Widzenie, czytane w maszynopisie, Twórczość 3/1980

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WIDZENIE

Na usprawiedliwienie wredności pismactwa, pismatactwa i wręcz pismatolstwa o pisarstwie Jana Drzeżdżona da się powiedzieć, że do wredności zmusza pismatołów konieczność zamaskowania bezradności, na którą skazuje każdego kontakt z czymś tak samoswoim, jak każdy utwór Drzeżdżona. Bezradności musi doświadczać nawet ktoś dobrze z tym pisarstwem obyty i oswojony, Drzeżdżon jest przecież w każdym utworze nie tylko pisarsko inny, ale i pisarsko podobny, a cóż dopiero mówić o kimś, na kogo zwali się całkiem niespodziewanie cała góra sprzeniewierzeń wobec literackiego ste­reotypu, wobec konwencji, którą uzna­je się za jedynie obowiązującą, wobec takich lub innych formułek, dla któ­rych chciałoby się znaleźć literackie potwierdzenie.

Drzeżdżon nie liczy się pisarsko z żadnym paragrafem literackich umów, zaprzecza raz temu, raz innemu, ma zaufanie tylko do swojej szaleńczo buj­nej pisarskiej wyobraźni, ulega pisarskiej potrzebie dania jej wyrazu, szokuje każdorazowo jej płodami.

Powieść Maria (moja lektura maszy­nopisu 1979) różni się dość istotnie od poprzedzających ją powieści. W Leśnej Dąbrowie, w Wieczności i miłości i w Krainie Patalonków wyobraźnia pisar­ska Drzeżdżona wymija indywiduum ludzkie, skupia się na zbiorowościach ludzkich, ustala status i prawa ich istnienia, podporządkowuje je diagnozom historiozofii społecznej (Leśna Dąbrowa i Wieczność i miłość) lub prześmiewczej kosmologii (Kraina Pa­talonków).

W Marii nie rezygnuje Drzeżdon z perspektywy historiozoficzno-kosmologicznej, wyznacza ją nazwa miasta-świata w tytule zamierzonej trylogii Karamoro, ale na zbiorowość ludzką patrzy się tu oczyma wchodzących w jej skład indywiduów ludzkich, sta­nowią oni powieściowe światy same w sobie, w nie wciela się lub w nich się zanurza bezosobowy narrator, któ­rego nie ma co nazywać narratorem wszechwiedzącym, skoro jego jedynym narzędziem poznawczym jest wyobraź­nia i do narracji w Marii nie ma żadnego dostępu język komentatorski.

Pretensje o narracyjną wszechwie­dzę, które sam tak często wysuwam, w stosunku do jednych utworów mogą mieć sens bardzo głęboki, w stosunku do innych mogą nie mieć sensu żadnego, trzeba wiedzieć i rozumieć, z czym się w danym wypadku ma do czynienia, żeby zgła­szać literackie pretensje, pretensje o wszechwiedzę w Krainie Patalonków na przykład są czystym idiotyzmem.

Zmiany wcieleń narracyjnych, ich stała swobodna przemienność nie wy­magają w Marii żadnych uzasadnień. Trzeba mieć. źle w głowie, żeby mar­twić się o prawomocność poznawczą założeń narracyjnych w utworze, w którym wszystko, o czym się opowiada, przybiera postać rzeczywistości, jaka w takim kształcie objawić się może jedynie w śnie lub w sztuce. Drzeżdżon opowiada rzeczywistość oniryczną i robi to w języku onirycznym, czyli w języku wewnętrznego widzenia. Osławione niewiarygodności pisarskie­go widzenia świata u Drzeżdżona w tym mają swoje źródło.

Czymkolwiek jest widzenie senne (termin „marzenia senne” budził we mnie zawsze wewnętrzny sprzeciw), jednego można być pewnym, że jest to widzenie najdoskonalsze z możli­wych. Umożliwia ono nawet widzenie tego, co z natury niewidzialne, jak na przykład wewnętrzna prawda człowie­ka. Podejrzewam, że większość ludzi widzi już tylko we śnie. Tylko dzięki powszechnej niemożności widzenia mo­gą istnieć lustra i telewizory, warun­kiem ich istnienia jest ukryta ludzka ślepota. Gdyby nie przymus natury, bo tym jest widzenie senne, człowiek z pewnością by zapomniał, że ma dar wi­dzenia.

Drzeżdżon umie korzystać pisarsko i z daru, i z przymusu widzenia. Dla­tego widzi tak dużo niewidzialnego i tym swoim widzeniem niewidzialne­go małodusznych szokuje. Małodusznych tylko sen może przymusić do zobaczenia wewnętrznej prawdy, litera­turze nie chcą na to pozwolić. Ich wzburzy zobaczenie podrzutków ssących przez parkan nagie ciało kobiety, choć obraz ten mówi jedynie ważną prawdą o istocie sieroctwa wszelkiego typu, oni zgorszą się rozmową nagiej nauczycielki z onanizującym się chłop­cem, choć w scenie tej widzialność uzyskuje ukryte cierpienie każdego chłopięctwa, oni odrzucą rzeczywiście drastyczny opis wyrabiania mydła z ciał ludzkich, choć w języku wew­nętrznych widzeń niewidzialnego opis ten musi oznaczać wszelki moralny proceder frymarczenia pamięcią o zmarłych, a to należy przecież do powszechnych praktyk, których nikt nie demaskuje, ponieważ udawanie nieświadomości w tym względzie stało się powszechnym rytuałem.

W demaskacji tego rytuału i w de­maskatorskim zobaczeniu procesji mieszkańców Karamoro naruszył Drzeżdżon w sposób maksymalnie drastycz­ny powszechną zmowę udawania nieświadomości i ślepoty, jest on z pewnością świadom obrazoburczych sensów końcowych partii Marii, wyczuwa się w tych partiach drżenie pióra pisa­rza, który wie, że wtargnął w sferę ta­bu. Jest to także znane literackie tabu psychiki ludobójcy, czyli w tym wy­padku człowieka, który jest w stanie produkować mydło z ciał ludzkich. O  trudnościach, jakie tu istnieją, naj­lepiej świadczy fakt, że Drzeżdżon raz jeden decyduje się w Marii na wsparcie wizji świata wewnętrznego postaci jednozdaniową   formułą   intelektualną. Producent  mydła  Teofil  Kramer  wy­głasza kilkakrotnie  absurdalną  dewizę intelektualną: „człowiek nie odpowiada za to, co robi”.

W całej wspaniałej kolekcji portre­tów wewnętrznych mieszkańców Kara­moro, jaką przynosi Maria, nie ma po­za Teofilem Kramerem nikogo, kogo demaskować by należało także formułą intelektualną. Drzeżdżonowi wystarcza sam wgląd w wewnętrzną rzeczy­wistość człowieka, zobaczenie jak w widzeniu sennym jego psychicznego piętna.

To, co nazywam psychicznym pięt­nem, ujawnia się w człowieku Drzeż­dżona w jakiejś nieprzewidzianej chwili, chciałoby się za Mieczysławem Piotrowskim powiedzieć, w nieprzewi­dzianych „czterech sekundach” rzeczywistego kontaktu z czymkolwiek w sobie lub z czymkolwiek poza sobą, ta nieprzewidziana chwila rzeczywistego kontaktu z istnieniem, doświadczenia istnienia, streszcza w sobie wszystko, naznacza niezbywalnym piętnem, stanowi fundament całej wewnętrznej budowli, którą człowiek w sobie wzno­si, wywodząc ją z jednego słowa, któ­re raz jeden do niego napraw­dę dotarło, z jednej sytuacji, któ­rą przeżył całym sobą, z jednego zo­baczenia czegoś, co go przeniknęło na wskroś. Te wewnętrzne budowle roz­rastają się, ogromnieją, wypełniają ca­łość wewnętrznej czasoprzestrzeni, wchłaniają całość czasoprzestrzeni zewnętrznej w niewiarygodnym zniekształceniu, stanowiąc nieprawdziwy i   zarazem   jedynie prawdziwy   świat, w jakim istnieje każdy.

Kolekcja portretów wewnętrznych mieszkańców Karamoro jest imponu­jąca w swoim bogactwie, w swojej różnorodności, w swojej na wskroś indy­widualnej i niepowtarzalnej prawdzie.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content