Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 11/2001

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(1.7.1998, 2.7.1998, 3.7.1998, 4.7.1998, 5.7.1998, 9.7.1998, 10.7.1998, 30.8.2001)

 

(1.7.1998)

Andrzej Sosnowski, lektura Konwoju w druku – „Twórczość” 1998 nr 7 – pobieżna.

Czytam tekst jak dobrze znany, ale wcale i w niczym nieoczywisty. W pierwszych lektu­rach maszynopisu (7, 8 lutego 1998) rozumia­łem może nawet więcej, niż rozumiem po dzisiejszej lekturze.

Trzeba będzie wracać do Konwoju, już chy­ba w książce –

Magdalena Rabizo-Birek, recenzja Kom­puter, numery i stara szafa (o Szafie Olgi Tokarczuk) – „Twórczość” 1998 nr 7 – dywagacyjna, opowiadania Olgi Tokarczuk oplata się anegdotami, dygresjami, swobodnymi skoja­rzeniami.

Przy obfitościach dywagacji jakby za mało analizy, co nie znaczy, że recenzja nie jest solidna –

Leszek Bugajski, w przeglądzie prasowym – „Twórczość” 1990 nr 7 – próba wmontowania filmu Titanic w atmosferę dzisiejszych lę­ków końca wieku.

Próba ryzykowna nawet w ujęciu obiegowym, Leszek Bugajski potrafi być zręczny, ale w róż­nych sformułowaniach nawet i zręczność nie wystarcza, żeby nie omsknąć się w wilczy dół –

Krzysztof Rutkowski, Nagadusza (rzecz o Xawerze Deybel) – „Twórczość” 1998 nr 7 – jest chyba częścią nowej książki.

Narracja (ni to eseistyczna, ni to dzienni­karska) powstała z inspiracji książki Ewy E. Kossak Boskie diabły (1996), narrator przy­znaje się do tego wprost:

„Dzięki informacjom i hipotezom zawartym w książce Ewy E. Kossak o Mickiewiczow­skich tajemnicach myśli mi się inaczej. Le­piej rozumiem, co czynił”.

Czyta się tę narrację z przyjemnością, ale niczego więcej nie chce się o niej powiedzieć –

 

(2.7.1998)

Wilhelm Mach, dziś trzydziesta trzecia rocznica jego śmierci.

Jarosław Marek Rymkiewicz, w publika­cji Dwa listy Jarosława Iwaszkiewicza – „Twórczość” 1998 nr 7 – drobiazgowy opis koperty i listu Iwaszkiewicza z roku 1965 i karty w kopercie z roku 1971. Poprzez każdy szczegół opisu mówi się coś o charakterze i obyczajach Jarosława.

W przygotowaniu i formie publikacji Ja­rosław Marek Rymkiewicz mówi coś o swo­im stosunku do Iwaszkiewicza, jest to nieko­niecznie to samo, co się formułuje w słowach.

W słowach można by się doszukać uszczy­pliwości, a już na pewno dystansu –

Arkadiusz Morawiec, recenzja Gry zmy­ślenia i prawdy (o opowiadaniach Don Ildebrando Herlinga-Grudzińskiego) – „Twórczość” 1998 nr 7 – jak cały referat seminaryjny.

Opisuje się po akademicku utwór po utwo­rze i całość książki jakby bez najmniejszych podejrzeń, że ma się do czynienia z litera­turą udawaną, z literaturą artystycznych pozorów –

Zbigniew Mikołejko, esej recenzyjny Dom i mit (o Mitologii Greków i Rzymian Zygmunta Kubiaka) – „Twórczość” 1998 nr 7 – na mój gust nadmiernie koturnowy.

Koturnowość ma zakryć intelektualne kom­plikacje, które się wyczuwa, które chce się wyminąć.

Mikołejko nie dopracował się w sobie wła­snego porządku, rządzą nim ambicje, one każą mu próbować rozmaitych słów, on szpera w słowach, jak, nie przymierzając, Julian Tuwim, czyli kolekcjoner amator.

Sprzyjam szperactwom Zbigniewa Mikołejki, bo zawsze może się zdarzyć, że i w szperactwie objawi się rzeczywiste znaw­stwo –

Darek Foks, zadzwonił o piątej, prosi na promocję numeru Proustowskiego Literatury na Świecie (jutro, o godzinie szóstej, w ka­wiarni Telimena).

Nie będzie Piotra Sommera, będzie Wacław Sadkowski, numer opracował Michał Paweł Markowski.

Do Bohdana Zadury Darek nie może się dodzwonić, zdaje się, że pojechał do Dierżoniowa.

Darek powiedział, że mało mówi, ponieważ u nich w redakcji wszyscy czytająKonwój (już mają Twórczość)

 

(3.7.1998)

Ewa Zamorska-Przyłuska nota Było so­bie kiedyś miasto… – „Twórczość” 1998 nr 7 – jest kolażem cytatów z Księgi niepokoju.

Kolaż zmienia filozofię w lirykę, cytowane zdania napisał Fernando Pessoa, mógłby je napisać Edward Stachura, tkwią one tu i ów­dzie u mnie, na przykład w Oniriadzie.

„Ten poranek jest pierwszy na świecie”, trawestacja tego zdania jest u Stachury, nie ma go u mnie tylko dlatego, że nie chcę Stachury powtarzać, ono mi organizuje odczucia nie­mal każdego dnia.

Jak silne muszą być podobne odczucia u autorki noty, skoro chce się jej montować tekst, w którym cudze słowo pełni funkcję słowa jej własnego –

Marek Wittbrot, słowem recenzyjnym opowiada się – „Twórczość” 1998 nr 7 – wier­sze Macieja Niemca jak swoje.

Tytuł recenzji – Miasto nie ze snu – nazy­wa Paryż Macieja Niemca, jest to także mia­sto autora recenzji.

Tekst Marka Wittbrota jest jego własną kon­fesją, zdumiewa w niej wiara w poezję bez wiary –

Wojciech Browarny, recenzja Wiersze na progu (o Ojczyźnie dobrej śmierci Adama Borowskiego) – „Twórczość” 1998 nr 7 –jakby zbyt rozwlekła, zbyt seminaryjna i w niejednym trochę naiwna. Jest niepozbawiona jed­nej zalety, daje skrupulatny opis poetyckiego debiutu Adama Borowskiego.

Końcowa część recenzji dotyczy odrębno­ści Borowskiego od formacji bruLionu, ta odrębność nie jest dobrze uchwycona.

Mistrzów Borowskiego widzi Browarny w Tadeuszu Peiperze i Rafale Wojaczku –

 

(4.7.1998)

Małgorzata Łukasiewicz, w recenzji Fi­gury w ruchy (o Słońcu i księżycu Gütersloha) – „Tygodnik Powszechny” 1998 nr 25 – au­torka narzuca sobie charakter popularny tek­stu i unika wszystkiego, co by mogło nawią­zywać do mojego posłowia.

Pierwsza okoliczność wymusza zbyt ogól­ne uwagi o literaturze austriackiej i orienta­cyjny zestaw pisarzy (austriackich i innych), który ma świadczyć o wielkości Gütersloha (Joyce, Mann, Musil, Witkacy, Broch).

Z drugiej okoliczności wynika lapidarność uwag stylistycznych, które u mnie wiązały się z tym, co nazywam eseizmem w Słońcu i księ­życu, choć to eseizm szczególny, bo w istocie głęboko poetycki.

Słowa eseizm autorka nie używa, nie poru­sza się także maszynerii tropów poetyckich, termin katachreza pojawia się w opisie styli­styki Gütersloha niemal przez zaskoczenie.

Wyminięciom dobrze służy znakomicie wynaleziony cytat o ręce Stwórcy, która z ni­cości tworzy to, co stworzyła.

Ten cytat wiele może zastąpić, choć żałuję, że Małgorzata Łukasiewicz nie wysnuła wła­śnie z niego najogólniejszej koncepcji kreacyj­nej w dziele Gütersloha –

Sławomir Mrożek, w rubryce Mrożka – „Gazeta Wyborcza” 1998 nr 155 – dwadzieś­cia złotych myśli lub sentencji pod tytułem W skrócie.

Wszystkie złote myśli tym razem bez bla­sku, nie uśmiechnąłem się nawet przy takiej: „Triumf pornografii: dupa podnosi głowę”.

Może należałoby napisać głowa z dużej lite­ry, wtedy pomyślałoby się o Januszu Głowac­kim, czyli Głowie, i może byłoby to dowcipne –

Krzysztof Rutkowski, felieton Zły sen – „Plus Minus” 1998 nr 27 – zaczyna się od cyta­tu z Benjamina Waltera, kończy zapisem snu o burdelu i grze o kobietę.

Przy wszystkich pikantnościach burdelo­wych anegdot tekst bez życia, snu burdelowe­go nie wyłączając –

Witold Zalewski, esej Poza jawą – „Plus Minus” 1998 nr 27 – zaczyna się od snu z zabijaniem obrzydliwego stwora i ma być próbą interpretacji obrazów Boscha i Bacona.

Zalewski wydobywa z siebie wszelakie mą­drości, jak ta chociażby o pozorności odkryć surrealistów i im podobnych:

„Dzieła imaginacji, dla której nie ma od­niesienia do żadnej transcendencji, wyczerpią się w swoich fantasmagoriach” –

 

(5.7.1998)

Marcel Proust, nowy przekład W poszuki­waniu utraconego czasu (początek W stronę Swannd) – „Literatura na Świecie” 1998 nr 1-2, przełożyła Krystyna Rodowska – przeczytało mi się i dobrze, i z niewygodą.

Koncepcja przekładu Krystyny Rodowskiej jest chyba słuszna, w realizacji to i owo zawodzi.

Precyzja w respektowaniu związków nar­racji Proustowskiej z procedurami funkcjono­wania pamięci i wyobraźni jest kardynalną zaletą przekładu.

Precyzja jednak idzie u Rodowskiej w pa­rze z frazeologią (z jej nalotem) jakby z dzisiejszego języka żurnalistycznego lub kolok­wialnego, powoduje to pewną surowość stylistyczną jakby nie dość literacką, jakby nad­miernie użytkową.

To może jest przejaw brulionowości prze­kładu, czymś ocierającym się o błąd jest czę­sta niekoherencja form czasownikowych, nie­uzasadnione współdziałanie form jednorazo­wych i częstotliwych.

To w polszczyźnie trudna sztuka, tym trud­niejsza, że gramatycznie nie do końca ustabilizowana.

Gramatyczna bezbłędność nie jest w tym przypadku obojętna dla przykładowej interpretacji procedur funkcjonowania pamięci i wy­obraźni –

Narracja Prousta Pamięć i intelekt – tamże, przełożył Michał Paweł Markowski – powsta­ła prawdopodobnie w roku 1908, miała być, może, przedmową do tomu Contre Sainte-Beuve (1954), za przedmowę uchodzi.

Jest to narracja (to słowo trafniejsze niż sło­wo esej) o znaczeniu fundamentalnym.

Jeśliby pamięć zastąpić wyobraźnią, a nie byłoby to nieuprawnione, Proust, nie ujmując niczego intelektowi, jednoznacznie uznaje pierwszeństwo pamięci, która jest pamięcią wrażeń (w znaczeniu nieco innym niż potocz­ne), stanowiących fundament kreacji świata zarówno wtedy, gdy wrażenia powstają, jak i wtedy, gdy pamięć je wskrzesza –

 

(9.7.1998)

Michał Paweł Markowski, Proustowski numer „Literatury na Świecie” jest w całości dziełem Michała Pawła Markowskiego.

Wybrał on i ułożył teksty Prousta i o Prouście, przetłumaczył znaczną ich część, opra­cował przypisy i Kalendarium życia i twór­czości, napisał trzy oryginalne teksty interpre­tacyjne, Proust: sztuka tłumaczenia, Proust: sztuka pastiszu i Proust:Homo-logia. Proust w oczach Barthesa.

Sugestie i zamysły interpretacyjne Markowskiego są widoczne we wszystkich elemen­tach księgi o Prouście, z trzech narracji inter­pretacyjnych największe znaczenie przypisu­ję tekstowi Proust: sztuka pastiszu.

Polski proustolog (teraz bezspornie najwy­bitniejszy) integruje sztukę translatorską z całością Proustowskiego dzieła pisarskiego.

Wobec niebywałości jego praktyk translatorskich wykazuje pewien rodzaj ostrożności intelektualnej, dystansując się do konfesji i deklaracji samego translatora.

Byłbym wobec tych konfesji i deklaracji mniej wstrzemięźliwy, wydaje mi się, że do­brze rozumiem, co Proust chce powiedzieć, gdy mówi, że można nie znać angielskiego i rozumieć Ruskina, rozumiem jednak także, że można nie chcieć się angażować w coś, co musi podpadać pod interpretacje trywialne.

W swoją narrację o pastiszach Prousta wpi­suje Markowski własną filozofię tego gatunku literackiego, wykorzystując ją do sugestii in­terpretacyjnej o niebywałych konsekwencjach:

„Czy wobec tego nie można by Poszukiwa­nia, tej polifonii głosów zapożyczonych, na­zwać odyseją pastiszu, który – niczym He­glowski duch – wcielając się w coraz to inne formy, dociera w końcu do granic własnej świadomości, w której nikną wszelkie sprzeczności?”

To się nazywa myśleć i pisać perspektywicz­nie, rzucać myśl dla nowego Bachtina, gdyby się go udało spłodzić.

Narracja Proust: sztuka pastiszu kryje w sobie implikacje fundamentalne także dla głębszego rozumienia postmodernistycznych praktyk literackich, w których często nie kryje się żadna filozofia –

 

(10.7.1998)

Jean-Yves Tadie, Contre Sainte-Beuve – „Literatura na Świecie”, przełożyli Janusz Margański i Michał Paweł Markowski – jest dwunastym rozdziałem Marcel Proust. Biographie (Gallimard 1996).

W narracji rekonstrukcja czasu pisania Con­tre Sainte-Beuve (1908-1912), czas pisania powieści, która miała mieć różne, rozważane przez Prousta, tytuły: Stalaktyty przeszłości, Gość przeszłości, Refleksy czasu, Zwiercia­dło marzenia, Spóźnione dni, Co widać w patynie (tytuły według Kalendarium życia i twórczości Markowskiego).

Narracja chyba kompletna, faktograficznie kompletna i całkowicie drętwa w sensie lite­rackim –

Roland Barthes (1915-1980), z trzech tek­stów Barthesa w numerze Proustowskim – przełożył Michał Paweł Markowski – najważniejszy dla mnie jest esej Proust: nazwy i nazwiska (1967).

Tekst To jest to (1979) jest komentarzem do odnalezienia Formy dla siebie przez Prou­sta, konfesyjny wykład Przez długi czas kła­dłem się spać wcześnie nazywa Formę Pro­usta (ani esej, ani powieść) „trzecią formą” jakby okazjonalnie, przy okazji konfesji o swoim własnym pragnieniu nowego działa­nia pisarskiego, swojej Scienza Nuova.

W eseju Proust: nazwy i nazwiska poprzez stosunek do nazw mówi się o stosunku Prousta do słowa i do języka.

Barthes uznaje nazwę własną za znak, przy­pisuje mu wielowymiarowość i brzemienność znaczeniową, uznaje w nazwie własnej odpo­wiednik całego hasła w słowniku.

W eksplikacji Barthesa odnajduję potwierdze­nie moich przeświadczeń i przypuszczeń związanych z nazwami własnymi w Oniriadzie.

Inna sprawa, że ja nie tylko nazwy własne, ale także wszystkie słowa uważam za samowystarczalne dzieła sztuki.

Barthes znajduje w nazwach własnych klucz do zrozumienia poetyckiej natury przypomnień W poszukiwaniu straconego czasu –

Michał Paweł Markowski, po lekturze trzech tekstów Rolanda Barthesa ponowna lektura eseju Markowskiego Homo-logia. Proust w oczach Barthesa.

Atrakcja eseju w niedopowiedzeniach i napomknięciach, w niejasnościach słowa homo-logia, którego sens wynika z sugestii i napomknięć o duchowych i losowych zbliżeniach lub utożsamieniach między Proustem a Barthesem.

W ponownej lekturze wyczuwa się jeszcze coś poza niedopowiedzeniami, wyczuwa się jakąś znaczeniową potencjalność, może jest to potencjalność ukrytych konfesji –

 

(30.8.2001)

Andrzej Turczyński (Ząb mądrości).

Nie będzie nieprawdą, jeśli uznam, że dziełu Andrzeja Turczyńskiego Ząb mądrości towarzyszyłem od samego początku.

I nie mam na myśli tylko ostatniego dzie­sięciolecia, kiedy księga o Jarosławie Iwaszkiewiczu była pisana i prawie w całości pu­blikowana na bieżąco w „Twórczości”.

Mam poczucie i jestem niemal przekonany, że Andrzej Turczyński swoją księgę o Jarosławie Iwaszkiewiczu pisał przez całe życie i księga Ząb mądrości nie jest finałem tego pisania.

Ono się zaczynało – w sensie duchowym – od początków twórczości Andrzeja Turczyńskiego. Nie znam jej w pełni, jest to przecież twórczość olbrzymia, ale orientuję się w niej nieźle od prób pisania Andrzeja Turczyńskie­go jeszcze w latach sześćdziesiątych.

W każdym razie na długo przed jego for­malnymi debiutami, w poezji wierszami Źdź­bło morza (1971), w prozie powieścią Wypłuczysko (1977), którą w sensie twórczym poprzedziły powieści dla młodzieży.

Dla kogoś takiego jak ja ślad pisarski Jaro­sława Iwaszkiewicza musiał być wyczuwal­ny u niego już w początkach pisarskich, choć później mogło się wydawać (zwłaszcza przez pewien czas), że zastąpił go Leopold Buczkowski lub niektórzy inni pisarze z jego artystycznego kręgu (na przykład Andrzej Kuśniewicz).

W całej twórczości Andrzeja Turczyńskie­go – w jego artystycznych fascynacjach – Jarosław Iwaszkiewicz okazał się najtrwalszy i najbliższy.

Temu właśnie zawdzięczamy Ząb mądro­ści, pisarski dokument trwałego obcowania z wielką osobowością twórczą i jej dziełem.

Nie ma w tym dokumencie nic z naśladowniczych zależności ucznia od nauczyciela, co jest nawet dziwne przy skłonnościach Andrze­ja Turczyńskiego do literackich naśladownictw i do literackich pastiszów.

To jest widoczne w różnych jego utworach we wszystkich zakresach jego działalności twórczej (proza, poezja, eseistyka).

Związki literackie Andrzeja Turczyńskiego z Jarosławem Iwaszkiewiczem, jeśli wystę­pują lub są do wykrycia, to nigdy na po­wierzchni, nigdy w widocznych nawiązaniach.

One występują, jeśli występują, w ukrytych głęboko pokrewieństwach potrzeb twórczych i pokrewieństwach doświadczenia kultury.

Te ostatnie – mimo różnic pokoleniowych między uczniem i nauczycielem, dzielą ich, z grubsza biorąc, dwa pokolenia – mogłyby na­wet trochę dziwić.

Najprawdopodobniej jednak w tym właśnie zakresie uczeń – świadomie lub nieświado­mie – chce się upodobnić do mistrza, dora­biając sobie dla efektu podobieństwa więcej, niż było realnie możliwe.

Przypisywanie sobie doświadczenia kultu­ralnego większego niż możliwe jest widocz­ne bardziej w eseistyce niż w fikcjach prozatorskich.

Znamienne więc będą dwie książki z zakre­su eseistyki, Rzeki popiołu (1995) i właśnie Ząb mądrości, zbudowany z wielu esejów, które przybierają postać eseistycznej monogra­fii, choć to jaskrawa contradictio in adiecto.

We wszystkich esejach – także tych spoza tych dwóch znakomitych ksiąg – eseista Andrzej Turczyński ustawia się partnersko wo­bec Jarosława Iwaszkiewicza.

Mogłoby to zakrawać na uzurpację, ale nie zakrawa, ponieważ doświadczenie kultury przynajmniej w niektórych zakresach jest u Andrzeja Turczyńskiego tak imponujące, że daje sieje widzieć – zwłaszcza gdy zachodzi zbieżność zakresów u obydwu twórców – w relacjach dopuszczalnej przyrównywalności do doświadczenia Iwaszkiewicza.

Tak jest z całą pewnością w sferze wtajem­niczeń Turczyńskiego w kulturę rosyjską, ru­ską, bizantyńską i w prawosławie.

Sam Jarosław Iwaszkiewicz nie lekcewa­żyłby w tych zakresach kompetencji swego admiratora, choć tak lubił dworować sobie z uzurpowanych kompetencji akademickich.

Do żadnych niestosowności w przypisywa­niu sobie partnerstwa z Iwaszkiewiczem u Andrzeja Turczyńskiego nie dochodzi i nawet nie może dojść.

Andrzej Turczyński dał dowody nie do zbi­cia, że znając fałszywość hierarchii artystycz­nych w społecznych praktykach, rozumie głę­boko zjawisko hierarchii rzeczywistych i daje temu wielokrotnie wyraz.

Mnie tkwi w pamięci jego znakomita po­wieść Mistrz Niewidzialnej Strony (1996, moja lektura maszynopisu 1984), w której najgłębiej mnie poruszyła relacja między dwo­ma artystami, między Andrzejem Rublowem i jego współpracownikiem w działaniu artystycznym.

Stosunek ucznia do mistrza, co w narracji powieści o wielkości sztuki Rublowa odgry­wa istotną rolę, ustanawia najpiękniejszą po­stać więzi między człowiekiem i człowiekiem, jest to więź poprzez sztukę w sztuce.

Na własną odpowiedzialność dodam, że jest to najdoskonalsza postać miłości, jaką znam.

W Mistrzu Niewidzialnej Strony nie ma i nie może być żadnych odniesień do Jarosła­wa Iwaszkiewicza, ja jednak widzę głęboki związek ważnego motywu Mistrza Niewi­dzialnej Strony z charakterem takiego pisar­skiego dzieła, jakim jest Ząb mądrości.

Któż, będąc uznanym pisarzem o ważnym i bogatym dorobku twórczym, poświęca wiele lat życia dziełu drugiego pisarza, gdy nie wy­muszają tego żadne przymusy (na przykład zawodowe jak u uczonych) i żadne wyracho­wania.

Jarosław Iwaszkiewicz jest dla autora Zęba mądrości jak Andrzej Rublow w Mistrzu Niewidzialnej Strony, jak wielopostaciowy ge­niusz w powieści Znużenie (2000), poprzez których bada się pisarsko fenomeny sztuki, twórczości i przypadki ludzkich losów.

Zjawisko, tak to nazwę, miłości artystycz­nej czy twórczej częściej występuje u mala­rzy, rzeźbiarzy i muzyków, ale i w literaturze, także dzisiejszej, uzyskuje niekiedy wyrazi­stą postać, przybierając czasem kształt tak spektakularnego dramatu jak to, co się roze­grało między Dodererem a Güterslohem.

Przypadek miłości twórczej Andrzeja Tur­czyńskiego do Jarosława Iwaszkiewicza ma w sobie najrozmaitsze szczególności, ich świadectwem jest Ząb mądrości, jest to dzie­ło o unikalnych walorach zarówno ze wzglę­du na Jarosława Iwaszkiewicza, jak i ze względu na Andrzeja Turczyńskiego.

Dziełu temu świadkuję nader gorliwie od samego początku, daję temu literackie świadectwo od dziesięciu lat w listach do autora i w publikowanych w Wypiskach analizach i relacjach, które złożyłyby się na mój esej roz­kwitający w ciągu lat, najważniejszą formę mojego pisania.

Chcę przedstawić jedno z ogniw takiego eseju, powstało ono po bezpośredniej lektu­rze Figury ojca w numerze Iwaszkiewiczowskim „Twórczości” (2001).

Olbrzymi szkic Figura ojca z podtytułem Archetyp i jego niektóre obrazy w prozie Jarosława Iwaszkiewicza ma swoją wagę i zwy­czajną dla wszystkich ogniw wielkiej Księgi o Iwaszkiewiczu atrakcyjność, choć nie brak w nim narracyjnego bałaganiarstwa i pewnej surowości całego układu kompozycyjnego.

W istocie jednak jest to tekst jeszcze am­bitniejszy niż inne teksty iwaszkiewiczologiczne Andrzeja Turczyńskiego, stawia się tu skomplikowane kwestie teologiczne, religijno-estetyczne, ontologiczne (te ostatnie w roz­maitych zakresach, w ścisłych związkach z teologią, z estetyką).

Część pierwsza szkicu – Rzeczywistość iko­ny – jest gigantycznym przypisem do krótkie­go cytatu z Czerwonych tarcz, w którym jest opis pracy księżnej Wierzchosławy nad iko­nami „z Bogiem Ojcem na Majestacie” (tak w cytacie).

Przypis ma luźny i jednocześnie bardzo istotny związek z częścią drugą – Obraz rodzonego ojca Jarosława Iwaszkiewicza przez niego samego nakreślony – i trzecią – Rodzic i twórca – z oryginalną egzegezą po wieści Pa­sje błędomierskie.

Powiązanie teologicznego i antropologiczne­go archetypu ojca ze skąpymi słowami Iwaszkiewicza o rodzonym ojcu w Książce moich wspomnień i w niektórych innych utworach prozatorskich (druga część szkicu) ma istotne znaczenie iwaszkiewiczologiczne, ma może sugerować, że w stosunku Iwaszkiewicza do postaci własnego ojca jest coś prawosławne­go, co znajduje wyraz w niewidzialności tej postaci w olbrzymim dziele twórczym syna.

Wszystkie implikacje drugiej części Figu­ry ojca są szczególnym darem Andrzeja Turczyńskiego dla wszystkich iwaszkiewiczologów, którzy sugestie Turczyńskiego powinni zachować w pamięci.

Część trzecia – Rodzic i twórca – jest chy­ba w Figurze ojca najatrakcyjniejsza i najbardziej – intelektualnie i literacko – sfinalizo­wana.

Analiza Pasji błędomierskich z perspekty­wy ogólnej filozofii Dobra i Zła w całkowi­tym oderwaniu od wszystkich realnych kon­tekstów literackich i intelektualnych jest – dla mnie w każdym razie – całkowitym zaskocze­niem.

Mam swoją własną wiedzę o tej powieści, konfrontowaną w wielokrotnych rozmowach o niej z Jarosławem Iwaszkiewiczem.
Nie piszę o tym po to, żeby analizę Turczyń­skiego w czymkolwiek kwestionować, przeciwnie, jestem pod wrażeniem jej oryginalno­ści i przede wszystkim istotności tego, co

Andrzej Turczyński przy tak wybranej okazji pisze nie o samej powieści, lecz o przeznaczeniach pracy twórczej i twórczości.

Okazjonalne uogólnienia i sugestie filozo­ficzne są atrakcją całej narracji pod tytułem Figura ojca, trzeba przyjąć wszystkie zawi­łości i intelektualne uzurpacje bez żadnych sprzeciwów.

Ponieważ wszystko w tej narracji jak i w całej Księdze o Iwaszkiewiczu jest rezultatem na wskroś własnego myślenia Andrzeja Tur­czyńskiego i jego własnych – pisarskich – poszukiwań poznawczych.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content