copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
SZANSA DWORSKIEGO PISARZA
Juliusz Kaden-Bandrowski, General Barcz, Kraków 1958
Instytucja nadwornego (pisarza jest tak stara, jak sami władcy i literatura. Ponieważ sława nadwornego pisarza nie zwykła trwać dłużej niż opiewana władza, twórcy tej kategorii, choćby najbardziej utalentowani, wykazują dostateczną przezorność wtedy, gdy liczą tylko na doraźne efekty swej pracy. Gdy korzystają, ile się da, z pańskiej wdzięczności. Wystarcza im to najczęściej wtedy, gdy instynktownie czują, że nic innego osiągnąć nie są w stanie. W przeciwnym razie wolą raczej Czarnolas niż wawelskie blaski.
Kadena-Bandrowskiego pogrzebano u nas wraz z piłsudczyzną. Z pełnym przekonaniem, że nic innego nie jest mu pisane. Wybrał przecież blaski Belwederu. Jeśli wybrzydzano się nawet ostentacyjnie na jego styl pisarski, to chodziło tu raczej o dodatkowe argumenty, nie zaś o główne powody. Kaden-Bandrowski był odkrywcą stylu wielu naszych pisarzy, których nie wyklinano albo wyklinano z całkiem innych przyczyn. Dziś widać, że Kaden spłatał figla nie tylko Piłsudskiemu, ale i nam. Pogrzebaliśmy go z przyzwyczajenia, dla samej tradycji grzebania bardów wraz z wodzami. A tymczasem okazuje się, że Kaden wykorzystał najtrudniejszą dla artysty szansę – szansę dworskiego pisarza. W jaki sposób?
Najstarszy i jedynie w sztuce popłatny. Poprzez prawdziwe moralne samookreślenie się człowieka. Wartość tego samookreślenia zależy wyłącznie od jego prawdziwości, nie zaś od pozytywów. Gdy się jest błaznem, trzeba się uznać za błazna, i jest to jedyna prawda sztuki. Gdy zbrodniarz uzna się za bohatera, sztuka dopiero wtedy jest niemoralna, jeśli w ogóle jest sztuką. Wystarczy o tym wiedzieć, żeby w każdej sytuacji pretendować do laurów sztuki. Nawet w sytuacji pisarza dworskiego, który podejmuje się z urzędu kłamać ohydniej niż w życiu – kłamać w sztuce, która ma sens tylko wtedy, gdy stwarza człowiekowi możliwość mówienia prawdy. Jakże często jest to możliwość jedyna!
Kaden mimo wszystko jej nie zaprzepaścił. Został pisarzem dworskim i opowiedział potem, co to znaczy i na czym polega. I niczego nie skłamał. I jaką okrutną samowiedzą się popisał. W Generale Barczu skłonny byłbym ten akt samookreślenia się pisarza dworskiego cenić wyżej niż drastyczną prawdę o jego mocodawcach. A jest to prawda rzeczywiście drastyczna. Do dziś jeszcze pokutują mniemania, że Kaden-Bandrowski obszedł się bardzo delikatnie z samym Piłsudskim (patrz posłowie do wznowionego wydania Generała Barcza). Czy rzeczywiście?
Sprawę należy wyjaśnić, ponieważ od tego w dużej mierze zależy prawdziwość aktu samookreślenia się pisarza i waga tej rozgrywki, jaką podjął ze swym władcą, nie wypowiedziawszy mu swego posłuszeństwa. Rzadki to przypadek w losach pisarzy dworskich.
Barcz jest główną postacią powieści. Kaden przypisuje mu pełną świadomość, że wszyscy pretendenci do władzy w „odzyskanym śmietniku” to kanalie i idioci. I rzeczywiście w toku organizowanej przez Barcza walki o władzę dowody ich łajdactwa wychodzą raz po raz na jaw. Lewicowy Dąbrowa bardziej się troszczy o swoją egzystencję niż o swoje ideały. Prawicowy Krywult w ogóle nic nie ceni poza swoim brzuchem. Barcz dowodzi także, że kanaliami są wszyscy jego podwładni.
Historia prokuratora Jabłońskiego będzie tu najbardziej znamienna. Barcz nie wysila się wobec niego na jakiekolwiek pozory. „Grubo to dziś za mało – huknął Barcz – być porządnym człowiekiem… Jeżeli pan Państwo chcesz budować, to się pan świństwem uczciwie dzielić musisz z przełożonymi i jesteś pan porządnym człowiekiem wtedy dopiero, gdy na siebie bierzesz ich ciężar”… (s. 228). Maleńki szantażyk wystarczy, żeby prokurator ugiął się przed tak odkrywczą w ustach Barcza definicją sprawiedliwości. „Zgodzi się pan, przypuszczam, że sprawiedliwość – to obrona środowiska przed szkodliwą jednostką. Na linii interesów środowiska, społeczeństwa – Barcz stał oko w oko z Jabłońskim – leżało w zimie uwolnienie od odpowiedzialności winnych… Dziś zaś, bo jako dla oficera ja jestem dla pana sprawdzianem tych czasokresów, leży na linii interesów środowiska obciążenie odpowiedzialnością niewinnego nawet”… (s. 405).
Postać rządowego pisarza, Rasińskiego, pełni zbyt podrzędne funkcje w systemie władzy, żeby Barcz zbyt wiele miejsca poświęcał mu w swej świadomości. Barcz uważa go raczej za głupca niż kanalię. Gdy jednak zajdzie potrzeba wyboru drugiej z tych alternatyw, Barcz z satysfakcją i bez trudu znajdzie na nią dowody. Skrzywdzony i grożący zemstą literacką skryba za dodatkową gwiazdkę oficerską i lepszą synekurę wyrzeknie się swojej groźby i obieca milczenie. Jest to moim zdaniem kluczowa sytuacja w powieści. Splatają się w niej dwa najważniejsze wątki utworu: eksponowany wątek zwycięstwa wodza i skromnie usuwany w cień, choć z, pewnością nie mniej ważny, wątek dramatu rządowego pisarza. Kaden z całą rewerencją odda zwycięstwo wodzowi: Barcz będzie mógł się pochwalić przed kochanką, że miał absolutną rację, wszyscy bowiem okażą się kanaliami. W tym zwycięstwie jednak wódz poniósł potrójną klęskę: po pierwsze poszukiwacz „odpowiedzialnej kanalii” został wystrychnięty na dudka, gdyż stał się mimo obietnicy, błazeńskim bohaterem Generała Barcza, po drugie nie zdobył się na taką świadomość wobec siebie, jak wobec innych, po trzecie dowiódł tego, co dla pokonanego nie było tajemnicą.
Kim jest wódz w powieści rządowego pisarza? Figurantem, błaznem i kanalią od samego początku. Zastanawiano się najczęściej nad postacią Barcza i zdarzeniami w powieści od strony ich historycznej zgodności faktograficznej (w jakim stopniu na przykład Barcz jest Piłsudskim, w jakim Sosnkowskim?), mniej myślano o moralnym formacie bohatera, a to przecież jest w utworze powieściowym o wiele ważniejsze.
Barcza wymyślono wodzem, ponieważ było to potrzebne do ratowania „odzyskanego śmietnika”. „Żołnierz powiada: Szkoda mego ścierwa!!… Co tu?… O patriotyzmie? Szkoda mego ścierwa!!… O granicach?… Szkoda mego ścierwa!!… O Bogu? Szkoda mego ścierwa!!”… (s. 34). Główny przeciwnik Barcza, „demokratyzujący” Dąbrowa, sam wymyśli szalbierstwo, z którego nie on sam skorzysta. „Wzmożenie popularności wodza, moi panowie. Na tle tradycji… Do czasu rozumne unieszkodliwienie wszystkich zamachowców legionowych. Wtedy – jako lepiwo, przysięga”… (s. 35).
Barcz ma więcej szczęścia niż rozumu w wykorzystywaniu tego szalbierstwa. W kulminacyjnym momencie walki o władzę uratują go różowe majtki rządowej dziwki. Brak jakichkolwiek skrupułów moralnych to jego jedyny atut. Nawet tragiczną śmierć żony potrafi wykorzystać w politycznych rozgrywkach. Jest większym draniem niż Dąbrowa i Krywult i to sprzyja jego ambicjom. A przy tym ma co do siebie złudzenia.
Między bardem a wodzem toczy się walka nie tyle o moralność, co o świadomość i samowiedzę. W tej walce zwycięstwo wodza jest bluffem największym. Rozeznawszy się trafnie w draństwie innych, wódz nie zdobędzie się na szczerość wobec samego siebie. Komedianctwo, którym usiłuje się bronić przed dezaprobatą moralną matki, stosuje także wobec siebie samego. Barcz wierzy w swoje własne argumenty przeciw samooskarżeniu. „Okazywało się kolejno, że żaden z zarzutów nie trzyma się o własnej sile… Każdy wyrzut, każda krzywda padała do morza krzywd strasznych, lecz rozumnych, które musiało się popełniać, bo za tym, znów gdzieś wyżej, stawały jeszcze ważniejsze sprawy, dla których znów to wszystko, co dotąd”… (s. 457). W błazeństwie osiągnie szczyt, gdy poczuje się tragiczny w swojej wielkości. „Wie pan? Ja jestem teraz tak godny, do tego stopnia już godny, że zostałem zupełnie sam… Same zaszczyty… Same zaszczyty, zwycięstwa, zaszczyty… Nieprawdopodobna rzecz”… (s. 464-465). I pomyśleć, że w tym samoubóstwieniu wodza nie dostrzegano wisielczego szyderstwa pisarza, który sam zdobył się na rzetelne samookreślenie moralne.
W postaci Rasińskiego zawarł Kaden więcej elementów samooskarżenia niż samoobrony. Tropiciele historycznej faktografii, dopatrzywszy się niewątpliwej identyczności afery Rasińskiego z aferą polityczną samego Kadena, widzą w powieści samoobronę pisarza. Kaden nie potrzebował się bronić przed posądzeniem o kradzież pieniędzy państwowych, ponieważ jego niewinność została sądownie stwierdzona. Trzeba wszakże w powieści Kadena dostrzec coś więcej niż zwietrzały reportaż historyczny. Rasiński jest zaangażowanym politycznie pisarzem, nie urzędnikiem. Pisarza nie chciał Kaden oszczędzać.
Kłamstwo w pisarstwie uprawia Rasiński z pełną samowiedzą. „Trzeba robić świętą nieprawdę, która, mamy nadzieję, posłuży jako niezawodny kluczyk do zasobów ludzkiego mięsa… – rzekomym cynizmem pragnął pokryć burzliwą fanfarę szczęścia, która rozpierała w tej chwili całe jego jestestwo. – Tak – powtarzał gładząc pikowane wzgórki atłasu – to, co będzie powiedziane, musi być większą prawdą od tego, co się dziać będzie”… (s. 129). Pisarz podejmuje się z lekkim sercem „organizacji sławy, systematyzacji legendy”. „Było teraz Rasińskiemu wszystko jedno, którędy ów świat idzie, na którą stronę się przechyla, czy nowe zbrodnie płodzi, czy dobrodziejstwa wylęga?”… (s. 139). Nieczęsto pisarze dworscy zdobywają się na taką odwagę mówienia prawdy o sobie. Zwykle udają pobożnych wiernych, głoszących słowo boże. Rasiński ma przynajmniej wisielczą satysfakcję, że sam stwarza fałszywych bogów. I piekli się, że się tego nie docenia. „Rasiński uganiał po całym sztabie. – Kiedy portek nie było – huczał w poczekalniach – toście mnie brali… A teraz, kiedy portki są… Kiedyśmy nie wiedzieli, kto jesteśmy, tom ja miał mówić”… (s. 395). Nie ma w tym nawet cienia hipokryzji, zakłamania i zawodowej obłudy, a więc tego wszystkiego, czym pisarze dworscy potwierdzają swoją małość. Tą swoją szczerością okupił Kaden swoją nienajchlubniejszą pozycję piłsudczykowskiego barda. General Barcz jest najodważniejszą i powiedziałbym najbardziej odkrywczą książką Kadena. Pod każdym względem: moralnym, poznawczym, nawet artystycznym.
Kaden pierwszy (1923), przed Żeromskim, Nałkowską i późniejszymi pisarzami lewicy demokratycznej, odkrył śmietnik w odzyskanej ojczyźnie. Obnażył mechanizm władzy politycznej w nowopowstałym państwie, rozbił mit narodowej szczęśliwości. W Czarnych skrzydłach (1923-1929) i Mateuszu Bigdzie (1933) rozszerzył motywację swoich ocen, wyrażonych z całą brutalnością już w Generale Barczu.
Miano za złe Kadenowi, że w uprawianym przez siebie rodzaju powieści politycznej redukował człowieka do roli marionetki w szopce politycznej. Gorliwy wielbiciel Kadena, Tadeusz Breza, bronił nawet estetycznych racji jego prozy, odwołując się do poetyki Arystofanesa (patrz esej Mitologia u Kadena Bandrowskiego – „Ateneum”, 1938, nr 1). A tymczasem ta Kadenowska redukcja człowieka była zjawiskiem prekursorskim w nowej prozie. Wnikliwy znawca nowoczesnych mechanizmów politycznych, dostrzegł na płaszczyźnie politycznej tę moralną degradacje, człowieka, którą na naszym gruncie Witkiewicz i Schulz ukazali później w rozległej perspektywie społecznej i filozoficznej. Kadenowska koncepcja człowieka politycznego została podniesiona w Schulzowskich wizjach „świata manekinów” do rangi uniwersalnej koncepcji człowieka współczesnego, zredukowanego w swoim życiu wewnętrznym i zewnętrznym.
Nie mniejszą rewelacją była powieść Kadena pod względem stylistycznym. Osławiona stylistyka Kadenowska budziła i budzi do dziś najwięcej zastrzeżeń. Warto jednak przyjrzeć się temu zagadnieniu uważniej. Kaden niemal pierwszy i z większym powodzeniem niż później Witkiewicz zerwał ze stylistyką młodopolską. W sposób nieuczony program jego formułuje Rasiński w Generale Barczu. „Bo widzisz – odpowiedział żonie bez związku – trzeba, alby się w naszej literaturze skończyła raz ta polska liryczpa laksa… Ten rzewny bełkot przez łzy… I dotykanie przez bibułkę, i gadanie przez, watę… Masz coś do powiedzenia, człowieku – kładź od razu wszystkie flaki, wszystkie kiszki”… (s. 10).
W efekcie wynikły z tego nie tylko Kadenowskie brutalizmy, lecz także prawdziwa odnowa języka prozy. Wszechwładny poetyzowany opis, koturnowy dialog młodopolski zastąpił Kaden żywym językiem współczesnym, czasami iście sołdacką metaforą, autentycznym dialogiem mówionym. Żywy język potoczny zapanował wszechwładnie w prozie Kadena. I nie najważniejsze jest to, że był to język legionowej gwardii. Kaden pokazał, jak można wykorzystać żywy język w prozie. Z tego odkrycia skorzystał nie tyle Breza – tak się powszechnie sądzi, porównując funkcje tzw. mowy pozornie zależnej Obydwu pisarzy – co Gombrowicz, mistrz w artystycznej eksploatacji bełkotu języka potocznego, co wszyscy pisarze, do najmłodszych włącznie, którzy posługują się w prozie językiem podsłuchanym w określonych środowiskach. Z prostackiego powiedzenia Dąbrowy („– Że teraz sejm… Tłuści starzy za biednych głupich gadać zaczną”…) Żeromski zrobiłby cały liryczno-tragiczny traktacik historiozoficzny, inni pisarze natomiast włożyliby w usta Dąbrowie wymyślony wywód światopoglądowy. Kaden stroni od komentarza, kreacyjności stylistycznej, lirycznej i pseudonaukowej „laksy”. Przyjmuje założenie, że autentyczny język jego bohaterów wyraża ich w sposób najdoskonalszy. Jest w swojej stylistyce odkrywczy, konsekwentny i po męsku odważny. Jeśli dziś razi nas tu i ówdzie manifestowana prostackość Kadena, denerwują strzępy zdań, zalążki myśli, a może najbardziej niezliczone wielokropki, to jest to jedynie rezultat tej przesady, która zwykła towarzyszyć wszelkim nowym odkryciom. Ta przesada nie może zaszkodzić zwycięstwu, które odniósł w sztuce nad sobą i swoim światem.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy