U źródeł, Twórczość 3/1963

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

U ŹRÓDEŁ

Edward Stachura, Jeden dzień, Warszawa 1962

Nie należę do tych krytyków, którym nigdy nie zadrży pióro, gdy mają wy­razić na piśmie swój sąd o (książkach, a więc tak czy inaczej o ludziach, któ­rych te książki wyrażają, a więc tak czy inaczej o ludziach, którzy te książ­ki napisali. Znam już wiele rodzajów swoich lęków. Wielkich, dużych i ma­łych. Lęk wobec wielkości, czyli lęk pokorny. Lęk wobec klęski, czyli lęk współczujący. Lęk wobec Niemożności, czyli lęk litościwy. Lęk wobec Intym­nego, czyli lęk delikatności. Dużo, bar­dzo dużo innych jeszcze lęków. Ich wspólnym źródłem (najczęściej) jest wzgląd na koszt wewnętrzny tego, któ­ry książkę napisał. Większość książek powstaje bez dużych kosztów we­wnętrznych. O nich pisać łatwo, ale one niewiele się liczą. One przynależą do quasi-literatury. Bez subiektywnie naj­większych kosztów wewnętrznych twór­cy nie ma literatury. Największy koszt wewnętrzny twórcy to warunek litera­tury konieczny, ale nie dostateczny. Li­teratura tylko zdarza się w tym, co jest rezultatem największych kosztów wewnętrznych twórcy. Ten sąd, w sen­sie estetycznym jedynie prawdziwy, zawiera w sobie nieludzkie okrucieństwo. To okrucieństwo mnie przeraża, Nie­raz zrezygnowałbym z niego i z este­tycznej prawdy na rzecz jakiejś prawdy zwyczajnie ludzkiej. Może więc każdy subiektywnie największy koszt we­wnętrzny twórcy jest warunkiem koniecznym i dostatecznym literatury? Może literaturą jest już owo jedyne zdanie powieści, któremu całe życie po­święcił pan Grand z Dżumy Camusa?

Młodzi pisarze niesłychanie rzadko zdają sobie sprawę z tego, że warun­kiem koniecznym literatury jest ryzyko największego kosztu wewnętrznego. Dlatego tak łatwo podejmują decyzję pisania. Tym więcej i tym łatwiej pa­szą, im dalsi są od tej świadomości. Bardzo często jest to najwygodniejszy i najbezpieczniejszy sposób rozminięcia się z literaturą. Nie wszystkim, rzecz jasna, jest to pisane. Niektórzy po la­tach pisania spotykają się z literaturą i tym samym ze sprawą największych kosztów wewnętrznych. Zdarzają się jednak pisarze z urodzenia i z absolut­nej konieczności. Oni od samego począt­ku przeczuwają ryzyko największych kosztów wewnętrznych, oni, zanim jeszcze zaczną pisać, już wiedzą, jaka jest cena literatury. Kimś takim jest w moim głębokim przekonaniu Edward Stachura. Czułem to od chwili pierwszego zetknięcia się z jego pisanym sło­wem. To jest ktoś bez wątpienia we władzy słowa pisanego, to jest ktoś bez reszty opętany. To jest ktoś, w kim wszystko jest na użytek słowa, i nie ma ceny, której by za nie zapłacił. U niego słowo znaczy największy koszt wewnętrzny a przy tym, ponieważ jest młody, brak mu całkowicie podejrzeń, że nie bywa to zawsze koszt opłacalny. O Jednym dniu pisać powinien taki krytyk, któremu nie zwykło drżeć pió­ro. Taki krytyk nie jest żadnym krytykiem, ale właśnie Edwardowi Stachurze żaden krytyk nie ma nic do powie­dzenia. Jemu byłby potrzebny wszystko rozumiejący mecenas, a przynajmniej ktoś taki, jak Pałeczka u Rudnickiego, czyli wszystko rozumiejąca akuszerka sztuki, ktoś doskonale pokorny i odda­ny. Pałeczką w tym wypadku być nie mogę, mecenasem w żadnym wypadku. Myślę czasem, że na mecenasa byłbym jak stworzony, ale los poskąpił mi ko­niecznych w tym względzie środków społecznych. Nie widzę więc przed sobą żadnej sensownej roli do spełnienia wo­bec Edwarda Stachury. Innymi słowy wbrew moim częstym nawykom tym razem odżegnuję się od ambicji pisa­nia dla autora. Jemu byłbym w stanie jedynie przekazać wyrazy uznania i naj­lepszych życzeń, a więc akurat to, w czym manifestuje się bezsilna i platoniczna solidarność jednego człowieka z ludzką sprawą drugiego. Uwagi moje adresuję wyłącznie do czytelników Jed­nego dnia.

A więc: jeden z tegorocznych debiu­tów w prozie. Różny od wszystkiego, do czego w tym zakresie przywykliśmy od lat. Różny przede wszystkim przez kry­stalicznie czysty nurt liryczny. Nurtem lirycznym nazywam tu bezpośrednią opowieść o uczuciach i nie kojarzę tego z tak znamiennymi właściwościami pro­zy dzisiejszej, jak autobiografizm. podmiotowość, subiektywizm. To, co w tym wypadku nazywam nurtem litycznym, ma w prozie tylko jedną tradycję: mło­dopolską, a więc nie najlepszą. Choć wiem, że w wypadku opowiadań Sta­chury skojarzenia z młodopolszczyzną będą nieuchronne, opowiem się przeciwko tym skojarzeniom. Młodopolski nurt liryczny w prozie był czymś zgoła fałszywym. Proza nie znosiła nigdy i nie znosi do dziś bezpośredniego wy­razu uczuć lirycznych. W prozie nurt liryczny jest nurtem ukrytym. Dla jego ujawnienia w prozie nie ma żadnych estetycznych usprawiedliwień poza jed­nym wyjątkiem, gdy cała rzeczywistość jest w niej wyłącznie rzeczywistością nurtu lirycznego. Takie wypadki mogą mieć miejsce albo u absolutnych poetów (tacy prawie się nie zdarzają), albo jako coś przejściowego u bardzo młodych twórców. W obydwu wypadkach chodzi o zjawiska pozahistoryczne, a młodo­polski nurt liryczny w prozie jako zja­wisko ogólne był niemal wyłącznie hi­storyczną manierą literacką. Jestem przekonany, że wyłączność nurtu lirycz­nego w prozie Stachury ma walor peł­nej autentyczności. Dla niego świat jest wyłącznie wielką sumą lirycznych wzruszeń. On sam jako osobowość artystyczna jest sumą uczuć lirycznych. Jego predyspozycje twórcze są czysto poetyckie. On mógłby wcale nie upra­wiać prozy, skoro jednak do niej się uciekł, proza ta nie może być inna. I dlatego nie kojarzyłbym tej prozy z manierami młodopolszczyzny. Jak wi­dać, nie chcę nawet odwoływać się do takiego argumentu, że według wszel­kiego prawdopodobieństwa cała tradycja młodopolszczyzny jest Stachurze zupeł­nie nie znana.

Wyłączność nurtu lirycznego w pro­zie Stachury jest prawdziwym fenome­nem na tle twórczości młodych prozai­ków. Oni ukrywają świat wzruszeń nie dla rodzajowych wymogów, prozy, lecz ze względów, że tak powiem, zasadni­czych. Zarówno jawny bezpośredni, jak ukryty pośredni wyraz uczuć w sztuce i w życiu jest dla nich czymś najzupeł­niej nie na miejscu, jest czymś żenują­cym i nie do przyjęcia. Kryje się za tym znana i szeroko rozważana postawa wo­bec życia. Ta postawa nie jest także obca Stachurze. On się doskonale rozu­mie z innymi młodymi, on nie ma tylko żadnej możliwości uczestnictwa w tej grze, którą oni prowadzą ze słowem i ze sztuką. Dla niego słowo nie może mieć natury pragmatycznej, ono jest tylko i wyłącznie nazwaniem wzrusze­nia. Wzruszenia są święte i ich nazwa­nia także. Nie istnieje nic poza wzru­szeniami. Pisanie jest dawaniem nazw wzruszeniom. Człowiek jest świętością jako naczynie wzruszeń.

Czysty nurt liryczny Stachury byłby całkowicie obcy innym młodym. Jest wszakże coś, co ich może z nim pogo­dzić. Oni są nieufni wobec świata wzru­szeń i wszystkich słów, które go wyrażały. Stachura jest pierwotny d ele­mentarny i zaczyna sprawdzać wzrusze­nia w ich najelementarniejszych prze­jawach. On się nie zachwyca katedrą w Chartres, nic go nie obchodzi legen­da Piasta Kołodzieja i mądrość królo­wej Saby. On doświadcza wzruszeń pierwotnych i elementarnych. On prze­żywa szczęście dobrego snu, radość sy­tego żołądka, przyjemność ciepła, dumę zdrowia, pychę urody, tęsknotę miłości, cierpienie głodu, zimna i bezsenności, hańbę strachu, udrękę samotności, nie­nawiść poniżenia. To się nazywa po­wrót do źródeł ludzkich wzruszeń. „Pta­ki śpiewają. Krew mi śpiewa. Nogi mi śpiewają. Przedtem nic nie było. Oto jest początek świata. Pierwszy dzień świata. Pierwszy ranek pierwszego dnia. Jestem pierwszy człowiek, pierwsze dziecię nieskazitelności tego świata sło­necznego. A ptaki śpiewają i krew mi śpiewa, i stopy. I wszystko jest śpiewa­jące, harmoniczne. Mont-joye!” (s. 54-55). „Leżałem i nie czułem wcale rąk, nóg, całego ciała, jak dotyka pościeli. To wszystko spało. Nie czułem też głowy ani ucha na poduszce, a jednak nie spałem, bo wiedziałem, że nie śpię. Tylko to mi nie spało, ta wiedza. To było bez porównania i tego opisać nie można” (s. 49). Oto radości, oto cier­pienia. Fizyczne, fizjologiczne, cielesne, zmysłowe, zwierzęco ludzkie i ludzko zwierzęce, pierwsze, konieczne, nie kła­mane i nie do skłamania. I to wszystko nie w prasłowiańskiej puszczy, lecz wśród urządzeń współczesnej cywiliza­cji, którą w ten sposób poddaje się ludzkim weryfikacjom. Wanna jest do­bra jak jezioro, kaloryfer jest dobry jak słońce, biała pościel jest dobra jak świeże siano, bar jest dobry, film Siódma pieczęć jest dobry jak stare bajki. Zimno i głód są jak zawsze złe, niemożność spania jest zła, wojna jest zła nad wyraz, ci, którzy powodują strach, są źli, ci, którzy nie czują, są źli, ci, którzy kłamią, są źli. Jest dobre i jest złe, nie ma trudności z ich roz­różnieniem, gdy liczą się tylko ludzkie rzeczy pierwsze, konieczne, najpraw­dziwsze.

Stachura sprawdza ludzkie rzeczy pierwsze i opowiada je słowem naj­prawdziwszym. Osądza je sprawiedli­wie. Nie kłamie. Jest niewiarygodnie uczciwy. Jest obdarzony przez los darem nazywania rzeczy ludzkich. Doznał wielkich cierpień i wielkich radości. Ma wiarę, nadzieję i miłość. Nie ma wyro­zumiałości dla ludzkich klęsk i ludzkich niemożności. Nie wie jeszcze, że czło­wiek jest ograniczonym naczyniem wzruszeń, że wysychają w człowieku źródła miłości, że ograniczona jest ludz­ka wrażliwość na cierpienie, że niemal połową ludzkiego życia włada śmierć powolna, stopniowa, najpierw zabija­jąca zdolność wzruszeń, potem ciało, po­tem dopiero tę wiedzę, że się jest. Sta­chura bywa okrutny, bo nie może wie­dzieć, że człowiek żyjący znaczy od pewnego punktu życia już tylko czło­wiek umierający. Bez tej wiedzy spra­wiedliwość osądu człowieka musi być względna. Osądy Stachury są sprawied­liwe w sensie względnym, w granicach dostępnych dla. młodości, której przy­wilejem jest bezwzględność. Przywilej bezwzględności sądzenia oznacza właś­nie względność wyroków. Stachura za­ledwie przeczuwa rzeczy ludzkie, gdy życie zaczyna znaczyć umieranie. „Tyl­ko że jak ja bym wyglądał, jak ja bym mógł kochać siebie zgarbionego, łysego, o mięśniach jak nici lub masło, nie mógłbym niczego przeskoczyć, chodzić po drzewach bym nie mógł, pływać zupełnie, tańczyć wcale i śpiewać, żadne wędrowanie najulubieńsze, to jak ja bym siebie kochać potrafił, takiego kra­ba?” (s. 12). No właśnie! To mógłby być klucz do pozostałych rzeczy ludz­kich: zrozumienie tej właśnie możli­wości. W niej spełnia się świat, na któ­rego obcość Stachura tak żywiołowo reaguje.

Nie może być inaczej. Stachura jest młody, czuły, wrażliwy i jak najdalszy od tego, co się kryje w strasznej for­mule Terencjusza: Nic, co ludzkie, nie jest mi obce.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content