Umiejętności, czytane w maszynopisie, Twórczość 8/1978

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

UMIEJĘTNOŚCI

Z próbami prozy Andrzeja Turczyńskiego stykam się od drugiej połowy lat sześćdziesiątych. Były to najpierw próby na poły amatorskie. Wskazywa­ły one na beletrystyczne możliwości autora, nie będąc takim ich spełnie­niem, które można by bez oporów i wątpliwości zaaprobować. Udział w negatywnych decyzjach wydawni­czych zobowiązuje mnie do oddania sprawiedliwości autorowi, gdy po eta­pie pierwszych prób nastąpiły u niego umiejętne i wartościowe realizacje be­letrystyczne.

Jakiej klasy autorem Andrzej Turczyński jest i będzie, tego jeszcze nie wiadomo, powieść Wypłuczysko (1977) – formalny debiut Turczyńskiego w pro­zie – i znane mi maszynopisy powieści dowodzą, że ma on w beletrystyce swoją rolę do odegrania, choć cha­rakter tej roli trudno przewidzieć. Andrzej Turczyński nie rozstrzygnął jeszcze kwestii, w jakiej – pod wzglę­dem hierarchii artystycznej – beletrystyce chce swoją rolę odegrać. Na brak tego rozstrzygnięcia wskazują maszy­nopisy trzech interesujących i war­tościowych powieści: Łucja z jaskółczego ziela (moja lektura maszynopisu 1976), Jak liść nieznany (moja lektura maszynopisu 1978), Dynastia. Legenda rodu (moja lektura maszynopisu 1978). W kategoriach beletrystyki powszed­niej (nie ma się tu ambicji odkrywa­nia czegokolwiek) Łucja z jaskółczego ziela jest utworem wręcz świetnym. W niejednym konkursie na powieść o młodzieży mógłby on pretendować do najwyższych nagród. W kreacji osobowości młodziutkiej dziewczyny – bohaterka i narratorka, narracja doty­czy dzieciństwa w miasteczku i okre­su nauki w liceum plastycznym w dru­giej połowie lat pięćdziesiątych – autor zdystansował wszystkie wzięte autorki powieści tego typu.

Łucja Orońska opowiada o swoim zewnętrznym i wewnętrznym świecie bez dziewczęcej histerii, słowem umie­jętnym i wyważonym, nie narusza to jednak literackiego prawdopodobień­stwa i osobowości, i narracji, ponieważ wiadomo, że nie chodzi tu o memuarowy autentyk dziewczęcy, lecz o kon­wencję powieściową, gdy autor swoje fachowe umiejętności narracyjne od­stępuje powieściowej postaci. Nawia­sem mówiąc, żadne z wcześniejszych prób prozatorskich Andrzeja Turczyń­skiego nie świadczyły o takich umiejętnościach, w Łucji z jaskółczego ziela autor przypasował sobie taką formę powieściową, nad którą w pełni panu­je.

Łucja z jaskółczego ziela robi wra­żenie powieści napisanej przez do­świadczonego autora, który robi to, co chce i potrafi zrobić. Zarzucałem kie­dyś autorowi pensjonarskość narracji w jednym z utworów, w Łucji z jaskółczego ziela pensjonarskość narracji sta­nowi atut i literacką wartość.

Nie znaczy to jednak, że Łucja z ja­skółczego ziela jest powieścią dla pen­sjonarek. Jest to powieść dla młodzieży dorosłej, autor swojej powieści w ni­czym nie udziecinnia, Łucja Orońska nawet na początku powieści nie jest dzieckiem według konwencji beletrystyki młodzieżowej, takie dzieci istnie­ją zresztą w ogóle tylko w zidiociałych umysłach twórców młodzieżowej bele­trystyki, z którą Łucja z jaskółczego ziela nie ma nic wspólnego.

Trudno określić charakter powieści Jak liść nieznany. Jeśli przyjąć, że jest to także powieść dla młodzieży, nale­żałoby znów powiedzieć (jak w przy­padku Łucji z jaskółczego ziela), że jest to utwór świetny. Andrzej Turczyński korzysta w każdym razie z li­cencji takiej beletrystyki, która powin­na być dostępna i atrakcyjna dla każ­dego, ze względu na – dyskretny zresztą – dydaktyzm można tu uznać za licencje beletrystyki dla młodzieży.

Konwencję powieści o pisaniu po­wieści przystosowuje się tu nie do po­trzeb dociekań filozoficznych lub warsztatowych, lecz do potrzeby unowo­cześnienia narracji w utworze stosun­kowo łatwym. Narrator, który chce do­ciec prawdy o człowieku, którego los zafrapował go swoją osobliwością, dzia­ła trochę jak reporter, trochę jak sę­dzia śledczy. Nie stroni on od efektów narracyjnych, które powinno przynosić rozwiązywanie zagadki kryminalnej, chociaż nie istnieje tu zagadka krymi­nalna, lecz zagadka osobliwego losu człowieka, który, będąc inżynierem, ofi­cerem RAF-u, więźniem politycznym, zakonnikiem, wybiera życie drwala w lasach bieszczadzkich i umiera jako drwal.

Wbrew pozorom nie jest to los nie­prawdopodobny, sam znam zbliżone biografie, czasem je nawet przedsta­wiano w literaturze. Andrzej Turczyński umiejętnie manipuluje narracyjnie wszelakimi motywacjami losu swego bohatera, te motywacje filozoficzne i biograficzne stanowią właśnie za­gadkę utworu, w motywacjach filozo­ficznych nie wychodzi się tu na ogół poza domysł, jeśli zagadką biogra­ficzną rozwiązuje się w końcu mo­że aż nazbyt jednoznacznie, to łatwo to można wytłumaczyć intencjami dy­daktycznymi i adresem młodzieżowym utworu.

Pewien sentymentalizm jednoznacz­nego rozwiązania zagadki biograficznej (bohater wybiera życie i śmierć tam, gdzie przed laty bohatersko zginęła je­go żona) można zresztą bez trudu zła­godzić jakimś postawieniem znaku za­pytania w końcowych partiach narra­cji. Przecież za wyborem Bieszczad mo­gą kryć się motywy filozoficznie ogól­ne, nie tylko indywidualnie biograficz­ne. Narrator powieści, filozofując, ile się da, nad różnymi decyzjami bohate­ra, w wyborze Bieszczad żadnej możli­wości motywacji filozoficznej nie chce akurat dostrzec.

Obydwa maszynopisy utworów An­drzeja Turczyńskiego świadczą o tym, że autor w pełni opanował umiejętność działań narracyjnych w prozie. Grożą mu już nie trudności, jak w pierwszych próbach prozy, lecz, przeciwnie, łatwość, którą tłumaczyć trzeba bądź młodzieżowym adresem czytelniczym, bądź skłonnością do beletrystyki popularnej. W Legendzie rodu (czas powstania 1966-1977) – ten podtytuł uważam za właściwszy od tytułu Dynastia – ma­my do czynienia z powieścią, w której szuka się takich rozwiązań narracyjnych, jakie utworu pisarsko i czytelniczo ponad miarę nie komplikują.

Mariaż współczesnej pod względem stylistycznym eseistyki z narracją przedstawiającą również stylistycznie współczesną uwalnia od głównej kom­plikacji, jaką w powieściach historycz­nych stanowi zwykle język narracji. Rezygnacja z językowych stylizacji historycznych skazuje albo na historycz­ny autentyzm językowy, jak w polskich powieściach historycznych Hanny Malewskiej (Panowie Leszczyńscy, Apo­kryf rodzinny), albo na ponadhistoryczną abstrakcję języka, której Teodor Parnicki nadaje kształt wiecznego ję­zyka intelektualnego o grecko-rzymskim rodowodzie, albo wreszcie na ję­zyk własny autora, co, jeśli nie ma szczególnych uzasadnień intelektualnych, oznacza zwykle literacko-artystyczną łatwiznę.

Na dobro Andrzeja Turczyńskiego trzeba powiedzieć, że postarał się on w Legendzie rodu o pełne intelektualne uzasadnienie tego wyboru Językowego, jakiego dokonał. Jawnym narratorem powieści jest sam autor, który tylko dlatego posługuje się w narracji wy­miennie formami „ja” i „my” (częściej to drugie), ponieważ nie ukrywa, że swoje własne rozumienie tradycji rodowej narzuca wszystkim przedstawi­cielom rodu niezależnie od czasu, w ja­kim żyją. Nie przestawałoby to być roz­wiązaniem intelektualnie i artystycznie ryzykownym, gdyby chodziło o utwór tak zdyscyplinowany poznawczo, jak Apokryf rodzinny Hanny Malewskiej, która w analizie tradycji rodzinnej nie przyznaje sobie prawa do fikcji, a je­śli, to fikcję od faktów każdorazowo precyzyjnie oddziela.

Powieść Andrzeja Turczyńskiego ma być i jest zupełnie czym innym. Autor odżegnuje się od faktografii, stawia na fikcję, i to na fikcję z takimi swobo­dami, jakich udziela słowo „legenda”. Malewska porusza się w kręgu trady­cji udokumentowanej lub jako tako sprawdzalnej, nie wykracza w prze­szłość poza pięć pokoleń i poza koniec osiemnastego wieku, autor Legendy ro­du, nie licząc się z jakąkolwiek sprawdzalnością historyczną (w zakresie tak rozległym mało kto w Polsce mógłby się do niej odwołać), sięga swobodnie po wiek trzynasty, czternasty, piętna­sty. Przy licencjach, jakie sobie przy­znał, nie stanowi to żadnego literackie­go nadużycia. Na legendę rodową po­dobnego typu w wersji społecznej rycersko-szlacheckiej, chłopskiej lub mie­szanej może sobie pozwolić każdy Po­lak, wszyscy bowiem musimy się wy­wodzić z układów społecznych wieków średnich.

Czy legenda, jaką tworzy Andrzej Turczyński, ma jakiekolwiek podstawy faktyczne, czy nie ma w ogóle, nie ma to najmniejszego znaczenia. Jest to le­genda intelektualnie uprawomocniona i intelektualnie atrakcyjna. Przeniesie­nie w czas odległy procesów społecznych znacznie późniejszych (zamiana statusu rycersko-szlacheckiego na sta­tus sui generis inteligencki) jest pomy­słem interesującym i historycznie uza­sadnionym. Zwłaszcza że Turczyńskiemu chodzi głównie o procesy świadomościowe, które musiały się dokony­wać w kimś, kto z rycerza lub ziemia­nina przemieniał się w artystę lub w duchownego. W projekcji historycz­nej odziedziczonych nawarstwień własnej świadomości dzisiejszego narratora można się dopatrywać sporej dozy społecznego snobizmu, jest to jednak snobizm tak rozbrajająco nie­winny, że nie ma w nim żadnych po­wodów do zgorszenia.

Narracyjne „my” w partiach eseistyczno-komentatorskich Legendy rodu („my” oznacza tu siedemsetletnią wspólnotę nosicieli rodowej tradycji) brzmi bardzo często i snobistycznie, i megalomańsko, narrator z tym się nie kryje, o megalomanii sam mówi wielo­krotnie, widząc w niej zdeterminowa­ny historycznie sposób traktowania sie­bie po partnersku w stosunku do wszy­stkiego, czemu przypisuje się jakąkol­wiek nadrzędność. Choćby miała to być nadrzędność króla, Boga, czegokolwiek, co realne, i czegokolwiek, co wymyślo­ne. Tak pojęta megalomania nie jest pozbawiona filozoficznych podstaw, choć trudno zaprzeczyć, że jej manilestacja w Legendzie rodu nie jest wol­na od rysu zabawności.

Intelektualna zabawność jest cechą główną powieści Turczyńskiego. Nie przypuszczam, żeby to miała być za­bawność mimowolna. Autor daje w tekście tyle dowodów wybornej inteligencji i wybornej erudycji, że posą­dzać go o naiwność lub nieświadomość nie sposób. Nie panuje on nad olbrzy­mim tekstem utworu w całości jedna­kowo, nie ma się jednak wątpliwości, że praca nad tym utworem musiała trwać rzeczywiście wiele lat. Jakiej klasy jest to utwór, za wcześnie roz­strzygać, że jest to liczące się osiągnię­cie literackie, nie można wątpić.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content