Szczytowanie, na widnokręgu, Twórczość 9/2008

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

SZCZYTOWANIE

Nie mam pociągu do prozy z fikcją Jerzego Pilcha, od zawsze wiem, że Janusz Głowacki ma konkurenta w artystycznej felietonistyce w Jerzym Pilchu. Jeżeli Głowackiego można nazwać w felietonistyce eksperymentatorem (w języku, przez język), Pilch jest od początku do dziś tradycjonalistą, obydwaj jednak nie chcą mieć nic wspólnego z felietonem dzien­nikarskim, czyli z prymitywnym udawaniem lub podrabianiem literatury.

Ambicja artystyczna jest im obydwom jed­nako wspólna, u obydwóch funkcje doraźne nie są w felietonach w pogardzie, lecz stanowią pożyteczny produkt uboczny ambicji czysto pisarskich.

Przyjacielskim kibicem całego pisarstwa Głowackiego jestem od początku, zafascyno­wanym kibicem felietonów Pilcha stawałem się stopniowo, ale dość dawno, bo już wtedy, gdy Pilch brutalnie mnie nie oszczędzał jako kogoś od sztuki słowa.

Cierpiałem przez poczucie agresywnej nie­sprawiedliwości, doceniałem diabelską siłę niszczycielstwa przez sztukę słowa u Pilcha.

Podziw dla tej sztuki rósł z felietonu na fe­lieton, w ostatnich latach – trzech, czterech, pięciu – stałem się całkowicie mimowolnie, może nawet wbrew sobie, maniakiem felietonowej domeny pisarstwa Pilcha, interesując się tylko ze względu na niego organami, w których swoje felietony drukuje. Tym spo­sobem doszło do tego, że Dziennik znalazł się w moim stałym zestawie prasowym.

Nic więc dziwnego, że autorski wybór fe­lietonów (z lat 2002-2007) pod tytułem Po­ciąg do życia wiecznego uznaję – po nader solidnej lekturze całościowej – za osiągnię­cie pisarskie najważniejsze w dorobku twór­czym samego Pilcha i za osiągnięcie jedno z najważniejszych w dzisiejszej polskiej pro­zie artystycznej (sic!).

Pamiętając o częstych posądzeniach mnie o uległość skłonnościom do zachwytów po pierwszej lekturze rozmaitych dzieł polskiej prozy, zapisywałem swoje refleksje po poszczególnych stadiach lektury całości Pociągu do życia wiecznego, niezależnie od zapisów po lekturze poszczególnych utworów felietonowych.

Mógłbym dziś swobodnie z tych zapisów korzystać w refleksji całościowej, chcę jed­nak skoncentrować się na tym, co z sześćdzie­sięciu dziewięciu autonomicznych utworów robi jednolite dzieło, które daje się czytać ina­czej niż zbiór kilkudziesięciu poszczególnych utworów.

Felietony Jerzego Pilcha z Pociągu do ży­cia wiecznego czyta się inaczej niż w gaze­cie, układają się one w jednolite dzieło, jest ono artystycznie konsekwentne w swojej całościowości, stanowiąc coś w rodzaju auto­biograficznej powieści intelektualnej. Obej­muje ona nie tylko część biografii z lat czasu pisania poszczególnych felietonów, lecz tak­że biografię całożyciową narratora, przy na­turalnej ekspozycji doświadczeń intelektual­nych z pierwszej połowy szóstej (2002-2007) dekady j ego życia.

Pilch w felietonowej twórczości sumuje –jakby mimochodem – swoje półwiecze i jako w pełni ukształtowana osobowość twórcza doświadcza swojego czasu historycznego w pierwszych latach trzeciego tysiąclecia.

W utworze tytułowym nowej narracyjnej całości eksponuje swój osobisty i zarazem najpowszechniejszy w całej dzisiejszej cywi­lizacji nałóg palenia tytoniu. Nie przegapia­jąc nałogu alkoholowego ustanawia przez umieszczenie nałogu palacza tytoniu na pierwszym miejscu hierarchię największych zagrożeń dla dzisiejszej cywilizacji.

Wpisana w tytułowy utwór deklaracja obro­ny prawa do nałogu palenia oznacza tym samym niemal eschatologiczne rozstrzygnięcie kwestii być albo nie być.

Widzę w pozornie formalnym wyborze ty­tułu całej narracji decyzję filozoficzną o fundamentalnym znaczeniu. Ujawnia ona inte­lektualne ambicje autorskie zupełnie pozafelietonowego pokroju, one nie różnią się niczym od ambicji takiej literatury, która nie chce korzystać z licencji ulotności.

Felietony Jerzego Pilcha w gazetach są czym innym niż to, czym stają się w książ­kowej kompozycji Pociągu do życia wiecz­nego, dlatego jak najsłuszniej Pilch nie okre­śla swego dzieła w podtytule, lecz tylko dla czystej formalności w Nocie od Autora infor­muje o genezie książki.

W układzie książkowym nie tylko mecha­nicznym i nie tylko formalnym przez same opuszczenia i wybór zatraca się radykalnie czas dziennikarski publikacji gazetowej i kre­uje się warunki czasowości innego typu. W sposób naturalny musi to być nieokreślo­na czasowość właściwa literaturze artystycz­nej, czyli przy wszystkich względnościach rzadko tożsama z czasowością jednorazową, z doraźnością.

W jednej z najwspanialszych partii Pocią­gu do życia wiecznego, w felietonie (niech będzie) Polskie wieprze, ubeckie perły za­szczytu wirtuozerskiej egzegezy dostępuje tzw. Lista Wildsteina. Twór doraźny jak ka­mień rzucony na ślepo uzyskuje ogląd w perspektywie takiej wieczności, jaka jest dostępna tylko nielicznym dziełom słowa pisanego.

W opisie Pilcha „Lista Wildsteina” jest podporządkowana aksjologii artystycznej, wolno więc ją porównywać strukturalnie z Ulissesem Joyce’a, wolno w jej genezie widzieć analogie do poetyckich pomników pradziejów ludzkich kultur z hipotetycznym autorstwem zbiorowym jak w poematach homeryckich lub w fińskiej Kalewali.

Imienny edytor „Listy Wildsteina” jest przyjacielem autora Pociągu do życia wiecz­nego z jego czasów uniwersyteckich, w ca­łościowej narracji tego dzieła nie jest to ukry­wane, imienna mitologizacja odkrywcy do­kumentu zbiorowej twórczości ma piętno szczególnej konfidencji między narracyjnym egzegetą i odkrywcą zbiorowego dzieła, nad ontologią którego musiałby łamać sobie gło­wę jakiś przyszły Roman Ingarden.

Nie musi się, oczywiście, zapominać o fe­lietonowej proweniencji wszystkiego w Po­ciągu do życia wiecznego, rzecz w tym jed­nak, że w kompozycji książkowej całości nie sposób nie zauważać, że felietonowość przez całościowe konteksty jakby raz po raz prze­staje być prawomocna. Choć w eksponowa­nych przez mnie dwóch partiach narracji, w partii tytułowej i w partii o „Liście Wild­steina”, humoru, kpiarstwa i żartu nie bra­kuje, lekturę dla samej zabawy tych partii odczuwałoby się chyba jako niestosowność i trywializację.

Tytułowego tekstu nie byłbym stanie czy­tać zabawowo, choć od pierwszego zawału już przez ćwierćwiecze nie wziąłem papierosa do ust. Nie zabraniam nikomu palić przy mnie czy nawet u mnie, musiałbym przecież zre­zygnować z najważniejszych dla mnie przy­jaciół, rozumiem jednak istotnie sens tytuło­wej partii i groźne tony całości Pociągu do życia wiecznego, czując dobrze, co i o czym się opowiada z felietonowym fasonem.

Nie czytałem „Listy Wildsteina” ani w czę­ści, ani w żadnej, że tak powiem, całości, od tych, którzy czytali, wiem, że ludzi o moim nazwisku jest na niej dwóch czy więcej, nie dziwiłbym się, gdyby było nawet jedno ze wskazaniem na mnie. Nie przyszłoby mi na­wet na myśl, że mogłoby go nie być, nie dla­tego jednak utwór Polskie wieprze, ubeckie perły uważam za szczyt szczytów w pisar­stwie Pilcha. Nie wydaje mi się, żeby to był utwór dla samej zabawy, choć przy lekturze chichotałem bez przerwy.

W tej i nie tylko tej partii narracji daje Pilch niejako z nadmiaru świadectwo swoich wtajemniczeń, czym jest słowo pisane nie w jed­nym pozornym dokumencie, ale także w swoich najwyższych wzlotach, czym są wszyst­kie święte księgi ludzkości.

Planu literatury o literaturze, artystyczne­go metatekstu o sztuce słowa w Pociągu do życia wiecznego tyle, że więcej nie trzeba.

Niech sobie Jerzy Pilch pisze konwencjo­nalne lub niekonwencjonalne powieści, niech one sobie będą, jakie chcą, prawdziwą siłę widać u niego w tym, co jest w stanie napi­sać w ciągu tygodnia, angażując się w to ca­łym sobą i drukując literacki efekt raz tu, raz ówdzie. Jerzy Pilch jest mistrzem w tym, co nazywam od dawna prozą bez fikcji, w któ­rej fikcję zastępuje sama sztuka słowa.

W tej lub w takiej prozie mogą się doko­nywać i dokonują się transgresje w sfery nieosiągalności, w strefy graniczne twórczych możliwości, we wszelkiego typu ryzykowność. Czegoś takiego doszukuję się – chyba przy własnej ryzykowności argumentacji – w „kawałku” narracyjnym Para zarejestro­wanych prezydentów.

Wolno się zastanawiać nad przyczynami jakiejś ryzykowności w tej próbie narracji przy nieustannym przecież u Pilcha popisie kunsztownością formalną. Może ryzykowny dla Pilcha jest w tym przypadku motyw homoseksualny, nie przez kamuflowanie czegoś, lecz przez niedomogi rozumienia i orientacji.

Niby pomysł ideologicznego bliźniactwa dwóch prezydentów (Klausa i Kaczyńskiego) jest nadzwyczajnie efektowny, niby bliźniactwo przez upodobanie dla zakazu i identycz­nej nietolerancji jest pikantne, komplikacja w tym, że nietolerancja w pewnych zakresach może być sprzeczna z naturalną wręcz oczy­wistością i – na dodatek – z pewnym nieunik­nionym elementem niezbędnego poziomu ele­mentarnej edukacji kulturalnej.

Przez naturalną oczywistość rozumiem do­stępną wszystkim obserwację zachowań wszystkich wyższych gatunków biologicz­nych, nieuniknionym elementem powszech­nej edukacji kulturalnej nazywani orientację elementarną w historii ludzkości i w historii myśli i wyobraźni ludzkiej i w ogóle wszyst­kiego, co ludzkie.

Prawdziwą niezwykłością wśród ludzi są więc przejawy całkowitej niezdolności rozu­mienia zjawiska homoseksualizmu, ta nie­zwykłość jest bliska upośledzeniu i patolo­gii. W narracji Para zarejestrowanych prezydentów Pilch działa nie tak celnie jak zwykle, działa poniekąd nieświadomie, przekraczając jak gdyby granicę działania świadomego, może także granicę własnych możliwości w sztuce.

Plączę się w niesprawdzalnościach tych moich odczuć, widzę w ryzykownościach jednak argument za autentyzmem artystycz­nym Pilchowej prozy bez fikcji. W podtek­ście zachowuję domysły na temat charakteru luteranizmu Jerzego Pilcha, może jego luteranizm jest skażony polskim katolicyzmem. Chcę wierzyć, że mi te słowa Jerzy Pilch może wybaczy.

Takie lub inne obiekcje przy drobiazgach nie mogą w niczym umniejszać mojej wyso­kiej oceny całości takiego osiągnięcia twór­czego, jakim jest dzieło pisane z tygodnia na tydzień w szczególnym okresie biografii twórczej autora.

Piszę, co piszę, nie tylko jako czytelnik, lecz także jako adresat unicestwiających mnie przed laty opinii. Nie przeszkadza mi to ani w odczuwaniu zachwytu dla imponu­jącego osiągnięcia pisarskiego, ani w rozpo­znaniu szczególnych znaczeń tego work in progress dla samego Jerzego Pilcha i dla li­teratury polskiej.

To, co chce osiągnąć przez swoją prozę z fikcją, spełnia mu się w nadmiarze w wy­szukanej artystycznie prozie bez fikcji.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content