Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 10/2004

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(2.6.1999, 3.6.1999, 4.6.1999, 5.6.1999, 6.6.1999, 8.7.2004)

 

(2.6.1999)

Przemysław Borkowski, o lekturze czte­rech wierszy w majowej „Twórczości” zanotowałem parę zdań 13 maja (o ich poetyckiej stylizacji).

Dziś lektura tych wierszy na nowo.

Nie zachwyciłem się nimi wcześniej, nie zachwycam także dziś, tkwi mi w pamięci zachwyt dla nich Alicji Dryszkiewicz.

Może stylizacyjność tych wierszy jest w lepszym gatunku, niż myślałem.

Pytałem o autora Jerzego Lisowskiego, po­dobno autor jest młody –

 

(3.6.1999)

Tadeusz Pióro, w przeglądzie amerykań­skim – „Twórczość” 1999 nr 6 – daje za „New York Review of Books” wgląd w tarapaty z edy­cjami dzieł Emily Dickinson i jak gdyby przy okazji z nowymi edycjami Marcela Prousta.

Jedna z komentatorek Emily Dickinson – Marthy Nell Smith – proponuje elektronicz­ne odtworzenie rękopisów, które uważa za dzieło sztuki wizualnej –

Rajmund Kalicki, kompozycja uwag (wszelakich) Rzeczy z ducha – „Twórczość” 1999 nr 6 – nawiązuje do książki amerykań­skiego psychoterapeuty The Power of your Subconscious Mind, w której Joseph Murphy chce przekonać, że można być szczęśliwym.

Książka chyba jawnie głupia, Rajmund Kalicki kpi, ale łagodnie, bardzo ostrożnie –

Wojciech Dudzik, w Kamieniu Nietzschego – „Twórczość” 1999 nr 6 – narracja Dudzika popisowa, opisy topograficzne w ścisłym związku z biografią Nietzschego.

Autor zna korespondencję Nietzschego (Sämtliche Briefe 1986) i Engadynę, gdzie od roku 1879 we wsi Sils-Maria Nietzsche miał swoje stałe letnie refugium w domu Durischa. Tu w latach sześćdziesiątych i później powsta­wało coś w rodzaju Muzeum Nietzschego.

W tekście wzmianka: „Ale stosunki Nietzsche – Wagner to temat na oddzielne opowiadanie, którego, nawet z niejakim żalem, nie mogę tu podjąć” –

Jarosław Marek Rymkiewicz, trzy wier­sze – „Twórczość” 1999 nr 6 – świetne i chyba jednak – wbrew niektórym interpretacjom – mało iwaszkiewiczowskie.

Wiersz Ogród w Milanówku, koty stycznio­we ostentacyjnie leśmianowski.

Coś iwaszkiewiczowskiego może w wier­szu Co zostało z Pascala, ale też trzeba by pogłówkować, żeby to było wyraźne –

 

(4.6.1999)

Mariusz Czubaj, recenzja pod tytułem Przemija upływ czasu – „Twórczość” 1999 nr 6 zamienia prozę Janusza Głowackiego Rose Café i inne opowiadania w kronikarstwo środowiskowe i historyczne.

To nie może prowadzić do jakiegokolwiek rozpoznania pisarstwa Głowackiego, to moż­na czytać wyłącznie jako dokument świado­mości literackiej krytyka, jako świadectwo jego wtajemniczenia w sztukę słowa, jako przejaw jego rozumienia literatury –

Magda Lengren, recenzja Buszujący w PRL-u (o Jak zostałem pisarzem Andrzeja Stasiuka) – tamże – polemiczna do różnych napaści na Stasiuka i, można powiedzieć, wyznawcza.

Magda Lengren rzadko pisuje wyznawczo, to u niej nowość. (…)

Marek Zaleski, recenzja Zapis zmór (o powieściach Tadeusza Nowaka Jeszcze ich słyszę, widzę jeszcze. Jak w rozbitym lustrze) – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 128 – zadzi­wiająca w swoich podtekstach, świadcząca jaskrawo o tym, że recenzent nie ma roze­znania w pisarstwie Tadeusza Nowaka, że zainteresował się dopiero jego książką po­śmiertną.

Tadeusz Nowak, jego zdaniem, był pisa­rzem „wmanipulowanym w «nurt wiejski»”.

Wyeksponowane zdanie końcowej partii tekstu jest przejawem duszoznawczego objawienia: „Obie równocześnie pisane powieści są ni­czym po latach rzucone przekleństwo: nauczy­liście mnie sk… pisać, to wam piszę!” –

Hanna Szajowska, Niedźwiedź – „Twór­czość” 1999 nr 6 – jest esejem bardziej o oso­bie niż o twórczości Czesława Miłosza, twór­czość jest dla autorki znakiem doświadczeń egzystencjalnych, starości i umierania.

Chce ona poprzez teksty nazwać postawę egzystencjalną wobec rzeczy ostatecznych człowieka –

Karol Maliszewski, recenzja Niezłe opo­wiadania, polskie (o Najlepszych polskich opowiadaniach Łukasza Gorczycy) – tamże – świetna w prezentacji artystycznego czytania prozy Łukasza Gorczycy.

Karol Maliszewski czyta właśnie to, czego nie chce czytać recenzent prozy Janusza Głowackiego.

W czytaniu Karola Maliszewskiego jest miejsce na ambiwalencję, której w tekście nie zaciera się i nie likwiduje, zachowując całą fluktuację między zachwytem i wątpliwoś­ciami –

 

(5.6.1999)

Józef Łoziński, Sponsor – „Twórczość” 1999 nr 6 – nie jest gorszy od Sobowtóra („Twórczość” 1997 nr 8).

W tym i owym jest może nawet lepszy, moż­na by to, tę lepszość, nazwać wzmocnieniem pastiszowości i parodystyczności narracji.

Powieść zaczyna się satyrycznie, prawie farsowo, satyrycznie i farsowo widzi się tu polski kapitalizm i kapitalistyczny liberalizm, wyczuwa się, że w satyrze i farsie zagroże­niem może się stać trywialność.

Pierwszym ratunkiem przed trywialnością staje się intensywna literacka parodystycz­ność, nawiązująca jeszcze wyraźniej do pol­skiej tradycji i dzisiejszości literackiej, niż to było w dawniejszej twórczości Łozińskiego.

Parodystyczność nabrała u Łozińskiego pewnej kunsztowności, udoskonaliła się, wypolerowała.

Jeszcze radykalniej od parodystyczności chroni Łozińskiego literacko przed trywialno­ścią odejście od satyrycznej jednoznaczności.

Jednoznaczne przestają być dwie główne postacie powieści, narrator profesor Andrzej Zawadka i rekin biznesu bogacz Jerzy Will.

Józef Łoziński decyduje się na zobaczenie kapitalistycznego potentata w perspektywie tragicznej.

To nader śmiałe u niego posunięcie, nazwał­bym to jego pełnym wyzwoleniem ideologicznym, czyli zgodą na to, że ideologia może mieć takie realne wcielenie, jakie ma w pol­skiej praktyce ekonomicznego liberalizmu.

Oznacza to uznanie prawa do czegoś takie­go jak tragizm dla tytułowego bohatera, dla Sponsora, czyli rekina biznesu Jerzego Willa.

Z bohatera antykapitalistycznej satyry staje się on potomkiem Stanisława Wokulskiego.

Ta przemiana wiąże się, niestety, z maria­żem narracyjnym z intelektualną publicys­tyką.

Jest to jednak żywioł u Józefa Łozińskiego dużo mniej niebezpieczny niż u innych, intelektualna publicystyka ma u niego czysto in­dywidualny (oryginalny) wyraz stylistyczny.

Łoziński buduje ją z odwołań do haseł pu­blicystyki użytkowej i z jej nieustannej transformacji.

Łoziński nie byłby sobą, gdyby zrezygno­wał z tego, co wolno nazwać stylistyczną kuriozalnością, która dla mnie była zawsze u niego literacką atrakcją od samego początku, od Chłopackiej wysokości, czyli od pamięt­nego debiutu –

Marek Nowakowski epitafijne wspomnie­nie Janek (o Janie Lebensteinie) – „Plus Mi­nus” 1999 nr 23 – jest w dobrym guście, jest w nim sentymentalność, nie ma żadnego picu.

W tekście parę ładnych zdań o Konstantym Jeleńskim, o tym, kim Konstanty Jeleński był dla Jana Lebensteina –

Papież, transmisja powitania na lotnisku w Rębiechowie, przemówienia Aleksandra Kwaśniewskiego, Józefa Glempa i papieża.

Wygląd papieża, jego twarz.

W słowach wszystko według zwyczaju i konieczności –

Krzysztof Rutkowski, felieton Lebenstein w podziemiach Luwru – „Plus Minus” 1999 nr 23 – zbudowany z cytatów biblijnych, ze słów Lebensteina.

Czegoś za dużo w tym tekście, może za dużo sugestii Rutkowskiego, wolę tekst Mar­ka Nowakowskiego o Lebensteinie –

Paweł Huelle, w felietonie Kołowrót me­lancholii – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 121 – opis ujścia Wisły Śmiałej, wspomnienie roz­mowy z Maciejem N. w Paryżu, w rozmowie pomysł Stowarzyszenia Dionizosa i spotka­nia w Eleusis.

Dużo odwołań do Eliota –

Paweł Smoleński, w artykule Życie spor­towe i polityczne – tamże – opis konfliktu między frakcją Władysława Frasyniuka i frak­cją Grzegorza Schetyny we wrocławskiej Unii Wolności.

Przeczytałem artykuł dla Władysława Fra­syniuka, autor artykułu nie opowiada się ani za jedną, ani za drugą frakcją –

Aleksander Kaczorowski, tekst Wiek Kajki – tamże – nie jest artykułem gazetowym, nie jest esejem, nie jest szkicem popularyzator­skim.

Myśli się o Kafce, o jego życiu, jego pisa­niu, jakby dla siebie samego, żeby coś z nie­go, coś z jego znaczenia dla nas, zrozumieć.

Tekst sympatyczny przez swoją prywat­ność –

Wojciech Waglewski, wywiad Gram mu­zykę stąd (dla Mariusza Czubaja) – tamże – przeczytałem raczej dla Mariusza Czubaja, zaniepokoił mnie trochę swoją recenzją książ­ki Janusza Głowackiego.

Czubaj zna się może na muzyce rockandrollowej, może się nie zna, jest w myśleniu o muzyce rozrywkowej socjologiem, Wojciech Waglewski mówi o muzyce znacznie bardziej interesująco, ma przyrodzoną filozofię muzykowania, ludzkiej potrzeby robienia czegoś takiego (powołuje się na rodowód z Podhala) –

Papież, transmisja mszy w Sopocie, teatr twarzy papieża.

We mnie przepływ nadprogramowych wzruszeń, widok morza, kaszubskie słowo, kaszubskie twarze, postarzała twarz papieskie­go anioła stróża, on jest dla mnie zawsze za­gadką.

W przepływie wzruszeń myśli o Janie Drzeżdżonie i o Adamie –

 

(6.6.1999)

Marian Grześczak, w Kiosku (25) – „Twór­czość” 1999 nr 6 – pisze o antologiach krótkiego czasu poetyckiego, czyli o antologiach poezji współczesnej.

Omawia antologie Andrzeja Lama, Bohda­na Drozdowskiego i Bohdana Urbankowskiego, Ryszarda Matuszewskiego, Krzysztofa Karaska.

Przy Matuszewskim postuluje inne antolo­gie krytyków.

Ciekawe, jaka jest u Grześczaka znajomość poezji roczników młodszych od Zbigniewa Macheja i Andrzeja Sosnowskiego –

Adam Komorowski, w przeglądzie wło­skim – tamże – solidarne omówienie artykułu Karela Kosika Dlaczego tak wyczerpującym jest bycie demokratą? w rzymskim czasopiśmie „Micromega”.

W tym artykule dezaprobata dla konformi­zmu wobec obowiązującej retoryki z warto­ściami chrześcijańskimi i cywilizacją europej­ską. Adam Komorowski dopatruje się u Ka­rela Kosika stylistyki Ciorana –

Andrzej Biernacki (Abe), w nocie Płazy i ptaki – tamże – ciepłe słowo o Janie Skoczyńskim i jego książce Ludzie i idee (1999).

Samo wyliczenie kilkunastu szkiców książ­ki pozwala na pokaźną liczbę prztyków personalnych i na wyeksponowaną pochwałę Feliksa Konecznego.

Z pochwałą Konecznego wiąże się opis konferencji poświęconej temu historykowi i mędrcowi, co umożliwia serię nowych przty­ków –

Karol Maliszewski, w Tygodniku Literac­kim Iwony Smółki atak Tomasza Burka na książkę Maliszewskiego Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy.

Iwona Smółka była wstrzemięźliwa, Piotr Matywiecki usiłował książki bronić –

Papież, dziś dwie transmisje, pierwsza z Pelplina, druga z Elbląga.

Po pierwszej krótki program o katedrze w Pelplinie, wygląd katedry niezwykły (późny gotyk).

W komentarzu mówił facet, który zastana­wiał się, skąd się wzięły łabędzie w konstrukcji ołtarza na Biskupiej Górze, jak to szkodzi ignorowanie twórczości Jana Drzeżdżona.

W transmisji nabożeństwa z Elbląga twarz papieża, w uśmiechach.

Żart papieża na temat okrzyku „niech żyje papież”, okrzyk został przekręcony w „niech żyje łupież”, może to żart nie w porę.

W wielu twarzach emocje aż przesadne, czasem jakby niezdrowe –

 

(8.7.2004)

Adam Wiedemann, w prozie Adama Wiedemanna mam lepsze rozeznanie niż w po­ezji, może sam autor mniej dbał o moją edu­kację w jego poezji niż w prozie, może to kwestia większej komplikacji artystycznej jego poezji niż prozy, choć na oko właśnie jego poezja może robić wrażenie czegoś mniej artystycznie zobowiązującego niż jego proza.

Jest także możliwe, że dopiero czwarty zbiór wierszy – po Samczyku (1996), Rozruszniku (1998) i Konwalii (2001) – wydobywa na jaw i udobitnia artystyczny charakter jego poezjowania.

Dla mnie w każdym razie dopiero zbiór Kalipso (2004) ujawnia w pełni swoją artystycz­ną szczególność poetycką, której należało się domyślać, którą kompetentniejsi – być może – rozpoznawali dobrze od samego początku.

U mnie duch wzlata nie tyle, dokąd chce, co, kiedy chce.

Przy wierszach Wiedemanna zebrało mu się na wzlot akurat przy Kalipso, wola boska, apetyt często mnie napada dopiero po wystaw­nym bankiecie.

Zabawę intelektualną z wierszami Wiede­manna odkryłem dla siebie dopiero przy Ka­lipso, wcześniej w taki sposób czytałem z jego twórczości jedynie pastisze i parodie mojej Oniriady, Oniriada szczęśliwie wyzwala ener­gię parodystyczną u różnych autorów.

Szczególność artystyczną wierszy Kalipso widzę w wyrafinowanej poetycko muzycz­ności.

Muzyczność zewnętrzna, powierzchowna była już znakiem różnych programów poetyc­kich, stawała się nawet plagą poezjowania, z czymś takim muzyczność u Wiedemanna nie ma żadnego pokrewieństwa.

Jego muzyczność jest ukryta, wewnętrzna, wnika w składnię, w semantykę, przekształca językową logikę, podporządkowując ją logi­ce muzycznej, sięgając do czegoś pierwotne­go w języku, jakby do jakiejś pierwotnej jed­ności słów z dźwiękami.

Jakkolwiek jest, wiersze Adama Wiedeman­na są takie, jak byśmy z czymś takim spotkali się po raz pierwszy, jaw każdym razie z ni­czym innym podobnym nie potrafię tych wier­szy skojarzyć.

Możliwe, że coś takiego występuje u wielu autorów, ale nie stanowi takiej dominanty artystycznej jak w wierszach zbioru Kalipso.

Uchwytniejszy od tego czegoś, o czym pi­szę, jest efekt tego czegoś, czyli humor po­etycki w tych wierszach.

Humor poetycki jeszcze trudniej opisywać lub definiować niż humor w ogóle, na szczę­ście, o humorze wiadomo, jaki jest, to nawet wie najgłupszy, jeśli czegoś takiego doznaje.

Jeśli za najpowszechniejszy znak rozpo­znawczy humoru uznać jeden z rodzajów śmiechu, śmiech bliski bezgłośności, to zna­kiem rozpoznawczym humoru poetyckiego jest uśmiech, od czysto wewnętrznego do dys­kretnie widocznego.

Przy czytaniu Kalipso ma się zagwaranto­wane uśmiechy w dowolnej ilości, próbowa­łem liczyć uśmiechy przy pięciu kolejnych utworach (Estetyka słowa, Esej: Zawsze gdy myślę o poezji, siąkam, Głośny esej: Muzyka, Śpiochy i Anna German) i wiem, że to nie do zrealizowania.

W siedmiu dystychicznych strofach wiersza Anna German gubię się w rachubie, sama forma dystychu bądź co bądź elegijnego budzi uśmiechy, żeby tak powiedzieć metapoetyckie.

O liczeniu metapoetyckich i zwykłych uśmiechów przy czytaniu wyrafinowanych tercetów trzech pierwszych wymienionych utworów, przy czytaniu dystychicznych strof Śpiochów (jak w Annie German) o liczeniu nie ma co marzyć.

Z tą buchalterią uśmiechów dworuję sobie i robię toporną aluzję do najrozmaitszych (także metapoetyckich, metajęzykowych) żarto­bliwych chwytów artystycznych Wiedemanna w materii swoich utworów.

Żartowanie w Kalipso jest intelektualnie bezwstydne, Wiedemann żartuje w poezji tro­chę tak, jak Gombrowicz żartuje w prozie.

Nie jest on jeszcze jednym krakowskim gombrowiczologiem, ale jako twórca rozumie Gombrowicza jak mało kto w Polsce, posta­wiłbym go tuż przy Drzeżdżonie, mając absolutną pewność, że dla niego takie porów­nanie nie będzie obrazą.

Poezja Adama Wiedemanna może dlatego jest tak artystycznie świeża, że on przyswoił sobie wielkopański jak u Gombrowicza sto­sunek do form literatury i do jej języka.

W poezji polskiej jest to ewenement, spo­dziewam się, że na wierszach zbioru poznają się wszyscy, którzy mogą –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content