copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
SYMFONICZNOŚĆ
W narrację powieści pod odważnym (ale precyzyjnym) tytułem Spacer do kresu dnia (moja lektura maszynopisu 1987) wplata Marek Gajdziński cytaty z wielu autorów, występują one w charakterze motta, przerywnika lub pointy narracyjnego fragmentu, nie pełnią jednak funkcji intelektualnego komentarza, lecz wskazują źródło inspiracji dla wyobraźni autorskiej lub zawierają sugestię skojarzeniową dla wyobraźni czytelnika.
Najczęściej cytowanym autorem jest Stanisław Ignacy Witkiewicz (dziesiątki razy), po kilka razy przywołuje się Jana Drzeżdżona i Marka Słyka, jednorazowo cytowani są między innymi Edward Stachura i Andre Gide, źródłem ani jednego cytatu nie stał się Witold Gombrowicz, tylko jak sądzę, dlatego, że jest w narracji Marka Gajdzińskiego wszechobecny. O jednej jeszcze wszechobecności z różnych powodów nie wspomnę.
Wszechobecność Witolda Gombrowicza w tej powieści jest najwyraźniejsza w stylistyce i, tak to nazwę, w technice funkcjonowania wyobraźni kreacyjnej, jedno i drugie wywodzi się głównie z jednego utworu, a mianowicie z Kosmosu, ta konkretność związków z Gombrowiczem jest chyba równie ważna jak wybór tych wszystkich autorów, których nazwiska tu padły lub zostały zasugerowane.
Z zestawu tych i paru jeszcze innych nazwisk dałoby się naszkicować mapę literackich lądów, między którymi porusza się autor Spaceru do kresu dnia, można by na niej wyznaczyć hierarchię intelektualnych powiązań i artystycznych skłonności Marka Gajdzińskiego, wynikałyby z tego oczywista nadrzędność powieściotwórczych koneksji z autorem Kosmosu i zaskakująca przeciwstawność wobec niego wszystkich artystycznych zboczeń i odchyleń, które, wzięte razem, równoważą i tym samym likwidują tę nadrzędność.
Z racjonalistycznego rygoryzmu w budowaniu zdania, akcji, fabuły i postaci powieści u Gombrowicza mało da się zachować, jeśli rygoryzm zostanie zwichnięty i zwichrowany za sprawą surrealistycznych i onirycznych luzów i swobód w stosunku do słowa, zdania i wszystkich elementów świata, który się buduje czy tworzy. Stylistyczna i kreacyjna wszechobecność Gombrowicza w narracji Spaceru do kresu dnia nie musi być i nie jest jednoznaczna, ból kości bywa często taki sam po zapasach miłosnych i po bójce, uległość i bunt idą równie często w parze jak miłość i nienawiść, fascynacja przechodzi nieraz niepostrzeżenie w którekolwiek ze swoich przeciwieństw.
Na długotrwałe i harmonijne związki tego akurat początkującego pisarza z tym akurat mistrzem nie ma w ogóle żadnych warunków.
Przy całej językowej finezji mistrz jest ostentacyjnie (kryje się za tym językowy dramat) jednogłosowy, jakikolwiek pozór mówienia innym głosem wymaga od niego pisarskiego mozołu i prowadzi do efektów, które można lubić lub nie lubić, uczeń natomiast jest z natury wielogłosowy, opowiadając formalnie jednogłosowo mówi on wielojęzycznie, każde słowo przynależy u niego do wielu językowych porządków. Mogą to być porządki języka pojęciowego lub symbolicznego, różne porządki indywidualnych (autorskich) języków literackich, różne porządki społecznych języków kolokwialnych.
Słowo „hrabia” na przykład (używają go obydwaj) ma u mistrza sens jeden, i to kanoniczny, u ucznia ma ono mnóstwo znaczeń, znaczenia kanonicznego w ogóle by w nim nie było, gdyby nie występowało ono w aluzjach literackich do mistrza. Uczniowi zdecydowanie bliższy jest sens, jaki ma ono u Witkiewicza niż u Gombrowicza, słowo „hrabia” znaczy u każdego z nich coś absolutnie różnego. U ich ucznia ma ono sens głównie symboliczny, oznacza ono w zasadzie wszelką pańskość, ale w różnych zastosowaniach społecznych języka symbolicznego (autentyczne języki kolokwialne są z zasady symboliczne) pańskość może być tożsama z chamskością albo z jakimkolwiek uprzywilejowaniem społecznym, albo z dekadencją i z degeneracją, z dewiacją seksualną na przykład.
W narracji Spaceru do kresu dnia najczęstszym synonimem słowa „hrabia” jest żargonowe słowo „ciota”, które w narracji Marka Gajdzińskiego nie zostało użyte, ponieważ przy jego naturalnej wielogłosowości, gdy każde słowo brzmi pod względem znaczeń jak orkiestra symfoniczna, nie cierpi się na przymus używania słów tych a nie innych.
Przy tak zasadniczej odrębności przyrodzonych i pielęgnowanych języków dwóch autorów stosunek zależności ucznia od mistrza musi mieć charakter koincydentalny.
Uczeń, dopuszczając do literackiej wszechobecności mistrza w swojej debiutanckiej powieści, robi jednocześnie pisarsko w całkowicie niezależnym od mistrza doświadczeniu egzystencjalnym i cywilizacyjno-kulturalnym.
Mistrz żył i pisał tak. jakby nigdy nie doświadczył miasta przekładając je na układ stosunków między ludźmi w parafialnym świecie (jest to zresztą jedna z wielu wspaniałości mistrza), uczeń, jeśli wolno przypuszczać, chyba niczego innego poza miastem nie zaznał.
Z miastem, czyli z pustynią, siedliskiem zarazy, zderzyła się jego pierwsza wrażliwość, miraże miasta opowiada on swoim jednym, ale brzmiącym jak symfonia głosem, na miraże miasta (czyli miejsca) nakłada mu się miraż winy, kary i buntu (czyli akcji), w te wszystkie miraże wplata się miraż drugiego człowieka, który miałby być uosobioną prawdą w kosmosie fałszu i błazeństwa. Ten miraż jest najpiękniejszy.
Narrator Spaceru do kresu dnia miraż uosobionej prawdy opowiada tak, jakby Ikar, nie znając Dedala i nie wiedząc o jego istnieniu, chciał go sobie wyśnić i od niego usłyszeć przestrogę, której by nie mógł zlekceważyć, bo ją sam wysnuł z własnych gorzkich doświadczeń i trwożnych przeczuć.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy