copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WIERZYTELNOŚĆ
Ktoś jak ja uczulony na szyk przestawny zdania musi przezwyciężyć opór, jaki wzbudzają początkowe partie powieści Zdzisława Krupy Dramat spełniany (moja lektura maszynopisu 1980). Dziwny to przypadek, że skłonność do maniery szyku przesławnego pojawia się raz po raz u pisarza, któremu jak najbardziej obca jest skłonność do ozdobności stylistycznej i w ogóle jakiejkolwiek.
Piękno, jeśli już tak chciałoby się to nazwać, tkwi u tego pisarza w brzydocie, w ułomności, w niezliczonych defektach, dotyczy to także języka, który – zwłaszcza w wersji mówionej i myślanej przez postacie – jest zredukowany do kalekich sygnałów słownych, mało różniących się od dźwięków, jakie wydają przyroda żywa i martwa lub maszyny, dźwięki takie są zresztą w narracji Krupy zawsze rejestrowane, współbrzmią one z ludzkimi monosylabami, jedne i drugie znaczą zwykle u Krupy dużo więcej niż toczone zdania językowo-literackiego kłamstwa.
Dramat spełniany w najistotniejszych swoich treściach jest programową rozprawą z kłamstwami literatury, sztuki i w ogóle kultury ustanawiającej system pozorów kulturalności nic nie znaczącej i nie przystającej do niczego.
Demaskatorstwo Krupy jest w początkowych partiach utworu zamaskowane, sens wszechobserwacji (termin aluzyjny do wszechwiedzy, o którą ktoś może Krupę oskarżać, ignorując filmową audiowizualność założenia narracyjnego) zachowań ludzkich na wsi, w pensjonacie i na
plaży nie narzuca się wyraziście, stopniowo jednak wszystko staje się jasne, od wizyty Tomka Maciczaka w siedzibie kilkunastu muz i wielu „firm kulturalnych” nie ma się wątpliwości, że Zdzisław Krupa postanowił rozprawić się najostrzej, jak można, z pozorami kulturalności, z malarską mydliną, z intelektualną śliną („Ty pisz ku pokrzepieniu serc i wtedy ci, kurwa, wyjdzie”, „To ty w takim razie nie pisz ku pokrzepieniu serc, tylko idź do roboty, bo masz, kurwa, dobry fach”), z wujowato-ciotkowatą literaturą, z odczytowo-wykładową chałturą, z dramatami o wiejskiej starości (tu adres bardzo precyzyjny), z teatrem od siedmiu boleści, nade wszystko zaś z kulturalnym językiem, który do prawdy ustawił się bykiem.
Głupcy podejrzewali z pewnością, że chropowaty i ubogi („ten… tego …wany”) język narracji w utworach Krupy jest rezultatem przyrodzonego niedowładu pisarskiego, w Dramacie spełnianym wprowadza się dla celów parodystycznych kilka odmian tak zwanej kulturalnej polszczyzny pisanej i mówionej (martwa polszczyzna literacka w utworze dziadka Jeremiego, żurnalistyczna polszczyzna przemówień na zebraniu pegeerowskim, intelektualny język wykładowcy Władzia, wujowaty język kulturalny rozmówców w miejskiej kawiarni), dowodzi to ponad wszelką wątpliwość, że Krupa, gdyby chciał, mógłby pisać, jak piszą żywi klasycy polskiej prozy, nauki i żurnalistyki, jemu jednak taka kulturalność „wisi”, wie on, co o niej sądzić, zna język prawdziwy kulturalnego kłamstwa, nasłucha się go Tomek Maciczak w siedzibie muz, odkryje nie bez zaskoczenia wczasowicz Maciczaków, inżynier, który sam awanturuje się o „dołek” na plaży w języku z kulturalnego czasopisma: „Po słowach sądziłem, że to prostacy, ale okazało się, że to emerytowani wykładowcy z jakiejś wyższej uczelni”.
Autor Pięści w oczach, Uczciwego używania i Szeptów pisze, jak pisze, z wyboru, nie z konieczności, w Dramacie spełnianym przedstawiając uzasadnienie swojej literackiej decyzji.
Monosylaby i pojedyncze słowa starego Maciczaka znaczą, co mają znaczyć, pełne zdania wykładowcy Władzia nie znaczą nic, one zaczynają cokolwiek znaczyć dopiero wtedy, gdy się ich używa dla jawnej zgrywy. Władzio mówiący do kursantów, że istotą rury jest dziura, natychmiast znajduje słuchaczy, którzy, dopóki kłamał, woleli ksiuty po krzakach.
Konfrontacja języków różnych społecznie kultur jest literackim novum w twórczości Krupy. Trzeba to było zrobić, żeby taki lub inny pismatoł nie mógł stawiać przed Krupą swoich ideałów językowej sprawności literackiej i wykorzystywać ich do pismatolskich pouczeń. Przy zgrzebności swojego języka Krupa nie miał łatwego zadania. Zdecydował się jednak na konfrontację i dowiódł swego. Kury, kiedy gdaczą, pies, kiedy szczeka, posługują się mową pełną znaczeń, w kulturalnej paplaninie o życiu i sztuce, o literaturze treści nie więcej niż brudu za paznokciem.
Pismatoł, jeśli chce, nich się zachwyca okrągłymi kwestiami z dramatu dziadka Jeremiego. Dziadkowa żona Żenią skacze z parapetu nie z tęsknoty za synami w mieście, lecz dlatego, że się udławiła kłamstwem słów, które musi wypowiadać.
Kto wie, czy od kłamstwa nie umiera więcej ludzi niż od raka, może zresztą jest to jedno i to samo.
Ascetyzm językowy we wcześniejszej twórczości Krupy tłumaczył się głównie społeczną charakterystycznością, człowiek wsi nie mówi zwykle nic więcej, niż musi, w Dramacie spełnianym ascetyzm jest narzędziem walki z taką dewaluacją słowa, gdy przestaje ono cokolwiek znaczyć. Kompletnej dewaluacji uległo dziś konwencjonalne słowo literackie. Pisarze świadomi tego stanu rzeczy uciekają od niego, gdzie pieprz rośnie, lub je ośmieszają, tylko wujowata krytyka niczego nie zauważa.
Krupa miał swój językowy azyl, dobrze jednak, że przeszedł do ataku, że zaatakował ostro. Kto chce kłamać, niech za kłamstwa odpowiada, niech je sobą uwierzytelnia, na tym powinno polegać spełnianie dramatu. Psy nie kłamią, nie kłamią rybitwy, komu potrzebne, żeby ludzie musieli kłamać.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy