Wśród książek, Twórczość 9/1953

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

Maciej Słomczyński, Opowiadania o sprawach osobistych, Warszawa 1953

Wystarczy dwóch względów, by nową książkę Macieja Słomczyńskiego przy­jąć z uznaniem. Autor, który parał się dotychczas produkcją tanich powieści sensacyjnych, skierował swoje ambicje twórcze w dziedzinę literatury poważ­nej. Jak wynika z charakteru tego swoistego debiutu i publikacji w prasie i w wydawnictwach zbiorowych, autor specjalizuje się w gatunku literackim tak ważnym, potrzebnym i trudnym jak krótkie opowiadanie, które zwłasz­cza w naszej literaturze realizmu socja­listycznego jest formą wyraźnie nie­docenioną i przez pisarzy zbyt rzadko uprawianą. W pierwszych latach po wojnie formy nowelistyczne uprawiali Iwaszkiewicz, Rudnicki, Borowski, An­drzejewski, Wygodzki i co najmniej dziesiątek innych wybitnych pisarzy, w prozie najnowszej wybitniejsze książ­kowe pozycje nowelistyczne można by policzyć na palcach. Opowiadania Kuśmierka, Bocheńskiego, Hamery, Koźniewskiego wyczerpywałyby właściwie listę. Kampanię, jaką się toczy w literaturze radzieckiej o rozwój krótkich form prozatorskich, należałoby jeszcze z większą energią przeprowadzić u nas.

Co reprezentują cztery opowiadania Macieja Słomczyńskiego? Trzeba od razu stwierdzić, że w książce znalazły się właściwie pierwsze próby pisarskie autora w tej dziedzinie. W zestawieniu na przykład z publikowanym w numerze 23 (73) „Życia Literackiego” Opowiadaniem o białej brodzie, Opowiadania o sprawach osobistych są blade, sztuczne, niedopracowane. Trzeba też je traktować nie jako osiągnięcia, ale jako mniej lub więcej ambitne próby pisarskie. W opo­wiadaniach Słomczyńskiego zwraca uwagę dążność autora do atrakcyjności fabuły. Jest to zamierzenie chlubne, choć niesłychanie trudne do zrealizowania, najczęściej nieosiągalne przy pomocy wszelkich powierzchownych chwytów, sztucznych zabiegów. Pisał o tym niezwykle wnikliwie Antonow w Listach o noweli („Literatura radziecka”, nr 5, rok 1953): – „Niedo­ciągnięcia utworu, któryście mi przy­słali, przypominają bardzo braki moich pierwszych (chwała Bogu, nigdzie nie opublikowanych) nowel. Pisząc te no­wele przestrzegałem jednej jedynej za­sady (‘teoretycznej’), która mimo że słuszna, oddała mi początkowo nie­dźwiedzią przysługę. Ta prosta zasada głosiła, że nowela musi być za wszelką cenę interesująca. W myśl tej zasady sypałem jak z rękawa łamigłówkowymi historiami i zagadkowymi przygodami i tak wreszcie wikłałem fabułę, że nie mogłem jej doprowadzić do końca i nie wiedziałem, gdzie podziać wszystkie rozmnożone postacie”. Słomczyński nie uniknął tych – jak widać – charakte­rystycznych dla początkujących nowelistów błędów. Błędy te wyraziły się u Słomczyńskiego w specyficzny i roz­maity w poszczególnych opowiadaniach sposób. Na ogół nie komplikował sobie Słomczyński sytuacji wprowadzaniem do opowiadań zbyt wielkiej ilości postaci.

W Opowiadaniu o nie­posłusznym synu dążność do atrakcyjności za wszelką cenę wyra­ziła się w pomyśle pokazania decydu­jącego przełomu ideowego pod wpły­wem jednego emocjonującego przeży­cia. W tym celu autor sztucznie udramatyzował sytuację. Jednego dnia To­mek Zięba, któremu władze ludowe za biły w 1945 roku ojca, członka faszystowskiej bandy, deklaruje swoją nie­nawiść do władzy ludowej odmową wzięcia udziału w agitacji za werbun­kiem do Nowej Huty, w której sam znalazł ludzkie warunki życia, drugiego dnia manifestuje swoje uświadomienie w kwestii, kto był istotnym sprawcą śmierci jego ojca, bo w bójce z kuła­kami jego kolega został uderzony ka­mieniem w twarz, Metoda silnego wstrząsu zawiodła tu w całej pełni. Ewolucja ideowa Tomka Zięby musiała się przecież dokonywać powoli w trak­cie pracy w Nowej Hucie, odmowa mo­gła być jedynie wyrazem kurczowego trzymania się starych racji już bez wewnętrznego przekonania i wtedy przygoda z kułakami mogłaby jedynie przeważyć szalę. Trzeba by zresztą w ekspozycji wyraźniej zaznaczyć, że istniały istotne związki uczuciowe mię­dzy Ziębą a pobitym Sokalczykiem, czy Ziębą a całym otoczeniem. Zamiar uka­zania ostrości konfliktów jest najistot­niejszym plusem opowiadania, zbytnia wymyślność sytuacyjna i jaskrawe uproszczenia psychologiczne zepsuły ca­łość. W dodatku zachowanie kułaków małżonków Sobocińskich w konkretnej sytuacji, gdy przyprowadzono do domu rannego, jest niczym nieusprawiedliwio­ne, nienawiść klasowa nie wyraża się wcale tak prymitywnie. Znać tu wyraź­nie pozostałości właściwej wcześniej­szej twórczości Słomczyńskiego techniki pisarskiej.

Jeszcze tańszymi środkami chciał autor osiągnąć atrakcyjność w najsłab­szym – moim zdaniem – Opowiadaniu o czarnych nosorożcach. Tu po prostu konflikty bohaterów w rzeczywistości nie są poważne, nie kwalifikują się do nadawania im tra­gicznej, tajemniczej doniosłości. Maciek Wartała, świadomy komunista, przy­rzekł sobie w czasie okupacji, że nie poda nigdy ręki Niemcowi, bo Niemcy zamordowali mu rodziców, a jego chcieli zgermanizować. Tymczasem jemu właś­nie przyszło witać niemieckich mecha­ników, którzy przybyli do Nowej Huty, by nauczyć polską obsługę obchodzenia się z przysłanymi z Niemiec kopacz­kami. Nawiasem mówiąc Wartała nie myśli o swoim przyrzeczeniu przy witaniu niemieckich gości, ale nosi swoją tajemnicę przez cały czas pobytu Niem­ców, do których odczuwa wyraźną sym­patię, by przy pożegnaniu u stóp Wa­welu zrobić „straszliwe” wyznanie. W rzeczywistości przy stanie świado­mości ideowej Maćka Wartały jego konflikt uczuciowy dałoby się potrak­tować co najwyżej lirycznie a nie tra­gicznie. Jeszcze jaskrawiej widać nienaturalność w historii majstra Heidla, który ma ogromne zasługi dla odbudo­wy demokratycznych Niemiec, a niesa­mowicie cierpi przez lata całe z powodu tego, że w czasie okupacji pracu­jąc jako specjalista w fabryce w Polsce pobił pod wpływem złości na cały świat (w Niemczech zabito mu rodzinę) pol­skiego robotnika. Do większej zbrodni jako człowiek w ogóle uczciwy i da­leki od hitleryzmu nie był zdolny. Kiedy majster Heidel po niesamowitych zmaganiach wewnętrznych znów przed odjazdem wyznał swą tajemnicę polskiemu komuniście, dyrektorowi Pilarskieniu, autor pozoruje uświadamianą sobie – jak sądzę – nieproporcjonalność środków formalnych i stylistycznych do rzeczywistej wagi poruszanych problemów podkreśleniem nieświadomości, a w istocie naiwności Heidla. Pilarski poucza więc Heidla: „Tak. Twoja wina jest i większa i mniejsza, niż myślisz. Winien jesteś śmierci two­jej żony i twojej córki – ty i miliony takich jak ty. Byliście ślepi”. Następujący potem długi wykład polityczny o zabłąkaniu ideowym całego narodu niemieckiego jest prymitywnie publicy­styczny, Heidel, któremu proponowano wstąpienie do partii, wszystkie prawdy Pilarskiego z pewnością rozumiał przed­tem, gdyby ich zresztą nie rozumiał, to jego nieświadomość polityczna nie usprawiedliwia fałszu psychologicznego. Według wszelkich prawd życia i zdro­wego rozsądku postępek wojenny Heidla przy jego postawie życiowej w ogó­le tkwiłby w pamięci jako tak zwane przykre wspomnienie, które w rozmo­wie z polskim komunistą można by w szczery, ale naturalny sposób poruszyć. Wyolbrzymienie całej sprawy trąci najfałszywszym conradyzmem, jeśli nazwi­sko Conrada warto tu przywoływać.

W Opowiadaniu o srebrnym łososiu pogoń za atrakcyjnością spowodowała najmniejsze szkody. Po prostu historia z pięknym łososiem i ta­jemniczą grotą jest z punktu widze­nia jej funkcji w całości opowiadania prawie zupełnie zbędna. Okoliczności zetknięcia Wojtka z traktorzystami mogłyby być jak najzwyklejsze. „Mała nowela to wyrażenie wielkiej myśli z pomocą najbardziej oszczędnych i skutecznych środków wyrazowych” – pisał ze znawstwem Antonow. W po­goni za silnymi efektami popełnił Słomczyński nawet wyraźną niekonsekwen­cję. Ksiądz, który na stronie 104 zaka­zuje Wojtkowi kontaktować się z traktorzystami, mającymi zamieszkać we dworze, na stronie 118 wyraźnie prze­raża się wiadomością o traktorach, przyniesioną przez kułaka Soję i autor do tego stopnia chce podkreślić jego zdenerwowanie, że wplata w całość hi­storię z zerwaniem ze ściany obrazu świętego Jerzego. W Opowiadaniu o przodkach inżyniera Tere­sy efekciarstwo widać w szczegółach. Urodzony przez Wiśniewską nieżywy potworek leży na stole aż do przyjścia ojca alkoholika, który urządza ordy­narną awanturę. W zasadzie opowia­danie to wbrew sądom jednego z recen­zentów wytrzymuje próbę analizy krytycznej. Mam zresztą na myśli raczej sam główny pomysł opowiadania, a nie jego artystyczną fakturę. Opowiadanie to mimo, że jego główny bohater – jak zauważono – jest rzeczywiście bohaterem statycznym, jest wolne od zasadniczych błędów koncepcyjnych. Rzecz jasna, w opowiadaniu nie cho­dzi wcale o ukazanie społecznych przy­czyn alkoholizmu. Teza ideowa opowia­dania jest moim zdaniem następująca: w społeczeństwie budującym socjalizm nie istnieją obiektywne przyczyny alkoholizmu, szczęśliwy budowniczy Nowej Huty, majster Wiśniewski, upił się dla­tego, że prześladowało go koszmarne wspomnienie przeszłości, wspomnienie okrutnego dzieciństwa w proletariac­kiej rodzinie alkoholika na Bałutach i lęk, by przy połogu żony nie powtó­rzyła się historia tragicznego porodu matki, gdy na skutek alkoholizmu ojca urodził się nieżywy stwór. Nie można tu nawet mówić o urazie. Istniały prze­cież zupełnie realne powody do obaw. Skutki alkoholizmu mogą być dziedzicz­ne. Opowiadanie dosyć zgrabnie prze­ciwstawia sobie dwie rzeczywistości.

Jego zasadniczym błędem jest pre­tensjonalność stylu i obrazowania. Pre­tensjonalność narracji odautorskiej jest zresztą wadą wszystkich opowiadań Słomczyńskiego. Pretensjonalny jest wstęp do Opowiadania o nie­posłusznym synu, w którym autor przedstawia sytuację na terenie, na którym rozpoczęto budowę Nowej Huty. Porównania wiotkich brzóz do „dzieweczek rozczesujących długie wło­sy po kąpieli” są tak samo wymyślo­ne, jak pseudogawędziarskie uogólnie­nia we wstępie do Opowiadania o srebrnym łososiu na temat, że „w każdej wsi jest jeden stary czło­wiek, który ma niedobrze w głowie”, „jedna kobieta, która wszystko umie”, „jedna dziewczyna, o której źle gada­ją”. Czasami w opisie takim zapłacze się pseudofilozoficzna refleksja. Na przykład Adama Sokalczyka nazwano we wsi Wojtkiem i chłopak Wojtkiem pozostał. Słomczyński ma jednak do sprawy stosunek filozoficzny, bo pisze: „Nie dla wszystkich, oczywiście. Ale któż jest z nas Wojtkiem dla wszyst­kich?” (s. 98). W Opowiadaniu o czarnych nosorożcach zgubiła się nieusprawiedliwiona tokiem narracyjnym/apostrofa, zaczynająca się od słów: „Tak wiele napisano już o czwo­rakach”, a zakończona bełkotliwym zda­niem, które warto zacytować, bo sygna­lizuje ono niedostatki języka opowia­dań. „Minie dziesięć lub dwadzieścia lat i w moim kraju ludzie przestaną rozumieć, czym był kiedyś los nieślub­nego dziecka w środowisku, którego ruchy i myśli zbierane były skrzętnie przez mądrego proboszcza w jedną ca­łość administracyjną mającą za główny cel: karać za wszystkie grzechy, by uzyskać najważniejszą cnotę – posłu­szeństwo” (s. 64).

Nie znajdujące się w tomiku, bo pi­sane z pewnością później Opowia­danie o białej brodzie świad­czy jednak, że Słomczyński przezwy­cięża błędy swoich pierwszych opowia­dań, wyzbywając się przede wszystkim łatwego efekciarstwa i pretensjonalno­ści stylu. W opowiadaniu, dalekim zresztą od głębi myślowej, zwracają uwagę trafne życiowe obserwacje, do­brze uchwycone rysy charakterystyczne postaci, właściwości potocznego języka. Słomczyńskiemu chyba warto życzyć powodzenia w dalszych wysiłkach pi­sarskich.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content