copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WIELOKIERUNKOWOŚĆ
Swoje oceny poszczególnych utworów Andrzeja Turczyńskiego kończę często pochwałą jego stale rozwijających się umiejętności narracyjnych. Jest to pochwała w pełni zasłużona, ale jednocześnie odrobinę dwuznaczna. Skrywani w niej, może także i przed sobą samym, jakąś nieokreśloną obiekcję wobec pisarstwa, któremu, chcąc nie chcąc, patronuję.
Na czym ta obiekcja polega, nie umiem, mimo pewnych wysiłków, dociec. Może nie potrafię przezwyciężyć nieufności, jaką wzbudza stała – niemal z utworu na utwór – zmienność konwencji narracyjnych w jego pisarstwie. Przy największej nawet zmienności istnieją zwykle u pisarzy cechy stałe, po których rozpoznaje się, że – mimo najdalej idącej odmiany – mamy do czynienia z tym samym pisarzem.
Mądrość „wyżej tropsa nie podskoczysz” powinna się sprawdzać także w twórczości literackiej, u Andrzeja Turczyńskiego bywa tak, jakby się to do niego nie mogło odnosić. Rozpoznałbym już jego pisarstwo nawet bez nazwiska, ale nie po czymś u niego stałym, lecz po zmianie, której źródło bywa zwykle literacko zewnętrzne.
Po przeczytaniu Ślepego ptaka ruin (moja lektura maszynopisu 1984) bez nazwiska autora ktoś taki jak ja musiałby wiedzieć, że tego utworu nie napisali Leopold Buczkowski, Andrzej Kuśniewicz czy Piotr Wojciechowski. Ten ktoś wiedziałby jednocześnie, że bez ich twórczości taki utwór nie mógłby powstać.
Podejrzenie, że napisał go ktoś zupełnie nieznany, byłoby całkowicie nieprawdopodobne, wiadomo bowiem, że nawet największe talenty literackie nie rodzą się z gotowymi umiejętnościami i z gotowym doświadczeniem narracyjnym. Pełna swoboda narracyjna, jaką się w tym utworze bez przerwy demonstruje, naprowadziłaby na nieomylny domysł, że autorem Ślepego ptaka ruin może być tylko Andrzej Turczyński.
Jest to pisarz, któremu w sztuce narracyjnej nie udało się dokonać żadnego własnego odkrycia, ale mało jest takich, którzy jak on potrafiliby z równą swobodą korzystać z odkryć cudzych.
Taki talent jak jego dawni komentatorzy nazwaliby bluszczowatością, czyli tak czy inaczej talentem do pastiszu, który bez większego trudu mógłby się przerodzić w talent parodystyczny. Jest nawet dziwne, że – jak dotychczas – Andrzej Turczyński do parodii nie zmierza, że ją – jak może – wymija. Na przyszłość jednak możliwości takiej nie wykluczam.
W Ślepym ptaku ruin możliwość parodystyczna pojawia się we wszystkim, co jest narracją asystenta osobliwego śledczego Kuby Pałuka. Sam śledczy Pałuk jest niewątpliwie rodem z parodii, taki sam nie może jednak być narrator i to z zasadniczych względów. On jest jednym z dwóch powieściowych wcieleń autora (drugim jest pisarz Jan Buk), na nim spoczywa ciężar powieściowego przesłania o niedostępności poznawczej dla wyobraźni tragicznych doświadczeń czasu wojny, z tym przesłaniem i z tymi doświadczeniami kłóciłaby się dostrzegalna parodystyczność chociażby o odrobinę wyrazistsza.
Pełne powagi przesłanie powieści stwarza barierę dla śmiechu i trzyma w ryzach – silniejszą u Turczyńskiego niż pokusa parodystyczności – skłonność do beletrystyki popularnej.
Odnosi się wrażenie, że powieść, w której korzysta się z tak wielu nowych sposobów artystycznych, mogłaby bez większego trudu przerodzić się wręcz w powieść sensacyjną. Do tego jednak nie chce się dopuścić, mając na względzie jej intelektualną wymowę. Ma to być wymowa poważna, choć bez intelektualnych zawiłości.
Utwory, w których wolno widzieć intelektualne i artystyczne źródło inspiracji Turczyńskiego (Pierwsza świetność Leopolda Buczkowskiego, W drodze do Koryntu Andrzeja Kuśniewicza, Kamienne pszczoły Piotra Wojciechowskiego), są utworami o wielkim stopniu komplikacji. Ślepy ptak ruin może być utworem skomplikowanym tylko dla kogoś, kto by nie wiedział, że Turczyński nie jako pierwszy tworzy czasoprzestrzeń świata powieściowego z wielu czasoprzestrzeni realnych (czas wojny jest u niego czasem pierwszej i drugiej wojny światowej), kto by przypuszczał, że Turczyński jest odkrywcą dla potrzeb prozy zawodności i niedoskonałości funkcjonowania pamięci i wyobraźni.
Kto wie, co komu Andrzej Turczyński pisarsko zawdzięcza, będzie podziwiał beletrystyczną sprawność Ślepego ptaka ruin, w którym skomplikowana filozofia Pierwszej świetności Buczkowskiego uzyskuje prostą – zrozumiałą dla każdego, ale nie sprymityzowaną – wykładnię beletrystyczną.
Ślepy ptak ruin – może być dowodem, że odkrycia nowatorskiej literatury nie są obojętne dla beletrystyki lżejszego kalibru, że mogą ją wyzwolić ze stanu martwicy.
W powieściach, w których wszystko wynika z określonej konwencji, dla doświadczonego czytelnika nie istnieją żadne niespodzianki. Wystarczy prawidłowo rozszyfrować konwencję, żeby wiedzieć, co autor ma do zrobienia, co może zrobić.
W Ślepym ptaku ruin konwencje stare i nowe zmieniają się jak w kalejdoskopie, nie wie się w żadnym stadium lektury, ile ich będzie i do jakiego stopnia się je wykorzysta.
Z charakteru swojego talentu literackiego, ze swojej bluszczowatości, zrobił Andrzej Turczyński najlepszy, jak mógł zrobić, użytek. Zademonstrował swoją wielokierunkowość narracyjną w jednym utworze, udowodnił, że powieść, w której niczego nie zamierza odkryć, nie musi być nudna, że znane prawdy można powtórzyć tak, że zabrzmią one jak nowe.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy