórczość 8/1983

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

SPRAWDZALNOŚĆ

Maszynopis powieści Nic się nie zmieni Marka Bukowskiego (moja lek­tura 1983) świadczy niezbicie, że autor nie ma pojęcia o pisaniu na maszynie, jest na bakier z ortografią i czasem z gramatyką, nie zna technicznej kon­wencji zapisu narracji literackiej. Z te­go wszystkiego tylko drastyczne błędy maszynowe komplikują i utrudniają lekturę.

Dość kuriozalna ortografią i zwłasz­cza niekonwencjonalna interpunkcja – jest to interpunkcja konsekwentnie intonacyjna, w całości na usługach języ­ka mówionego – nie są obojętne dla artystycznej wiarygodności tego tek­stu, dla jego niezrównanego autentyzmu.

Marek Bukowski zna i chce znać tyl­ko język mówiony. Chciałoby się po­wiedzieć, że zna on tylko młodzieżowo-studencki żargon, ale literacko mo­głoby to być mylące. Takie określenie oznacza zwykle językową stylizację, inkrustację tradycyjnie pisanego tekstu żargonowymi słowami, i to głównie w dialogach.

Język narracji Marka Bukowskiego nie ma żadnej żargonowej charaktery-styczności, prawie nie ma w nim żargonowych słów, kolokwialność jego ję­zyka jest głęboka i wyłączna, jest to kolokwialność zdań prostych nierozwiniętych, więcej nawet, są to głów­nie równoważniki zdań, częściej z do­myślnym orzeczeniem niż z domyślnym podmiotem, w tym języku zniknęły cał­kowicie ślady retorycznej składni, sło­wa urwały się z łańcucha zdania pisa­nego i odzyskały wolną przestrzeń, sta­ły się znaczeniowo samodzielne, nazywają najzwięźlej jak można namacal­ną rzeczywistość, ponieważ są to sło­wa bezwzględnie konieczne; słów niekoniecznych Marek Bukowski w ogóle nie używa, wyczuwa prawie bezbłęd­nie, jakie słowo w określonej potrze­bie jest słowem do wypowiedzenia, słowa inne go nie interesują, do­tyczy to także narracji nie wypowia­danej, we wszystkich strukturach nar­racyjnych język u niego jest jeden i ten sam.

Ze względu na sygnalizowane właści­wości zapisu trudno mieć pewność, czy autor ma świadomość charakteru języ­ka, w którym prowadzi narrację, czy tylko instynktownie wyczuwa, jaki ję­zyk jest dla niego prawdziwy. Sądzę, że raczej to drugie. Swoista filozoficzność językowa nie musi być w tym przypadku wymysłem indywidualnym, właściwości języka kolokwialnego są zawsze wytworem zbiorowości, która nim się posługuje.

Zasługa pisarska Marka Bukowskie­go polega na tym, że wydobywa on w narracji na jaw nie zewnętrzne, ro­dzajowe, właściwości języka kolokwial­nego młodzieży przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, lecz je­go właściwości ukryte, filozoficzne.

Z języka jego narracji wyparowały niemal całkowicie wszelkie pojęcia ab­strakcyjne. Trafiają się w niej czasem abstrakcyjne pojęcia fizyczne (pada gdzieś słowo „grawitacja”), ale chyba nie pada słowo „miłość”, choć w spo­sób czysto umowny i dla jawnej zgry­wy, można użyć słowa „kocham”, jeśli chce tego jakaś głupia partnerka sek­sualna.

Pojęcia abstrakcyjne, jeśli ktoś je z uporem podsuwa, odrzuca się jak pi­łeczkę pingpongową: „Ja wcale nie je­stem reakcyjny, tylko zawsze mówię co innego, niż wymaga ode mnie czy to taki facet jak on, czy ojciec” (ma­szynopis, s. 137). Trzeba dobrze rozumieć charakter języka, jakim chce się tu mówić, żeby się ani trochę nie zgor­szyć pozornie drastyczną deklaracją narratora: „Nie znoszę domu, rodziców, kolegów, przyjaciół nie mam, ale jak­bym miał też bym ich nie lubił” (tam­że, s. 113).

Przy konsekwentnym odrzucaniu sło­wa „miłość” ze wszystkimi jego za­stosowaniami i wszystkich słów jemu podobnych w narracji Marka Bukow­skiego mówi się dużo o doświadczeniu właśnie tego, co to słowo nazywało, zanim stało się słowem kłamstwa, całkowicie pustym i pozbawionym związku z doświadczeniem.

Odrzuciwszy słowo puste, które ni­czego już nie nazywa, narrator powie­ści Bukowskiego odzyskuje narracyjny dostęp do rzeczywistego doświadczenia.

Opowieść o wzajemnych stosunkach z Jolą lub Alą wypełniłaby słowo „mi­łość” całkiem nową treścią, jeśli już chciałoby się go koniecznie użyć. Tak samo wygląda sprawa z „miłością do rodziców” i Bóg wie do czego jeszcze.

Stosunek narratora do siebie i świa­ta definiuje to, co się mówi, ale jesz­cze bardziej to, co się pomija absolut­nym milczeniem.

Świat Marka Bukowskiego jest z całą pewnością światem zredukowanym do całkowitej sprawdzalności, niesprawdzalne nie istnieje, wszystko co trąci abstrakcją to metafizyka, słowo „metafizyka” zostało w narracji użyte, nie w kanonicznym znaczeniu jednak, lecz dla określenia granicy sprawdzal­ności, znaczy ono tyle samo, co ubi leones, tam nie byłem, o tamtym nie mam nic do powiedzenia.

Ktoś, dla kogo świat jest piramidą ciągle żywego komunału kulturalnego, może dostrzec w tej narracji świade­ctwo duchowego barbarzyństwa. Ja te­go tak nie nazwę. Dla mnie jest ona świadectwem cudownej wprost odpor­ności wobec terroru kłamstwa, kłam­stwa nie ma, nie ma ono dla mnie żadnego dostępu, mówi, nie mówiąc czegoś takiego ustawicznie narrator powieści Nic się nie zmieni. Gdyby o mnie chodziło, niczego – poza błędami maszynowymi – bym w tej narracji nie poprawiał. Manifestuje się w niej prawda, która straciłaby coś ze swej pełnej wiarygodności, gdyby chciało się ją literacko ufryzować.

Zaszkodzi sobie sam, kto sądzi, że prawdy takiej nie musi poznawać. Jest to prawda z przyszłością.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content