Uciecha, Twórczość 5/2009

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

UCIECHA

Z Adamem Wiedemannem łączy mnie przyjaźń literacka, zdawałoby się, od za­wsze. Nie pamiętam dokładnej daty jego wizyty w redakcji „Twórczości”, zdarzyło się to przed jego literackim debiutem, z pewnością sporo wcześniej, niż zadebiutował w „Twórczości” w roku 1994, najpierw prozą (sierpień), następnie wierszami (gru­dzień).

Pamiętam, że wzruszył mnie i trochę rozbawił swoim zachowaniem, zachowywał się tak, jak ja bym się zachował, gdybym, powiedzmy, jako dwudziestolatek miał rozmawiać z Zofią Nałkowską lub Jarosławem Iwaszkiewiczem, z pisarzami, których mniej więcej w takim wieku traktowałem z niewyobrażalnym dziś nabożeństwem. Tę wizytę pamiętam bardziej niż lekturę pierwszych tekstów literackich Wiedemanna.

Musiały to być opowiadania, które weszły lub nie do debiutanckiego tomu opo­wiadań Wszędobylstwo porządku (1997). Moje posłowie w nim powstało z przyspo­sobionej na tę potrzebę korespondencji z Wiedemannem, posłowie jest datowane w książce Wszędobylstwo porządku dokładną datą „Warszawa, 7 listopada 1995”, my­ślę, że jest to data przysposobienia.

Posłowia, któremu dałem tytuł Swoboda, nie potrzebowałbym i dziś w niczym kwestionować, może tylko zrezygnowałbym z pretensji, jakie zgłosiłem do słowa Wszędobylstwo. Słowo, za którym i dziś nie przepadam, jest jak ulał przez sens potrzebny Wiedemannowi.

Porządek się pojawia lub plącze u niego, nie jest, jakby może należało, stanem rzeczy, jest wybrykiem wszechogarniającego bezładu (żeby nie użyć słowa chaos), który jest wszechwładny, który byłby wszechwładny, gdyby nie koincydentalność. Z tego słowa zrobiłem tytuł tekstu o drugim tomie opowiadań Sęk Pies Brew (1998).

Te dwa tomiki sam Wiedemann usiłuje odróżnić w okazjonalnym autokomentarzu w sposób chyba ryzykowny, bo jego zdaniem Wszędobylstwo porządku jest o wszystkim, a Sęk Pies Brew o tym, co pozostało do dopowiedzenia.

W obydwóch zbiorach żadnych uchwytnych dla mnie różnic nie ma, na dob­rą sprawę nie ma ich także w trzeciej książce prozy narracyjnej, w Scenach łóżko­wych (2005). Może zresztą do pomyślenia byłaby rzecz najradykalniejsza, że mię­dzy prozą narracyjną a poezją u niego nie ma żadnych różnic poza powierzchow­nymi.

Nie daje on w swojej twórczości głosu światu, obsługuje go we wszystkim gło­sem swoim własnym, kształtowanym i ukształtowanym z mowy powszechnej przez siebie i dla siebie w sposób naturalny i bez szczególnej premedytacji, przywołującym inne głosy literackie w sposób nader oszczędny i ledwie dostrzegalny dla innych. Nie traktuje on głosu własnego w literaturze z żadną szczególną pieczołowitością.

W swojej twórczości on sobie śpiewa lub podśpiewuje literacko, jeśli mu się chce i kiedy chce, bez jakichkolwiek zobowiązań wobec kogokolwiek lub czegokolwiek. Jeśli uznać Adama Wiedemanna za człowieka predestynowanego do sztuki słowa (jak najlepsi wśród piszących) – ja go za kogoś takiego uważam od pierwszego spotkania – to jego cechą szczególną jest jakby przyrodzony odruch niewrażliwości na jakąkol­wiek pokusę do posłannictwa literackiego.

Pod tym względem Adam Wiedemann jest całkowicie samoswój. Jego nie intere­suje żadna zbiorowa dążność pozaartystyczna czy artystyczna, on chce zajmować się tym, co jemu sprawia przyjemność, i może to być co najwyżej przyjemność wspólna także z kimś innym.

Nie grozi mu więc wyobcowanie, wręcz przeciwnie, on nie stroni od innych, tyl­ko są to inni, tak to nazwę, bezpośredniego zasięgu. To go nie skazuje na izolację, bo on jest od dziecka Adasiem Wędrowniczkiem. Najpierw po stronach rodzinnych, na­stępnie krakowskich i polskich, potem europejskich i w ogóle światowych. Dla niego ludzie bliskiego zasięgu mogą być wszędzie i są, tego dowodzi wystarczająco sama jego własna twórczość, oryginalna czy przekładowa. Dzisiejszy czterdziestolatek może być wszędzie na świecie z mnóstwem ludzi za pan brat. Nazwisk w jego twórczości mnóstwo, i to najprzeróżniejszych, nazw topograficznych także.

Pisarz bez posłannictwa i bez służby to w polskiej literaturze absolutna wyjątko­wość, bo idzie to w parze także z brakiem poczucia posłannictw i służb wobec samej literatury i w ogóle sztuki, hasłem sztuka dla sztuki też można dać się we znaki i robiono to w geście protestu przeciw ich zniewoleniu, Wiedemannowi ani to w gło­wie, on w całej twórczości, w poezji, w prozie i we wszystkim, co pisze, manifestuje swoją doskonałą niezależność i absolutną wolność, która jest immanentnie wpisana w każde jego słowo pisane.

O poezji wypowiadam się niesłychanie rzadko w tekstach pisanych na publiczny użytek, dla siebie zapisuję czasem to i owo. Zapisywałem swoją lekturę (wielokrotną) sławnego już tomu Pensum (2007), wykorzystuję teraz w trybie wypiskowym swoje lektury w maju i sierpniu roku 2007, nadając im formę scaloną.

Pensum czytaliśmy najpierw na głos, Darek Foks i ja, czytaliśmy z wielką uciechą, śmiejąc się w duecie.

Następnie podczytywanie różnych wierszy jak popadnie, wczoraj lektura cało­ściowa z przyglądaniem się temu i owemu szczegółowo. Pierwszą uciechę z lektury daje się wywoływać ponownie bez kłopotów, te wiersze są z uciechy i dla uciechy.

Nie można jednak na tym poprzestać, bo one są w równym stopniu z głębokiego namysłu nad wszystkim i nad czymkolwiek i do tego samego, jeśli się jest do tego zdolnym, należałoby się zmobilizować.

Uciechę autora i odbiorcy rozumiejącego jego słowa powoduje nieskończoność bezsensu w nas i wokół nas czy raczej na odwrót, wokół nas i także w nas, bezsensu nielogiczności sterczących z rzeczy i zdarzeń, z ich wielorakiej substancji i z nielogiczności języka, w który rzeczy i zdarzenia się przenosi, żeby im dać drugie niejako istnienie.

Te drugie nielogiczności nie są u Wiedemanna drugorzędne, one nawet górują nad pierwszymi, są dla niego atrakcyjniejsze, bardziej owocne, płodniejsze poetycko. Wiedemannowi język i poezja są najbliższe jak koszula ciału.

Gdyby bezsensu i nielogiczności nie było wokół nas i w nas, tych drugich bezsen­sów i nielogiczności nigdy by nie zabrakło, bo człowiek i jego najwartościowsze dzieło, język i poezja, pławią się wręcz w bezsensie i w nielogiczności, taka jest niezbywalna natura człowieka i tego jego głównego dzieła, jest to bowiem natura paradoksalna.

Pensum jest z powinności i z zadania, które Adam Wiedemann sobie wyznaczył, ponieważ zrozumiał, do czego został sprowokowany całym swoim doświadczeniem przebywania równe czterdzieści lat na tym najlepszym ze światów –

Wiersze Pensum (29 utworów) mają kompozycję poetyckiej refleksji nad cało­ścią ludzkiego życia, nie jest to jednak kompozycja refleksji autobiograficznych, lecz ogólnie antropologicznych, to poetyckość – czyli natura podmiotowości lirycznej – wymusza korzystanie z indywidualnie własnego doświadczenia i jego obróbkę indy­widualnie własnymi sposobami.

W tym opisie Pensum używam kowalskiego języka, kowalskich kategorii filozo­ficznych, czymś takim są kategorie bezsensu, nielogiczności w swoich wielorakich postaciach, paradoksalności. Adam Wiedemann jest poetą jak najdalszym od takiej intelektualnej łopatologii, jego poezja nie jest może tak czysta jak poezja Bartłomieja Majzla, ale wszelakiej poetyckiej subtelności nie trzeba w niej wyszukiwać, przeciw­nie, w niej ślady kowalskiej roboty poetyckiej byłyby nie do odnalezienia, gdyby nie jeden wiersz nieprzypadkowo napisany w obcym języku.

Wiersz Useful Knowledge, w wersji wyłącznie w angielszczyźnie amerykańskiej jest ekstraktem tego wszystkiego, co samemu Wiedemannowi jest rdzennie obce, co się ujawnia wyłącznie dla poetyckiego kontrastu, z żartu i dla prezentacji czysto parodystycznej.

Półukrytej parodystyczności w całym Pensum nie brakuje, ale na niej się nie prze­staje, współistnieje ona z wieloma energiami poetyckimi Wiedemanna, z humorem, z ironią, z subtelną pastiszowością i z wszelkimi innymi subtelnościami jego intelek­tualnych i formalnych zabaw w słowie poetyckim.

Humor poetycki Wiedemanna jak najsłuszniej eksponuje w swoich skrzydlatych słowach Andrzej Falkiewicz, doceniając jednocześnie jej komunikatywność, komu­nikatywna poezja stroni także zwykle od poetyckich subtelności.

Pod tym względem Pensum jest absolutnie czymś wyjątkowym, poezja Wiede­manna jest poezją niuansów, wszelakich wymysłów artystycznych i poetyckiego wy­kwintu słów najprostszych, przez prostotę i zwyczajność jakby jeszcze wcale poetyc­ko niezużytych.

Czyż mogą być słowa prostsze i zwyczajniejsze niż te, które są lub pełnią funkcje słów tytułowych, brylant, kuchnia, zapach, chłopiec, ryby, zaplecze, ziemia, siano. Te i inne słowa mają w Pensum nienaruszoną pierworodność, naturalną wieloznaczność i niepodważalną czystość poetycką.

W tym wszystkim tkwi skuteczność estetyczna i artystyczna wierszy Pensum chyba bez żadnego wyjątku, z tym wszystkim nie kłóci się nawet wiersz Useful Knowledge, w nim także poetyckość nie zostanie zaniechana, na coś takiego poeta tak wyborny, jak Adam Wiedemann nigdy by sobie nie pozwolił –

Znów po raz kolejny sięgam po Pensum, czytam wiersze od świtu, z jakimś polo­tem, powinienem taką lekturę na nowo opisać, jest więc tak, jakby Pensum było do powszedniego odrobku.

Powszedniość jest jak słowo klucz do Pensum, drugim takim słowem mogłaby być powszechność taka jak w wierszu [na myszy]. Ten krótki wiersz (cztery tercyny) jest Wiedemannowskim arcydziełem. Czegóż to w nim nie ma w znaczeniowych bły­skach, lśnięciach, omsknięciach, poblaskach, takie słowa trzeba wyszukiwać, żeby zasygnalizować wibrację znaczeniową, wywoływaną przez każde słowo wiersza.

Nawiasowy kolokwializm tytułowy z całą obfitością metaforycznych możliwości stanowi fundament i odskocznię dla poetyckiej akcji i kreacyjnej rzeczywistości moż­liwych zahaczeń znaczeniowych. Do zwrotu „na myszy” przyczepia się „cały Wszech­świat”, on jest chyba wszelkim Złem, choć kojarzy się tylko poetycko z „Gorączką”, „która idzie w kaszel”, na który jest sposób, „cała Wygoda” idzie „w piernaty”.

W drugiej tercynie wyjaśnia się relacja między liczbą mnogą („cała ludzkość”) i konkretyzuje się podmiot liryczny w liczbie pojedynczej, on boi się i krztusi jak mysz i jak człowiek w Gorączce, choć siedzi jak ptak, „jak sowa na wiatraku” (trzecia tercyna), by na koniec (czwarta) ucieleśnić się w myszy, która „się zatraca w kawałku słoniny”. Wiersz [na myszy], który powstał „15.12.05”, jest skromną próbką tego, czym są wszystkie wiersze Pensum, we wszystkich spełnia się w słowie i przy pomo­cy słowa coś jedynego, co w innym niż taki poetycki użytek ze słów i z wyobraźni nie mogłoby się spełnić.

Wiersze przysłowiowo o niczym są wierszami o wszystkim, co mieści się w do­świadczeniu życia każdego człowieka, czyli całej ludzkości. Adam Wiedemann stał się poetą w pełni rozkwitu, najprawdopodobniej poezja liryczna jest więc jego właści­wym literackim przeznaczeniem, w niej jego poetycka wyobraźnia i władza nad sło­wem realizuje się najpełniej –

Nie mogę się od niego i od wierszy Pensum uwolnić nie dlatego, żeby ta poezja była aż zniewalająca, ona przecież sama tego nie chce, z nią dzieje się coś innego, ona jest dla mnie w sam raz, jest dla mnie na czasie, ona mi szczególnie pasuje.

Poprzednio (w maju) absorbował mnie ogólny sens Pensum, myślałem o jego artystycznych konkluzyjnościach, teraz chciałbym procedury poetyckiej kreacji Wiedemanna usytuować w jego twórczości, widzę więc nadrzędność jego kreacyjności poetyckiej w liryce nad jego kreacyjnością narracyjną w prozie.

W prozie Wiedemanna najważniejsze jest to, co się sfinalizowało w Scenach łóż­kowych, czyli w jego oniryczności, którą – może – w jakimś sensie zainicjowałem u niego moją Oniriadą.

Onirystą zdeklarowanym Wiedemann nie jest i nie chce być, oniryzm u niego liczy się o tyle, o ile wpływa na jego sprawność twórczą w liryce. Bez swobód wy­obraźni onirycznej, bez jej doświadczenia nie byłby w stanie osiągnąć takiej wirtu­ozerii skoków skojarzeniowych w kreacji języka poetyckiego swojej liryki.

W języku poetyckim liryki komasuje się Wiedemannowi wszystko, co by go mo­gło interesować w prozie, w jej różnych postaciach, z jej różnymi strukturami narra­cyjnymi.

To, czym jest język poetycki jego liryki, można skojarzyć z jakąś bardzo odkryw­czą formą tego, co się nazywa strumieniem świadomości, język poetycki u niego jest zradykalizowaną formą tego właśnie. W najswobodniejszej poetycko liryce coś takie­go byłoby nie do pomyślenia, w strumieniu świadomości coś takiego występuje lub może występować, proza w tej formie może dojść do unicestwienia składni, w poezji całkowita likwidacja składni zwolniłaby od jakichkolwiek rygorów i musiałaby się przekształcić w zwałowiska poszczególnych słów.

Teoretycznie – wbrew deklaracjom samego Wiedemanna – mogłaby to być jesz­cze poezja samych pojedynczych słów, coś takiego daje się pomyśleć, przecież samo jedno jedyne słowo jest skończonym utworem literackim. W każdym razie w moim doświadczeniu wewnętrznym bardzo często tak o poszczególnych słowach myślę.

Nie przejawia się to widocznie w moich zapisach onirycznych, wiem jednak, że wszystko, co jest rzeczywistością oniryczną, wywodzi się z jednego słowa lub z kilku pojedynczych słów, większe zapisy podlegają składni pozaracjonalnej, składnia oni­ryczną jest jakąś inną składnią, niepodobną do obowiązującej, ona do zapisów może trafić na licencjach wyobraźni onirycznej.

Adam Wiedemann korzysta z niej w Scenach łóżkowych i w swoich innych pasti­szach onirycznych, w wierszach Pensum też to występuje, ale jest jak w prozie pod­porządkowane kreacjom artystycznym, czyli w Pensum rygorom form języka poezji.

Cokolwiek on w tym zmienia i przekształca, to przecież z najogólniejszymi regu­łami formy poetyckiej nie zrywa, działa w jej obrębie, cokolwiek by się chciało o tym myśleć, utwory Pensum są wierszami, przynależą do poezji.

Mają w sobie tyle formalnej konwencjonalności poetyckiej, że nikt ich inaczej czytać nie może. U Wiedemanna rzecz polega na tym, że robi on w utworach poetyc­kich, co robił lub mógłby robić w swoich innych działaniach literackich, i jego forma poetycka może to wszystko w sobie pomieścić, czyli, innymi słowy, jego poezja może to wszystko zastąpić.

Tak właśnie mi się czyta Pensum, czytam którykolwiek z 29 utworów jako syn­tezę jego dotychczasowej sztuki pisarskiej, nie ma jednak w nich żadnego napusze­nia lub zadęcia, każdy jest taki, jakby mu sam się napisał z czystej fanaberii i od niechcenia.

Chyba to mnie w Pensum tak skutecznie zniewoliło, że mogę Pensum czytać cią­gle na nowo, choć nie muszę czytać, nie mam żadnego zadania (słowo tytułowe) do spełnienia w czytaniu tak samo, jak Adam Wiedemann Pensum napisał, jakby żad­nych zadań sobie nie stawiając.

Jakieś zadanie musiał jednak sobie pomyśleć, skoro z zadania zrobił tytuł i na dodatek zdarzyło mu się to akurat ma swoje czterdziestolecie, o czym, oczywiście, nawet aluzyjnie nie napomknął. Pozwolę sobie na odrobinę jubileuszowości: niech nam żyje Adam Wiedemann –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content