copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
W KRĘGU SCHULZA
Zofia Chądzyńska, Ślepi bez lasek, Warszawa 1959
Na wstępie chciałbym się usprawiedliwić z tytułu. W moim rozumieniu jest to tylko pochwała. Powieść Zofii Chądzyńskiej jest świadectwem autentycznego talentu pisarskiego. Pokrewieństwa Schulzowskie Ślepych bez lasek wydają mi się szczególnie cenne i jeśli nawet niesposób porównywać ich ze Sklepami cynamonowymi, sama genealogia jest chyba dosyć zaszczytna dla początkującej autorki.
Genealogia ta jest zresztą obiektywnie doniosła. Tej klasy wielki pisarz, co Schulz, nie może istnieć w próżni. Tak się dziwnie złożyło, że Schulz nie miał polskiej genealogii (poza młodopolską i to dotyczącą tego, co nie było nowością w jego pisarstwie) i nie ma do dziś polskiej kontynuacji. Brak genealogii i kontynuacji oznaczałby jałowość tak poważnego eksperymentu literackiego. Nie sądzę, żeby eksperyment Schulza miał być całkowicie bezpłodny dla polskiej literatury. Raczej tak zwane niesprzyjające okoliczności sprawiły, że Schulz jest do tej pory sam, że ma tylko swego filozoficznego Boga Ojca – Witkiewicza – i swoje przeciwieństwo – Gombrowicza. Schulza i Gombrowicza wymienia się czasem wspólnie, ale jest między nami jedynie tego typu związek, co między Kainem a Ablem. Jeśli jednego uznać za Abla, drugiego trzeba nazwać Kainem, albo na odwrót, Co do mnie, w Schulzu widziałbym Abla. Abel musi zginąć z rak Kaina, ale historia tych dwóch powtarza się przecież od tysiącleci.
Dobrze się stało, że genealogię Schulzowską odkrywamy w pisarstwie kobiety. Kobiety nie uznają w sztuce eksperymentów, kobiety także w sztuce nie zapładniają, kobiety są tylko zapładniane. A jeśli to się stanie, jest przyszłość przed danym rodzajem sztuki. Dlatego cieszy mnie genealogia Ślepych bez lasek. Zwłaszcza że płód dziedziczy wiele po kądzieli. Dziecię nie jest tylko odbiciem ojca.
Co jest w Ślepych bez lasek po mieczu, a co po kądzieli? Po mieczu z całą pewnością filozofia, która uległa wyraźnemu uproszczeniu, a może nawet zbanalizowaniu. Jest to prawie zwykła cena genialnego ojcostwa. Powtórzenie nie jest tym samym, co samodzielna twórcza wypowiedź. Powtórzenie jest łatwe, często bardziej składne, najczęściej zgrabniejsze i nie wywołuje dreszczu emocji. „Chcę, by pozostał na świecie jakikolwiek ślad po tragicznej obecności człowieka, który nikogo nie zrozumiał, nikomu nie pozwolił się zrozumieć, nic nie zdziałał, nigdzie nie doszedł” (s. 5). „Pewnego dnia się urodził, potem się długo męczył, potem się bardzo bał, potem umarł. Oto historia życia” (s. 6). „Wstyd za siebie – że mogłam; za niego – że mógł; za całe człowieczeństwo tak mało ludzkie i za całe tak bardzo nieludzkie życie; rozpacz nad niemocą, nad bezsilnością, nad chorobą, nad słabością, nad tym, czym byliśmy” (s. 157). „Nagle zrozumiałam, że wszystko już w nim, do końca, będzie wymykało się moim wnioskom, że w żadnej sytuacji zrozumienie go nie będzie mi dane, żaden klucz nie będzie właściwy, a mimo to nic nie zerwie kajdanów, którymi jestem z nim połączona. Pępowiny, która zostanie do śmierci.
Tego wieczoru, wcześnie, jak na moje ówczesne lata, zrozumiałam, że wszystko jest płynne, żadne uczucia nie są definitywne ani nie mają definitywnych nazw” (s. 201-202).
To wszystko mówi bohaterka Ślepych bez lasek o swoim ojcu, przy czym słowo Ojciec należałoby tak jak u Schulza pisać od dużej litery. To wszystko dotyczy zresztą zbieżności między filozofią córki u Chądzyńskiej a filozofią syna u Schulza, ponieważ Ojciec u Chądzyńskiej niewiele ma wspólnego z autorem Traktatu o manekinach u Schulza. Chądzyńskiej brak fantazji Schulza. Córka u niej, mimo swej pensjonarskiej egzaltacji, widzi Ojca w całkiem realnym wymiarze, nie brak jej czysto praktycznego rozsądku. Ojciec nie jest dla niej filozofem, ostatnim prawdziwym człowiekiem, alfą i omegą najwspanialszej ludzkiej mądrości. Jest zwykłym bezrobotnym ekonomistą, przegranym człowiekiem, domowym despotą, którego się kocha tylko dlatego, że się go z całych sił nienawidzi.
Córka Schulza i Chądzyńskiej po ojcu odziedziczyła w uproszczeniu filozofię, po matce praktyczny kobiecy realizm. Ale nie tylko. Jej uczuciowość, żeby nie powiedzieć sentymentalizm, jest przeciwstawna do uczuciowości narratora Sklepów cynamonowych i Sanatorium pod klepsydrą. Tamten był wrażliwy emocjonalnie, bo rozumiał, ta miota się pośród sprzecznych uczuć, ponieważ nie rozumie. Ta różnica zamyka całą przepaść pomiędzy uczuciowością mężczyzny i kobiety. Syn u Schulza o tyle kocha Ojca, o ile stara się go zrozumieć, córka u Chądzyńskiej dlatego właśnie jest zafascynowana Ojcem, że go od początku do końca nie rozumie. Praktyczny rozsądek trzeba okupić absolutną irracjonalnością uczuć. Paulina jest we wszystkim aż do obrzydliwości rozsądna. Nawet jej prawdziwa i szaleńcza miłość do przyjaciółki, Ireny (pamiętnik Pauliny jest jednym z piękniejszych peanów na cześć homoseksualnej miłości), nie przełamie tego rozsądku. Paulina posłusznie rozstanie się z przyjaciółką. Paulina jest niezdolna do szaleństwa, gdy w grę wchodzi praktyczne działanie. Paulina poda grzecznie herbatę Ojcu w chwilę potem, gdy ten zburzył jedyną dla niej możliwość szczęścia. Paulina jest bierna i w miłości, i w nienawiści. Paulina dopóty czuje, dopóki nie zrozumie. „Dziwne mi się to wydaje dzisiaj, gdy wiem, ile znaczy bezpośredni kontakt, przenikanie wrażeń nieokreślonych i nienazwanych, które zawierają się w nieuchwytnych drgnięciach muskułów, w dotknięciu przypadkiem czyjegoś rękawa, w zarysie uśmiechu, barwie głosu, przypadkowym zetknięciu źrenic, w niczym, które nagle się rodzi, trwa, mija, zauważone, skonstatowane dopiero po czasie” (s. 110). Skonstatowane przedtem, nie byłoby przedmiotem emocji. Chęć zrozumienia nie jest drugą stroną uczucia, nie jest jego motorem.
Dzięki tej przeciwstawności świat Pauliny jest autonomiczny wobec świata Schulzowskiego, jest przy widocznych pokrewieństwach odrębny. Nawet dorosła Paulina nie jest w stanie niczego wyjaśnić ani w sobie, ani w Ojcu. Chce to tylko wyrazić. Ojcu, który wypowiedział w pewnej chwili słowo „muzyka”, podsuwa po latach, że znaczyło to: „Jedyne wyzwolenie jest w sztuce”. Ale wyzwolenie nie oznacza tu zrozumienia, lecz wyraz. Dlatego dorosła Paulina opowiada o swoich namiętnościach z takim ekshibicjonizmem, jak gdyby do końca nie zdawała sobie sprawy z ich sensu. Jak gdyby Freud nie podsunął w pewnych sprawach oczywistych interpretacji. W relacji dorosłej Pauliny tak wygląda fragment snu z Ojcem, który na jawie był przedmiotem nieskrywanej nienawiści: „«To moja córa» i otwierał ze mną bal. «Brawo, brawo, jaka piękna para!», ojciec wiruje, poły fraka fruwają, fruwa moja organdynowa sukienka, podczas gdy mu zwisam na ręku, drobniutka, kobieca, filigranowa – panna młoda cała w tiulach – małe nóżki ledwie dotykają ziemi, muzyka gra coraz szybciej i szybciej, coraz prędzej i prędzej. «No, córeczko, zapamiętaj sobie na zawsze twój pierwszy bal!»”… (s. 101).
Na taki popis ekshibicjonizmu nie mógłby się zdobyć żaden mężczyzna.
Niczym nieskrępowany ekshibicjonizm jest dla mnie jednym z głównych uroków tej książki. Zwłaszcza że nic tu nie jest wulgarne. Zwłaszcza że. sen z tatusiem jest tak opowiedziany, jakby się opowiadało o wspomnieniu pierwszej komunii. W tej książce nic po prostu nie razi, wszystko to można by usłyszeć z ust nieświadomego dziecka. Nawet wspaniałą historię z Ireną. Paulina zatraca się w swoich namiętnościach jak bohaterowie bajek w czarodziejstwie wyimaginowanych światów. Dla niej rzeczywiście żadne uczucie nie jest zdefiniowane, choć się o nim dużo i ładnie mówi. Mówienie jest dla niej formą przeżywania, nie zaś definiowania: „Życie zawiera się w przeżywaniu go i w mówieniu o nim. I dopiero ta druga rola nadaje mu walor ostateczny” (s. 190). Mówienie to tylko doskonalsza forma przeżywania i nie ma nic wspólnego z nazywaniem przeżyć. Chądzyńska zademonstrowała tu kobiecość w jej najczystszym kształcie. Ślepi bez lasek to sam ekstrakt kobiecości. Mówi się o autorkach powieści rodzinnych, że potrafią zatopić w kobiecości wszystko, co istotne dla realistycznej powieści-rzeki. A przecież kobiecość musi się w nich taić w podskórnych nurtach. Schematy socjologicznego scientyfizmu są w nich z konieczności antidotum kobiecości. Chądzyńska nie zna żadnych ograniczeń dla swej kobiecości, demonstruje ją w wypreparowanej formie i tym większa jej zasługa, że jej książka jest wzorem zwięzłości Nie krępując niejako niczym, swej natury, pozwoliwszy sobie na pełną swobodę, wypowiedziała się szybko i po prostu. Wyobraźmy sobie, że Orzeszkowa musiałaby zanalizować psychiczną treść opętania miłosnego Pauliny w stosunku do Ireny. Powstałby z tego cały traktat, który by w dodatku niczego nie wyjaśnił. Paulina mówi o tym zwięźle i bez reszty: „Ale mnie nie mogło dosięgnąć nic. Odkrywałam zdumiewającą prawdę: nie istnieli. Nie istnieli tak dalece, że znikł nawet Symbol Grozy. Świat nagle znalazł się pod powierzchnią wody, zamilkł, zatonął i znikł jak w wielkiej powodzi. Scena mojego życia opustoszała” (s. 183). Inna zupełnie sprawa, że u nas wszyscy byliby oburzeni, gdyby wszystko nazwać tu po imieniu. Gdyby zastosować dialektyczny sposób rozważań starego woźnego, który bez ceremonii zagadnął Paulinę: „A w ogóle prawda jest ta: dusza, proszę Linki, wybitnie łączy się z brzuchem. Tylko nie wiem, czy to z bólu żołądka bierze się smutek, czy odwrotnie: ze smutku boli brzuch”… (s. 173). Nie można zresztą temu prostemu człowiekowi odmówić swoistej delikatności w sformułowaniu skomplikowanego bądź co bądź dylematu filozofii. Paulina nie zwróciła zresztą uwagi na filozoficzną wątpliwość starego człowieka. Zanotowała jego kwestię, ponieważ spodobała się jej forma tej wypowiedzi. Paulina jak każda kobieta jest wyczulona, na formę.
Obnażona i skondensowana kobiecość Ślepych bez lasek jest głównym argumentem na rzecz oryginalności tej powieści. Jej urok to urok rozmowy z kulturalną kobietą, gdy mówi szczerze o sobie. Paulina jest kulturalna i delikatna w sposobie mówienia „Parla basso. Mów cicho. Nie trzeba budzić śpiących i zmęczonych drogą” (s. 5) – tymi słowy zaczyna się jej opowieść. I jest to opowieść o niej samej przede wszystkim: o szaleństwie jej uczuć i rozsądku jej postępków. Porozumieć się, jeśli to w ogóle możliwe, można tylko z mężczyzną, słuchanie kobiety jest natomiast najwyższej klasy przyjemnością, oczywiście tylko wtedy, gdy nie mówi o słuchaczu. Radzę przeczytać Ślepych bez lasek. Po przeczytaniu ma się ochotę na drugie spotkanie.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy