copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WIERNOŚĆ
Pochwałę solidności pisarskiej Andrzeja Zeylanda, jaką formułuję przy okazji powieści Portret prawie rodzinny, dałoby się odnieść także do utworów W drodze do (powieść nagrodzona w Konkursie Poznańskim 1980) i Policzek przy policzku (moja lektura maszynopisu 1981).
Pochwała solidności nie jest z pewnością tym, czego oczekują jacykolwiek autorzy. Zeyland nie jest pod tym względem wyjątkiem, stąd w Policzku przy policzku gorzkie refleksje autorskie i ataki na beletrystykę konformistyczną, za którą otrzymuje się nagrody, i snobistyczną, której „bełkot” podziwiają krytycy.
Ten drugi adres muszę uznać za swój, nie dziwię się jednak i nie gorszę, wiem dobrze, że Zeyland nie należy do pisarzy, którzy byliby w stanie zaaprobować prozę na przykład Łozińskiego, żeby nie wymieniać po raz drugi w związku z Zeylandem nazwiska Schuberta, który musi go szczególnie denerwować.
Zeyland jest i z pewnością pozostanie pisarzem konwencjonalnego języka, choć do narracji w Policzku przy policzku wprowadził trochę językowej zabawy fonetycznej, decydując się na polsko-amerykańską wersję zapisu imiona Marysha i Dziordż. Poprawna konwencjonalność językowa, błędem „sprzed pięćdziesięciu laty” i paroma innymi nie ma co zaprzątać sobie głowy, nie idzie u niego w parze z jakimś zatwardziałym tradycjonalizmem narracji beletrystycznej.
Konwencja narracji w Policzku przy policzku jest stosunkowo świeżej daty, można ją skojarzyć z konwencją niektórych powieści Kazimierza Brandysa z lat sześćdziesiątych. Mam na myśli tę konwencję powieści o powieści, która tym się różni od konwencji Gór nad czarnym morzem Macha, że autoanalizy autorskie bardziej dotyczą zewnętrznej rzeczywistości przedmiotowej niż wewnętrznej rzeczywistości podmiotowej. O Kazimierzu Brandysie jako autorze Obywateli wspomina się zresztą w tekście narracji Zeylanda, cały plan narracji o inżynierze Biegaju i dyrektorowej Majewskiej ma polemiczne odniesienia do Brandysowskiej powieści. Jest bardzo prawdopodobne, że kiedyś pisaną powieść w stylu Obywateli wplata Zeyland w nowocześniejszy układ narracyjny powieści o powieści.
Narrację w Policzku przy policzku rozumiem w całości jako pisany monolog autorski, który czysto platonicznie i umownie przybiera postać monologu wygłaszanego do młodej kobiety z Ameryki o imieniu Marysha. Gdyby się przyjęło, że jest to monolog wygłaszany realnie, należałoby autora namówić, żeby skończył narrację nagłą śmiercią słuchaczki Maryshy. Może zresztą wystarczyłby atak szaleństwa.
Nie chcę złośliwie dać do zrozumienia, że powieść Zeylanda jest nudna, bo nie jest. Pisze się w niej o rzeczach istotnych i ważnych, ale właśnie pisze, nie mówi. Od takiego mówienia oszalałby najcierpliwszy krytyk, nie mówiąc już o amerykańskiej dziewczynie, którą takim mówieniem chce się w dodatku poderwać.
W zapisywanym ex post monologu wewnętrznym – tak należy rozumieć formę narracji w powieści – uruchamia narrator, literat po pięćdziesiątce, refleksje nad emocjami, które w nim wzbudził przyjazd sędziwej amerykańskiej ciotki z młodą narzeczoną zmarłego syna. Ciotka (wdowa i matka licznego potomstwa) chce spotkania z ukochanym sprzed pięćdziesięciu lat. Pozorne nieprawdopodobieństwo takiego przedsięwzięcia musi być silną prowokacją dla pracy wyobraźni i myśli.
Trzeba tu zrozumieć fenomen życia w urojonej wierności przez całe życie. Urojoną wierność kojarzy narrator – na zasadzie przeciwieństwa – z praktyką niewierności seksualnej, co analizuje w powieści o inżynierze Biegaju i dyrektorowej Majewskiej, wynikają z tego dwa plany narracji, które scala plan trzeci, plan powieści o powieści, domena refleksji literackiej i egzystencjalnej.
Refleksja egzystencjalna jest w Policzku przy policzku Ważniejsza od refleksji literackiej, w której – jak to już sygnalizowałem – przeważa obrona własnego sposobu pisania. Refleksja egzystencjalna Zeylanda kluczy wokół pułapki, w jaką wtrąca człowieka niemożność dobrego wyboru między wiernością i zdradą w miłości. Całożyciowa wierność zamienia życie w jarzmo nie do zniesienia, przyznanie sobie prawa do zdrady skazuję na błędne koło zdrad, którym nie ma końca.
Jedynym ocaleniem w pułapce dwóch rodzajów piekła może być urojenie i życie w urojeniu. Jest to urojenie wartości, których może być wiele. Zeyland demonstruje urojenie wierności (ciotka) i urojenie zasługi (u ukochanego ciotki Franciszka i jego żony Heleny), rejestr możliwych innych urojeń wartości może być nieskończony, ludzkie zdolności urojeniowe potrafią być imponujące.
Narrator Policzka przy policzku ulegnie prawdopodobnie urojeniu, że mógłby być innym pisarzem, niż jest. Urojenia czyhają na każdego i może nie jest to wcale najgorsze. Ciotka w powieści Zeylanda potrafi swoje urojenia pielęgnować i hołubić, ona jest mimo urojenia mądra, może w mądrym urojeniu należy szukać sposobu na życie, gdy innego sposobu nie ma.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy