copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
UWAŻAJ BLIŹNIEGO SWEGO
Maria Slipek, Najlepsze w świecie, Warszawa 1972
Nie było – o ile wiem – takiego wypadku, żeby dla literackich względów debiutancka książka z zakresu prozy artystycznej została opublikowana w Polsce w nakładzie dwudziestu tysięcy egzemplarzy. Zdarza się to w specjalnych dziedzinach piśmiennictwa (literatura dla dzieci, powieść sensacyjno-kryminalna, beletrystyka masowa) albo na skutek szczególnych okoliczności (nagroda w konkursie). Wydawca niczym nie sugeruje, ze debiut Marii Slipek – powieść Najlepsze w świecie – ma cokolwiek wspólnego z uprzywilejowanymi nakładowo dziedzinami piśmiennictwa, ograniczając się do informacji, kiedy i gdzie urodziła się prezentowana po raz pierwszy autorka. Świadczy to o niezwykłej w naszych warunkach wydawniczej pewności siebie.
Zwyczajne (a nawet wybitne) debiuty prozatorskie nie mogą u nas liczyć na szerokie zainteresowanie, jeśli debiutant nie zwrócił na siebie dostatecznej uwagi publikacjami w prasie literackiej albo jakąkolwiek inną publiczną działalnością. O autorce Najlepszego w świecie wiadomo tylko to, o czym informuje wydawca. Wprawdzie Stanisław Zieliński podobno zapowiedział jej debiut w wywiadzie telewizyjnym, wprawdzie piszący te słowa tworzył od lata 1971 legendę Wandalina (pierwotny tytuł powieści) w szczupłym gronie tych, z którymi zdarza mu się rozmawiać o literaturze, nie znaczy to jednak, że wydawca nie podjął pełnego ryzyka, nie szukając żadnych specjalnych uzasadnień dla niezwykłego bądź co bądź nakładu debiutanckiej powieści.
Jeśli zważyć, że uzasadnienie takie dałoby się bez najmniejszego trudu sprokurować, zaliczając Najlepsze w świecie do literatury dziecięcej, w rezygnacji z niego trzeba widzieć akt wielkoduszności wobec autorki. Gdyby Najlepsze w świecie zostało przypisane do literatury dziecięcej, nie byłoby żadnego wydawniczego ryzyka, a z krzywdy wyrządzonej autorce i tak mało kto zdawałby sobie sprawę. Dobrze się jednak stało, że krzywda taka nie została wyrządzona. Najlepsze w świecie nie jest powieścią dla dzieci, a jeśli, to tylko w takim sensie, w jakim za powieść dla dzieci Alicją w krainie czarów lub Małego księcia, w jakim (to najtrafniejsze) powinien by nią być Pałac lodowy Vesaasa. Mówiąc jasno i bez wybiegów, Najlepsze w śmiecie jest małym arcydziełem (używam tego określenia w znaczeniu nie zmistyfikowanym) tej literatury, która w dziecku widzi człowieka w pełnym (jeśli nie najpełniejszym) wymiarze.
W literaturze współczesnej takie widzenie dziecka zdarza się częściej, niż się zdarzało kiedykolwiek, nie zawsze jednak ma się pewność, że nie chodzi w tym o indywidualny przywilej wyjątkowości, którym ktoś dorosły (autor w utworze autobiograficznym, postać literacka) obdarowywuje siebie samego w wieku dziecka. Mitologizacja własnego dzieciństwa nie musi oznaczać zamachu na literacką konwencję infantylizmu. Dopiero wtedy, gdy w utworze literackim dziecku przyznaje się autonomię osobowościową, musi dojść do ujawnienia rzeczywistego stosunku do tej konwencji. Jej zwolennicy tworzą specjalne piśmiennictwo, które z prawdziwą literaturą nie ma nic wspólnego. Przeciwnicy infantylizmu (wśród nich największy jest Faulkner) widzą w szczególności dzieciństwa (jak w szczególności narodowej, społecznej, kulturalnej) jedynie zewnętrzny kształt (formę) pełnoprawnego człowieczeństwa. Ta literatura, w której dzieciństwo jest formą pełnego człowieczeństwa, jest chyba najpiękniejszym rodzajem literatury, chociaż nie odważyłbym się szukać wyjaśnień, na czym jej piękno i szczególna moc budzenia wzruszeń polegają. Nie potrafiłbym także powiedzieć, na czym polega tajemnicze piękno powieści Najlepsze w świecie.
Ostatecznie nie ma w powieści Marii Slipek nic nadzwyczajnego. Autorka korzysta bez skrupułów z wielu licencji literatury dla dzieci, i nie odcina się od niej tak wyraźnie, jak to robią Faulkner lub Vesaas. Jej pióro – zważywszy, że jest to debiut – nie musi być i nie jest we wszystkim bezbłędne. Sytuacja ośmioletniego bohatera i narratora powieści jest wprawdzie nader oryginalna, tylko filmowcy jednak mają jeszcze złudzenia, że wszystko zależy od oryginalnej sytuacji między ludźmi. Łatwo sobie wyobrazić, co filmowcy by z tego zrobili, chociaż Najlepsze w świecie jest doskonałym scenariuszem filmu, godnym największych mistrzów sztuki filmowej. Ośmioletniemu chłopcu każe autorka walczyć o wszystko, o co człowiek walczyć może (o egzystencję i esencję), taki wymiar dramatu nie jest jednak żadnym gotowym atutem literackim dopóty, dopóki się nie uzna, że dramat jest nieunikniony, a jego wymiar prawdziwy. Wskazywanie palcem na poszczególne elementy lub założenia tego utworu nie wyjaśnia w niczym tego, na czym polega jego piękno, dlaczego ta opowieść o chłopcu, którego dziecięce bożyszcze najpierw stało się jego ojczymem, a po śmierci matki jedynym (i już tylko dobrowolnym) opiekunem, którego w każdej chwili można utracić, stwarza literacką rzeczywistość takiej pełni istnienia, jaką stwarzają nieliczne wiersze niektórych poetów.
Z wszystkich elementów tego utworu najważniejszy chyba jest zresztą element poezji, którą nazwałbym słuchaną poezją żywego języka. Coś takiego marzyło się Julianowi Przybosiowi w teorii, chociaż jego praktyka poetycka przeczyła temu w każdym słowie. Słuchana poezja żywego języka w niewielkim stopniu wtargnęła do poezji właściwej, w prozie natomiast – tej najbardziej wartościowej – odgrywa oraz większą rolę. Jest to widoczne u Leopolda Buczkowskiego, Juliana Stryjkowskiego, Marka Nowakowskiego, Edwarda Stachury, Stanisława Czycza i u kilku jeszcze współczesnych prozaików. W rozmaity u każdego sposób realizują oni w prozie Przybosiowski postulat operowania w literaturze poetyckim ekstraktem żywego języka.
Wydaje się, że autorka Najlepszego w świecie całkiem instynktownie odczuwa podobna potrzebę i swojemu młodocianemu bohaterowi każe opowiadać tak, jak gdyby dane mu było takie odczucie kształtu i wagi słowa, jakie miewają prawdziwi poeci. W połączeniu z dziecinna prostota tego języka daje to efekt poetyckiej magii, która sprawia, że jego słowa oprócz tego, że znaczą to, co mają znaczyć, znaczą jeszcze zupełnie co innego, wskazując na całe rojowiska słów możliwych, które się odrzuca, ponieważ nie są konieczne. Opowieść o dramacie zewnętrznym i wewnętrznym ośmioletniego Kajetana Mrozka jest w całości zbudowana ze słów koniecznych.
Jedno lub dwa zdania matki, które Kajetan Mrozek przytacza, jedno lub dwa zdania, które on sam na jej temat wypowiada, muszą wystarczyć i wystarczają w pełni, żeby wiedzieć o niej wszystko, co potrzeba. W jego opowieści kilka słów unaocznia człowieka, jego charakter i sytuację, jego przeszłość i nawet przyszłość. Za słowem „łomot”, którego w konkretnej potrzebie używa rówieśnik Kajetana, Sławek, słychać dziesiątki słów potocznych i uczonych, przy pomocy których opowiada się i komentuje biografie takich jak on, chociaż on, nie zrobił jeszcze nic, o czym się opowiada i co się komentuje. Epizodyczny Sławek i epizodyczna Urszula z klatki schodowej są paroma słowami określeni z całością ich możliwych biografii. Jeśli na jakikolwiek temat potrafi się znaleźć kilka słów najwłaściwszych i koniecznych, niepotrzebne się stają tysiące innych słów.
W takiej sytuacji nie może dziwić fakt, że dramat, jaki się rozgrywa między ośmioletnim pasierbem Kajetanem Mrozkiem i jego ojczymem, nie jest dramatem obyczajowym z życia rodzinnego, lecz społeczno-egzystencjalnym dramatem podstawowych stosunków międzyludzkich. Tego dramatu pośrednio lub bezpośrednio dotyczą wszystkie słowa Najlepszego w świecie, nie ma jednak wśród nich ani słów zbędnych, ani słów fałszywych. W Najlepszym w świecie nie do pomyślenia jest słowo „kochać”, ponieważ tysiąc razy więcej niż ono znaczy słowo „uważać”. Zdanie „ja ciebie uważam” zastępuje w utworze Marii Slipek wszelkie – najlepsze wobec drugiego człowieka – deklaracje uczuciowe. Kto wie, czy największe z przykazań nie powinno brzmieć: Uważaj bliźniego swego jak siebie samego. Może o to właśnie w nim chodzi.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy