copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
Edmund Niziurski, Gorące dni, Warszawa 1951
Zebraniem podsumowującym osiągnięcia i zdobyte doświadczenia zarządu i członków spółdzielni produkcyjnej im. Marchlewskiego na Ochocie kończy Edmund Niziurski debiutancką powieść o życiu w spółdzielni produkcyjnej. Skrupulatnie i lojalnie rejestruje Niziurski wszystkie możliwe do wydedukowania z zaprezentowanych wydarzeń powieściowych nauki moralne, jak się wydaje autorowi, niedostatecznie zrozumiałe dla czytelnika, który zdaniem Niziurskiego przeświecającej fakty powieściowe myśli autorskiej mógłby nie przejrzeć.
Wyliczmy w porządku zanotowanym przez Niziurskiego owe wnioski wychowawcze z zebrania. Przewodniczący spółdzielni ochockiej dbał o technikę i gospodarczy postęp spółdzielni, ale ponieważ zaprzepaścił sprawę podniesienia poziomu technicznego członków, przyczynił się do przedstawianych w powieści trudności, umożliwił kułacką dywersję, narażając spółdzielnię na bardzo poważne niebezpieczeństwo; stosowany przez władze nacisk administracyjny opóźniał oddziaływanie na wahające się chłopstwo, skazując je na pastwę wpływów kułackich; władze partyjne nie potrafiły utrzymać kontaktu z masami, a wiadomo, że „dowódca, który się wyrywa naprzód i odłącza od swojej armii zamiast ją na pozycję podciągnąć, to niedobry dowódca, bo sam zginie i swoją armię zgubi”; w Podstawowej Organizacji działał jedynie sekretarz, a „kierować – to nie znaczy za wszystkich robić, ale właśnie umieć rozdzielić robotę między ludzi”; nie zmobilizowano sojuszników i pomocników, organizacji zetempowskiej i Koła ZSL i wreszcie na końcowym zebraniu przewodniczący Pałys naiwnie stwierdził, że walka już wygrana i zakończona, co autorowi dało wspaniałą okazję do wypowiedzenia ustami sekretarza Komitetu Powiatowego nauki moralnej, że walka nie jest zakończona, że socjalizm jeszcze nie zrealizowany. Takie zakończenie powieści przypieczętowało artystyczną klęskę pisarza, który zwątpił – i to chyba jest wyrazem samokrytycyzmu – w sugestywność artystycznej wizji, bo z pewnością nie w jej jednoznaczność, skoro na dwustu pięćdziesięciu stronach druku nie znalazł miejsca na pokazanie chociażby jednego zachowania się któregoś z bohaterów, które by wymagało innej motywacji niż socjologicznej. Abstrahując od natrętnego dydaktyzmu, posuniętego do tego stopnia, że czytelnik przy lekturze ostatniego rozdziału czuje się upokorzony posądzeniem o zupełną tępotę umysłową, wypadnie stwierdzić ubóstwo i oczywistość nauk moralnych, którymi autor chciał się z czytelnikami podzielić, jeżeli w podsumowaniu zawarł wszystko, co miał do powiedzenia. By dowiedzieć się wyżej wymienionych prawd, nie potrzeba byłoby czytać powieści Niziurskiego, co oczywiście nie znaczy, że w powieści traktującej o socjalistycznej przebudowie wsi prawdy tego typu nie powinny się znajdować implicite.
W wypadku Niziurskiego sumienności autora przy analizie własnego dzieła nie da się niestety zakwestionować. Niziurski wydobył wszystko, co było do wydobycia. Bo co się działo w ochockiej spółdzielni produkcyjnej? Spółdzielnia – jak można się domyślać – nie powstała z oddolnej inicjatywy nadzieleńców, którzy własny zagon otrzymali przy likwidacji ochockiego dworu, ani z inicjatywy biedniaków i średniaków z Janowych Dołów. Spółdzielnia była zasługą w głównym stopniu sekretarza O. P., Ślimaka, i przewodniczącego Pały są, którzy kierowali jej losami niepodzielnie. W lipcu 1950 roku przed spółdzielnią stały ogromne zadania: budowa szosy, która miała zlikwidować upośledzenie biedniaków z Janowych Dołów w stosunku do kułaków z Janowych Gór, którzy szosę na koszt gminy pobudowali za sanacji, elektryfikacja wsi, budowa spółdzielczych domków, które zobowiązano się wykończyć przed świętem lipcowym i żniwa, zadanie chyba najważniejsze. Tymczasem w spółdzielni źle się poczynało dziać. Członkowie zdani na wpływy kułackiej propagandy zaniedbywali się w obowiązkach i nie przychodzili do pracy, wprawdzie elektryfikacja została zakończona dzięki brygadzie robotniczej, ale z domkami było krucho, zawiodły maszyny TOR-u i przy żniwach trzeba było liczyć tylko na własne siły, a zboże już było bardzo dojrzałe. W dyskusji nad terminem rozpoczęcia żniw członkowie spółdzielni poszli za radą kułackiej wtyczki w spółdzielni, Churysia, który powołując się na konieczność wypełnienia zobowiązania lipcowego radził wstrzymać się ze żniwami.
Podstawowy w powieści konflikt: żniwa czy zobowiązanie jest, jak trafnie zauważył Lucjan Rudnicki w dyskusji w ZLP, najzupełniej nierealny, bo dla chłopa w czasie żniw nie istnieje nic ważniejszego i sposób rozumowania Churysia musiałby być od razu poczytany za sabotaż. Wyjaśnienie, że średniakom, którzy posiadali działki indywidualne, zależało na czasie, aby przeprowadzić żniwa u siebie, jest również bezpodstawne, bo opóźnianie żniw nie zwalniało ich od obowiązku pracy przy budowie domów. W dodatku członków spółdzielni, którzy posiadali działki indywidualne, nie było przecież zbyt wielu. Niziurski w innych wypadkach również nie zdradza wnikliwego znawstwa wsi. Każe np. kułakowi Momotowi urządzać wesele wychowanicy na dzień przed rozpoczęciem żniw, co w rzeczywistości także nie mogłoby mieć miejsca, bo chłopskie wesela w czasie żniw się nie odbywają, chyba z konieczności, a ta w wypadku omawianym nie istniała.
Wystarczyły dwa zebrania, spółdzielców i organizacji partyjnej, by wszystkie te dosyć sztucznie skoncentrowane konflikty (kułacy w dodatku popełniają sabotaż, niszcząc spółdzielczy traktor) rozwiązały się w sposób prosty: członkowie wzięli się do pracy, pomogły im brygady robotnicze, i żniwa poszły jak z płatka. Ponieważ robotnicy pomogli indywidualnym biedniakom i średniakom, naprawiając w ten sposób błędy zarządu spółdzielni, sukces był zupełny, bo spółdzielnia zyskała nowych jedenastu członków. Analiza działalności spółdzielni na zebraniu po ostatecznym zdemaskowaniu kułackiego spisku jest więc w pełni adekwatna, Niziurski wyciągnął akurat tyle morałów, ile zamknął w fabule powieściowej.
Tej nie wyłożonej w podsumowaniu reszty można by więc szukać w realizmie psychologicznym, bo przecież pisarz, jeśli ma w ogóle coś do powiedzenia o życiu, realizuje to w postaciach bohaterów, w ich życiu wewnętrznym, ukazując skomplikowanie człowieka i jego losów. Tych głębi jednak wiedza Niziurskiego o życiu, przynajmniej na wsi, nie sięga. W kreśleniu postaci bohaterów zastosował Niziurski w klasycznym wydaniu schemat wulgarno-socjologiczny. Dziesiątki bohaterów, których wyliczaniem trudził się Andrzej Lam w referacie o Gorących dniach na zebraniu Związku Literatów, dadzą się pomieścić w trzech kategoriach postaw moralnych, uwarunkowanych rozwarstwieniem klasowym na wsi, przy czym postawy te dałoby się scharakteryzować za pomocą prostych formuł: pozytywny, ewentualnie nieuświadomiony przedstawiciel biedoty wiejskiej, chwiejny i niezdecydowany średniak, łypający okiem raz na bogaczy, raz na biedotę i cynicznie podły bogacz. Pomijając zbrodniczego Wosia wartość moralna bohaterów Niziurskiego pozostaje w stosunku odwrotnej proporcjonalności do ilości hektarów posiadanej przez nich ziemi. Takie postawienie sprawy nie byłoby ostatecznie przestępstwem, gdyby autor nie czuł się zwolniony od obowiązku indywidualnej motywacji postawy każdego bohatera. Niziurskiemu wystarcza jednak wyciąg z ankiety personalnej i jest to prawie jedyna metoda prezentowania postaci w powieści. I dlatego ilości wprowadzanych postaci Niziurski nie jest skłonny ograniczać, bo wprowadzenie nie przedstawia większych trudności. Bohaterowie Gorących dni nie mają zresztą własnego życia, nie podlegają indywidualnym losom, pozostają tylko w takim czy innym stosunku do spółdzielni produkcyjnej, a to jest już bardzo niedobrze.
Stacha Klinika obdarzył Niziurski indywidualnym losem, choć zademonstrował konflikt miłosny bez miłości. Stach Klimek chce się żenić ze Stefką Momotówną, wychowanicą kułaka Momota. Stefka jest właściwie wyzyskiwana przez opiekunów biedniaczką, pomiędzy narzeczeństwem nie ma więc powodów do konfliktu (jak misternie usytuował autor heroinę, by nie sprzeniewierzyć się wulgarnemu socjologizmowi. Chcąc nie chcąc Stach wchodzi w środowisko kułackie, dając się złapać na kułacką dobroć (prezenty ślubne od Momota i dwanaście zapisanych morgów) i narażając się w ten sposób organizacji zetempowskiej. Dlaczego Momot upatrzył sobie czerwonego Stacha na zięcia, nawet sam Niziurski musi w bardzo skomplikowany sposób motywować. W każdym bądź razie Stach w czasie żniw zamiast w spółdzielni pracuje u Momota i jest przekonany o jego dobroci. Surowa krytyka kolegów zetempowskich zdaje się Stacha utwierdzać na złej drodze. Wydaje się, że Stach z sideł kułackich wydrzeć się nie zdoła. Przy dość konsekwentnym wystrzeganiu się przez Niziurskiego przedstawiania procesów, zachodzących w świadomości ludzkiej, czytelnik niepokoi się, w jaki sposób autor doprowadzi Stacha do właściwych pozycji ideologicznych. Niziurski zastosował wstrząs elektryczny. Stacho przypadkowo wykrywa kułacki spisek, zasłona spada mu z oczu, a ZMP nie może mieć już żadnych zastrzeżeń. Perypetie jednostki i zbiorowości znalazły wspólne rozwiązanie.
Do rezygnacji z realizmu psychologicznego, z psychologicznej motywacji postępowania bohaterów, do ograniczenia się do demonstracji wulgarno-socjologicznych schematów dochodzą znamienne w powieści niekonsekwencje: zbyt wczesna demaskacja szwarccharakterów (Churyś, Woś, Sobczyk), naiwność sytuacji, gdy podejrzenie o sabotaż rzuca się na weselników Momota, choć sabotaż ten mógł być i zresztą był dokonany przez człowieka nie uczestniczącego w uroczystości weselnej, rezygnacja wreszcie z odkrycia kulis kułackiego spisku, co zresztą wyklarowałoby polityczny plan powieści, bo tego typu spisek kułacki mógł istnieć jako agenda imperialistycznego środka dywersyjnego, o czym w powieści głucho. U Niziurskiego troskę o kunszt pisarski, o artystyczne ukształtowanie obrazu literackiego, dałoby się dostrzec zaledwie w niewielu fragmentach książki. Do nich należy parodia kazania reakcyjnego klechy. Wygłasza je ksiądz Magnus po ślubie Stacha ze Stefka, w ewangelicznych metaforach przemycając przejrzyste dla chłopów aluzje polityczne (s. 108-109). Do nich należy rozdział XIII, w którym Niziurski prezentując zapisy rejentalne Momotów u rejenta Kołkiewicza w Klimontowie ukazuje w artystycznym skrócie genealogię polskiego kułactwa, obnażając mit jakoby pobożnością i pracą bogacze osiągnęli dobrobyt. Niestety, takich partii książki jest niewiele. Brak w niej w ogóle opisów, brak celowej kompozycji (wytknięta przez Lama ekspozycja, zajmująca nieomal połowę książki), brak wyraźnej troski o szatę językową, bo o trosce takiej nie świadczy prymitywizm na szczęście nie nadużywanej stylizacji gwarowej („Robimy mleko, kumoter! – krzyknął Momot”, s. 5) i sztuczność dialogów (słynne, bo powtarzane w mówionych dowcipach na temat książki zapytanie księdza-patrioty Szczotki: „A Apel Sztokholmski, bracie, podpisałeś?” skierowane do Stacha przy zapowiedziach, albo „Złapiemy, kolego, jeszcze dziennik wieczorny? – pytał Pałys. – My Tu na wsi ciekawi, Korea, wiecie…”). Można by wytknąć Niziurskiemu wiele innych śmiesznostek, naiwności, jak chociażby rozpaczliwie nieudolne próby wykrzesania humoru „kawałami z brodą”, gdy na przykład nauczyciel Więckowski, postać negatywna, miał jakoby z upodobaniem opowiadać, jak to w czasie zimy krył się przed wrogiem w życie (s. 127), lub gdy Strój wąs opowiada, jak to Klimek u Buraka pracował przy żniwach „ino gwizdało” (s. 137), ale nie o to chodzi. Błędy wulgarnego socjologizmu wystąpiły u Niziurskiego z większą niż gdziekolwiek indziej jaskrawością. I one zaważyły nad całą koncepcją Gorących dni. Nad Niziurskim beletrystą zaciążył Niziurski publicysta. Wiedza, zaczerpnięta z Rocznika Statystycznego do napisania powieści o życiu współczesnej wsi wystarczyć nie może. Jeżeli proces kształtowania się socjalistycznej świadomości proletariatu, wychowywanego na wsi w czasach kapitalizmu w warunkach społecznego charakteru produkcji, jest problemem skomplikowanym, jakże bardziej skomplikowany jest taki sam proces zachodzący u chłopstwa, które do socjalizmu startuje wprost od prymitywu indywidualnej gospodarki drobno-towarowej, w ciągu miesięcy przechodząc stadia rozwojowe, trwające dziesiątki lat. Kękusie, Plichty, Gilzy i Klimki żyją w czasach wielkich przemian, ich rewolucja światopoglądowa burzy wrosły w krew chłopstwa świat pojęć, niweczy świat tych tak zwanych pierwotnych instynktów, wyzwala nowoczesnego człowieka. Przed pisarzem staje tutaj ogrom niepowtarzalnych problemów, których żaden statystyk wykazać nie potrafi, których żaden artykuł publicystyczny nie rozwiąże, a nawet nie zasygnalizuje, a których wydobycie mogłoby spełnić ogromną rolę wychowawczą, taką, jakiej się od pisarzy, „inżynierów dusz ludzkich”, wymagać powinno.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy