copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
Edward Marzec, Słońce wschodzi, Warszawa, 1951
Gdyby ktoś walkę o wielką literaturę realizmu socjalistycznego określił jako walkę o literaturę o ludziach pracy dla ludzi pracy, wyraziłby przy niewątpliwej wulgaryzacji zagadnienia istotny sens tej walki, uwzględniłby przede wszystkim jej społeczny cel, wskazałby zwłaszcza w sformułowaniu „dla ludzi pracy” ideał literatury naprawdę bliskiej narodowi. Sprawa nie jest bynajmniej prosta i nie brak na jej temat nieporozumień zarówno w krytyce literackiej jak – co tym smutniejsze – w praktyce twórczej.
Jest przecież faktem bezsprzecznym, że część naszych pisarzy nie związanych uprzednio z ideologią proletariacką postulat literatury realizmu socjalistycznego zrozumiała jako postulat sztuki uproszczonej, sztuki w założeniach swoich schematycznej, sztuki zwulgaryzowanej. Pisarze postulat realizmu socjalistycznego zrozumieli opacznie, realizm pomieszali z wulgaryzmem, prostotę z prostactwem, typowość ze schematyzmem.
W Pograniczu powieści w artykule Książki o wsi Wyka omawiając powojenną prozę o tematyce wiejskiej Buczkowskiego, Pogana, Gałaja i Mortona poruszył zagadnienie „książki o wsi dla wsi”. Wyce z całą pewnością chodziło wtedy o zbliżenie literatury do nowego odbiorcy. W tym aspekcie rozpatrywane powieści powojenne o tematyce wiejskiej Wyka uznał, i słusznie za nieczytelne dla odbiorcy wiejskiego. Tym jednak niewątpliwie ambitnym — jak powiedziałby Wyka — propozycjom pisarskim przeciwstawiona została opowieść Anieli Gruszeckiej Od Karpat nad Bałtyk, opowieść zaiste ubożuchna, trzeciorzędna i odpowiednia dla bardzo ubogich duchem. Inkluzowemu wianu przyznane zostały niejakie szansę „dzięki schematycznej przejrzystości ujęcia”.
„Jedna jaskółka nie czyni wszakże wiosny – konkludował Wyka – Czyli innym zwrotem: zagadnienia książki o wsi dla wsi nie rozwiązano w dwudziestoleciu. Na podstawie omówionych czterech utworów nie widać, by dzisiaj zanosiło się na szybkie rozwiązanie tego zadania”.
Z dwudziestolecia pominął Wyka prozę Kruczkowskiego, Wasilewskiej, Kowalskiego, u podstaw bowiem wywodów krytyka tkwiło założenie, że dla mas potrzebna jest literatura bardzo lekkiego kalibru.
Nie da się oczywiście na barki wybitnego krytyka zrzucić odpowiedzialności za obniżenie ambicji twórczych Gałaja, za łatwizny Koprowskiego, Żwirskiej czy Wardasówny, za schematyzm Rymkiewicza czy wreszcie za uproszczenia Bartelskiego.
Z książką Marca powyższe wywody, poza tym że stanowią konieczną podbudowę wniosków oceniających, mają dwa główne punkty styczne: w zestawieniu z całą powojenną prozą o tematyce wiejskiej powieść Marca ma pewne dane, by stanowić jaskółkę nowej prozy realistycznej w zakresie tematyki wiejskiej; niemniej niemal wszystkie zasadnicze mankamenty tej powieści są wyrazem kontynuowania niechlubnych tradycji prozy dla maluczkich.
Jeśli powieść Marca zestawimy z prawie współczesnymi jej powieściami Gałaja i Bartelskiego (ciągle jeszcze niesłusznie bierze się pod uwagę wyróżnik tematyki środowiskowej) czy z Chłopcami z lasu Machejka wyższość prozatorskiego debiutu Marca wystąpi z całą wyrazistością. Gała w Rodzinie Lebiodów z trudem po Mystkowicach osiągnięty realizm widzenia rzeczywistości wiejskiej okupił ilustracyjnością i kukiełkowością postaci bohaterów, Bartelski przy większej aktualności problematyki wykazał się nieznajomością prawdziwego człowieka wsi, jego myślenia i odczuwania. Marcowi solidna wiedza o życiu na wsi, bogactwo obserwacji życiowych pozwoliły w pewnym stopniu przełamać trudności nowej prozy o wsi.
Powieść Marca o okupacyjnej przeszłości Błogocic, wsi położonej gdzieś między Kielcami a Krakowem jest w znacznym stopniu prawdziwą powieścią o polskiej wsi okupacyjnej, bo prawdziwi są ludzie, których Marzec potrafił pokazać. Szkoda tylko, że pełniej wypadli u Marca bohaterowie negatywni, kułak Kowalski i Zientara czy sołtys Benczyk. Cała galeria typów, krwiopijców wiejskich, od targownika Mizerskiego począwszy, a na „wysiedlonym” volksdeutschu Kramerze i spółdzielcy Hołubce skończywszy mogłaby z Zołzikiewiczami pójść w zawody. Bohaterowie, to nie prymitywne kukły, ale realistycznie odtworzone postacie ludzkie, których myśli, uczucia i działanie warunkuje cały układ społecznych, kulturalnych, obyczajowych determinantów, którzy subiektywnie postępują tak jak należy, tzn. zgodnie z uznanymi przez siebie normami moralnymi, a ich obiektywne łajdactwo, ich cała społeczna szkodliwość zostaje obnażona w kontekście pokazywanych przez autora faktów, zdarzeń i skomplikowanych powiązań międzyludzkich. Podłość Kowalskiego polega na tym, że ilość morgów i wspaniałe, nowoczesne zabudowania gospodarskie przesłoniły mu świat, że brutalny egoizm kapitalisty, dorobkiewicza, zagłuszył w nim wszelkie inne uczucia, że porządek, w którym wolno korzystać z pracy innych, wydawał mu się przyrodzonym porządkiem świata.
Marzec demaskuje sens społecznej praktyki człowieka, innymi słowy przyczyny zła widzi w ustroju nie w człowieku, który jest jego wytworem.
Inna sprawa, że uzależnienie człowieka od warunków rozumiane jest przez Marca często bardzo naiwnie. Gdy Benczykowi (świetnie uchwycony typ okupacyjnego sołtysa renegata), ciemnemu chłopu władza nad życiem i mieniem mieszkańców wioski przewróci całkowicie w głowie, a sytuacja między młotem a kowadłem wyzwoli w nim wszelkie łajdactwo, widać w obrazie jego przemian solidną robotę pisarską. Gdy Mizerski z inteligenckiego maminsynka w czasie wojennej próby stanie się jowialnym choć na wskroś cynicznym łajdakiem, widać w jego postaci wyraźną prawidłowość rozwoju, proces kształtowania się postaci jest procesem skomplikowanym, złożoność uwarunkowań tego procesu jest w obrazie artystycznym dosyć widoczna. Ale gdy średniacy Pajda czy Puchała, o których zresztą nic nie wiemy, na zebraniu u Srogi w trzyzdaniowej rozmowie zdradzają, że nie wiedzą komu wierzyć: Moskwie czy Londynowi (średniak powinien być chwiejny!), widać w tym schemat czystej wody. Gdy Romek Kowalski, kułacki synek, staje się dzielnym gwardzistą, jego droga rozwojowa, przecież możliwa, jest dla nas jak abrakadabra tajemnicza i niezrozumiała. Mamy tu po prostu do czynienia z antyschematyzmem naiwnym, a przecież pokazanie takiej drogi mogłoby być interesującym zadaniem pisarskim.
Przy pierwszoplanowych postaciach negatywnych Marzec na ogół potrafi przeprowadzić analizę, potrafi na ogół nakreślić realistyczną sylwetkę człowieka, przy obrazowaniu pozytywu sprawa jest i o wiele trudniejsza i trudności są innego rodzaju. Bohaterowie pozytywni musieliby oznaczać się taką intelektualną i uczuciową potencją, by opanować ocean wielkich zdarzeń, by patos wielkiej przemiany mieścił się w granicach ich chłonności wewnętrznej, słowem bohaterowie tacy musieliby być kreacjami wielkiego realizmu.
Jego pozytywnym bohaterom, wywodzącym się z wydartowskich biedniaków, Pietrkowi Domagale, jego siostrze Józi i matce, Jasiowi Barankowi parobkującemu u Zientary, wiejskiemu komuniście, szewcowi Srodze można wiele zarzucić, można kwestionować ich małowymiarowość, ich niewspółmierność z czasami wielkiej burzy, nie da się jednak dopatrzyć w nich braku swoistej indywidualności.
Poważną wartością powieści jest klasowość widzenia rzeczywistości wiejskiej. Pomiędzy biedniakami i kułactwem toczy się w Błogocicach zażarta, wielopłaszczyznowa, w rozmaitych formach prowadzona walka klasowa. Przy imponującej wprost znajomości realiów życia wiejskiego walkę tę demonstruje Marzec na zjawiskach typowych, na powszechnie znanych, ale nie zawsze rozumianych co do ich istotnego sensu i klasowej funkcji metodach. Tak się np. ma sprawa z obliczaniem obciążenia kontyngentowego na hektar, z kombinacjami kierownictwa spółdzielni, które nadwyżki wagowe odstawianego przed biedniaków zboża wykorzystuje do zaliczenia za łapówką kontyngentu kułakom, tak się przedstawia cała skomplikowana aparatura okupacyjnego wyzysku biedoty przez organy skorumpowanej administracji polskiej.
Z mniejszą wnikliwością przedstawił Marzec walkę polityczną sensu stricto, walkę dwóch konspiracji — akowskiej i lewicowej. Jest to zresztą sprawa trudna i jak dotychczas jedynie Czeszce udało się poprawnie rozwiązać problem okupacyjnej walki narodu z faszyzmem choć także nie bez ale. Paweł Hoffman w nr 4 Nowej Kultury z br. ujął zagadnienie konspiracji teoretycznie.
„Dziś wiemy już na pewno, że powierzchowny, formalny pogląd na dwa podziemia istniejące w okupowanej Polsce – podziemie londyńsko-akowskie z „delegaturą” na czele i podziemie lewicowe, kierowane przez PPR – wymaga dość zasadniczej rewizji. Bo nie formalne akcesoria konspiracyjne decydują o tym, kto był istotnie podziemiem tylko wobec narodu, wobec mas. Jeżeli spojrzeć na okres okupacji według rzeczywistych a nie formalnych tylko kryteriów, według czynów każdego obozu, wypadnie stwierdzić: kierownictwo londyńsko-akowskiego „podziemia”, jak świadczą ujawnione już fakty, konspirowało przed narodem zarówno swoje cele polityczne jak swoje metody. Przed okupantem, przed Gestapo nie tylko się nie konspirowało, bo i nie miało po co, ale czynnie, na zasadach „wzajemnej pomocy” z nim współdziałało w mordowaniu patriotów, w unicestwianiu przez denuncjacją lub mord bojowników podziemia lewicowego, robiło to samo co NSZ, robiło z wiedzą i aprobatą swych angielskich zwierzchników z rządu Churchilla-Attlee i z Intelligence Service. Takie to było ich „podziemie” – usłużnie rozkonspirowane przed Gestapo, wstydliwie zakapturzone przed narodem”. Antyludowe ostrze londyńskiej konspiracji widzimy w powieści Marca z całą wyrazistością, nici akowskiej konspiracji wiodą gdzieś do gestapowskich kamer, klasowe powiązania akowskie z ziemiaństwem i kułactwem są do odczytania, ale problemu oszustwa dokonanego na narodzie Marzec nie zechciał rozwiązać. Schematyczna i epizodyczna postać Heńka Szafrańskiego, biedniaka ginącego z rąk gwardzistów w trakcie wykonywania rozkazu akowskiego dowództwa, nakazującego likwidację grupy gwardzistów, jest potraktowana zbyt marginesowo. Nieważny wprawdzie jest fakt, że zasięg akowskiego pseudopodziemia był szerszy, nie o statystyczne proporcje przecież chodzi, najistotniejsze jest to, że szatańska perfidia akowskich potentatów, konspirujących się przed własnym narodem, kokietujących patriotyczną, rzekomo apolityczną frazeologią masy ludowe, nie została zdemaskowana, że oszustwo dokonane na masach ludowych nie zostało pokazane. Pietrkowi Domagale nie wolno było obojętnie patrzeć, jak Heniek Szafrański ginie za cudzą, wrogą sprawę. Trzeba tutaj jasnego postawienia sprawy, trzeba było większej odwagi twórczej, a tendencja ideowa książki byłaby o wiele wyrazistsza i jej demaskatorskie znaczenie daleko istotniejsze. Żarliwość ideowa i większe zaangażowanie się pisarskie, mniejsza ostrożność byłyby tu bardzo na miejscu.
Nie popełniłby wtedy autor takich naiwności jak motywacja postępowania akowskiego oficerka Hołubki i jego nienawiści do Armii Ludowej względami osobistymi („Gdy się dowiedział od Kramerowej o dawnym romansie Emilki z Domagała, przysiągł, że choćby tylko z tego powodu musi chama zlikwidować”). Naiwność bardzo rażąca, a takich znalazłoby się w powieści dosyć wiele. Do nich należą zgoła fałszywe programowe wypowiedzi przedstawicieli konspiracji ludowej na zebraniu organizacyjnym. W wypowiedziach tych podkreśla Marzec rezygnację z wszelkich przejawów walki klasowej, a przecież jest to sprzeczne nie tylko z prawdą historyczną, ale nawet z obrazem walki klasowej w powieści Marca, z wymową przedstawianych przez Marca faktów.
Nad koncepcją powieści Marca zaciążyła w jakimś stopniu konwencja powieści środowiskowej. Bohaterowie pozytywni jego powieści są bardziej, niż tego wymaga estetyka realizmu, osadzeni w warunkach miejsca, bohaterowie jego powieści skrojeni są na miarę Błogocic i Wydartowa bardziej niż na miarę czasów wielkiej wojny i społecznej rewolucji.
Niewspółmierność ludzi i wydarzeń spowodowała inną znamienną rysę w powieści Marca. Bohaterowie jej nie są zdolni do kształtowania własnymi siłami biegu wydarzeń, nie są zdolni do nadawania kierunku tym wydarzeniom. Działalność gwardzistów, ograniczająca się zresztą do odpierania ataków, naruszających naturalny porządek w błogocickim świecie, jest jedynie refleksem wielkich wydarzeń z zewnątrz. Stąd znamienny w powieści brak konfliktów, brak obrazu tworzenia się nowych sił społecznych, brak obrazów wyrastania i dojrzewania wydartowskich biedniaków.
Błędom koncepcyjnym towarzyszą nazbyt częste jeszcze nieporadności warsztatowe. Obok świetnych obrazów w początkowych partiach książki, gdy poznajemy rodzinę Domagałów i poprzez doświadczenie życiowe jej członków odczuwamy okrucieństwo kapitalistycznej i okupacyjnej rzeczywistości wiejskiej, obok realistycznych obrazów jak zebranie komisji kontyngentowej, zebranie u szewca Srogi, niezrównany spęd bydła z targownikiem Mizerskim, w powieści Marca znajdujemy obrazy martwe, ilustracyjne, schematyczne. Czyż pomysł pokazania sprzeczności ideologicznych akowskiej i ludowej konspiracji w skontrastowanych dwóch zebraniach konspiracyjnych, na których wygłasza się programowe przemówienia dosyć zresztą nieudolne, nie jest artystyczną przegraną pisarza, czyż obraz pacyfikacji wstrząsający przez naturalistyczne szczegóły obrazowania (zwisająca przez okno ręka zabitej Srogowej), więcej niż dramatyczną grozę, nie jest ubogi i nieprzekonywający, czy wreszcie obrazy wyzwolenia, w których nie ma nic poza siatką wydarzeń nie dowodzą, że Marzec dał się uwieść łatwiznom pisarskim, że nie przezwyciężył konsekwentnie plagi ilustracyjności w swej powieści? Niezaprzeczalny talent pisarski Marca wprost prowokuje do szczególnie ostrego napiętnowania wszystkich wyraźnie niedopracowanych partii książki.
W charakteryzowaniu postaci ucieka się do niewybrednych porównań (np. Domagała zaskomlał jak nieporadne szczenię”, s. 25. „Obejrzała się szybko na boki i ogarnąwszy ramieniem całowała łapczywie, jak człowiek bardzo wygłodniały”, s. 278).
O debiutanckiej nieporadności świadczy fakt, że Marzec nie potrafił spleść w zwartą całość kompozycyjną rozlicznych wątków fabularnych. Np. wątek miłości kułackiej córki, Emilki Kowalskiej, do Pietrka Domagały występuje w powieści kilkakrotnie, chociaż nie można powiedzieć, by wątek len spełniał w powieści określoną funkcję. Wątek romansu sołtysa Benczyka z Józka Domagalanką został zaniechany i sprawa, w związku z którą został wprowadzony, sprawa wyjazdu jednej z córek Domagałów do Niemiec, została rozwiązana bez jego pomocy. Można by dorzucić także brak wypracowanego stylu pisarskiego, jednostajność narracji. W powieści Marca zdarzenia małe, nieważne, jak wesele Emilki, przeplatają się z obrazami okrucieństwa niemieckiego i bohaterstwa partyzantów w tym samym beznamiętnym toku opowiadania.
Chociaż wielkiej powieści o pokoleniu bojowników, przebudowujących wieś, Marzec nie stworzył, obraz okupacyjnej wsi odmalował z perspektywy klasowego rozwarstwienia, nakreślił realistyczne sylwetki bohaterów, nie przeholował w podmalowaniu obyczajowych rarytasów (można mu wybaczyć rozbudowany obraz kułackiego wesela, trochę zresztą tuzinkowy), nie popełnił rażących błędów w językowej koncepcji książki, na ogół poprawnie, realistycznie zabarwiając język bohaterów gwarową odrębnością.
Dlatego w podsumowaniu należy podjąć sugestię Macha, że Marzec dysponujący świetnym znawstwem spraw wiejskich i niezaprzeczalnym talentem pisarskim nie zrezygnuje z tematyki wiejskiej i napisze naprawdę doskonałą powieść o tych, którzy przyszłość wsi widzą w socjalizmie.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy