Wśród książek, Twórczość 7/1953

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

Jerzy Stawiński, Herkulesy, Warszawa 1953

Dwie książki Jerzego Stawińskiego Światło we mgle (1952) i Herkulesy (1953) pozwalają na wyciągnięcie pewnych wniosków co do charakteru prób pisarskich młodego autora. Jeśli przyjąć nawet, że istot­niejszym kryterium oceny debiutu jest to, co pisarz ma do powiedzenia, niż to, jak się w formach literackich wypo­wiedzieć potrafi, debiutu Stawińskiego wysoko ocenić się nie da. Wiedza o Pol­sce przedwojennej i o klęsce wrześnio­wej, którą autor chciał się w Świet­le we mgle podzielić z czytel­nikami, dałaby się zmieścić w okolicz­nościowym artykule publicystycznym, nie mającym zresztą aspiracji do od­słaniania nowych aspektów widzenia przypominanych w nim spraw.

Z książki wyraziście jak na dłoni wy­nika, że burżuazja polska paktowała z faszyzmem (przemysłowiec Rostkowski), że apolityczna inteligencja mieszczań­ska grzęzła w bagienku filisterstwa (urzędnik Najwyższej Izby Kontroli Łagoda), że w sanacyjnym wojsku byli uprzywilejowani (młody Rostkowski) i nieuprzywilejowani (podchorąży z chło­pów, Wojek), że robotnicy nie zawsze mieli pracę, a zawsze cierpieli nędzę (robotnik Orłowski) i wreszcie, że ko­muniści siedzieli w więzieniu albo wal­czyli (nauczyciel Orłowskiego, Nowak). Bohaterowie służą autorowi jedynie do zilustrowania niewątpliwych zresztą diagnoz socjologicznych, podpartych po­prawnymi z punktu widzenia autentyzmu, a bardzo banalnymi w efekcie lite­rackim, opisami codzienności życia.

Powierzchowne ilustratorstwo i naturalistyczne, bo nieskondensowane w sugestywnych obrazach artystycznych opisywactwo realiów życia, szczegól­nie natarczywe w partiach powieści, poświęconych przedstawieniu klęski wrześniowej – to najbardziej zasadni­cze grzechy Stawińskiego wobec reali­stycznego pisarstwa.

Lepiej od prób stworzenia scen bo­haterskich wypadły Stawińskiemu nie­które ujęcia satyryczne, wśród nich na uwagę zasługuje dość dobra, ostra w swoim demaskatorstwie ograniczeń buntu wobec sanacyjnej rzeczywistości inteligenckiego liberała scena, gdy stary Łagoda, w któ­rego sercu toczyła się „odwieczna wal­ka miłości i obowiązku”, bo synowi wypadało iść do szeregów, z niejaką sa­tysfakcją (ma to posmak groteski) przyjmuje wybuch wojny, bo „może ta wojna wszystkim wstrząśnie i pomiesza tak, że on będzie mógł się wyzwolić z tego jarzma, które na starość coraz mu ciężej znieść”…

Druga książka Stawińskiego Herkulesy, mimo jej wszystkie słabe strony, dowodzi, że pisarz rozwija się. W porównaniu ze Światem we mgle, Herkulesy są książką inte­resującą. Autor „puścił się” na mało wy­zyskaną w literaturze problematykę awansu młodzieży robotniczo-chłopskiej w Polsce Ludowej. W Świetle we mgle trudno jest przy lektu­rze poszczególnych partii powieści uwol­nić się od mimowolnych refleksji nad wtórnością spojrzenia Stawińskiego na określoną problematykę. Herkulesy wolne są od tej wtórności i jest to chy­ba najmocniejsza strona powieści.

Czołowy bohater Herkulesów Józek Gandera, chłopski syn, który już w Polsce Ludowej ukończył szkołę śre­dnią i dostał się na studia medyczne w nowootwartej Akademii w Białymsto­ku jest jak najbardziej świeżym typem bohatera powieściowego. Obowiązkiem literatury naszej byłoby skwitować pło­mienne oskarżenia rzeczywistości kapi­talistycznej, zawarte w losach takich bohaterów, jak chociażby Andrzej Ra­dek z powieści Żeromskiego. Życie wiele problemów przeszłości rozwiązało, lite­ratura rozwiązań tych nie ukazała. Nie widział ich w całej doniosłości Stawiński i dlatego powieść jego, mimo wszy­stko, jakże daleka jest od uchwycenia spraw najważniejszych. Szkoda bowiem wielka, ale jego bohater jest za głupi, ażeby udźwignąć ciężar stojącej przed pisarzem problematyki. Chodzi mi o to, że bohater prawdziwej realistycznej lite­ratury jest zawsze człowiekiem więk­szego kalibru. Wokulski to nie zwykły kupczyk warszawski, Cezary Baryka to nie zwykły inteligent swoich czasów, Szczęsny Bida to wcale nie przeciętny robotnik okresu dwudziestolecia. Józek Gandera przynajmniej w pierwszej czę­ści powieści nie tylko nie przerasta ni­czym przeciętnego studenta, ale wręcz przeciwnie, robi wrażenie bardzo przez naturę upośledzonego młodzieńca, któ­rego gapiowatości w żadnym wypadku nie powinno tłumaczyć chłopskie po­chodzenie. W Herkulesach prymitywizowanie, czasem demonizowanie (jak w wypadku dyktatorskiego działacza zetempowskiego Sapińskiego) postaci bohaterów wypływa z nieznajo­mości życia.

W białostockiej Akademii Medycz­nej, po wszystkich nie wiadomo czemu służących tarapatach z mylnie przesłaną opinią zetempowską, przed Józkiem Gandera stanął problem być albo nie być, bo uwziął się na niego zdeklaro­wany czarny charakter – członek Za­rządu Uczelnianego, Sapiński, co do któ­rego czytelnik ma prawo przypuszczać, że jest, jeśli nie zamaskowanym sabotażystą, to przynajmniej łotrzykiem, ja kich mało. Do konfliktu, wynikającego ze skomplikowania końcówek w łaciń­skich nazwach kości ludzkich dołącza się więc konflikt niemal polityczny. Or­ganizację zetempowską opanował bo­wiem człowiek, którego wszyscy nie znoszą, ale którego usunąć nie podob­na. Biedny Gandera klnie w duszy, ale pisze na rozkaz Sapińskiego referaty jeden po drugim, nie zdając sobie spra­wy z ich zastosowania, co nie jest wca­le najgroźniejsze, bo czytelnik do końca powieści nie zdoła się domyślić, skąd Sapińskiemu przyszło na myśl groma­dzić w szafach organizacyjnych Ganderowe elaboraty. Głupota Gandery i tro­chę małpia złośliwość Sapińskiego i wy­nikające stąd konflikty wypełniają obraz trudności, z jakimi się musiała borykać nowozałożona uczelnia.

Na szczęście świadomy zetempowiec i członek partii, Wiśniewski, zdemasko­wał Sapińskiego na zebraniu w obec­ności przedstawiciela Zarządu Woje­wódzkiego. Autor postawił bohatera naj­pierw w kolizji ze środowiskiem ro­dzinnym w czasie ferii świątecznych, a później kazał mu się nieszczęśliwie za­kochać w drobnomieszczańskiej gąsce. W postawieniu konfliktu miłosnego autor nie odstąpił od konsekwentnie choć nieświadomie – jak sądzę – realizowanej koncepcji głównego bohate­ra, jako dość wyjątkowego matołka. Specjalnego posmaku nabiera przecież żałosna, bo w zamierzeniu ironiczna i dowcipna apostrofa autora do swego bohatera, zaczynająca się od słów „Tak, matole, nie tylko ty idziesz naprzód” (s. 177). Ta protekcjonalność wynikają­ca z różnic wiedzy o życiu pisarza i je­go bohatera, byłaby usprawiedliwiona, gdyby Józek Gandera miał być posta­cią humorystyczną, już w założeniu pi­sarskim nie traktowaną serio. Tak je­dnak nie jest. Stawiński podkreśla śmiesznostki Gandery w początkowych partiach powieści po to tylko, by wykazać, że oto młody człowiek, który z krowami więcej niż z ludźmi obcował, może studiować medycynę, a więc ma to pełnić wyraźną funkcję ideową. Autor popełnia przy tym śmiesznostki innego rodzaju, każe na przykład swe­mu bohaterowi, który ma bądź co bądź maturę, myśleć w taki oto sposób: „Mu­si nie dostanę się do tej Warszawy – powiedział sobie rozsądnie i począł in­formować się o inne akademie, gdzie mniejszy ponoć tłok” (s. 17). Gdy Jó­zek Gandera zakochał się w córce bia­łostockiego urzędnika i byłej sklepikarki, jedynym, niekompromitującym zetempowca rozwiązaniem sprawy byłoby albo starać się ją wychować, albo się odkochać. Stawiński nie skorzystał je­dnak z okazji upełnowartościowienia Gandery. Ładna blondynka najpierw uwiodła Ganderę, dając mu poznać smak rozkoszy miłosnych, a potem ha­niebnie „puściła kantem”, zabierając się ni mniej ni więcej tylko do Sapiń­skiego, który po klęsce w organizacji najpierw uciekł z Akademii, a później okazał się niezupełnie zepsutym czło­wiekiem, wrócił i zachowywał się jak wzorowy zetempowiec. Gandera zaś pogrążył się w boleści, opisywanej z peł­nym współczuciem dla młodego czło­wieka za pomocą zdań urywanych, ma­jących odtwarzać wewnętrzne rozdar­cie bohatera. Zrozpaczony Gandera zna­lazł się nawet w kościele i próbował się modlić. „Dziwne słowa, tak oder­wane od rzeczywistości… Nie potrafi już ich powtarzać jak kiedyś, bez myśli. Słowa nie wystarczają. Zresztą, kogo błagać?… Nie ma takiej siły, która spra­wi, żeby się odstało to, co się stało… Zegar znowu bije. Dziewiąta! Jak ten czas pomału leci! Łoskot. Zamykają bramę kościoła. Trzeba wyjść. Może to i lepiej. Był tu z Danusią… Odejść stąd, szybko!” (s. 233).

Przemiana moralna Sapińskiego, któ­ry w pierwszej części powieści upijał się i sprowadzał kobiety do akademika, uniemożliwiła uwodzicielskie zapędy Danusi. To stało się też główną prze­słanką późniejszej przyjaźni Gandery z Sapińskim. W ustawieniu postaci Sapińskiego chciał Stawiński zastosować tę metodę pisarską, która daje świetne rezultaty pod piórem Kazimierza Brandysa. Jego bohaterowie niekiedy jak­by opalizują, tak jak polonista Działyniec z Obywateli, o którym przez długi czas nie wiadomo co sądzić. Prawdę o nim dawkuje bowiem Bran­dy s w ten sposób, że czytelnik snuje rozmaite przypuszczenia, co do jego charakteru i za każdym przypuszcze­niem przemawiają takie czy inne argu­menty, w zależności od tego, z czyjego punktu widzenia czytelnik na Działyńca patrzy, ze strony młodzieży w szko­le, ze strony przyjaciela Morawieckiego, czy ze strony jego własnych deklaracji. W Herkulesach wypa­dło to karykaturalnie. Sapiński ogląda­ny oczyma Gandery i innych zetempowców w pierwszej części powieści robi wrażenie niemal kryminalisty, by póź­niej pokazany od wnętrza okazać się wartościowym człowiekiem. Motywacji realistycznej tej dwoistości brak.

Zarówno prymitywizacja Gandery jak demonizacja na niby Sapińskiego markują brak znajomości życia ze stro­ny autora, co wykazywało wielu recen­zentów książki przy analizie konkret­nych sytuacji powieściowych. Przykła­dy można mnożyć. Dla orientacji po­dam jeden, nie wyzyskany w znanych mi omówieniach książki. Oto Józek Gandera po trzech miesiącach nauki przyjeżdża do rodzinnej wsi na święta i tu wszyscy uważają go za lekarza. Autor chyba dla pokazania, jak bardzo na wsi lekarze są potrzebni, każe zgła­szać się doń ludziom ze wsi z rozmai­tymi dolegliwościami, na które Józek – rzecz zrozumiała – nie może nic po­móc, co według Stawińskiego wywołuje u poczciwych chłopów oznaki niezado­wolenia. Gdyby autor miał odrobinę wyczucia, do jakiego stopnia nawet naj­bardziej zacofany chłop potrafi trzeźwo oceniać sytuację, kazałby swoim boha­terom zdrowo zakpić z „pana doktora”, a nie proponować mu zajęcie się połogiem. Wyobrażam sobie, że podrwiwa­no by z młodego człowieka wcale nie­wybrednie. Nie tylko obraz środowiska studenckiego jest więc w Herkule­sach uproszczony, a właściwie unaiwniony. Przyczyna tkwi w fałszywej koncepcji autorskiej świata książkowe­go w ogóle, jako świata mniej skomplikowanego niż w rzeczywistości. Mło­dzież robotniczo-chłopska, której Pol­ska Ludowa zapewniła dostęp do wszel­kich skarbów ludzkiej kultury, nie po­zna siebie w Józku Ganderze i to de­cyduje o tym, że książka Stawińskiego nie jest jeszcze książką udana.

Wprawdzie nie Achillesową pięta, bo nie jedyną, ale za to największą sła­bością Herkulesów jest język: sztywny, urzędowy, czasami zbanalizowany, a zawsze bezbarwny. Studenci rozmawiają pomiędzy sobą jak podczas zeznań sądowych, nawet członkowie tej samej grupy po wielu miesiącach wspólnego życia, mówią do siebie po nazwisku. Nawiasem mówiąc, Stawiń­ski nie stroni od nazwisk nieprzyjem­nych, wulgarnych (Wałach), jest to zresztą sprawa w naszej literaturze ogólniejsza. Pisarze nie przywiązują wagi do wyboru nazwisk dla swoich bo­haterów, a jest to stanowisko jak naj­bardziej obce wielkiej tradycji literac­kiej. W książce Stawińskiego nazwiska odmienione we wszystkich przypadkach w każdym niemal dialogu szczególnie rzucają się w oczy. Z bogactwa mowy potocznej studentów przyswoił Stawiń­ski swojej książce jedynie pewne akcenty trywialności. „A ta głupia kro­wa Wolańska, myśli, że to na serio, i o mało nie umrze ze szczęścia” (s. 127). „– Bo on używa jednego sposobu, jak byk – powiedział Dietrich” (mowa o sposobach uwodzenia dziewcząt). Styli­zacja gwarowa wygląda w Herku1esach jak w cytowanym już zdaniu: („Musi nie dostanę się do tej Warszawy”). W opisach podkreśla autor draż­niącą pobudliwość swoich bohaterów. Dotyczy to nie tylko Gandery, którego kiwnięcie palcem wprawia w stan szczę­ścia lub głębokiej rozterki. Nawet Wiś­niewski przy zwykłej obserwacji Sapińskiego roi sobie zupełnie fizyczne niebezpieczeństwo. „Źrenice Sapińskiego zwęziły się: słuchał z rozchylonymi war­gami. Wiśniewski zauważył dopiero te­raz, że ma ładne, zdrowe zęby. Chciałby pewno pogryźć Wiśniewskiego” (s. 90). Ambicją autora powinno być solidniejsze opracowywanie tekstu. Drobne prze­oczenia nie przesłaniałyby wtedy nawet udanych fragmentów książki, do któ­rych z całą pewnością zaliczyć by trze­ba końcową część Herkulesów, gdy Józek Gandera po smutnych do­świadczeniach miłosnych wydoroślał i spoważniał. Znalazły wtedy odbicie realne konflikty życia studenckiego, re­alne zagadnienia walki o socjalistyczną świadomość młodzieży. Następne, już prawdziwe Herkulesy powinny tę walkę ukazać w całej pełni i w ca­łej doniosłości.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content