copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
TWARZĄ W TWARZ Z MŁODYMI
Adolf Rudnicki, Obraz z kotem i psem, Warszawa 1962
Już w początkowych cyklach Niebieskich kartek, które od bez mała dziesięciu lat stały się główną formą wypowiedzi pisarskiej Rudnickiego, widoczna była ich treściowo-kompozycyjna zasada: przeplatanka błogosławieństw i klątw. Błogosławieństwami obdziela Rudnicki zawsze ten sam albo podobny krąg zjawisk i ludzi, klątwy trafiają w tych, których określa się zawsze inaczej, ale coraz to bardziej konkretnie i ściśle. Najpierw byli to ci, którzy są, przeciwstawieni tym, którzy byli, potem obcy, przeciwstawieni swoim (Prześwity), jeszcze potem Środowisko (Narzeczony Beaty), a obecnie Młodzi (Obraz z kotem i psem). Rudnicki zawsze pisze za i przeciw, lubi swoim uczuciom nadawać kształt ostateczny miłości i nienawiści, tym razem ofiarą nienawiści padają Młodzi, co oznacza oczywiście – jak zwykle u Rudnickiego – kategorię uniwersalną, nie zaś formalny wyróżnik społeczny. Takie bieguny uczuciowe, jak miłość i nienawiść, nie są – rzecz jasna – absolutnym przeciwieństwem, tyle samo w nich przeciwieństwa, co tożsamości, i formuły uczuciowej Rudnickiego nie ma co traktować jednoznacznie. Można by bez ominięcia prawdy powiedzieć, że Rudnicki nienawidzi Młodych, ponieważ jest nimi aż miłośnie zafascynowany. Tak czy inaczej opozycja Rudnicki i Młodzi organizuje literacki wyraz „płomiennego dziennika wewnętrznego” w Obrazie z kotem i psem.
Pierwszy utwór zbioru – opowiadanie albo reportaż, albo recenzja, albo felieton, słowem „kartka” pod tytułem Walter zabójca – wprowadza w przyczynę zasadniczą konfliktu: pogląd na miłość, stosunek do miłości. Nie znałem rzeczywistego Waltera zabójcy, nie widziałem poświęconego mu widowiska telewizyjnego, jestem przekonany, że Rudnicki jest pierwszym w Polsce ekspertem od spraw miłości, powinienem zaufać bez reszty jego diagnozom, czytałem z wypiekami na twarzy jego wywód i pozostałem z całą masą wątpliwości. Rudnicki twierdzi, że Walter zabójca nie kochał, bo Młodzi nie wiedzą, co to miłość. „Dla mnie – pisze Rudnicki – późniejsze morderstwo jest jaskrawym dowodem, że młody człowiek wcale tak bardzo nie był zakochany. Gdyby bardzo kochał, zabiłby przede wszystkim wiarołomna. Według mnie punkt pierwszy nie gra, jako wytłumaczenie pozostaje raczej punkt drugi: młody człowiek nie może żądać wierności, nie ma jej wokół, nie ma czystości w otoczeniu, w którym żyje” (s. 9-10).
Zdziwiła mnie ta argumentacja Rudnickiego. Czyżby Rudnicki uzależniał istnienie miłości od społecznego stylu jej objawów czy ich braku? Czyżby przypuszczał, że ta pierwsza, ostatnia i właściwie jedyna siła sprawcza wszelkich kształtów ludzkich namiętności może być unicestwiona wcześniej, nim człowiek zostanie unicestwiony całkowicie? Przecież na jej istnienie i na jej siłę nie ma absolutnie żadnego sposobu. Gdy nie może być jawna, jest ukryta, gdy nie może być czysta, staje się brudna, ale tak samo silna, gdy nie może być zdrowa, staje się zdegenerowana, gdy nie może płonąć, wybucha i niszczy, gdy nie objawia się w swoim przyrodzonym kształcie i sile, ma swoje przebrania, polaryzuje, mści się na tysiąc nie przewidzianych sposobów. Młodzi mogą nie wiedzieć, co to jest miłość, mogą odrzucać jej klasyczne style, ale nie znaczy to przecież, że energia miłości jest u nich czy może zostać wyeliminowana.
Nie postawiłbym swojej własnej diagnozy w sprawie Waltera zabójcy, nie wykluczyłbym jednak za Rudnickim tej ewentualności, którą brał pod uwagę Jerzy Putrament: młody człowiek mógł działać w obronie czystej miłości. To działanie nie musiało być skierowane przeciwko wiarołomnej z tej prostej przyczyny, że młody człowiek mógł ją kochać – zdarzało się to i zdarza ludziom dojrzałym o wysokiej kulturze duchowej i moralnej – nawet z jej wiarołomnością, nie godząc się na nią, ale widząc w niej, to znaczy w wiarołomności, przejaw nieszczęścia i krzywdy, czyli inaczej tragizm. Rudnicki nie podejrzewa takiego kształtu miłości u Młodych, choć na tych samych kartach, na kantach Obrazu z kotem i psem, kilkakrotnie podziwia go u Niemłodych (patrz Stróż damskich torebek, a zwłaszcza Twarz Viscontiego i Klucz kobiety). Nie ma powodów przypuszczać, że Młodym nie grozi przypadłość tragicznej miłości, ponieważ bardziej cenią sobie łóżko niż uczucia. Miłość absolutnie j niż cokolwiek innego pozbawia człowieka wszelkiej wolności wyboru. Jeśli jest dostatecznie silna, potrafi podważyć każdą filozofię, każdą kwalifikację moralną, a także każdy, najbardziej nawet z nią sprzeczny, styl życia. „Łóżkowy” styl życia nie jest – wbrew temu, co zdaje się twierdzić Rudnicki – żadnym antidotum na miłość. Nigdy zresztą czymś takim nie był, choć wymyślono go nieco wcześniej niż sądzi Rudnicki. Według moich przypuszczeń stało się to za czasów Adama, i to wtedy, gdy Adam musiał już mieć młodość poza sobą.
Inną sprawą jest jawność, ostentacyjność i powszechność tego stylu czy tej metody. Bez wątpienia są to znamiona czasów dzisiejszych, bez wątpienia Młodzi znaleźli sobie w nich swój program życiowy i swój znak rozpoznawczy. Można biadać przy tej okazji nad upadkiem obyczajowym a jeszcze bardziej nad upadkiem kultury uczuć, ale trzeba pamiętać, że brak kultury uczuć nie oznacza braku uczuć. Namiętności się nie planuje i nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś sobie powie, że chce lub nie chce z nimi się liczyć. Nie zaaprobowane, stają się jeszcze bardziej dzikie i niepojęte niż są z natury. Niełatwo o klucz do sprawy Waltera zabójcy. Programowy styl życia Młodych (Rudnicki przenikliwie widzi jego genezę) to nic więcej jak straceńczy fason zewnętrzny, poza którym dopiero trzeba szukać prawdy. Prawdy o wiele tragiczniejszej i groźniejszej niż sam ten fason, którym tak łatwo się gorszyć.
Rudnicki, upatrzywszy sobie Młodych na kolejną ofiarę swej wewnętrznej pasji, nie wyszedł poza opis i wyjaśnienie genezy tego fasonu. Genezę zjawiska widzi Rudnicki głęboko i przenikliwie. „Młodzi, którzy poznali kobiety i miłość, już wiedzieli, że to fałsz, że to ględzenie starych ględziarzy. Ględzili o wartościach, o moralności w świecie, gdzie nie było za grosz bezpieczeństwa. A jaka moralność jest możliwa w świecie, który nie wie, czy się obudzi jutro? Co mają budować młodzi ludzie, skoro wszystko stoi na piasku?” (s. 26). To wystarczy, żeby wiedzieć, skąd się wziął programowy styl życia Młodych. Wiadomo jednak, że ten styl niczego nie rozwiązuje i niczego nie załatwia. Ten styl jest przeciw naturze człowieka, a żadne z istniejących zagrożeń człowieka nie unicestwiło jego natury. Młodzi, tak jak wszyscy inni, przynależą do rodzaju ludzkiego. Nie należy przesadzać z ich innością.
Nie dziwię się, że sprawa miłości stała się głównym punktem pasji Rudnickiego przeciw Młodym. Najczulszy w naszej literaturze dzisiejszej poeta miłości musiał poczuć się najgłębiej dotknięty, że wszystkie jej najpiękniejsze i najprawdziwsze nazwania zostały brutalnie zakwestionowane, że nie trafiają już w jej jakieś nieprzewidziane treści i kształty. Ale czy na pewno zostały zakwestionowane, czy na pewno nie trafiają? Może to tylko magiczny lęk przed nazwami, w których kryje się tyle straszności? Może to tylko odraza do nazw, które rzeczom jedynym odbierają ich jedyność? Może to tylko pragnienie ukrycia za wszelką cenę tych ostatnich rzeczy, które człowiek ma do ukrycia, bo przecież nie do zachowania? Przecież to Rudnickiemu zdarzyło się coś, co się już pisarzom nie zdarza. Młody człowiek, właśnie Młody, milczał dopóty, dopóki nie uznał, że milczeć już nie trzeba. Gdy uznał, że już wszystko jedno, gdy uznał, że nazwy już niczemu ani nie zaszkodzą, ani nie pomogą, powtórzył za Rudnickim słowa Niekochanej – z Niekochanej uczynił swoje ostatnie słowo, może swoją pierwszą, ostatnią i jedyną prawdziwą modlitwę. Jak świat światem nikt nigdy nie napisał recenzji tak ostatecznie udokumentowanej i potwierdzonej. Wakacyjny numer „Twórczości” sprzed kilku lat z recenzją Niekochanej jest jednym z najbardziej zdumiewających dokumentów literackich naszego czasu. Czy tylko literackich?
Dobrnąłem do drugiego, równie zasadniczego, powodu pasji Rudnickiego przeciw Młodym: stosunek do słowa jako wyrazu uczuć. Ten właśnie konflikt musiał u Rudnickiego wyniknąć. Pisarz tak absolutnie określony pasją nazywania uczuć, tak wyspecjalizowany w tym kunszcie, tak nim bez reszty owładnięty, zetknął się z nastawieniem całkowicie przeciwstawnym: ukryć i wyeliminować mowę uczuć, słuchać wszystkiego i mówić o wszystkim, ale uczucia pozostawić dla siebie, a jeśli już je odkrywać, to każdy inny sposób jest lepszy niż słowo. Rudnicki jest w pełni świadomy takiej sytuacji. Narratorowi w opowiadaniu tytułowym Obraz z kotem i psem – Młodemu przyszłości wkłada w usta takie zdania, chyba nawet celowo formułowane w tak fatalnej polszczyźnie: „Nie znosiliśmy jawności uczuć, również słuchający nie miał prawa kwitować inaczej niż jednym słowem, nakładającym dodatkową maskę zarówno na przeżycie mówiącego, jak na siłę odbioru słuchającego. Użyczaliśmy języka skrótów, gdyż żyło się w skrócie, nie myśmy stworzyli ten język, powstał on w zgodzie z tym, co się działo” (s. 167).
Rudnicki czuje się tą sytuacją zagrożony w swoich pisarskich podstawach. Niepewność podsuwa mu najbardziej sprzeczne argumenty za i przeciw. Nieraz gotów byłby uznać konieczność tego, co się dzieje. Potrafi przecież być entuzjastą filmu: „Słowo miłosne jest zbyt wyświechtane, zużyte, drewniane, martwe, gdy twarz, ręce, oczy, objawione na nowo przez film, posiadają świeżość, pełnię, są maską wieloznaczną, są bogatsze od słów, to musimy sobie wreszcie powiedzieć my, ludzie słowa” (s. 84). Swoją zgodę na konieczności wyraża jednak najczęściej obosiecznie: „Piękna sztuka pisania zmienia się w naszych oczach w sztukę brzydkiego pisania. Nikt już nie chce ładnie pisać, ładne pisarstwo cieszy .się najgorszą opinią, ładne pisarstwo stało się archaiczne, gorzej – podejrzane” (s. 158). Namiętny i niczym nie maskowany sprzeciw Rudnickiego wybucha raz po raz z całą siłą: „Teraz przeciwnicy słowa powinni pójść dalej, powinni wystąpić z antysłowem, wiodącym do granic milczenia. Wszystkie schody antypowieści, antydramatu tamże właśnie prowadzą” (s. 159).
Myślę, że zrozumiały niepokój Rudnickiego jest po trosze małoduszny. Jego sztuce nazywania uczuć słowem nic nie grozi. Korzystać będą z niej także Młodzi w chwilach coraz rzadszego i coraz większego, to przyznaję, luksusu – luksusu obcowania z sobą sam na sam: bez tłumu, bez ulicy, bez zagłuszającego hałasu, bez muzyki podczas miłości i podczas snu. Mimo wszystko swoją recenzję Niekochanej pisze każdy o wiele częściej i nie tylko w chwilach tak ostatecznych, jak to uczynił ów Młody Tragiczny. Czasami mi się wydaje, że Rudnicki powinien mniej się wszystkim przejmować, a więcej ufać sobie. Pisarzom i sztuce sprzyja niepokój, Rudnicki jednak jest aż nazbyt wrażliwy na niepokoje głębokie, żeby nie przychodziła człowiekowi ochota odradzania mu niepokojów płytkich. Czasem one właśnie paraliżują jego pióro.
Czepiam się polemicznie Rudnickiego w większym stopniu, niż to robiłem w stosunku do niego kiedykolwiek. Świadczy to chyba o tym, że nowa proza Rudnickiego jest żywa, tak jak bywały dawne, te najdawniejsze. Niebieskie kartki. Po Narzeczonym Beaty, do którego – co tu ukrywać – nie miałem serca, Obraz z kotem i psem sprawił mi głęboką radość. Zarówno prawdziwe, jak fałszywe zdania prozy Rudnickiego są w jednakowym stopniu pasjonujące. I nie obchodzi mnie niekiedy aż prowokacyjne niedbalstwo, z jakim zostały napisane. Raz po raz trafia się u Rudnickiego na zdania, przy lekturze których powinien by szlag trafić prawdziwego stróża języka. Przypuszczam, że Rudnicki coś takiego sobie kombinował, gdy je pisał, a teraz mu żal, bo a nuż by się to przytrafiło komuś, kto go ani ziębi, ani grzeje.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy