copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(27.3.1999, 28.3.1999, 29.3.1999, 30.3.1999, 31.3.1999, 1.4.1999, 2.4.1999, 17.5.2003, 21.6.2003, 25.6.2003)
(27.3.1999)
Dmytro Pawłyczko (ur. 1929), wypowiedź (to najlepsze nazwanie) pod tytułem Motyl i ćma – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 73, przełożyła Bogumiła Berdychowska – nawiązuje do wiersza Aleksandra Puszkina Był tu wśród nas i poprzez to nawiązanie pozwala autorowi na oceny dzisiejszego politycznego stanu rzeczy.
Pawłyczko został ambasadorem Ukrainy w Polsce, widziałem go na żywo na Stawisku przed paroma laty i chyba dawniej także, za życia Jarosława Iwaszkiewicza.
Pamiętam jak najlepsze wrażenia –
Leszek Kołakowski, wykład O młodości (z cyklu) – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 179 – prawie kłopotliwy w lekturze.
Wysilenie na zwyczajność refleksji i zamazywanie oczywistości, czym jest młodość jako jakość biologiczna.
Stylistykę wykładu charakteryzuje zdanie o trudno uchwytnym sensie, zakładając, że jest.
Kołakowski formułuje następującą myśl: „Z tych, co młodzi już nie są, większość była kiedyś młoda – zapamiętajmy sobie tę rewelację”.
Tylko po co coś takiego zapamiętywać, jaki sens dałoby się z tego wytrzasnąć, ironia wobec bezsensu nie przerabia go w sens choćby wątły –
Bill Clinton, przemówienie przed rozpoczęciem nalotów na Serbię „Gazeta Wyborcza” (1999 nr 73) drukuje pod tytułem Proszę, spójrzcie na mapę (przekład Marii Kruczkowskiej). Mowa, jak się to mówi, drętwa, dyktowana przez supermocarstwową pychę, przejaw zakłamania dzisiejszego słowa polityki –
(28.3.1999)
Aleksander Kaczorowski, szkic Przed czym ucieka Milan Kundera – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 73 – ma wiele cech konfesyjnego eseju.
Można to czytać jako konfesję o duchowej przygodzie z pisarstwem i pisarzem.
Przygoda jest inna niż takie przygody u mnie, u mnie bywają to przygody wyłącznie z pisarstwem o charakterze autonomicznym.
Nad przygodą Aleksandra Kaczorowskiego ciąży czas historyczny, ona musiała chyba być taka, jaka jest, dla niego musiało to być pisarstwo zaangażowane politycznie.
Zaangażowanie polityczne pisarza i wyznawcy mąci charakter przygody, która bez takiego piętna musiałaby być przygodą estetyczną, bezinteresownie intelektualną.
Wyznawca nie ukrywa, że od pisarza i pisarstwa doznaje zawodu.
To po stokroć lepsze niż wierny zachwyt nad coraz to bardziej byle jakim pisarstwem.
Prawda chyba jest taka, że ten pisarz nie jest niczemu winny, on stał się pisarzem innym, niż byłby, gdyby nie nacisk okoliczności historycznych.
Milan Kundera byłby bez tego nacisku pisarzem takim, jakim teraz się staje, czyli konwencjonalnym beletrystą, który beletrystykę łączy z zajęciami akademickiego intelektualisty.
Pisarz nie jest niczemu winien, najmniejszej winy nie ma u jego wyznawcy, przeciwnie, wyznawca urzeka szczerością wszystkiego, co wyznaje.
Jestem pod wrażeniem jego konfesji –
Jerzy W. Borejsza (ur. 1935), szkic Historyk w trybach historii – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 73 – przeczytałem nie ze względu na Henryka Wereszyckiego (1898-1990), lecz dla lepszej orientacji, jak pisze Jerzy W. Borejsza.
Pisze po akademicku z przystosowaniem do gazety, pisanie rzeczowe i bezpretensjonalne.
Szkic merytorycznie solidny, lekki nadmiar cytatów z listów do siebie.
U samego Henryka Wereszyckiego najciekawszy stosunek do Józefa Piłsudskiego, kult, ale nie bezkrytyczny (kult głównie tylko do roku 1926) –
Tomasz Majeran, trzecie wydanie Xięgi przysłów (Wrocław 1999) daje w lekturze satysfakcje zdecydowanie większe niż wydanie drugie (Legnica 1998).
Wydania pierwszego – w Internecie – nie znam i może nigdy nie poznam.
Szczególne satysfakcje skłonny byłbym tłumaczyć zwiększeniem liczby haseł i ich rozbudową, uwzględniającą najnowszy stan badań w poszczególnych dziedzinach nauki i zwłaszcza błyskawiczny rozwój leksykografii, rozumianej jak najbardziej szeroko.
W pierwszym niemądrym odruchu chciałem autorowi zrobić zarzut nienadążania za polską i światową refleksją metaliteracką, ale po refleksji – swojej, amatorskiej – zorientowałem się szczęśliwie, że byłby to zarzut całkowicie krzywdzący.
Tomasz Majeran dyskretnie daje znać, że śledzi wszystko, czym żyją feminizm, psychoanaliza, religioznawstwo i najszerzej rozumiana historia literatury i w ogóle każdego piśmiennictwa.
Zbyt dobrze jednak rozumie narastające procesy integracyjne tych i innych dziedzin i wszelkiej intertekstualności, żeby nie wiedzieć, że sygnały z jednego zakresu mówią –metaforycznie, metonimicznie i na każdy inny sposób – o wszystkim, co się dzieje, w zakresie drugim, trzecim i dziesiątym.
Wystarczy uwzględnić najnowsze i zarazem dziedziczne badania Bohdana Zadury nad chorobą wściekłych krów (hasło Heidegger), żeby wskazać, co się odkrywa nie tylko w zoologii i w epidemiologii, lecz także w antropologii kulturalnej, w filozofii egzystencjalnej, a zwłaszcza w najnowszej historii Anglii i w najnowszej szkole polskiej poezji i myśli poezjoznawczej.
Należałoby rzecz dopowiedzieć do końca, nasz leksykograf jest znawcą wielu dyscyplin naukowych i także na wskroś intelektualnym poetą, który w naukach działa przez scjentyficzną wyobraźnię.
Porównać go z Jorge Luisem Borgesem byłoby może przedwcześnie (przy naszej chwalebnej skrupulatności aksjologicznej), ale wierzę, że i na to przyjdzie czas, oby jak najrychlej.
Życzę Tomaszowi Majeranowi wielu kolejnych – powiększonych – edycji Xięgi przysłów, bo równie przyjemnych i pożytecznych kompendiów zawsze nam brak –
(29.3.1999)
Maria Janion, Maria Żmigrodzka, wywiad Szczęście dzieci ziemi (dla Magdaleny Bieńkowskiej) – „Plus Minus” 1999 nr 13 – całkowicie wolny od śmiesznostek, których w dyskusji na spotkaniu promocyjnym w Instytucie Goethego nie brakowało.
Nie zostały więc powtórzone anegdoty o czytaniu niemieckiej literatury w czasie wojny.
Wykładnia znaczenia Bildung w kulturze niemieckiej – przeciwstawienie mieszczańskiej Bildung arystokratycznemu Być kultury francuskiej – nabrała w wywiadzie sensu, wyrazistości.
Całość wywiadu precyzyjna i dobrze sformułowana, mnie najbardziej się podoba zdanie Marii Janion o współczesności: „Dzisiaj trudność jakiejkolwiek debaty ideowej czy politycznej polega u nas na tym, że nasza polityka nie jest podłączona pod żadne idee”.
W tym zdaniu rdzeń całego wywiadu –
Gustaw Herling-Grudziński, Dziennik pisany nocą – „Plus Minus” 1999 nr 13 – zaczyna się kunsztowną opowieścią o wizycie redaktorów „Frondy” (Grzegorz Górny i Rafał Smoczyński) i o rozmowie innej niż ta, jaka miała być.
W tym początku jak gdyby zapowiedź potrząśnięcia kwestią stosunku do kary śmierci i puszczanie perskich oczek na przykład do Jacka Trznadla.
Kończy się splunięciem na atak na Wilczy notes Mariusza Wilka i dygresjami rosyjskimi, wśród których najatrakcyjniejsza dotyczy znajomości między Achmatową i Isaiahem Berlinem –
(30.3.1999)
Maria Korzeniewicz, tekst Żywot Williama – „Plus Minus” 1999 nr 13 – nie jest w żadnym sensie recenzją filmu Johna Maddena Zakochany Szekspir.
Autorka jest żoną Normana Daviesa, w swoim tekście omawia niektóre ostatnie biografie Szekspira –
Krzysztof Uniłowski, Stracone zachody – „FA-art” 1999 nr 1 – jest recenzją Szkiców do obrazu batalistycznego Adama Ubertowskiego.
Recenzja jest świetna dopóty, dopóki jest analizą założeń artystycznych tekstu, po analizie (trzy czwarte tekstu) zaczyna się nie wiadomo co.
Autor recenzji dystansuje się do inicjacyjności w powieści i składa niebywałe deklaracje, że kłopoty z męskością nic go nie obchodzą.
Uwagi o serii Nowa Proza Polska są wręcz kuriozalne i zupełnie nie wiadomo, co w ogóle mogłyby znaczyć.
Niezadowolenie, że seria powstała, istniała i wyodrębniła blisko dwudziestu co najmniej wartościowych autorów prozy, to się w głowie nie mieści –
Grzegorz Olszański, Heroizm i fabuła – „FA-art” 1999 nr 1 – jest recenzją książki Jak zostałem pisarzem (Próba autobiografii intelektualnej).
Nie dość dobrze wyczuwam ironię recenzji, jest ona zbyt długa i mimo ironii zbyt seriozna w ustaleniu wszelkich kontekstów, wśród których zabrakło kontekstu jedynie istotnego.
Autobiografia Andrzeja Stasiuka miała pogrążyć Pięknych dwudziestoletnich w niebycie, a jest czymś takim, że Pięknych dwudziestoletnich rzeczywiście nie ma potrzeby wspominać przy tej akurat okazji. Tak to i jest –
Janusz Głowacki, zadzwonił przed szóstą (z Nowego Jorku), mówi, że chce przyjechać do Warszawy w niedzielę wielkanocną, pożartowaliśmy sobie, z czego się dało –
(31.3.1999)
Janusz R. Kowalczyk, artykuł Jak zostać Słobodziankiem – „Plus Minus” 1999 nr 13 – o trudnościach dramaturgii współczesnej.
Wzmianka o Jacku Wekslerze z Teatru Polskiego we Wrocławiu, zamówił sztuki współczesne u Tadeusza Różewicza, Janusza Głowackiego i Tadeusza Słobodzianka –
Adam Wiedemann, list z dwoma datami (15 i 26 marca), niezwykle piękny, opis wynajęcia mieszkania w Krakowie (z ogłoszenia), opis wyjazdu do Wrocławia (na zebranie SPP).
Do mnie dwie sprawy, propozycja wydrukowania mojego listu do Wojciecha Kuczoka w książkowym wydaniu jego zbioru opowiadań i propozycja napisania czegoś podobnego o opowiadaniach Darka Foksa –
(1.4.1999)
Adam Wiedemann, z listu do niego:
O swoim stosunku do słowa i zdania piszesz rzeczy ważne, myślę jednak, że w ogólnym sensie prawdziwe jest to, co piszę o różnicy między tobą i Gombrowiczem, zdanie Gombrowicza jest apriorycznie zdeterminowane, on musiał o tym wiedzieć, dlatego często maskował tę determinację niedbałością, ona (determinacja) mogłaby się w niesprzyjających okolicznościach zmienić w stylistyczny automatyzm.
Przy okazji chwalę Twój i Filipa Zawady elaborat w „FA-arcie”, Twórczość literacka pisarzy śląskich w dziesięcioleciu III Rzeczypospolitej jest stylistycznym majstersztykiem, ta nierozróżnialność w zdaniach pastiszu, parodii, bezczelnej zgrywy i „naiwnego” weryzmu.
Janusz Głowacki, zadzwonił przed szóstą (z zachodniego wybrzeża USA), jutro chce być w Nowym Jorku, w niedzielę byłby w Warszawie, z lotniska odbierze go Łukasz Zadrzyński.
Żartów z umiarem —
(2.4.1999)
Magdalena Rabizo-Birek, z listu do niej:
Wspominasz o pisaniu recenzji wewnętrznej Łez, uważam, że nie powinnaś o swojej wątpliwości (…) napomykać, to ogromna odpowiedzialność, gdyby wydawcy chcieli wyegzekwować, powołując się na ciebie, zmiany w utworze.
Co innego oceniać po swojemu, co innego ingerować w materię utworu, w tym drugim przypadku konieczna jest maksymalna ostrożność.
Ja mam olbrzymie doświadczenie w tej dziedzinie, w minionej epoce byłem bądź co bądź czołowym recenzentem wewnętrznym prozy, pisałem recenzje tak, że mogłem je drukować, inni musieli stawać na głowie, żeby wydawnictwa zniszczyły swoją dokumentację –
Darek Foks, zadzwonił przed ósmą (ze Skierniewic), przed jego telefonem myślałem o nim i o jego telefonie (sic), przyjęto mu książkę w Zielonej Sowie, będzie dzwonił do W.A.B. (żeby wycofać maszynopis).
Pytał, czy odzywa się Bohdan Zadura, wiedział, że byłem na wieczerniku u Sosnowskich, zapytał, kto mnie odwiózł do domu.
Wieczór Darka w Skierniewicach bardzo udany, ludzi było dużo, więcej niż na równoległym spotkaniu nie byle jakiej figury.
Po świętach Darek się pojawi w Warszawie –
(17.5.2003)
Wojciech Kuczok, Gnój (antybiografia) – Warszawa 2003 – potwierdza talenty literackie autora, ale, może, nie dorównuje Opowieściom słychanym (1999) i zwłaszcza Szkieleciarkom (2002).
Fragment Gnoju jako opowiadanie – „Twórczość” 2000 nr 11 – prowokował do rozmaitych wątpliwości, ale – paradoksalnie – wydawał się rezultatem większych ambicji niż całość w postaci powieści.
W tej całości autorowi jakby bardziej zależy na tym, żeby to była całość bezspornie powieściowa niż na gatunku lub charakterze powieściowości.
Powieść bezspornie jest, tworzą ją rozbudowane struktury domu i rodu, których może by się nie budowało, gdyby nie chęć wyminięcia powieściowości, powiedzmy, inicjacyjnej, która mogłaby się zbyt natrętnie kojarzyć z autobiografizmem.
Niebezpieczeństwo autobiograficznego nieporozumienia musiało istnieć, skoro chęć uniknięcia go ujawnia się w samym podtytule, w dodatku trochę mylącym, bo przecież nie o antybiografię chodzi, lecz o możliwość posądzeń autobiograficznych.
Narracja Gnoju składa się z trzech części – Przedtem, Wtedy, Potem – narracyjnie zdecydowanie zróżnicowanych, z których Przedtem jest w powieściowej całości najmniej efektowne i może nawet nie niezbędne.
Ono właśnie tworzy i narzuca nadrzędne w stosunku do całości struktury domu i rodu, których zlekceważyć nie ma się prawa, ponieważ autorowi zależy właśnie na tym, żeby Wtedy nie mogło być czytane jak opowiadanie (z fragmentu) w „Twórczości”, czyli inicjacyjnie w duchu psychoanalitycznym.
Jak nie, to nie, czytelnikowi, który czytał narrację w „Twórczości”, trudno przejść od lektury osobowościowej i psychoanalitycznej do lektury z ducha filozofii społecznej, ale innego wyjścia nie ma.
Wolno chyba myśleć, że Wojciech Kuczok nie chciał jednak napisać jeszcze jednej powieści rodzinnej i społecznej, prawdopodobniejsze jest, że pisał i napisał epitafium dla czegoś takiego.
Takie przypuszczenie podsuwa część trzecia narracji, katastroficzne Potem, w którym limitowana aluzyjność Przedtem wybucha aluzyjnością bez ograniczeń.
Katastrofa w Potem znaczy na pohybel wszystkiemu, chciałoby się powiedzieć, na pohybel całemu widzialnemu światu.
Wyłączając albo nie wyłączając uczestnika i świadka, czyli narratora, który opowiedział, co opowiedział, samemu sobie o świecie, który był albo nie był, ale wiadomo, że już go nie będzie.
Drastyczność tego katastroficznego epitafium dla wszystkiego jest największą intelektualną atrakcją Gnoju.
Dlatego myśli się z przekonaniem, że do tego pisarza można mieć zaufanie, bo on wie, jak osiągnąć to, czego chce –
(21.6.2003)
Wywiad Wojciecha Kuczoka Moją magdalenką jest nahaj (dla Krzysztofa Masłonia) – „Rzeczpospolita” 2003 nr 143 – niezwykle atrakcyjny.
Ujawnia się siebie jak najbardziej istotnie w swoich artystycznych przesłankach i rachubach.
Wbrew podtytułowej antybiograficzności Gnoju Kuczok potwierdza utajony autobiografizm w powieści, czyli to, co podtytuł zmyłkowo wymija, bo autor sam w sobie to przygłuszył, nadrabiając to przygłuszenie ostentacją w wywiadzie.
Ten wywiad ma wydobyć na wierzch zakamuflowaną istotność, ujawniając jednocześnie kulisy tego, co Antybiografia eksponuje.
Antybiografla jest powieściową wersją przygotowywanego scenariusza filmowego, jest to więc wypadkowa dwóch różnych artystycznie wyrachowań.
Możliwe, że autor Gnoju, gdy udziela wywiadu, już czegoś żałuje.
Tak rozumiem nader dobitną konfesję o inspiracji cyklem autobiograficznym Thomasa Bernharda.
Ta koneksja, która nie jest autorskim wymysłem, stanowi fundament mojej sympatii dla twórczości Wojciecha Kuczoka, będąc jednocześnie motywem mojego dystansu do Gnoju.
W Gnoju stawka na wybory pisarskie Bernharda nie jest wolna od wyrachowań.
Thomas Bernhard uznaje w swojej sztuce kompromisy, ale troska o najistotniejszą prawdę jego sztuki jest ponad wszystkim.
Wolno pomyśleć, że Wojciech Kuczok poznaje i takie niebezpieczeństwa, których się nie spodziewał.
To nie rzuca cienia na jego niezwykłą twórczą inteligencję –
(25.6.2003)
Jan Drzeżdżon, skończyłem dziś kolejną lekturę (któraż to) powieści Idę z otchłani niepamięci, jej pierwszej części, opublikowanej w „Twórczości” (2000 nr 7).
Nie wiem, czy i co zapisywałem po kolejnych lekturach, najpierw maszynopisu całej powieści, następnie tego, co miała publikować „Twórczość”.
Cokolwiek zapisałem przed drukiem i po druku tej części powieści, teraz sądzę, że przedtem nie rozumiałem utworu tak, jak rozumiem po trzyletniej przerwie.
Ideę tego utworu trzeba kojarzyć z Kosmosem Witolda Gombrowicza.
Drzeżdżon zastępuje kreację twórczą artysty w sztuce (Kosmos) własną wizją autokreacji antropologicznej (powszechnej, u wszystkich ludzi) siebie samego i swojego świata przez każdego człowieka.
Taka autokreacja dokonuje się – ponad wszelką podmiotową, świadomością – w każdym człowieku na samym początku (w dzieciństwie, już od niemowlęctwa), i ona właśnie w powieści Drzeżdżona utonęła w otchłani niepamięci.
Narracja powieści zaczyna się od – możliwego tylko teoretycznie – powtórzenia zapomnianej kreacji pierwszej przez człowieka dojrzałego, który działa z własnego wyboru.
Ono może się zdarzyć po radykalnym odrzuceniu odziedziczonej wiedzy o sobie i świecie, poprzez kreację wszystkiego na nowo, od początku.
W powtórzeniu nie korzysta się już z plenipotencji boskich i ze współdziałania ziemskich bóstw przyrodzonego otoczenia, własną samoświadomość buduje się poprzez odczytywanie świadomości przypadkowych innych.
W drugiej części jest to konfrontacja z dziedziczną samoświadomością zbiorową.
Budowanie indywidualnej samoświadomości odbywa się w groteskowej akcji, polegającej na oswajaniu wszelkiej przypadkowości, w której współobecność ludzkich bóstw zamieniła się we współobecność nieznanych i niepojętych innych ludzi, których poznaje się zupełnie inaczej niż w pierwszym poznaniu, którego się nie pamięta.
Od którego się odeszło, żeby stworzyć siebie na nowo.
Narracja powieści Jana Drzeżdżona jest do niczego niepodobna i tak fascynująca jak mało co w dziejach tego typu narracji.
Tworzy ją ktoś literacko i artystycznie okrzepły, wyzwalający z siebie aktywność twórczą o niebywałej intensywności.
Kto i kiedy pozna się na tej niebywałości, Bóg raczy wiedzieć –
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy