copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
W SPRAWIE GESTU
Kazimierz Brandys, Dżoker. Wspomnienia z teraźniejszości, Warszawa 1966
Wyrażono już o Dżokerze tyle opinii jawnie lub w sposób zakamuflowany negatywnych, że może zakrawać na ekstrawagancję, gdy się zechce powiedzieć, że Dżoker należy do najlepszych rzeczy, jakie wyszły spod pióra Kazimierza Brandysa. Stosunek tak zwanej krytyki do pisarstwa Brandysa to zjawisko jedno z najbardziej osobliwych w naszym życiu literackim. Wszystko to, co dziś jest wykorzystywane wśród argumentów przeciw Brandysowi, było przez krytykę chwalone ponad wszelką miarę. Jest to przecież pisarz, który co najmniej przez dziesięć lat miewał najlepszą prasę. Gdy zaczęto ganić to, za co przedtem chwalono, można by się spodziewać, że zaaprobowana zostanie odważna rezygnacja pisarza z dawnych laurów. Wiemy przecież, że pisarze z ogromnym trudem rezygnują z laurów nawet najbardziej fałszywych. Wbrew logice rezygnacja Brandysa nie została jednak przyjęta aplauzem. Wręcz przeciwnie, wzięto mu ją za złe. Wietrzy się w niej jakieś motywy najgorsze. Padają zarzuty oportunizmu i konformizmu. Ma to być, z braku innego adresu, oportunizm i konformizm wobec mody i wobec… świadomości zbiorowej. Ten ostatni adres jako zarzut brzmi zaskakująco, więc się dodaje, że chodzi o świadomość społeczną intelektualistów i intelektualnych snobów. Jakiegokolwiek wyjaśnienia dla tych argumentacji znaleźć nie sposób. Jeśli odrzucić przypuszczenia i podejrzenia o rzeczy całkiem nieładne, pozostaje podejrzenie o irracjonalizm a właściwie o irracjonalną zawiść, że istnieje (w tym wypadku jako pisarz) ktoś, kto powinien by nie mieć odwagi istnieć.
Czuję się w prawie w ten sposób pisać, ponieważ nigdy nie należałem do piewców Brandysa i dawałem nieraz wyraz swoim różnorodnym oporom wobec jego pisarstwa. Nie chwaliłem tego pisarstwa wtedy, kiedy wszyscy chwalili, i byłem nader oszczędny w pochwałach, gdy z pisarstwem tym dopiero w ostatnich łatach zacząłem nawiązywać kontakt. Także Dżoker nie jest tym, co w literaturze jest mi najbliższe, ale nie przyznałbym sobie prawa wypowiadania się o pisarstwie Brandysa, gdybym zwolnił się od obowiązku zrozumienia, czym jest Dżoker dla tego pisarstwa i co ten utwór znaczy na tle wszystkiego, czego Brandys jako pisarz dokonał. Krytyk ma może prawo wymyślać sobie pisarzy takich, jakich by chciał, ma jednak także obowiązek liczyć się trochę z tym, jacy pisarze są i jacy subiektywnie mogą być. Cóż to za zarozumiałość żądać od pisarza, żeby był taki, jaki nie może lub nie chce być. To coś takiego, jak mieć za złe blondynowi, że nie jest brunetem, lub lżyć kogoś z orlim nosem, że nie ma nosa jak Kościuszko. Można oczywiście każdy inny nos niż u Kościuszki uważać za obrzydliwość, ale żądać wobec tego operacji orlich nosów to już przesada i brak jakiegokolwiek poczucia realizmu. W dodatku głęboki fałsz czysto estetyczny. Czasy jednego obowiązującego ideału piękna minęły bardzo, bardzo dawno. Na dobrą sprawę wszystko pod tym względem skończyło się na greckim nosie.
Nie podważam prawa krytyki do stosowania własnych miar pisarstwa. Prawo to jest bezsporne. Żeby jednak było ono stosowane bez nadużyć, potrzebny jest dowód, że krytyk dorozumiewa się, jaką swoją własną miarę może i chce spełniać pisarz. Sztuka porównywania miar jest identyczna ze sztuką przekładu. Nie można być tłumaczem, jeśli się zna tylko jeden język. W takim wypadku można być tylko oryginalnym twórcą. Pisarzowi może wystarczyć jeden język i jedna miara literatury. Krytyk musi zaczynać od poznania cudzej miary, żeby móc zaproponować swoją.
Miarę Dżokera wyznacza cala wcześniejsza twórczość Brandysa a więc kilkanaście książek, za którymi kryje się wyjątkowo w naszych warunkach rzetelna praca pisarska. Trzeba o tym wiedzieć nawet wtedy, jeśli miałaby to być praca w dużym stopniu na marne. Indywidualne inklinacje pisarskie i tak zwany duch czasu złożyły się na to, że połowa pisarskiego dorobku Brandysa przynależy do literatury, którą nazwałbym literaturą dla innych w odróżnieniu od literatury, która powstaje jako literatura dla siebie i staje się literaturą dla innych w społecznym procesie komunikacji literackiej. Jeśli to komuś dogadza, może w tym rozróżnieniu dostrzec rozróżnienie literatury niezaangażowanej i zaangażowanej w istotnym sensie terminu zaangażowanie. Oczywiście literatura dla innych oznacza wtedy literaturę niezaangażowaną. Pisać dla innych to znaczy nie angażować się całym sobą, lecz posługiwać się społecznie swoją umiejętnością pisania na wymyślony czy rzeczywisty cudzy użytek. Brandys uprawiał przez lat kilkanaście literaturę niezaangażowaną i za nią właśnie był najbardziej chwalony przez niezaangażowanych krytyków, którzy niezaangażowanie nazywali – rzecz jasna – zaangażowaniem, ponieważ przy braku zaangażowania nic nie stoi na przeszkodzie, żeby słowa znaczyły akurat coś wręcz przeciwnego, niż znaczą.
Odejście od literatury dla innych, czyli od literatury niezaangażowanej, musiało oznaczać dla Brandysa rezygnację z fałszywych laurów, decyzja w tej sprawie nie mogła więc być łatwa. Brandys jednak zdobył się na nią. Poza wszystkimi innymi spowodowało to trudności czysto literackie. Inaczej pisze się dla innych i inaczej z wewnętrznej potrzeby. Pisałem już o wewnętrznych sprzecznościach Listów do pani Z., które początkowo bardziej były listami o adresatce niż o nadawcy. Brandys z natury i z nawyku wzdragał się przed szczerością, przed pełnym i jawnym zaangażowaniem pisarskim. Decydujący krok został zrobiony dopiero w niektórych opowiadaniach Romantyczności, przede wszystkim w opowiadaniu Sobie i państwu, które stało się kluczowym utworem Brandysa. Brandys powiedział w tym utworze, dlaczego się nie angażował, a także, z czym i jak może się angażować. Po raz pierwszy w tym utworze odsłonił Brandys w całości swoją wewnętrzną świadomość. W Sposobie bycia natomiast z takiej świadomości uczynił zjawisko społeczne. W Sposobie bycia podmiotowość splotła się z przedmiotowością, a jest to splot najcharakterystyczniejszy dla dzisiejszej literatury, która nie potrafi a nawet nie może już być literaturą przedmiotową tak, jak to dawniej bywało. Skomplikowaną dialektykę podmiotowości i przedmiotowości uczynił Brandys w Dżokerze jednym z przewodnich motywów myślowych. Wyraża się to we wzajemnych relacjach wątku narratora i wątku Księcia.
Gdy się chce pognębić Brandysa, pisze się o jego zależnościach od niektórych modnych pisarzy europejskich, co jest niekiedy formułowane w sposób nader drastyczny. Na szczęście takie czy inne zbieżności czy podobieństwa poszczególnych sformułowań pisarskich niczego, ale to absolutnie niczego, nie dowodzą. Żadna ilość cytatów z Brandysa nie może udowodnić jego zależności od Camusa, ponieważ Brandys jest pisarzem opozycyjnym w stosunku do Camusa bardziej niż ktokolwiek inny w najważniejszej sprawie. Camus budował wszystko na instynkcie moralnym człowieka, Brandys udowadnia od lat każdym zdaniem, że na instynkt moralny liczyć nie można. Wspominam o tym marginesowo i tylko po to, żeby Dżokera wywieźć w całości z pewnych nurtów i ambicji współczesnej literatury polskiej. Przede wszystkim z tego nurtu, który nazwałem kiedyś polską odmianą antypowieści, zaliczając do niego między innymi powieści Leona Gomolickiego, Andrzeja Kuśniewicza i na pierwszym miejscu Góry nad Czarnym Morzem Wilhelma Macha, któremu szczęśliwym zbiegiem okoliczności nie odmawiano nic, co rodzime. Jeśli w Dżokerze jest Brandys od kogokolwiek zależny, to jest zależny od Macha, co jest zresztą pięknym pokwitowaniem przyjaźni tych dwóch pisarzy, przy czym – jak wiadomo – Mach uważał zawsze Brandysa za swego mistrza, choć kryło się za tym więcej przyjaźni niż prawdy.
Do Gór nad Czarnym Morzem odwołuje się Brandys w Dżokerze wielokrotnie, w nader przejrzystych parafrazach myśli Macha. Przy okazji informuję, że świadoma parafraza jest częstą u Brandysa figurą stylistyczną i w Dżokerze znajdują się dziesiątki parafraz najrozmaitszych tekstów najrozmaitszych pisarzy i krytyków polskich. Powinni o tym wiedzieć zwłaszcza cytatolodzy i parodyści. W przeciwnym wypadku można szukać u Camusa tego, co jest pod ręką u Adolfa Rudnickiego i parodiować Macha w błogim przekonaniu, że się parodiuje Brandysa. Całkiem nieprzewidziane korzyści odnosi Brandys z tego, że nie gardzi wieloma przejawami polskiego życia umysłowego i literackiego, że jest w nich wyjątkowo dobrze zorientowany. Bez porównania lepiej niż cytatolodzy i parodyści, dla których taka orientacja powinna być zawodowym obowiązkiem.
Od Macha przyjął Brandys do wiadomości, że niemożliwy jest zapis literacki adekwatny do treści podmiotowych, że niemożliwa jest w literaturze absolutna szczerość. Brandys doszedł do słusznego wniosku, że po doświadczeniu Macha nie potrzeba już po raz drugi sprawdzać, w jakim stosunku pozostaje możliwość do niemożliwości. W sytuacji pisarskiej Brandysa ważne było zdobyć się w literaturze na taką szczerość, jaka jest możliwa. Granice szczerości w twórczości Brandysa z ostatnich lat wyznaczała forma listu i eseju. Zrezygnował więc z tych form na rzecz pamiętnikarskiej notatki, na rzecz intymnego diariusza, którą to formę dla celów literackich od lat stosuje Gombrowicz. Forma wypowiedzi literackiej mniej zobowiązująca nie istnieje i dowiódł tego Mach. Że Brandys dojdzie kiedykolwiek do tej ostatniej z form, trudno było się spodziewać. Istniały dostatecznie poważne powody, dla których Brandys tak dobrze się czuł w pisarstwie idealnie bezosobowym. Bał się swoich treści, nie chciał ich demonstrować, jeśli nie ze względu na cokolwiek innego, to ze względu na dobre maniery. Dla pisarstwa trzeba jednak rezygnować czasem nawet z tego, co się ceni najbardziej. Są ludzie, dla których rezygnacja z dobrych manier może mieć walor decyzji ostatecznych. Myślę, że Brandys do takich ludzi należy. Brandys jako pisarz poczuł się już od pewnego czasu przyparty do muru. Wydobywa z siebie wszystko, co ma do wydobycia. Wydobywa całą swoją złą świadomość, która nie jest tylko jego złą świadomością. Że to nie jest tylko jego zła świadomość, świadczą w takim samym stopniu wyrazy solidarności z jego pisarstwem, jak i sprzeciwy. Te sprzeciwy są zbyt namiętne, żeby można było przypuszczać, że chodzi w nich o cudze treści, które się nie podobają. Nie podobają się rodzaj i jakość intelektualizmu Brandysa, ponieważ jest to intelektualizm, poza który nikt nie wychodzi nawet wtedy, gdy przeżywa akurat pierwsze olśnienie Brzozowskim lub Levi-Straussem. Z takich olśnień nic nie wynika. Brandysa one nie muszą obchodzić, Brandys nie nadrabia luk w wykształceniu. Brandys może sobie pozwolić na lekturę książki o Orzeszkowej i na własną refleksję nad tą lekturą.
Atrakcją literacką Dżokera jest podjęcie formy powieści otwartej lub – lepiej powiedzieć – odkrytej w zastosowaniu do treści przedmiotowych. Pisarza, który tak długo i tak programowo uprawiał pisarstwo przedmiotowe, ta możliwość musiała szczególnie zainteresować. Brandys postanowił pokazać w swojej anty powieści pracę wyobraźni nad cudzym losem. Wybrał do tego celu los postaci historycznej o cechach narodowego symbolu. Rozpracował – żeby rzecz modnie określić – narodowy archetyp i doszedł – moim zdaniem – do imponującego wyniku. Odkrył w geście honoru motyw rozpaczy. Nie wyszydził gestu, powiedział tylko, że gest był przymusowy. Jeśli wszechwyzwalający gest uznać za centralny motyw polskiej historii i polskiej literatury, to motyw ten znalazł w Brandysie nader przenikliwego interpretatora. W opowiadaniu Sobie i państwu powtórzył Brandys motyw gestu za Gombrowiczem. W Dżokerze gest Księcia nie jest gestem gombrowiczowskim. Do gestu Książę został zmuszony sytuacją, w której nie było żadnego ludzkiego wyboru. Powiedzieć, że człowiek w przymusowej sytuacji zdobywa się na jedyny ludzki wybór, czy to brzmi optymistycznie, czy nie? Myślę, że jest to akurat to, w co można jeszcze wierzyć bez naiwności, bez blagi i bez złudzeń. Brandysowi udało się obronić motyw narodowego gestu tylko dzięki temu, że nie uzasadniał go żadnym fałszywym słowem. W każdej sytuacji pozostaje jeszcze gest rozpaczy, w którym można uznać gest honoru.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy