copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
SZCZYTOWANIE
Nie mam pociągu do prozy z fikcją Jerzego Pilcha, od zawsze wiem, że Janusz Głowacki ma konkurenta w artystycznej felietonistyce w Jerzym Pilchu. Jeżeli Głowackiego można nazwać w felietonistyce eksperymentatorem (w języku, przez język), Pilch jest od początku do dziś tradycjonalistą, obydwaj jednak nie chcą mieć nic wspólnego z felietonem dziennikarskim, czyli z prymitywnym udawaniem lub podrabianiem literatury.
Ambicja artystyczna jest im obydwom jednako wspólna, u obydwóch funkcje doraźne nie są w felietonach w pogardzie, lecz stanowią pożyteczny produkt uboczny ambicji czysto pisarskich.
Przyjacielskim kibicem całego pisarstwa Głowackiego jestem od początku, zafascynowanym kibicem felietonów Pilcha stawałem się stopniowo, ale dość dawno, bo już wtedy, gdy Pilch brutalnie mnie nie oszczędzał jako kogoś od sztuki słowa.
Cierpiałem przez poczucie agresywnej niesprawiedliwości, doceniałem diabelską siłę niszczycielstwa przez sztukę słowa u Pilcha.
Podziw dla tej sztuki rósł z felietonu na felieton, w ostatnich latach – trzech, czterech, pięciu – stałem się całkowicie mimowolnie, może nawet wbrew sobie, maniakiem felietonowej domeny pisarstwa Pilcha, interesując się tylko ze względu na niego organami, w których swoje felietony drukuje. Tym sposobem doszło do tego, że Dziennik znalazł się w moim stałym zestawie prasowym.
Nic więc dziwnego, że autorski wybór felietonów (z lat 2002-2007) pod tytułem Pociąg do życia wiecznego uznaję – po nader solidnej lekturze całościowej – za osiągnięcie pisarskie najważniejsze w dorobku twórczym samego Pilcha i za osiągnięcie jedno z najważniejszych w dzisiejszej polskiej prozie artystycznej (sic!).
Pamiętając o częstych posądzeniach mnie o uległość skłonnościom do zachwytów po pierwszej lekturze rozmaitych dzieł polskiej prozy, zapisywałem swoje refleksje po poszczególnych stadiach lektury całości Pociągu do życia wiecznego, niezależnie od zapisów po lekturze poszczególnych utworów felietonowych.
Mógłbym dziś swobodnie z tych zapisów korzystać w refleksji całościowej, chcę jednak skoncentrować się na tym, co z sześćdziesięciu dziewięciu autonomicznych utworów robi jednolite dzieło, które daje się czytać inaczej niż zbiór kilkudziesięciu poszczególnych utworów.
Felietony Jerzego Pilcha z Pociągu do życia wiecznego czyta się inaczej niż w gazecie, układają się one w jednolite dzieło, jest ono artystycznie konsekwentne w swojej całościowości, stanowiąc coś w rodzaju autobiograficznej powieści intelektualnej. Obejmuje ona nie tylko część biografii z lat czasu pisania poszczególnych felietonów, lecz także biografię całożyciową narratora, przy naturalnej ekspozycji doświadczeń intelektualnych z pierwszej połowy szóstej (2002-2007) dekady j ego życia.
Pilch w felietonowej twórczości sumuje –jakby mimochodem – swoje półwiecze i jako w pełni ukształtowana osobowość twórcza doświadcza swojego czasu historycznego w pierwszych latach trzeciego tysiąclecia.
W utworze tytułowym nowej narracyjnej całości eksponuje swój osobisty i zarazem najpowszechniejszy w całej dzisiejszej cywilizacji nałóg palenia tytoniu. Nie przegapiając nałogu alkoholowego ustanawia przez umieszczenie nałogu palacza tytoniu na pierwszym miejscu hierarchię największych zagrożeń dla dzisiejszej cywilizacji.
Wpisana w tytułowy utwór deklaracja obrony prawa do nałogu palenia oznacza tym samym niemal eschatologiczne rozstrzygnięcie kwestii być albo nie być.
Widzę w pozornie formalnym wyborze tytułu całej narracji decyzję filozoficzną o fundamentalnym znaczeniu. Ujawnia ona intelektualne ambicje autorskie zupełnie pozafelietonowego pokroju, one nie różnią się niczym od ambicji takiej literatury, która nie chce korzystać z licencji ulotności.
Felietony Jerzego Pilcha w gazetach są czym innym niż to, czym stają się w książkowej kompozycji Pociągu do życia wiecznego, dlatego jak najsłuszniej Pilch nie określa swego dzieła w podtytule, lecz tylko dla czystej formalności w Nocie od Autora informuje o genezie książki.
W układzie książkowym nie tylko mechanicznym i nie tylko formalnym przez same opuszczenia i wybór zatraca się radykalnie czas dziennikarski publikacji gazetowej i kreuje się warunki czasowości innego typu. W sposób naturalny musi to być nieokreślona czasowość właściwa literaturze artystycznej, czyli przy wszystkich względnościach rzadko tożsama z czasowością jednorazową, z doraźnością.
W jednej z najwspanialszych partii Pociągu do życia wiecznego, w felietonie (niech będzie) Polskie wieprze, ubeckie perły zaszczytu wirtuozerskiej egzegezy dostępuje tzw. Lista Wildsteina. Twór doraźny jak kamień rzucony na ślepo uzyskuje ogląd w perspektywie takiej wieczności, jaka jest dostępna tylko nielicznym dziełom słowa pisanego.
W opisie Pilcha „Lista Wildsteina” jest podporządkowana aksjologii artystycznej, wolno więc ją porównywać strukturalnie z Ulissesem Joyce’a, wolno w jej genezie widzieć analogie do poetyckich pomników pradziejów ludzkich kultur z hipotetycznym autorstwem zbiorowym jak w poematach homeryckich lub w fińskiej Kalewali.
Imienny edytor „Listy Wildsteina” jest przyjacielem autora Pociągu do życia wiecznego z jego czasów uniwersyteckich, w całościowej narracji tego dzieła nie jest to ukrywane, imienna mitologizacja odkrywcy dokumentu zbiorowej twórczości ma piętno szczególnej konfidencji między narracyjnym egzegetą i odkrywcą zbiorowego dzieła, nad ontologią którego musiałby łamać sobie głowę jakiś przyszły Roman Ingarden.
Nie musi się, oczywiście, zapominać o felietonowej proweniencji wszystkiego w Pociągu do życia wiecznego, rzecz w tym jednak, że w kompozycji książkowej całości nie sposób nie zauważać, że felietonowość przez całościowe konteksty jakby raz po raz przestaje być prawomocna. Choć w eksponowanych przez mnie dwóch partiach narracji, w partii tytułowej i w partii o „Liście Wildsteina”, humoru, kpiarstwa i żartu nie brakuje, lekturę dla samej zabawy tych partii odczuwałoby się chyba jako niestosowność i trywializację.
Tytułowego tekstu nie byłbym stanie czytać zabawowo, choć od pierwszego zawału już przez ćwierćwiecze nie wziąłem papierosa do ust. Nie zabraniam nikomu palić przy mnie czy nawet u mnie, musiałbym przecież zrezygnować z najważniejszych dla mnie przyjaciół, rozumiem jednak istotnie sens tytułowej partii i groźne tony całości Pociągu do życia wiecznego, czując dobrze, co i o czym się opowiada z felietonowym fasonem.
Nie czytałem „Listy Wildsteina” ani w części, ani w żadnej, że tak powiem, całości, od tych, którzy czytali, wiem, że ludzi o moim nazwisku jest na niej dwóch czy więcej, nie dziwiłbym się, gdyby było nawet jedno ze wskazaniem na mnie. Nie przyszłoby mi nawet na myśl, że mogłoby go nie być, nie dlatego jednak utwór Polskie wieprze, ubeckie perły uważam za szczyt szczytów w pisarstwie Pilcha. Nie wydaje mi się, żeby to był utwór dla samej zabawy, choć przy lekturze chichotałem bez przerwy.
W tej i nie tylko tej partii narracji daje Pilch niejako z nadmiaru świadectwo swoich wtajemniczeń, czym jest słowo pisane nie w jednym pozornym dokumencie, ale także w swoich najwyższych wzlotach, czym są wszystkie święte księgi ludzkości.
Planu literatury o literaturze, artystycznego metatekstu o sztuce słowa w Pociągu do życia wiecznego tyle, że więcej nie trzeba.
Niech sobie Jerzy Pilch pisze konwencjonalne lub niekonwencjonalne powieści, niech one sobie będą, jakie chcą, prawdziwą siłę widać u niego w tym, co jest w stanie napisać w ciągu tygodnia, angażując się w to całym sobą i drukując literacki efekt raz tu, raz ówdzie. Jerzy Pilch jest mistrzem w tym, co nazywam od dawna prozą bez fikcji, w której fikcję zastępuje sama sztuka słowa.
W tej lub w takiej prozie mogą się dokonywać i dokonują się transgresje w sfery nieosiągalności, w strefy graniczne twórczych możliwości, we wszelkiego typu ryzykowność. Czegoś takiego doszukuję się – chyba przy własnej ryzykowności argumentacji – w „kawałku” narracyjnym Para zarejestrowanych prezydentów.
Wolno się zastanawiać nad przyczynami jakiejś ryzykowności w tej próbie narracji przy nieustannym przecież u Pilcha popisie kunsztownością formalną. Może ryzykowny dla Pilcha jest w tym przypadku motyw homoseksualny, nie przez kamuflowanie czegoś, lecz przez niedomogi rozumienia i orientacji.
Niby pomysł ideologicznego bliźniactwa dwóch prezydentów (Klausa i Kaczyńskiego) jest nadzwyczajnie efektowny, niby bliźniactwo przez upodobanie dla zakazu i identycznej nietolerancji jest pikantne, komplikacja w tym, że nietolerancja w pewnych zakresach może być sprzeczna z naturalną wręcz oczywistością i – na dodatek – z pewnym nieuniknionym elementem niezbędnego poziomu elementarnej edukacji kulturalnej.
Przez naturalną oczywistość rozumiem dostępną wszystkim obserwację zachowań wszystkich wyższych gatunków biologicznych, nieuniknionym elementem powszechnej edukacji kulturalnej nazywani orientację elementarną w historii ludzkości i w historii myśli i wyobraźni ludzkiej i w ogóle wszystkiego, co ludzkie.
Prawdziwą niezwykłością wśród ludzi są więc przejawy całkowitej niezdolności rozumienia zjawiska homoseksualizmu, ta niezwykłość jest bliska upośledzeniu i patologii. W narracji Para zarejestrowanych prezydentów Pilch działa nie tak celnie jak zwykle, działa poniekąd nieświadomie, przekraczając jak gdyby granicę działania świadomego, może także granicę własnych możliwości w sztuce.
Plączę się w niesprawdzalnościach tych moich odczuć, widzę w ryzykownościach jednak argument za autentyzmem artystycznym Pilchowej prozy bez fikcji. W podtekście zachowuję domysły na temat charakteru luteranizmu Jerzego Pilcha, może jego luteranizm jest skażony polskim katolicyzmem. Chcę wierzyć, że mi te słowa Jerzy Pilch może wybaczy.
Takie lub inne obiekcje przy drobiazgach nie mogą w niczym umniejszać mojej wysokiej oceny całości takiego osiągnięcia twórczego, jakim jest dzieło pisane z tygodnia na tydzień w szczególnym okresie biografii twórczej autora.
Piszę, co piszę, nie tylko jako czytelnik, lecz także jako adresat unicestwiających mnie przed laty opinii. Nie przeszkadza mi to ani w odczuwaniu zachwytu dla imponującego osiągnięcia pisarskiego, ani w rozpoznaniu szczególnych znaczeń tego work in progress dla samego Jerzego Pilcha i dla literatury polskiej.
To, co chce osiągnąć przez swoją prozę z fikcją, spełnia mu się w nadmiarze w wyszukanej artystycznie prozie bez fikcji.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy