Wśród książek, Twórczość 9/1952

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

Edmund Niziurski, Gorące dni, War­szawa 1951

Zebraniem podsumowującym osiąg­nięcia i zdobyte doświadczenia zarządu i członków spółdzielni produkcyjnej im. Marchlewskiego na Ochocie kończy Ed­mund Niziurski debiutancką powieść o życiu w spółdzielni produkcyjnej. Skru­pulatnie i lojalnie rejestruje Niziurski wszystkie możliwe do wydedukowania z zaprezentowanych wydarzeń powieściowych nauki moralne, jak się wyda­je autorowi, niedostatecznie zrozumiałe dla czytelnika, który zdaniem Niziurskiego przeświecającej fakty powieścio­we myśli autorskiej mógłby nie przej­rzeć.

Wyliczmy w porządku zanotowanym przez Niziurskiego owe wnioski wycho­wawcze z zebrania. Przewodniczący spółdzielni ochockiej dbał o technikę i gospodarczy postęp spółdzielni, ale ponieważ zaprzepaścił sprawę podnie­sienia poziomu technicznego członków, przyczynił się do przedstawianych w powieści trudności, umożliwił kułacką dywersję, narażając spółdzielnię na bardzo poważne niebezpieczeństwo; stosowany przez władze nacisk administra­cyjny opóźniał oddziaływanie na waha­jące się chłopstwo, skazując je na pastwę wpływów kułackich; władze par­tyjne nie potrafiły utrzymać kontaktu z masami, a wiadomo, że „dowódca, który się wyrywa naprzód i odłącza od swojej armii zamiast ją na pozycję podciągnąć, to niedobry dowódca, bo sam zginie i swoją armię zgubi”; w Pod­stawowej Organizacji działał jedynie sekretarz, a „kierować – to nie znaczy za wszystkich robić, ale właśnie umieć rozdzielić robotę między ludzi”; nie zmobilizowano sojuszników i pomocników, organizacji zetempowskiej i Ko­ła ZSL i wreszcie na końcowym zebra­niu przewodniczący Pałys naiwnie stwierdził, że walka już wygrana i za­kończona, co autorowi dało wspaniałą okazję do wypowiedzenia ustami se­kretarza Komitetu Powiatowego nauki moralnej, że walka nie jest zakończona, że socjalizm jeszcze nie zrealizowany. Takie zakończenie powieści przypie­czętowało artystyczną klęskę pisarza, który zwątpił – i to chyba jest wyra­zem samokrytycyzmu – w sugestywność artystycznej wizji, bo z pewnoś­cią nie w jej jednoznaczność, skoro na dwustu pięćdziesięciu stronach druku nie znalazł miejsca na pokazanie cho­ciażby jednego zachowania się które­goś z bohaterów, które by wymagało innej motywacji niż socjologicznej. Abstrahując od natrętnego dydaktyz­mu, posuniętego do tego stopnia, że czy­telnik przy lekturze ostatniego roz­działu czuje się upokorzony posądzeniem o zupełną tępotę umysłową, wypadnie stwierdzić ubóstwo i oczywi­stość nauk moralnych, którymi autor chciał się z czytelnikami podzielić, jeżeli w podsumowaniu zawarł wszy­stko, co miał do powiedzenia. By dowiedzieć się wyżej wymienionych prawd, nie potrzeba byłoby czytać po­wieści Niziurskiego, co oczywiście nie znaczy, że w powieści traktującej o socjalistycznej przebudowie wsi prawdy tego typu nie powinny się znajdować implicite.

W wypadku Niziurskiego sumienności autora przy analizie własnego dzieła nie da się niestety zakwestionować. Niziurski wydobył wszystko, co było do wydobycia. Bo co się działo w ochoc­kiej spółdzielni produkcyjnej? Spółdzielnia – jak można się domyślać – nie powstała z oddolnej inicjatywy nadzieleńców, którzy własny zagon otrzymali przy likwidacji ochockiego dwo­ru, ani z inicjatywy biedniaków i średniaków z Janowych Dołów. Spółdzielnia była zasługą w głównym stopniu sekretarza O. P., Ślimaka, i przewodni­czącego Pały są, którzy kierowali jej lo­sami niepodzielnie. W lipcu 1950 roku przed spółdzielnią stały ogromne zadania: budowa szosy, która miała zlikwi­dować upośledzenie biedniaków z Janowych Dołów w stosunku do kułaków z Janowych Gór, którzy szosę na koszt gminy pobudowali za sanacji, elektry­fikacja wsi, budowa spółdzielczych domków, które zobowiązano się wykończyć przed świętem lipcowym i żniwa, zadanie chyba najważniejsze. Tymcza­sem w spółdzielni źle się poczynało dziać. Członkowie zdani na wpływy ku­łackiej propagandy zaniedbywali się w obowiązkach i nie przychodzili do pra­cy, wprawdzie elektryfikacja została za­kończona dzięki brygadzie robotniczej, ale z domkami było krucho, zawiodły maszyny TOR-u i przy żniwach trzeba było liczyć tylko na własne siły, a zbo­że już było bardzo dojrzałe. W dysku­sji nad terminem rozpoczęcia żniw członkowie spółdzielni poszli za radą kułackiej wtyczki w spółdzielni, Churysia, który powołując się na koniecz­ność wypełnienia zobowiązania lipco­wego radził wstrzymać się ze żniwami.

Podstawowy w powieści konflikt: żniwa czy zobowiązanie jest, jak trafnie zauważył Lucjan Rudnicki w dy­skusji w ZLP, najzupełniej nierealny, bo dla chłopa w czasie żniw nie istnie­je nic ważniejszego i sposób rozumowa­nia Churysia musiałby być od razu po­czytany za sabotaż. Wyjaśnienie, że średniakom, którzy posiadali działki indywidualne, zależało na czasie, aby przeprowadzić żniwa u siebie, jest rów­nież bezpodstawne, bo opóźnianie żniw nie zwalniało ich od obowiązku pracy przy budowie domów. W dodatku członków spółdzielni, którzy posiadali działki indywidualne, nie było przecież zbyt wielu. Niziurski w innych wypad­kach również nie zdradza wnikliwe­go znawstwa wsi. Każe np. kułako­wi Momotowi urządzać wesele wychowanicy na dzień przed rozpoczęciem żniw, co w rzeczywistości także nie mo­głoby mieć miejsca, bo chłopskie wese­la w czasie żniw się nie odbywają, chy­ba z konieczności, a ta w wypadku omawianym nie istniała.

Wystarczyły dwa zebrania, spółdziel­ców i organizacji partyjnej, by wszystkie te dosyć sztucznie skoncentrowane konflikty (kułacy w dodatku popełnia­ją sabotaż, niszcząc spółdzielczy trak­tor) rozwiązały się w sposób prosty: członkowie wzięli się do pracy, pomogły im brygady robotnicze, i żniwa po­szły jak z płatka. Ponieważ robotnicy pomogli indywidualnym biedniakom i średniakom, naprawiając w ten sposób błędy zarządu spółdzielni, sukces był zupełny, bo spółdzielnia zyskała no­wych jedenastu członków. Analiza dzia­łalności spółdzielni na zebraniu po osta­tecznym zdemaskowaniu kułackiego spisku jest więc w pełni adekwatna, Niziurski wyciągnął akurat tyle morałów, ile zamknął w fabule powieściowej.

Tej nie wyłożonej w podsumowaniu reszty można by więc szukać w realiz­mie psychologicznym, bo przecież pisarz, jeśli ma w ogóle coś do powiedze­nia o życiu, realizuje to w postaciach bohaterów, w ich życiu wewnętrznym, ukazując skomplikowanie człowieka i jego losów. Tych głębi jednak wiedza Niziurskiego o życiu, przynajmniej na wsi, nie sięga. W kreśleniu postaci bo­haterów zastosował Niziurski w klasycz­nym wydaniu schemat wulgarno-socjologiczny. Dziesiątki bohaterów, których wyliczaniem trudził się Andrzej Lam w referacie o Gorących dniach na zebraniu Związku Literatów, dadzą się pomieścić w trzech kategoriach postaw moralnych, uwarunkowanych rozwar­stwieniem klasowym na wsi, przy czym postawy te dałoby się scharakteryzować za pomocą prostych formuł: pozytywny, ewentualnie nieuświadomiony przedstawiciel biedoty wiejskiej, chwiejny i nie­zdecydowany średniak, łypający okiem raz na bogaczy, raz na biedotę i cy­nicznie podły bogacz. Pomijając zbrod­niczego Wosia wartość moralna bohate­rów Niziurskiego pozostaje w stosunku odwrotnej proporcjonalności do ilości hektarów posiadanej przez nich ziemi. Takie postawienie sprawy nie byłoby ostatecznie przestępstwem, gdyby autor nie czuł się zwolniony od obowiązku indywidualnej motywacji postawy każ­dego bohatera. Niziurskiemu wystarcza jednak wyciąg z ankiety personalnej i jest to prawie jedyna metoda prezentowania postaci w powieści. I dlatego ilości wprowadzanych postaci Niziurski nie jest skłonny ograniczać, bo wpro­wadzenie nie przedstawia większych trudności. Bohaterowie Gorących dni nie mają zresztą własnego życia, nie podlegają indywidualnym losom, pozostają tylko w takim czy innym stosunku do spółdzielni produkcyjnej, a to jest już bardzo niedobrze.

Stacha Klinika obdarzył Niziurski indywidualnym losem, choć zademon­strował konflikt miłosny bez miłości. Stach Klimek chce się żenić ze Stefką Momotówną, wychowanicą kułaka Momota. Stefka jest właściwie wyzyskiwana przez opiekunów biedniaczką, po­między narzeczeństwem nie ma więc powodów do konfliktu (jak misternie usytuował autor heroinę, by nie sprze­niewierzyć się wulgarnemu socjologizmowi. Chcąc nie chcąc Stach wchodzi w środowisko kułackie, dając się zła­pać na kułacką dobroć (prezenty ślub­ne od Momota i dwanaście zapisanych morgów) i narażając się w ten sposób organizacji zetempowskiej. Dlaczego Momot upatrzył sobie czerwonego Sta­cha na zięcia, nawet sam Niziurski mu­si w bardzo skomplikowany sposób motywować. W każdym bądź razie Stach w czasie żniw zamiast w spółdzielni pracuje u Momota i jest przekonany o jego dobroci. Surowa krytyka kolegów zetempowskich zdaje się Stacha utwier­dzać na złej drodze. Wydaje się, że Stach z sideł kułackich wydrzeć się nie zdoła. Przy dość konsekwentnym wy­strzeganiu się przez Niziurskiego przed­stawiania procesów, zachodzących w świadomości ludzkiej, czytelnik niepo­koi się, w jaki sposób autor doprowa­dzi Stacha do właściwych pozycji ideo­logicznych. Niziurski zastosował wstrząs elektryczny. Stacho przypadkowo wy­krywa kułacki spisek, zasłona spada mu z oczu, a ZMP nie może mieć już żad­nych zastrzeżeń. Perypetie jednostki i zbiorowości znalazły wspólne rozwiąza­nie.

Do rezygnacji z realizmu psycholo­gicznego, z psychologicznej motywacji postępowania bohaterów, do ogranicze­nia się do demonstracji wulgarno-socjologicznych schematów dochodzą zna­mienne w powieści niekonsekwencje: zbyt wczesna demaskacja szwarccharakterów (Churyś, Woś, Sobczyk), naiwność sytuacji, gdy podejrzenie o sabotaż rzuca się na weselników Momota, choć sabotaż ten mógł być i zresztą był dokonany przez człowieka nie uczestni­czącego w uroczystości weselnej, rezy­gnacja wreszcie z odkrycia kulis kułackiego spisku, co zresztą wyklarowa­łoby polityczny plan powieści, bo tego typu spisek kułacki mógł istnieć jako agenda imperialistycznego środka dywersyjnego, o czym w powieści głucho. U Niziurskiego troskę o kunszt pi­sarski, o artystyczne ukształtowanie obrazu literackiego, dałoby się dostrzec zaledwie w niewielu fragmentach książ­ki. Do nich należy parodia kazania re­akcyjnego klechy. Wygłasza je ksiądz Magnus po ślubie Stacha ze Stefka, w ewangelicznych metaforach przemycając przejrzyste dla chłopów aluzje politycz­ne (s. 108-109). Do nich należy roz­dział XIII, w którym Niziurski prezen­tując zapisy rejentalne Momotów u rejenta Kołkiewicza w Klimontowie ukazuje w artystycznym skrócie genea­logię polskiego kułactwa, obnażając mit jakoby pobożnością i pracą bogacze osiągnęli dobrobyt. Niestety, takich par­tii książki jest niewiele. Brak w niej w ogóle opisów, brak celowej kompozycji (wytknięta przez Lama ekspozycja, zaj­mująca nieomal połowę książki), brak wyraźnej troski o szatę językową, bo o trosce takiej nie świadczy prymity­wizm na szczęście nie nadużywanej sty­lizacji gwarowej („Robimy mleko, ku­moter! – krzyknął Momot”, s. 5) i sztuczność dialogów (słynne, bo powta­rzane w mówionych dowcipach na te­mat książki zapytanie księdza-patrioty Szczotki: „A Apel Sztokholmski, bracie, podpisałeś?” skierowane do Stacha przy zapowiedziach, albo „Złapiemy, kolego, jeszcze dziennik wieczorny? – pytał Pałys. – My Tu na wsi ciekawi, Korea, wiecie…”). Można by wytknąć Niziurskiemu wiele innych śmiesznostek, na­iwności, jak chociażby rozpaczliwie nie­udolne próby wykrzesania humoru „ka­wałami z brodą”, gdy na przykład nau­czyciel Więckowski, postać negatywna, miał jakoby z upodobaniem opowiadać, jak to w czasie zimy krył się przed wrogiem w życie (s. 127), lub gdy Strój wąs opowiada, jak to Klimek u Buraka pracował przy żniwach „ino gwizdało” (s. 137), ale nie o to chodzi. Błędy wulgarnego socjologizmu wystą­piły u Niziurskiego z większą niż gdziekolwiek indziej jaskrawością. I one zaważyły nad całą koncepcją Gorą­cych dni. Nad Niziurskim beletrystą zaciążył Niziurski publicysta. Wiedza, zaczerpnięta z Rocznika Statystycznego do napisania powieści o życiu współ­czesnej wsi wystarczyć nie może. Jeżeli proces kształtowania się socjali­stycznej świadomości proletariatu, wy­chowywanego na wsi w czasach kapita­lizmu w warunkach społecznego charakteru produkcji, jest problemem skomplikowanym, jakże bardziej skom­plikowany jest taki sam proces zachodzący u chłopstwa, które do socjalizmu startuje wprost od prymitywu indywi­dualnej gospodarki drobno-towarowej, w ciągu miesięcy przechodząc stadia rozwojowe, trwające dziesiątki lat. Kękusie, Plichty, Gilzy i Klimki żyją w czasach wielkich przemian, ich rewolu­cja światopoglądowa burzy wrosły w krew chłopstwa świat pojęć, niweczy świat tych tak zwanych pierwotnych in­stynktów, wyzwala nowoczesnego czło­wieka. Przed pisarzem staje tutaj ogrom niepowtarzalnych problemów, których żaden statystyk wykazać nie potrafi, których żaden artykuł publicy­styczny nie rozwiąże, a nawet nie zasygnalizuje, a których wydobycie mogło­by spełnić ogromną rolę wychowawczą, taką, jakiej się od pisarzy, „inżynierów dusz ludzkich”, wymagać powinno.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content