Wobec tradycji literackiej, Twórczość 12/1967

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WOBEC TRADYCJI LITERACKIEJ (odpowiedź na ankietę „Czytelnika”)

Z okoliczności, że zajmuję się kryty­ką literacką, wynikałaby potrzeba sfor­mułowania jako tako teoretycznie zobowiązującej odpowiedzi na pytanie o stosunek do tradycji literackiej. Na odpowiedź taką nie jestem w stanie się zdobyć. Między innymi także dlatego, że w pytaniu takim zawarta jest kwe­stia generalna, a kwestii generalnych od dawna już unikamy jak ognia. Uni­kamy w sprawach literackich kwestii generalnych, ponieważ boimy się odpowiedzi, które moglibyśmy z jakim takim przekonaniem sformułować. W kwestiach generalnych padają zwykle odpowiedzi formułowane bez przeko­nania, a jeśli z przekonaniem, to zwy­kle z takim, które jest rezultatem gruntownej nieznajomości rzeczy. To zaś przytrafia się równie często igno­rantom w sprawach literackich, jak też i najrozmaitszym naukowym specjali­stom od literatury. Nauka o literatu­rze – jeśli uznać, że istnieje coś ta­kiego – bada takie czy inne elementy składowe literatury i poszczególnych dzieł literackich, nie jest natomiast w stanie zbadać niczego, co dotyczy lite­ratury i dzieła literackiego jako cało­ści. Udawanie, że jest inaczej, to albo świadoma uzurpacja, albo nieświadoma naiwność. Naukowa naiwność nie róż­ni się niczym od naturalnej ignorancji. Tak czy inaczej, obiegowe odpowiedzi w kwestiach generalnych literatury są odstręczające i nic dziwnego, że budzą lęk przed ich formułowaniem. Jeśli można je wyminąć, należy to robić z czystym sumieniem. Odpowiedź na py­tanie o stosunek do tradycji literackiej chciałbym więc podobnie jak inni za­stąpić wyznaniami zupełnie nie zobo­wiązującymi.

Ze sztuką utrwaloną w słowie pisa­nym obcuję jak z niczym innym w świecie od siódmego roku życia, a więc już lat kilkadziesiąt. Niedługo minie lat dwadzieścia od czasu, kiedy w zgo­dzie z najmocniejszymi pragnieniami i marzeniami dzieciństwa zrobiłem so­bie zawód z obcowania z literaturą. Moje zawodowe i publiczne obcowanie z literaturą ogranicza się w zasadzie do tego, co się nazywa literaturą współczesną, stanowiącą niejako człon opozycji do tradycji literackiej. Przy­pominam o tym dlatego, żeby uwy­puklić sens następującego wyznania: wszystkie moje najważniejsze przeży­cia literackie związane były z obco­waniem z literaturą przeszłości, a więc z tradycją literacką. Najpierw był Sienkiewicz czytany niemal w całości w ósmym i dziewiątym roku życia, i była to pierwsza i decydująca miłość literacka, chociaż trwała krótko i nigdy już nie było do niej powrotu. Sienkiewicz zastąpił wszystkie baśnie dzie­ciństwa, wzbudził trwałą miłość do literatury w ogóle i uniezależnił całkowicie od szkolnej edukacji literac­kiej. Kolejne miłości literackie wyprzedzały już zawsze programy szkolne, z wyjątkiem jednej zbieżności w wypadku Kochanowskiego. Miłość do Kochanowskiego, która okazała się zresztą najtrwalsza ze wszystkich pol­skich miłości literackich, została spro­wokowana przez szkołę, ale wbrew programowi szkolnemu objawiła się nie przed Mickiewiczem i Słowackim, lecz wtedy, gdy jeden a zwłaszcza drugi stali się dobrym wspomnieniem gorą­cej, burzliwej i w pełni nasyconej na­miętności.

Przeżyciu twórczości tych czterech pisarzy polskich nic już nie było w stanie dorównać, chociaż potem na­stąpiły wielkie intelektualne olśnienia tragedią grecką, Szekspirem, Tołstojem i przede wszystkim Dostojewskim oraz kilkoma jeszcze olbrzymami światowej literatury. Te olśnienia i fascynacje rzucały poważne cienie na czterech wielkich literatury polskiej, która – nie ma co ukrywać – nie należy do największych w świecie, ale nie mogły przekreślić czegoś najważniejszego, co mi dali tylko ci czterej polscy pisarze. Mam na myśli przeżycie potęgi, możli­wości i ograniczeń mego pierwszego i jedynie prawdziwego języka. Mam na myśli odkrycie, że w słowach pow­szedniego użytku, od których zaczęła się moja znajomość ze światem, można wyrazić wszelką radość i wszelkie cier­pienie, można się mierzyć z wszystkimi potęgami światów i zaświatów. Wielcy literatury powszechnej zwracali się do mnie tylko pozornie w tym samym języku. Język przekładów był językiem sztucznym, pozbawionym pierwotnej (w sensie osobniczym) mocy słów. I znów z jednym wyjątkiem dla Kochanowskiego i jego Psałterza Dawi­dów, w którym raz jeden obca wiel­kość przemówiła jak wielkość najpierwotniej swoja. Dlatego Psałterz Dawi­dów jest dla mnie do dziś dziełem naj­większym polskiej i w ogóle wszelkiej poezji.

Z tego, co wyznałem, można by wy­ciągnąć co najmniej dwa ważne wnio­ski, że (po pierwsze) literatura współczesna mogłaby w ogóle dla mnie nie istnieć, że (po drugie) powinna ona, jeśli już ma istnieć, naśladować we wszystkim wzór literatury przeszłości. Pierwszy mógłby być w pewnym sen­sie prawdziwy, drugi w żadnym wypadku.

Pierwszy wniosek mógłby być praw­dziwy dlatego, że największych i nigdy już nie zdystansowanych przeżyć lite­rackich dostarczyła mi literatura prze­szłości i jej bogactwa są takie, że mo­głaby mi wystarczyć do końca życia. Nie jest jednak prawdziwy, ponieważ literatura współczesna dostarcza satys­fakcji innego typu. Literaturę prze­szłości otrzymaliśmy w spadku, litera­tura współczesna ma być spadkiem po nas. Satysfakcje spadkobiercy i spadkodawcy są właściwie w niczym nie­porównywalne. Użytkownictwo a współtwórstwo to ogromna różnica. Współtwórcami literatury współczesnej jesteśmy wszyscy, czy tego chcemy, czy nie chcemy. Powinniśmy być współtwórcami chcącymi i świadomy­mi tego, że jest to jedna z najlepszych szans, jakie życie może stworzyć, chociaż przy wielkości spadku, jaki otrzy­maliśmy, jest to szansa, którą nieła­two wykorzystać. Ale dlatego właśnie w żadnym wypadku nie może być prawdziwy drugi wniosek.

Sztuka stwarza najrozmaitsze szansę, wyklucza jednak szansę udanych po­wtórzeń. Prawdę mówiąc, jakiekolwiek powtórzenie w sztuce w ogóle się nie liczy. I wcale nie dlatego, że możli­wości sztuki są różnorodne. W tym, co najistotniejsze, zdumiewa nie różno­rodność sztuki, lecz jej tożsamość. Sztuka zawsze i niezmiennie wyraża niemal identyczne zdumienie nad ży­ciem ludzkim, nad jego wspaniałością i nędzą, nad jego pięknem i grozą. I to zdumienie wyraża na nieskończoną ilość sposobów, które wymyśla, stosu­je, doskonali, jak długo to jest możliwe, i odrzuca ze śmiechem i wzgardą, że­by szukać nowych sposobów i wypróbowywać je dla podtrzymania przy ży­ciu ludzkiej wrażliwości na świat, bo sztuka jest ze swej istoty walką ze śmiercią w jej najwcześniejszym prze­jawie stygnięcia i zamierania wrażli­wości. Nasza wrażliwość jest najwięk­sza przy wszystkim, czego doświadcza­my po raz pierwszy. Powtórzenie jest sprzeczne z istotą sztuki i kult tradycji nawet największy nie może mieć nic wspólnego z tradycjonalizmem. Trady­cjonalizm jest czymś przeciw tradycji. Osłabia, a może nawet zabić jej siłę, nie będąc jej partnerem. Szansę part­nerstwa z tradycją ma tylko nowatorstwo. Jeśli jej nie wygrywa, ma przy­najmniej tę zasługę, że nie kala tra­dycji.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content