Świat był w porządku, Twórczość 7/1959

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

ŚWIAT BYŁ W PORZĄDKU

Hanna Malewska, Opowieść o siedmiu mędrcach, Warszawa 1959

Hipponikowi wydawało się, gdy po latach wspominał swoją największą przygodę w życiu – rozmowę z Heraklitem z Efezu, że przeżył wówczas go­dzinę doskonałej harmonii wszechświata:

„Świat był w porządku.

Heraklejtos miał rację: dwa krań­ce łuku, ciągnące każdy w swoją stro­nę, nadają prosty lot strzale. A na­winięta na dwa przeciwległe kołki struna gra.

Krotoniaci mieli może taką samą słuszność, jak Zamolksis i Alkamajon, najlepsi z ludzi.

Był wtedy piękny wieczór, a gaj przy świątyni delijskiej pachniał podobnie jak stare drzewa wkoło Heroon Philipposa. Tamto było ostatnią bło­gosławioną godziną życia. Nie podob­na już nigdy mieć tego szczęścia, co wtedy, w zgodzie z bogami i ze świa­tem. Jeżeli zapłakałem, to właśnie chyba z żalu po owej godzinie” (Opo­wieść o siedmiu mędrcach, s. 304). Zaczynam wywód od owej wielkiej godziny Hipponika, którego opowieść zamyka prześwietną Opowieść o sied­miu mędrcach, ponieważ Hipponikowi przydarzyło się to, do czego po fałszywych tropach dążyła Malewska we wszystkim, co wyszło spod jej pióra. Wszystko jest u niej projekcją ładu, którego być nie może poza godziną ekstazy. Malewska szukała go na zewnątrz – w historycznych „postaciach świata” – i w dodatku szukała na zim­no „z mędrca szkiełkiem i okiem”. Nie wiedziała tego, co wiedział Heraklit z Efezu, że co innego jest pieśń, a co innego rzeczywistość. Nie rozu­miała, jak Hipponik przed swoją go­dziną, dlaczego krok Przeznaczenia po­doba mu się w pieśni, choć płacze, że różne rzeczy muszą się zdarzać w rze­czywistości. Dopiero w swej godzinie odczuł Hipponik świat tak, jak go odczuwał Homer. „Wszystko było na swoim miejscu, jak w wierszu Home­ra; ale można było dotknąć tego” (s. 312). Słuchacz sprostał śpiewakowi w godzinie zrozumienia, która jest tyl­ko stanem ducha, kiedy wszystko, co jest, wydaje się być dobre, a nawet doskonałe.

Opowieść o siedmiu mędrcach po­wstała w godzinie zrozumienia, która jest dla Malewskiej godziną spełnienia. Rzadko tak długo i z takim uporem mimo ustawicznych klęsk dąży ktokolwiek do jednego. Do czegoś, o czym wie się niemal na pewno, że jest niemożliwe. Od dawna już prze­stano wierzyć, że istnieje możliwość pogodzenia człowieka z naturą świata. W sztuce naszego wieku zwyciężyło przekonanie, że człowiek jest przeciw naturze, a natura przeciw człowieko­wi. Że może nawet zawsze tak było, tylko o tym nie chciano wiedzieć. Że człowiek może szukać ładu już tylko w samym sobie i że go w dodatku znaleźć nie zdoła. Że powinien szukać z pełną świadomością, iż szuka nada­remnie, ponieważ nic innego nie pozostało mu do zrobienia. Piszący to jest po stronie tych, którzy tak właśnie są­dzą. Krok Przeznaczenia podoba mu się w pieśniach, które dawno już powstały i nie powstają więcej. Opowieść o siedmiu mędrcach jest dlatego pieś­nią zdumiewającą.

Przeczytałem wszystko, co napisała Malewska przed Opowieścią o sied­miu mędrcach, z poczucia obowiązku i prawdę mówiąc – z niesmakiem. Ze złośliwą satysfakcją, że chce się tu zbierać to, czego nikt nie posiał. Mniejsza o pensjonarską Wiosnę grec­ką (1932). Któż nie przeżył młodzień­czego zachwytu dla piękna greckiego świata, który jest najpiękniejszą baś­nią europejskiej kultury. Ale Żelazna korona (1936), rozłażący się w szwach mit ładu w obrzydliwym i problema­tycznym cesarstwie rzymskim hiszpań­skiego Karola V? Ale Kamienie wołać będą (1946) – ckliwa i kruchciana le­genda świętego państwa we Francji za czasów Ludwika IX? Ale nawet Przemija postać świata (1954), gdzie tylko iluzoryczna perspektywa historii pozwala dostrzec i zaaprobować wąt­pliwy porządek w niewątpliwym chao­sie? Czy fakt, że chaos przetrwał, może być argumentem na rzecz istnienia ładu? Wszystkie te pieśni o rzekomym ładzie różnych historycznych „postaci świata” wydawały się być owocem za­dziwiającego uporu, którego źródłem jest poczciwa wiara, czyli po prostu naiwność.

W Żelaznej koronie trzeba było nie­mal nie widzieć cienia Wielkiego In­kwizytora, umiejętnie pomniejszać Marcina Lutra, uczynić nic nie zna­czącym tego kogoś, kto by mógł z boku widzieć obydwu wielkich rzeczników dwóch sprzecznych porządków – Ka­rola V i Lutra. Jest nim w powieści Jerzy de Tournay – postać tyleż in­teresująca, co bez znaczenia.

Święte królestwo budowniczych ka­tedry w Beauvais, symbolu powszech­nej zgodności uczuć i myśli, jest re­zultatem tak imaginacyjnej koncepcji ładu, jak pozornie przeciwstawne, a w istocie tożsame utopie arkadyjskie o wiele późniejszego pochodzenia.

Dopiero Przemija postać świata przynosi bardziej ważką myślowo pró­bę odnalezienia zrębów ładu, który mógłby być czymś w rodzaju powłoki kulistej, określającej granice chaosu. W tym najdonioślejszym przed Opowieścią o siedmiu mędrcach dziele Malewskiej prawdziwszy jest jednak sprzeciw wobec chaosu niż afirmacja tego, co mogłoby świadczyć za ewentualnym porządkiem. Afirmacja jako wniosek ostateczny wydaje się tym bardziej wątpliwa, że powieść Malew­skiej ma po raz pierwszy u niej dwa główne układy odniesienia: dosłownie historyczny i metaforycznie współ­czesny. Dla tego drugiego układu od­niesienia metafora historyczna nie jest w żadnym razie wystarczającym ar­gumentem na rzecz afirmacji. Co więcej, afirmacja ta u pisarza o tym kie­runku myślenia, co Malewska, wydaje się szczególnie ryzykowna, niemal za­skakująca. Ważniejsze jest w tej po­wieści zupełnie co innego. Przezwyciężenie dosłowności jako zasady tzw. powieści historycznej. Odkrycie dwóch układów odniesienia jest decydującym krokiem do odkrycia najdonioślejszej właściwości wszelkiej wielkiej litera tury – nieskończoności konkretnych układów odniesienia, słowem do odkrycia uniwersalności prawdziwej sztuki, która poprzez jedyność wyraża powszechność świata. W sztuce uniwersalnej nie istnieją ro­dzaje powieściowe, nie istnieje więc także coś tak dziwnego, jak powieść tzw. historyczna. Powieść tzw. historyczna stanowiła punkt wyjścia pi­sarstwa Malewskiej, Przemija postać świata jest jej przezwyciężeniem, Opo­wieść o siedmiu mędrcach jest jej za­przeczeniem. Malewska przebyła taką samą drogę rozwojową, jak Parnicki od Aecjusza ostatniego Rzymianina poprzez Srebrne orły do Końca „Zgo­dy Narodów”.

Najpełniejszą zapowiedzią tego od­krycia estetycznego, jakim jest dla Malewskiej Opowieść o siedmiu mędr­cach, są dwa opowiadania z tomu Sir Tomasz More odmawia (1956). Mam na myśli Koniec Cranmera i Ostatniego na arenie. Malewska odkryła w nich powszechną tożsamość konfliktów mo­ralnych człowieka. „Nie wiem – pisze Malewska we własnym posłowiu – czy nie skrzywdziłam rzeczywistego, żyjącego kiedyś człowieka nazwiskiem Cranmer moim widzeniem jego cha­rakteru – z którym kojarzą mi się i rysy epoki, a raczej wszystkich epok bizantyńskiego kultu władzy” (Sir To­masz More odmawia, 1956, s. 136). Określenie „wszystkie epoki bizantyń­skiego kultu władzy” ma jeszcze do­raźne akcenty polemiczne, w istocie oznacza jednak uznanie moralnej toż­samości człowieka w ogóle. Od uzna­nia moralnej tożsamości człowieka prosta droga prowadzi do uznania ontologicznej tożsamości świata. Histo­ryczne „postacie świata” nie zmienia­ją jego istoty. Świat i natura są toż­same we wszystkich swoich kształ­tach. Historyzm jest więc kategorią służebną, gdy chodzi o wyjaśnianie zewnętrznych kształtów rzeczywistości, jest bezużyteczny, gdy chodzi o zrozu­mienie jej istoty. W sztuce uniwersal­nej historyczne kształty rzeczywistości nie są niczym więcej, jak tematycznym pretekstem.

Jakież to powszechne zjawisko mo­ralne przedstawia pisarka w postaci szesnastowiecznego biskupa angielskie­go? Zdawałoby się, że zjawisko dezintegracji moralnej człowieka jest odkryciem dwudziestowiecznej literatury, która dopiero teraz je dostrzegła, po­nieważ nie istniało wcześniej. Postać biskupa Cranmera jest wszakże aż nadto historycznie usprawiedliwiona. Cranmer musiał być w istocie takim właśnie, jak go zobaczyła Malewska. „I gratulował sobie, że on sam od początku wybrał separację myśli od słów, a spraw sumienia od spraw ko­nieczności. Dzięki temu niemal sam jeden ze współczesnych mógł na włas­ny użytek myśleć prawidłowo” (tam­że, s. 73-74).

W Końcu Cranmera dokonał się także po raz pierwszy u Malewskiej przełom w technice stylistyczno-narracyjnej. Zniknęła po Kraszewskim odziedziczo­na konwencja narratora, eksplikującego prostaczkom zdarzenia historii. Od Żelaznej korony po Przemija postać świata konwencja ta panuje wszech­władnie, chociaż w tej ostatniej po­wieści mniej jest historycznej styliza­cji, a więcej psychologicznego auten­tyzmu mowy pozornie zależnej. W Że­laznej koronie nauczyciel szkółki ludo­wej opowiada historię powszechną: „Nie był to czas na zaczepki: rozwiały się nadzieje, które wzbudziło w Niem­czech spustoszenie Rzymu, cesarz musiał wyruszyć na sejm Rzeszy wprost z Bolonii, jeszcze z papieskim namaszczeniem na czole — iż mie­czem zdolnym poprzeć wyrok wormacki sprzed lat. Dziwne znaki na niebie i ziemi zwiastowały straszliwe wypad­ki, a Luter tłumaczył księgę Daniela o skończeniu świata” (Żelazna korona, 1954, s. 139). Po czymś takim tech­nika narracyjna w Końcu Cranmera jest rewelacją. Narrator-komentator wtargnął tu w system kategorii my­ślowych szesnastowiecznego człowie­ka, wystarczających do precyzyjnego opowiadania o tym, co się temu czło­wiekowi przydarzyło. Żadna pseudo-historyczna stylizacja językowa nie jest tu potrzebna. Gdy się posiadło ciało i duszę języka, można odrzucić jego historyczny kostium.

Dopiero jednak koncepcja narracyjna Opowieści o siedmiu mędrcach jest majstersztykiem literackiego wyrafino­wania. Między bakalarstwem narracyj­nym Żelaznej korony a finezją Opo­wieści o siedmiu mędrcach istnieje przepaść wprost niewiarygodna. Tu narratorem jest grecki poeta-filozof, jakiś domniemany opowiadacz z wy­spy Lesbos, który przed swymi greckimi słuchaczami opiewa świat dobrze im znany, lecz już na tyle odległy, że można go upiększać z całkowitą swobodą. Opowiadacz, słuchacze i treść opowieści mieszczą się w zamkniętym kręgu greckiej kultury duchowej z VI i V wieku przed naszą erą. Treść tej kultury wystarcza Malewskiej do tego, żeby poprzez nią wyrazić treść swojej własnej godziny zrozumienia. To wszakże dotyczy treści, nie formy jej dzieła. Forma Opowieści o siedmiu mędrcach stanowi dla nas pierwszą niespodziankę. Książka Malewskiej jest pisana w formie opowieści nie dla nas, lecz dla wtajemniczonych, tak jak listy pisane przez nieznanego nam autora do równie nieznanego adresata. Autorka stawia nas oko w oko z nie­znanym. Poznawanie musimy rozpo­cząć od momentu, gdy nasza wiedza równa się zeru. Jesteśmy postawieni w sytuacji bohaterów powieści Kafkowskich, którzy wraz z pierwszym błyskiem własnej świadomości znaj­dują się w świecie absolutnie im ob­cym i nieznanym. Narratora Żelaz­nej korony można by przyrównać do objaśniacza położenia figur na płasz­czyźnie, na którą wspólnie patrzymy. Opowieści o siedmiu mędrcach słucha­my tak, jakbyśmy się znaleźli w cen­trum czarodziejskiej kuli. którą poznać można po odbyciu całego szeregu przemyślanych wędrówek. Zaczynamy tak jak bohaterowie Kafki, ale stoją przed nami zupełnie różne perspekty­wy. My zostaliśmy umieszczeni w cen­trum naszej kuli, która jest w osta­tecznym efekcie poznawalna. U Kafki i bohater, i my jesteśmy skazani na poszukiwanie środka kuli, któ­rej wymiary są do końca niewiado­me. Ta przeciwstawność tłumaczy wszystko.

Jest to przeciwstawność skończoności i nieskończoności, harmonii i chao­su, poznawalności i niepoznawalności, racjonalności i absurdu, afirmacji i negacji. Wydawałoby się, że tylko kategorie drugiego szeregu są do przy­jęcia dla współczesnego człowieka. Pierwszy szereg obowiązywał w kultu­rach klasycznych, które stały się dziś czymś w rodzaju legendy złotego wie­ku ludzkości. Wydawałoby się, że wi­dzenie człowieka w kategoriach skończoności, harmonii, poznawalności, ra­cjonalności i afirmacji jest przywilejem wzruszającej naiwności, na którą w naszym wieku zdobyć się nie moż­na, choćby się za nią tęskniło. Być może Opowieść o siedmiu mędrcach jest płodem naiwności, ale byłaby to bez wątpienia naiwność idąca w pa­rze z mądrością, a przynajmniej z jednym z jej możliwych kształtów. Jakież zrozumienie bowiem przynosi Malewskiej jej wielka godzina? Czy jej czarodziejska kula zamyka w sobie świat tak niewiele mający wspólnego z prawdą, jak świat Żelaznej korony, Kamienie wołać będą czy nawet Prze­mija postać świata? Wydaje mi się, że świat ten zawiera bardzo istotne, żeby nie powiedzieć najistotniejsze, rysy świata prawdziwego.

Hipponik w godzinie pogodzenia nu­ci straszliwą pieśń o jaskółce: „O tym małym drapieżniku – niezmordowa­nym łowcy muszek, komarów i łątek, głodnym ciągle i żywiącym dzieci. Ze świstem czarnych skrzydeł ugania czarna jaskółka, chwytając, co jej wpadnie w rozwarty dziób. Ale dla ludzi to wesoły zwiastun wiosny, ca­łujący piersią pogodne wody, świergo­cący wśród ciszy pod okapem” (Opowieść o siedmiu mędrcach, s. 314). Świat ten jest światem wszechogar­niającej walki o istnienie, które jest zadziwiającą wypadkową zbrodni, śmierci, którą się zadaje i której się nieuchronnie podlega. I świat ten nie ma nic wspólnego z tym, czego by człowiek pragnął lub o czym by ma­rzył: „Niedługo może głowa Alkajosa spoczywała w pyle, kędziorna głowa z niewielu nitkami siwizny, kasztano­wata, a nad czołem spłowiała od sło­nych wiatrów – w pyle na sinej po­lepie. Ale zdążyło przyjść do niej mnóstwo rzeczy, a wreszcie lęk: że nie jest tak, jak ludzie mówią, wszystko nie jest tak, tylko inaczej – ani z ja­skółką, ani z orłem, ani z niczym” (s. 24). I w świecie tym nie ma żad­nej sprawiedliwości, ponieważ spra­wiedliwość natury jest nie do przyję­cia dla człowieka, a wszelka władza ludzka jest niesprawiedliwa, choćby sprawiedliwość była jej najświętszym zawołaniem. „Szlachecki szczep Bakchiadów, rządzący wtedy Koryntem, władał jakoby w imieniu wielu, lecz żaden szlachcic czy prostak nie dora­biał się tam na handlu czy rzemiośle, jeśli nie był ich krewnym czy sługą” (s. 47). I w tym świecie niesprawiedliwym człowiek może się do tego stopnia upodlić, żeby jak Demokedes wo­bec tyrana Polikratesa wyrzec się wszystkiego, co może być człowiekowi najświętsze: „A gdybym wiedział na­wet o rodzonym ojcu, że jest twoim wrogiem – doniósłbym nie pytany” (s. 203). Czarodziejska kula greckiego świata nie jest i nawet nie może być kulą szczęścia, ponieważ szczęście człowieka zależne jest od czegoś tak przypadkowego, jak istnienie przed­miotu miłości w drugim człowieku. Wystarczyło, żeby Hipponikowi zniknęła dziewczyna, którą kochał, a świat zwalił się dla niego we wszystkich swoich podstawach: „Świat był, ale nie było mostu ani drogi między czło­wiekiem a człowiekiem. Bo rzeczy najpiękniejsze przestały być rzeczywiste” (s. 286). Solon Ateńczyk wykluczył nawet możliwość szczęścia wtedy, gdy­by człowiek zdołał urządzić świat wed­ług swoich pragnień: „Najlepsze pań­stwo nie byłoby dobre” (s. 151).

W czym więc upatruje Malewska po­stawę pogodzenia ze światem aż tak niedoskonałym, a nawet straszliwym? W zadowoleniu z tego, co jest, ponie­waż to, co jest, lepsze jest od tego, czego nie ma. Klasyczna zasada umia­ru – doskonałości w ograniczeniu – jest kluczem do wszystkiego, co dobre dla człowieka. We wszystkich możli­wych zakresach.

W poznaniu: „Cały świat jest na­strojony jak muzyka, lecz znamy z niej dopiero kilka tonów” (s. 264). I na nich trzeba grać.

W etyce, w pojmowaniu wolności i odpowiedzialności. Ostateczną grani­cą wolności człowieka jest granica własnego istnienia: „Było jakieś straszliwe, nie do pojęcia, naruszenie porządku rzeczy w tym młodym i mo­że kiedyś pięknym, który wybrał pętlę zamiast oddechu” (s. 185). Życie jest nieustanną funkcją zabijania, które jest zbrodnią, ale odpowiada się tylko za śmierć, którą się samemu zadaje. A nawet wtedy dana jest człowieko­wi możliwość oczyszczenia przez za­dośćuczynienie. Dion zabił Korrybalosa, kochanka Solona i swego, Kalias, syn Korrybalosą, zabił Diona, który był także jego kochankiem, Solon osiedlił Kaliasa z wdową po Dionie. „Z czasem oboje chyba, ona i Kalias, uznali, że nie ma między nimi żadnego długu” (s. 171). I Kalias pojął za żonę córkę Diona, Aretyllę, która urodziła Hipponika, a ten stał się czło­wiekiem sekty pitagorejczyków. Roz­sądny umiar we wszystkim uwalnia człowieka od sytuacji bez wyjścia. Anakreont nie znał sytuacji bez wyjścia: „A robię zawsze rzecz najmniej przykrą – jeśli muszę coś robić – bo następna będzie już najznośniejsza z pozostałych” (s. 204).

W sztuce: „Doskonała jest twoja opowieść, o starcze, nie ma w niej zbędnego ani niewłaściwego słowa” (s. 171). A także w miłości, która jest dobrem największym i nie ma zmazy w żadnej jej formie: „Ale druha ko­chał więcej niż to, co mu mogła dać Melitta, a złą dolę z nim wolał od do­brej bez niego” (s. 57). „Mężczyźni są jak piękny oręż, okręt czy budowa, kobiety tylko jak drewno czy woda: czerpiesz, kiedy jesteś spragniony, i zapładniasz, żeby mieć dzieci” (s. 162).

Z rozsądnego umiaru we wszystkim rodzi się mądrość, jej wielorakie postacie opiewa Opowieść o siedmiu mędrcach, których nie wszędzie znają tych samych, ponieważ nie ma modelu mądrości. Mądrość jest właściwością ludzi mądrych i nie istnieje poza ni­mi. Opowieść o siedmiu mędrcach jest właściwie opowieścią o dziesiątkach czy nawet setkach doświadczonych mężów, z których każdy jest mądry, ale inaczej. Z nich wszystkich można za legendą wybrać siedmiu, ale nie muszą to być ci sami dla każdego. Wy­bieranym przez wszystkich bywa So­lon, ale i on nie jest niczym więcej, jak mądrym wśród wielu. „Solon to nie bóg, o wielki królu – rzekł jeniec stawiony przed Cyrusem. – Ani też kapłan. Ale on to mi rzekł: nikt nie wie, czy jest szczęśliwy, kto nie był nieszczęśliwy; czy jest wolny, jeśli nie popadł w niewolę, i czy jest równy innym ludziom, jeśli nie przyjął nigdy wspólnego losu” (s. 148).

Ta mądrość Solona mogłaby być główną podstawą tego wielkiego podniesienia na duchu, które może czło­wiekowi przynieść godzina pogodzenia. Lecz Solon powtórzyłby chyba za Heraklitem: „Chcę rzec, co mówię. Ja mówię rzeczy proste, jak do dziecka. Lecz nie chcę, by mi wierzono” (s. 308). W imię prawdziwej mądrości nikt nie potrzebuje komukolwiek wierzyć. Mądrość zdobywa każdy we właściwy sobie sposób – mądrość jest indywidualna. Heraklit Malewskiej wyjaśnia rzecz bez reszty, mówiąc tylko we własnym imieniu:

„– Wiadomo mi tylko, w którą stro­ną mam patrzeć i iść.

– Ty sam czy też wszyscy?

– Każdy z osobna w tę stronę, co wszyscy. A raczej jak żeglarze z róż­nych punktów widnokręgu do tego sa­mego portu. Jeśli jest jakaś strona, gdzie ktokolwiek z ludzi iść nie może – to nie ta, nie idź tam. A jeśli nie umiesz jeszcze osądzać ludzi i por­tów, jak dokręca się lirę i łuk: z obu końców – naucz się najpierw” (s. 308).

Znakiem rozpoznawczym wszelkiej mądrości jest końcowy znak zapyta­nia. Ismeniasz poucza o tym swego syna: „Pamiętaj, synu Chremonie, że gdy jesteś o czymś najmocniej prze­konany, może to być znaczna pomył­ka” (s. 111). Hipponik mógł powie­dzieć – „świat był w porządku” – tylko dlatego, że mu się przydarzyła taka godzina w życiu, w której tak go właśnie odczuł. Znaczy to jednak – świat może być w porządku, ponieważ każdemu może się przydarzyć godzina pogodzenia.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content