W trybie oznajmującym, Twórczość 4/1966

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

W TRYBIE OZNAJMUJĄCYM

Adolf Rudnicki, Weiss wpada do morza. Niebieskie kartki, Warszawa 1965

Otrzymaliśmy siódmy z kolei zbiór Niebieskich kartek pod dziwacznym ty­tułem Weiss wpada do morza. Dziwaczność tego tytułu polega na trybie oznajmującym. Domyślamy się z góry, że Weiss to nazwisko człowieka, że więc oznajmia się nam pełnym zdaniem coś takiego, na co jedyną reakcją słowną może być okrzyk: „Ratunku!!!”. Tryb oznajmujący w połączeniu z cza­sem teraźniejszym tego zdania jest czymś nieludzkim. Za tym zdaniem kryje się przestępstwo, nie tylko w sensie moralnym, lecz także prawnym. Prawo do wypowiedzenia tego zdania miałby jedynie sam Weiss. To zdanie w ustach Weissa byłoby zdaniem najbardziej niesamowitym. O wiele bardziej, niż mo­głoby w jego ustach brzmieć zdanie: „Weiss umiera”. Jest jeszcze jakaś róż­nica między zdaniem „Weiss umiera” a zdaniem „Weiss tonie” albo „Weiss płonie na palu”.

Te kilka z wielu możliwych refleksji nad samym tytułem książki Rudnickiego wystarcza, żeby usprawiedliwić mój lęk przed tą książką. Jak nigdy w wy­padku Rudnickiego, odsuwałem od siebie prawie przez rok tę lekturę. Wie­działem, że mnie Rudnicki obciąży treścią zdania: „Weiss wpada do morza”, że mi to zdanie wepchnie w usta. Choć karmię się słowem pisanym codzien­nie, rozróżniam jeszcze smak słów, wiem, co słowa znaczą. W tym jednym zdaniu Rudnickiego tyle jest trucizny, że wystarczyłoby jej, żeby człowieka zabić. I ta trucizna zabiłaby kogoś, kto by się z nią nigdy nie zetknął. Ale Rudnicki wie także to, że jego trucizna nie będzie działać, a przynajmniej, że nie będzie działać w sposób gwałtowny zabójczo. Rudnicki wie, że my tę tru­ciznę połykamy codziennie. Że także to zdanie mamy na wargach, choć go może i nie wypowiadamy. Że okrzyk „Ratunku!!!” grzęźnie nam w krtani, a zdania „Weiss wpada do morza” nie wypowiadamy tylko dlatego, że wszyscy, którzy mogą wiedzieć, wiedzą to także.

Napisawszy to, co napisałem, powinienem nic już więcej o książce Rudnickiego nie napisać. Jeśli się wypowiada zdanie „Weiss wpada do morza”, wy­padałoby nie wypowiadać go pośród innych zdań. Byłoby to może taktowne, ale nie byłoby tak jak w życiu. W życiu przestaliśmy kierować się taktem, takt stracił na znaczeniu. Gdybyśmy taktownym milczeniem chcieli uczcić nie­samowitą treść i formę tego zdania, milczenie zostałoby przerwane pytaniami: „Kto to jest Weiss? Dlaczego wpada do morza? Przeciwko komu? Do czyjego morza? Kto nam pozwolił tak mówić?”. Wśród potoku pytań padłoby może także to najważniejsze, dlaczego nie krzyczymy „Ratunku!!!”, dlaczego nie skaczemy do morza. Najlepiej jest tylko pomyśleć: „Weiss wpada do morza”, a powiedzieć: „Weiss kąpie się w morzu”. Jeśli jednak wypowiadamy: „Weiss wpada do morza”, to trzeba temu zdaniu odebrać niesamowitość, trzeba je zagadać, trzeba je umieścić w potoku zdań: „A mnie cholernie boli brzuch, nie pójdę dziś do teatru, Schwarz jakby nigdy nic idzie do teatru z Weissową, okropna jest ta Weissową, wszystko jest okropne, ale cóż można poradzić”. Zagadujmy innych, a jeszcze bardziej zagadujemy siebie, swój strach, swoją bezradność, swoje przerażenie.

Chociaż więc siódmy zbiór Niebieskich kartek jest w większym stopniu, niż to bywało kiedykolwiek u Rudnickiego, gołym dokumentem stanów ducho­wych pisarza, trzeba go potraktować jak zwyczajną literaturę, jaką Rudnicki od lat uprawia. Trzeba udawać, że zdanie „Weiss wpada do morza” brzmi cał­kiem zwyczajnie i nie kryje się w nim nic szczególnego. Że Rudnicki jak zwykle przekazuje głównie swoje wrażenia z teatru i filmu, że szczególne zabarwienie tych przekazów wyniknęło z dłuższego pobytu pisarza na kuracji szpitalnej. Co najwyżej można mimochodem stwierdzić, że zbiór Weiss wpada do morza pozwala wyraźniej niż poprzednie zbiory zauważyć, iż Niebieskie kartki mimo pozorów dyskursywności niewiele mają wspólnego z jakąkol­wiek dyskursywnością, ponieważ w sensie dyskursywnym Niebieskie kartki roiłyby się od sprzeczności, a przecież mimo sprzeczności logicznych odnajdujemy w nich jakiś rodzaj głębszej prawdy, której nie mogą podważyć pra­wa logiki. Gdy Rudnicki raz wyklina obrońców czystości gatunków w sztuce, a za drugim razem gromi „bastardyzację”, to znaczy to tylko, że raz jedno, a za drugim razem zupełnie coś przeciwnego może być źródłem nieprawdy, co nie może dziwić u kogoś, kto formułuje także taką myśl: „ścigamy los, więc ważna jest prawda, nie sztuka”.

Swoje „Weiss wpada do morza” wyeksponował Rudnicki w tytule, ale w sa­mym zbiorze ukrył je w lawinie swoich zdań zwykłych, umożliwiających ra­dzieckiemu krytykowi Józowskiemu (Rudnicki tak chce pisać to nazwisko) sformułowanie pretensji, której chwyciła się także Helena Zaworska („Nowe Książki” 1966, nr 2). Józowski rozumie dyskursywnie Niebieskie kartki, skoro może mówić do Rudnickiego w ten sposób: „Widziałem różnych, ale takiego jak pan nie widziałem, dlaczego przejmuje się pan wszystkim? Rozumiem, że pan przejmuje się Rumkowskim, ale dlaczego Hanuszkiewiczem, co pana Hanuszkiewicz obchodzi? Jeszcze mogę zrozumieć i to, ale dlaczego – sport? I dlaczego film, telewizja? Nawet w dużym Związku Radzieckim trudno o ta­kiego cudaka…” (s. 48).

To bardzo wygodnie przyjąć, że Rudnicki rzeczywiście nie ma istotniejszych zmartwień niż zmartwienia ze sportem, filmem i telewizją. Tylko co wtedy ma oznaczać takie wyznanie, sprowokowane jakąś sytuacją filmową: „Mam więc przed sobą powagę bez uśmiechu chłopca oraz uśmiech bez powagi ojca. Coraz częściej przechodzę na stronę pełnego męki powagi chłopca, a pod koniec czuję się nawet jednym z jego pytań – kamieniem rzuconym w głąb wody, pleśniejącym na dnie w zapomnieniu i buncie” (s. 198-199).

Wygodniej jest preteksty traktować jako istotę spraw, z którymi boryka się pisarz, ale czy można nie widzieć, że są to tylko preteksty? Nawet Dostojewski, który jest stałym motywem Niebieskich kartek, jest przecież tylko pretekstem i służy Rudnickiemu do stawiania diagnoz moralistycznych, które być lub nie być współczesnego człowieka. Tym razem Zbrodnia i kara posłużyła do postawienia drastycznej diagnozy. Polemizowałem w swoim cza­sie z Rudnickim w związku ze zbiorem Obraz z kotem i psem na temat jego sporu z Młodymi, których osądzał miarą ich stosunku do miłości i do słowa. Uważałem wtedy, że Rudnicki brał fason za prawdę. Myślę, że w dramatycz­nej kartce Odkrycia dwudziestoletnich trafia Rudnicki teraz w samo sedno od­rębności Młodych, o których pisze teraz per „oni”. Miłość dziś, jeśli odrzucić rzeczy pozorne, jest taka sama, jak kiedykolwiek. Odczucia moralne Młodych są natomiast rzeczywiście inne. Uważam, że Rudnicki sygnalizuje zjawisko prawdziwe i przerażające, gdy pisze: „W tym slangu chłopak polemizował z A.H. Nie podobało mu się również to, iż Raskolnikow przyznał się do winy, w żaden sposób nie mógł tego zrozumieć, zbrodnię przyjął jako coś zrozumia­łego, ale dlaczego ekspiacja?” (s. 30). Poczucie winy i wszystko, co z tego poczucia winy wynikało dla człowieka, stało się niezrozumiałe i to jest praw­dziwe i przerażające signum temporis.

Z niemożności sprostania poczuciu winy wyprowadził Albert Camus swoją wizję upadku moralnego współczesnego człowieka. Camus był jednak w sensie filozofii moralnej człowiekiem dawnego formatu. Gdy u Camusa człowiek upa­dał pod nadmiernym ciężarem poczucia winy za wszystko, życie już od dawna zgotowało zgodne z pewnymi prawidłowościami rozwiązanie sytuacji. Bezwyjściowość totalnego poczucia winy można przezwyciężyć równie totalnym poczuciem bezgrzeszności. Takiego rozwiązania nie może zaaprobować żadna filozofia moralna i może raz jeden nie filozofowie są winni. Poczucie bez­grzeszności manifestuje się poza filozofią, bo przecież nie nazwiemy filozofią różnych praktycznych programów zniszczenia takiej czy innej części ludz­kości. Poczucie bezgrzeszności objawia się manifestacyjnie w życiu. Im więk­sze zbrodnie, tym większe i klarowniejsze poczucie bezgrzeszności. Poczucie winy stało się i staje coraz bardziej niezrozumiałe. Rudnicki sygnalizuje sto­sunkowo najmniej groźne manifestacje tego zjawiska, ale czy to nie wystar­czy? Doprawdy nie sportem przejmuje się ten pisarz i nie sportu dotyczy „kartka” W niedzielę po południu. Rudnicki jest przerażony tak, że trudno sobie wyobrazić większe przerażenie.

Chciałoby się zbiór Weiss wpada do morza czytać jak literaturę, ale nie jest to, niestety, literatura. To jest pisany drżącą ręką nagi literacko dokument przerażenia tym wszystkim, co człowiek i świat współczesny trzyma w zana­drzu. Dlatego nie interesuje mnie, czy zdania Rudnickiego są źle czy dobrze zbudowane.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content