Wierzytelność, czytane w maszynopisie, Twórczość 12/1980

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WIERZYTELNOŚĆ

Ktoś jak ja uczulony na szyk przestawny zdania musi przezwyciężyć opór, jaki wzbudzają początkowe par­tie powieści Zdzisława Krupy Dramat spełniany (moja lektura maszynopisu 1980). Dziwny to przypadek, że skłonność do maniery szyku przesławnego pojawia się raz po raz u pisarza, któ­remu jak najbardziej obca jest skłonność do ozdobności stylistycznej i w ogóle jakiejkolwiek.

Piękno, jeśli już tak chciałoby się to nazwać, tkwi u tego pisarza w brzydocie, w ułomności, w niezliczo­nych defektach, dotyczy to także ję­zyka, który – zwłaszcza w wersji mówionej i myślanej przez postacie – jest zredukowany do kalekich syg­nałów słownych, mało różniących się od dźwięków, jakie wydają przyroda żywa i martwa lub maszyny, dźwięki takie są zresztą w narracji Krupy zawsze rejestrowane, współbrzmią one z ludzkimi monosylabami, jedne i drugie znaczą zwykle u Krupy dużo więcej niż toczone zdania językowo-literackiego kłamstwa.

Dramat spełniany w najistotniej­szych swoich treściach jest programo­wą rozprawą z kłamstwami literatu­ry, sztuki i w ogóle kultury ustana­wiającej system pozorów kulturalności nic nie znaczącej i nie przystającej do niczego.

Demaskatorstwo Krupy jest w po­czątkowych partiach utworu zamas­kowane, sens wszechobserwacji (ter­min aluzyjny do wszechwiedzy, o którą ktoś może Krupę oskarżać, ignorując filmową audiowizualność założenia narracyjnego) zachowań ludzkich na wsi, w pensjonacie i na

plaży nie narzuca się wyraziście, stop­niowo jednak wszystko staje się jas­ne, od wizyty Tomka Maciczaka w siedzibie kilkunastu muz i wielu „firm kulturalnych” nie ma się wątpliwości, że Zdzisław Krupa postanowił rozpra­wić się najostrzej, jak można, z pozora­mi kulturalności, z malarską mydliną, z intelektualną śliną („Ty pisz ku po­krzepieniu serc i wtedy ci, kurwa, wyjdzie”, „To ty w takim razie nie pisz ku pokrzepieniu serc, tylko idź do roboty, bo masz, kurwa, dobry fach”), z wujowato-ciotkowatą litera­turą, z odczytowo-wykładową chałturą, z dramatami o wiejskiej starości (tu adres bardzo precyzyjny), z teatrem od siedmiu boleści, nade wszyst­ko zaś z kulturalnym językiem, który do prawdy ustawił się bykiem.

Głupcy podejrzewali z pewnością, że chropowaty i ubogi („ten… tego …wany”) język narracji w utworach Krupy jest rezultatem przyrodzonego niedowładu pisarskiego, w Dramacie spełnianym wprowadza się dla celów parodystycznych kilka odmian tak zwanej kulturalnej polszczyzny pisa­nej i mówionej (martwa polszczyzna literacka w utworze dziadka Jeremiego, żurnalistyczna polszczyzna prze­mówień na zebraniu pegeerowskim, intelektualny język wykładowcy Wła­dzia, wujowaty język kulturalny roz­mówców w miejskiej kawiarni), dowodzi to ponad wszelką wątpliwość, że Krupa, gdyby chciał, mógłby pisać, jak piszą żywi klasycy polskiej prozy, nauki i żurnalistyki, jemu jednak ta­ka kulturalność „wisi”, wie on, co o niej sądzić, zna język prawdziwy kulturalnego kłamstwa, nasłucha się go Tomek Maciczak w siedzibie muz, odkryje nie bez zaskoczenia wczasowicz Maciczaków, inżynier, który sam awanturuje się o „dołek” na plaży w języku z kulturalnego czasopisma: „Po słowach sądziłem, że to prostacy, ale okazało się, że to emerytowani wykładowcy z jakiejś wyższej uczel­ni”.

Autor Pięści w oczach, Uczciwego używania i Szeptów pisze, jak pisze, z wyboru, nie z konieczności, w Dra­macie spełnianym przedstawiając uza­sadnienie swojej literackiej decyzji.

Monosylaby i pojedyncze słowa sta­rego Maciczaka znaczą, co mają zna­czyć, pełne zdania wykładowcy Wła­dzia nie znaczą nic, one zaczynają cokolwiek znaczyć dopiero wtedy, gdy się ich używa dla jawnej zgrywy. Władzio mówiący do kursantów, że istotą rury jest dziura, natychmiast znajduje słuchaczy, którzy, dopóki kłamał, woleli ksiuty po krzakach.

Konfrontacja języków różnych spo­łecznie kultur jest literackim novum w twórczości Krupy. Trzeba to było zrobić, żeby taki lub inny pismatoł nie mógł stawiać przed Krupą swoich ideałów językowej sprawności lite­rackiej i wykorzystywać ich do pismatolskich pouczeń. Przy zgrzebności swojego języka Krupa nie miał łat­wego zadania. Zdecydował się jednak na konfrontację i dowiódł swego. Ku­ry, kiedy gdaczą, pies, kiedy szczeka, posługują się mową pełną znaczeń, w kulturalnej paplaninie o życiu i sztu­ce, o literaturze treści nie więcej niż brudu za paznokciem.

Pismatoł, jeśli chce, nich się za­chwyca okrągłymi kwestiami z dra­matu dziadka Jeremiego. Dziadkowa żona Żenią skacze z parapetu nie z tęsknoty za synami w mieście, lecz dlatego, że się udławiła kłamstwem słów, które musi wypowiadać.

Kto wie, czy od kłamstwa nie umie­ra więcej ludzi niż od raka, może zresztą jest to jedno i to samo.

Ascetyzm językowy we wcześniej­szej twórczości Krupy tłumaczył się głównie społeczną charakterystycznością, człowiek wsi nie mówi zwyk­le nic więcej, niż musi, w Dramacie spełnianym ascetyzm jest narzędziem walki z taką dewaluacją słowa, gdy przestaje ono cokolwiek znaczyć. Kom­pletnej dewaluacji uległo dziś kon­wencjonalne słowo literackie. Pisarze świadomi tego stanu rzeczy uciekają od niego, gdzie pieprz rośnie, lub je ośmieszają, tylko wujowata krytyka niczego nie zauważa.

Krupa miał swój językowy azyl, dob­rze jednak, że przeszedł do ataku, że zaatakował ostro. Kto chce kłamać, niech za kłamstwa odpowiada, niech je sobą uwierzytelnia, na tym powin­no polegać spełnianie dramatu. Psy nie kłamią, nie kłamią rybitwy, komu potrzebne, żeby ludzie musieli kłamać.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content