copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WE WŁASNYM ŚWIECIE
Leon Gomolicki, Ucieczka, Łódź 1959
Ucieczka Leona Gomolickiego kojarzy się z całą serią nowych powieści polskich, w których autorzy utrwalają projekcję swoich doświadczeń dzieciństwa. Mam na myśli Okruchy weselnego tortu Wojciecha Żukrowskiego, Życie duże i małe Wilhelma Macha, Dziurą w niebie Tadeusza Konwickiego i opowieść Wielki wódz z tomu Godzina zwyciężonych Stanisława Kowalewskiego. Nie wymieniłem zapewne wszystkich pozycji, ale i wymienione sygnalizują istnienie ogólniejszej niż zjawisko indywidualne tendencji.
Nie chciałbym dzielić się swoimi pomysłami na temat genezy ł przyczyn tego zjawiska. Jedno jest pewne, że chodzi tu o szukanie indywidualnej genealogii tej sytuacji ludzkiej, w której rozpoznają się dziś autorzy tych książek. Jest to zresztą do tego stopnia samo przez się zrozumiałe, że nie potrzeba na to żadnych dowodów. Każdy utwór literacki jest propozycją rozpoznania aktualnej sytuacji ludzkiej, tak jak ją widzi twórca. Chronologia twórczości jest zawsze ważniejsza niż chronologia biografii. Tę ostatnią wykorzystuje twórca zawsze w sposób nader swobodny. Dla celów sztuki można na szczęście własną biografią dysponować tak, jak się chce.
Co chcą odkryć w swoim dzieciństwie twórcy książek, które wymieniłem? Żukrowski szuka najdoskonalszej realizacji świata sensownego, uporządkowanego i harmonijnego. Jego książka jest legenda o raju utraconym. Tego zawsze szukano w dzieciństwie. Mach i Kowalewski szukają początków dramatu. Dramat małego życia jest dla nich łatwiejszy do strawienia, jest bądź co bądź przezwyciężony. Jest to jednak wyraźne naruszenie mitu „dzieciństwa sielskiego anielskiego”. Konwicki odkrywa w dzieciństwie swój „wiek męski, wiek klęski” i u niego z sielskości pozostają już tylko żałosne strzępy. Tego w literaturze nie bywało. To bywa, ale nie od dawna. Gomolicki odkrywa w dzieciństwie świat bezsensu. Do treści Ucieczki nie pasuje żadna klasyczna metafora. Świat małego miasteczka podolskiego w dwudziestoleciu i wcześniej jest projekcją świata bezsensu, świata doskonałej beznadziejności. Z „dzieciństwa sielskiego anielskiego” nie pozostało tu nawet wspomnienie, nawet aluzja. Klasyczne formuły niczego nie wyjaśniają w Ucieczce.
Powiedziałbym, że jest to książka bez reszty tragiczna, gdyby sam Gomolicki nie żachnął się na to słowo. A żachnąłby się z pewnością, jak na to wskazuje styl jego opowieści. Świat narratora Ucieczki jest taki, jaki jest, i można go z doskonałym spokojem opisać. Jest to jego świat jedyny, a więc w takim samym stopniu najlepszy, jak najgorszy, co kto woli. Utrwala się go dla siebie, nie dla innych. Dla siebie – nie dlatego, żeby był, tylko dlatego, żeby się od niego wyzwolić. Dla tych samych celów, dla których narrator lubił wypowiadać swoje myśli przy Niuniku, który umiał słuchać. „Niunik nie śmiał się, słuchał z pochyloną głową. Miał talent słuchania. Było mi to potrzebne, ponieważ mówiąc wyzwalałem się. Wypowiadana myśl materializuje się i wtedy oglądamy ją z zewnątrz, a ona staje się jakby bledsza i mniej groźna” (s. 114).
Narrator Ucieczki chce zobaczyć swój świat od zewnątrz, chce go z siebie wyrzucić. Dla niego bowiem nie istnieje wątpliwość, czy jest to świat naprawdę jego własny. Tego jest absolutnie pewny. Obcy mu jest sceptycyzm bohaterów Gombrowicza, którzy bez końca demaskują w sobie świat cudzy, świat stworzony przez innych, świat międzyludzki. Oni dochodzą do tego, że nie pozostaje im nic własnego, że własność muszą sami kształtować. Narrator Ucieczki znajduje odrębne rozwiązanie sprzeczności między tym, co międzyludzkie, a tym, co własne. Wszystko międzyludzkie jest jednocześnie własne, jeśli forma międzyludzkiego została wypełniona treścią własnego przeżycia, jeśli została indywidualnie zasymilowana. Interesuje go to, co można by nazwać zweryfikowaną wewnętrznie treścią komunału, jakaś jego mimo wszystko indywidualna zawartość. Ta właśnie po swojemu przeżyta treść prawd banalnych o życiu jest jego światem własnym, i to do tego stopnia własnym, że trudno się od niego wyzwolić.
Ideą własności absolutnej .traktuje narrator Ucieczki jak dziecinadę, jak Coś niepoważnego. Ta idea chodziła mu po głowie, gdy niczego jeszcze nie rozumiał. Zwierza się z tego z uśmiechem pobłażliwości. „Notatki zgromadziły się przez szereg lat, kiedy próbowałem stworzyć encyklopedię swojej własnej wiedzy i podjąłem niewykrystalizowaną, naiwną próbę »pierwszego« człowieka, Adama, przeciwstawiającego swoją jaźń wszystkiemu, co go otacza” (s. 109). Te mrzonki wyśmiał zawczasu stary księgarz z miasteczka, gdy konkluzja moralna jego opowieści, że najsilniejsza na ziemi jest miłość, została potraktowana sceptycznie jako komunał.
„Staruszek się obraził.
– To komunał?! — zawołał. – W takim razie nie wiem, co komunał. To ja sam komunał, panicz komunał i ta ulica komunał!” (s. 43).
Staruszek wyzwolił narratora od lęku przed komunałem, od lejku przed nieautentycznością tego, co międzyludzkie.
Obrona indywidualności międzyludzkiej wydaje mi się najatrakcyjniejszą intelektualnie ideą książki Gomolickiego. Kryje się za nią świadome zlekceważenie tych ambicji, którymi się kierują Gombrowicz i kilku przedstawicieli najnowszej prozy francuskiej. Oni chcieliby odkryć w człowieku to, co nie byłoby wreszcie międzyludzkie, co byłoby w sposób absolutny indywidualne. Z takich ambicji Gomolicki zdecydowanie rezygnuje. Dla niego sprzeczność: międzyludzkie – własne, nie istnieje. Dla niego istnieje (sprzeczność: przeżyte, a więc własne – i nie przeżyte, a więc nie istniejące. Dlatego nie ma w książce Gomolickiego lęku przed banalnością ani pogardy dla komunału. Narrator Ucieczki nie zrezygnował właściwie ze stworzenia encyklopedii „swojej własnej wiedzy”, tylko zobojętniała mu kwestia, czy ta jego „własna wiedza” będzie własna w sposób absolutny. Ucieczka jest bądź co bądź encyklopedią wiedzy młodocianego mieszkańca podolskiego miasteczka.
Gomolicki nie lęka się banału. Byłaby to jednak odwaga straceńcza, gdyby narrator Ucieczki tylko banały we własnym układzie powtórzył. Tak na szczęście nie jest. Sfera banału to w Ucieczce sfera ostatecznych konkluzji moralnych, korespondujących mniej lufo więcej wyraźnie z konkluzjami Kafki czy Camusa. Zwłaszcza ślady lektury Camusa rzucają się w oczy w tej opowieści młodego Podolanina. Sfera konkluzji moralnych, to jedynie sfera point narracyjnych, jakichś sugestii wartościujących sens moralny tej wiedzy, którą narrator chce się podzielić, czy raczej od której chce się wyzwolić. Ucieczka nie jest encyklopedią banału dlatego, że jest poetycka, że jest obrazowa, że jest w pełnym doborze materiału konkretna.
Powtórzenie banalnej konkluzji nie dowodzi, że jest ona prawdziwie przyswojona, że jest przeżyta. Narrator Ucieczki nie powtarza konkluzji, co najwyżej do nich doprowadza. Co najwyżej ma świadomość, że wielu już do nich doszło lub będzie musiało dojść. Nie dziwi się więc ich podobieństwu lub tożsamości. Opowiada jednak o tym, jak do nich doszedł, jak je sobie przyswoił. Ucieczka daje poetycką, a więc w pewnym sensie niepowtarzalną, odpowiedź, co znaczy dla narratora słowo „dom”, „ojciec”, „matka”, „szkoła”, co znaczy „miłość”, „wierność”, „strach”, „bunt”, co znaczy „życie”, „śmierć”, co wreszcie znaczy „ucieczka”.
Zastanówmy się, jak narrator w ostateczny sposób opracowuje hasło „strach”, które w jego opowieści przewija się w kilku wstępnych wariantach. „Tak, strach, była to właściwa, wreszcie odkryta przyczyna mojej hipertroficznej bierności. Określenie padło przypadkowo, ale jest trafne. W dzieciństwie bałem się ciemności wąwozu, bałem się ojca, strasznych snów, szczurów. Uczucie strachu pogłębiły wybuchy pocisków, pogwizdywanie kuł i podpatrzona egzekucja jeńców. Weszło mi to w krew i obezwładniło wolę. Mogłem się przekonać o tym już w okresie, gdy stawiałem pierwsze swoje »świadome« kroki. Cała moja filozofia została wyhodowana w klimacie niezdecydowania i bierności. Do pustki dobudowałem konstrukcję podobną do sztuczek ekwilibrysty, który ustawia stół na stosie talerzy, talerze na oparciu krzesła, krzesło opiera jedną nogą na lasce i wszystko to umieszcza na swoim nosie, balansuje, rozstawia ręce i… potknąwszy się pada, a niestworzona budowa zawisa w powietrzu i dynda nad jego głową na sznurku. Właśnie tym niewidocznym dla widza sznurkiem, na którym trzymała się moja »wiedza« i »wiara«, był – strach” (s. 141).
Znajdziemy tu odpowiedź indywidualną, czym jest strach dla narratora, jak go odkrył, jak go zrozumiał, jak mu się podporządkował. Jest to jak gdyby podsumowanie hasła. Narrator odwołuje się do opowiedzianych przedtem epizodów swej biografii, których sens był niejasny, wyraża swoje wnioski przy pomocy metafory, która ma określić funkcje strachu w jego indywidualnym świecie. Jeśli mógłby z tego wyniknąć nawet banał filozoficzny, to narrator go nie formułuje. Wszystko tu zależy od jakości poetyckich skojarzeń, które się mogą nasunąć.
Metafora z ekwilibrystą nie jest .może dostatecznie udana i przejrzysta. Narrator Ucieczki rzadko jednak posługuje się metaforą. O wiele częściej podaje fakty, z którymi się zetknął. „– Obetnij mu język — zaproponował Saszka. – Żeby nie mógł zadenuncjować. I przetrąćmy ręce, żeby nie mógł napisać” (s. 158). Tą historią zemsty na denuncjatorze miejscowych komunistów rozpoczyna narrator rozważania na temat swojej bierności wobec życia. „Stałem jak urzeczony. Nie czułem — szukałem w sobie i nie czułem ani cienia litości. Żadnego ludzkiego odruchu. Zapewne sam nie potrafiłbym, jak Dymek, ale wiedziałem, że nie zrobię ruchu, aby zapobiec, nie powiem słowa w obronie” (s. 159).
Narrator Ucieczki wyrzuca z siebie ten swój świat jedyny, świat myśli, uczuć i obrazów przeżytych na prawach wyłączności czy wspólnictwa. Chce mu się przyjrzeć z perspektywy, chce poznać, co posiada. Wie bowiem, że tego dziedzictwa się nie pozbędzie, że tylko w nim i poprzez nie istnieje. Jest wobec tego swego świata tak bezradny, jak ów poeta, do którego się odwołuje w ostatnim słowie. We własnym świecie wszystko jest trwałe. „Czas niszczy tylko formę, zachowując treść, która w miarę oddalania się staje się coraz bardziej przejrzysta i jasna, jak woda nad głębią” (s. 166). I nawet ta przejrzystość treści jest zasługą czasu, nie tego, że została wypowiedziana. Wypowiedzenie więc jest funkcją trwania o tyle potrzebną, o ile konieczną. Nie ma ucieczki od swojego świata.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy