copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(7.6.1999, 8.6.1999, 9.6.1999, 10.6.1999, 11.6.1999, 12.6.1999, 13.6.1999, 14.6.1999, 14.8.2004)
(7.6.1999)
Papież, transmisja z Lichenia, w twarzy papieża koncentracja, świątynia przedziwna –
Pierwsza godzina transmisji z Bydgoszczy, w celebrze powitania euforia –
Elżbieta Baniewicz, w nocie Bezinteresowność – „Twórczość” 1999 nr 6 – laudacja przedstawienia Henryka Tomaszewskiego (scenariusz, reżyseria, choreografia) Traktatu o marionetkach Heinricha von Kleista (przełożył Ryszard Ziobro).
Cytuję ładne zdanie laudacji: „Oto obcujemy z bardzo subtelnie wyrażoną, środkami czysto teatralnymi, myślą romantycznego poety, który próbował wyznaczyć estetyczną zasadę świata” –
Nagranie radiowe, ja mówiłem o prozie Grzegorza Strumyka, Piotra Siweckiego i Józefa Łozińskiego, wtręty różne, o przekładach Goethego, o Anecie Wiatr i Wojciechu Dudziku.
Przy Łozińskim bluzg na recenzenta pośmiertnych utworów Tadeusza Nowaka, Waldemar Chołodowski napomknął, że może z tego trzeba będzie zrezygnować.
Audycja ma być nadana w najbliższą niedzielę –
(8.6.1999)
Redakcja, Jerzy Lisowski napisał list do Piotra Siweckiego, poinformował go o audycji, pochwalił się tym debiutem prozatorskim Siweckiego przy Myśliwskim.
Wiesław Myśliwski przyszedł niespodziewanie, rozwinęło się gadanie polityczne (papież, Kosowo), gadanie nie zmierzało do końca, przed pierwszą powiedziałem, że muszę iść na obiad, bo później będą trudności (uroczystość) –
Janusz Głowacki, zadzwonił o wpół do czwartej (z Nowego Jorku), wie, że u nas upał, wie, że w lipcu kawiarnia w remoncie.
Zamierza w lipcu na dwa tygodnie przyjechać, Ewa i Zuzia wyjechały na Sycylię.
Pogratulowałem mu nagrody za scenariusz, właśnie jedzie odebrać nagrodę (mówi, że tylko 5000 dolarów).
Dzwonił wczoraj i mnie nie zastał.
Pogadaliśmy, pożartowaliśmy –
(9.6.1999)
Krzysztof Niewrzęda, z listu do niego: W sprawie Pana opowiadań powinien Pan się trzymać własnych racji, własne racje są lepsze od cudzych nawet wtedy, gdy są wątpliwe. Jeśli okażą się błędne, wtedy można się czegoś nauczyć, z cudzych nauk żadna korzyść.
Ze swej strony chciałbym Panu życzyć debiutu w prozie, spodziewam się, że Pan ma jakieś możliwości wydawnicze.
poplątanie przeczytałem z ciekawością, boję się pochopnych ocen, przy wszystkich pana kontynuacjach twórczych widzę odmienności poplątania w stosunku do w poprzek.
W poplątaniu chce Pan wyobraźnię okiełznać, chce Pan nad nią zapanować, narzucić jej uchwytną formę poetycką. (…)
Wszystko, w czym Pan zmierza do poetyckich porządków, jest potrzebnej wręcz konieczne, trochę mi żal rogatości pana wyobraźni w pierwszym zbiorze, może jednak tylko w debiucie było dla niej właściwe miejsce.
Piszę możliwie najostrożniej, tego nigdy za wiele.
(10.6.1999)
Krzysztof Siwczyk, o wierszach Emil i my z listu do autora:
Staram się zrozumieć, co chcesz o tym naszym świecie powiedzieć, co w tak wysublimowany sposób mówisz.
Sublimacji doszukuję się we wszystkich zabiegach, żeby rozminąć się z każdą bezpośrednią ekspresją, żeby przenieść ją w logiczną abstrakcję, okiełznać ją konstruktywistycznie, zastąpić ciągłą demonstracją uwięzienia w języku, w jego frazeologicznym terrorze.
Tę demonstrację rozumiem jako wojnę z frazeologią, chcesz pokazać, że znasz jej siłę, że dzięki tej znajomości można ją przechytrzyć, wykorzystać dla siebie, wystrychnąć, prześlizgnąć się przez nią, wyślizgnąć się z niej.
W tej wojnie walczysz, tak to widzę, o możliwość mówienia, które musi znaczyć także samą możliwość życia, istnienia.
Inaczej mówiąc, nie rozumiem niczego w Twoich wierszach katastroficznie, wiesz, jak jest włącznie z najgorszym, mówisz, że tak właśnie jest, ale pozostaje jeszcze znak zapytania jak w utworze Nic z tego.
Rzadko kiedy w znaku zapytania tyle się mieści co u Ciebie, jest tak, jakby świat istniał poprzez sam znak zapytania.
Napisawszy, co napisałem, nic już nie mogę napisać.
Adam Pluszka (ur. 1976), lektura drugiego tekstu tego autora, recenzja Wszyscy kochają Szekspira, a jeszcze bardziej pieniądze – „Opcje” 1999 nr 3 – imponująca filmowymi kompetencjami autora.
Recenzja filmu Zakochany Szekspir Johna Maddena nie ma wdzięków literackich ponad normę dobrej recenzji, ale jaka znajomość filmów Hollywoodu, ich artystycznego charakteru, jaka umiejętność odróżniania wartości artystycznej.
Autor opowiadania S–p–l–o–t–y („Studium”) sprawdza się w lekturze o innym charakterze, ten autor już mnie bardzo cieszy –
Papież, nabożeństwo ekumeniczne w Drohiczynie, telewizyjną transmisję obejrzałem w całości.
Bardzo mnie poruszały różne, prowincjonalne osobliwości, nieprzystosowalność do jednej formy, do jednego poziomu –
(11.6.1999)
Jerzy Czech, Samara po Puszkinie – „Plus Minus” 1999 nr 23 – to opis udziału w imprezie Puszkinowskiej w Samarze, autor pojechał do Samary z grupą pisarzy z Moskwy (w tej grupie Michał Ajzenberg).
Czysty postmodernizm imprezowy –
Papież, dziś oglądałem dwie transmisje, przed południem transmisja z pałacu prezydenckiego, sprzed pomnika Armii Krajowej i z parlamentu.
Wysłuchałem przemówienia papieża w parlamencie, przemówienie kunsztowne w sensie intelektualnym, wyważone w swojej polityczności i filozofii społecznej –
Transmisję uroczystości przy pomniku Sybiraków i w Katedrze warszawskiej obejrzałem bez początku.
Zdarzyło się, że papież w trakcie uroczystości ziewnął i tego ziewnięcia nie usiłował ukryć, było to ziewnięcie swobodne i pełne.
Było w tym coś nieskończenie ludzkiego –
(12.6.1999)
Krzysztof Rutkowski, felieton Borges, apokryf i sen – „Plus Minus” 1999 nr 24 – świetny poprzez przytoczenie internetowego apokryfu Borgesa pod tytułem Chwile i wielu wspaniałych cytatów z Borgesa o snach.
Fenomenalne zdanie z rozmowy Borgesa z Osvaldo Ferrarim: „Jeśli śnienie staje się rodzajem twórczości dramatycznej, to sen należy zaliczyć do najstarszych gatunków literackich, a nawet do gatunków starszych niż ludzkość, ponieważ – jak przypomina poeta łaciński – zwierzęta również śnią”.
Myślałem tak od dawna, nie łudząc się wcale, że jest to moje odkrycie –
Papież, transmisja nabożeństwa w Sandomierzu, oglądałem całość, euforia.
Dla mnie najważniejsze twarze, niezwykłości w twarzach, wyrazistość –
Teresa Bogucka, artykuł Pożegnanie z Żeromskim – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 135 – bardzo pokrętny.
O Żeromskim nie ma już co pisać w tym trybie, z Żeromskim nie ma co wiązać krótkotrwałej powojennej zgody z komunizmem kilkudziesięciu literatów przed Październikiem.
Po Październiku pozostało przy tej zgodzie kilkudziesięciu funkcjonariuszy partyjnych, którzy nie mieli żadnego społecznego prestiżu i pisarsko byli nieczynni.
Wszyscy inni tworzyli – tak lub inaczej – oficjalną opozycję i jako opozycja byli traktowani, choć mogli się uchylać od opozycyjności zorganizowanej.
Czynnych pisarzy komunistycznych można po Październiku policzyć na palcach.
Autorka, zabierając polemicznie głos w dzisiejszych dyskusjach przeszłościowych, ulega mimowolnie dzisiejszym mitologiom, z którymi słusznie polemizuje –
(13.6.1999)
Marek Hłasko, dziś (jutro oficjalnie) mija trzydzieści lat od śmierci Marka –
Widok (z okna), od rana idą Alejami Jerozolimskimi przyjezdni na uroczystość papieską, idą oddzielnie, najwyżej dwie lub trzy osoby razem.
Wyrazistość postaci niezrównana, wie się z całkowitą pewnością, że to ludzie, którzy idą na plac Saski.
Mógłbym prawie każdą z tych osób charakteryzować pod każdym względem, widać ich charakter, postawę wobec życia, doświadczenie życiowe, motywy przyjazdu na dzisiejszą uroczystość –
Papież, transmisja mszy i uroczystości na placu Saskim, początek emocjonalny i podniosły, później emocje opadły.
Wiele wszelakich niezwykłości (w niuansach ceremonialności).
Pod koniec więcej luzu, na końcowe śpiewanie „zostań z nami” papież zareagował po swojemu, „do jutra” –
(14.6.1999)
Adam Pluszka, dwa opowiadania, Nikomu o tym ani słowa i Mysz na Młynku – „Fa-art” ’99 nr 1 – nie są tak olśniewające jak opowiadanie S–p–l–o–t–y w „Studium”, nie ma w nich takiej bezbłędności formalnej, zwłaszcza w drugim, ale talent autora widać w pełnym blasku.
Opowiadanie Nikomu o tym ani słowa jest pełne wszelakich atrakcji, jest w nim popis wieloma gatunkami humoru i sztuki żartu.
Cieszę się, że Adam Wiedemann zwrócił mi wczoraj uwagę na opowiadania Adama Pluszki w „Fa-arcie”, przegapiłem je po lekturze okropności w tym samym numerze –
Papież, transmisja uroczystości z Łowicza, ciężko się słuchało biskupa Alojzego Orszulika (jaka dziwna wymowa).
Oglądałem tylko godzinę transmisji –
Krzysztof Varga, dzwonił do mnie o trzeciej i o czwartej, prośba o wypowiedź w rocznicę śmierci Marka Hłaski, dałem mu przez telefon tekst następujący:
O dzisiejszej – w mojej najbardziej osobistej chronologii, o wczorajszej – rocznicy śmierci Marka Hłaski myślę od początku tego roku z niedowierzaniem.
Więc to trzydzieści lat od tego telefonu, gdy mnie zawiadomiono, że Marek Hłasko nie żyje.
Marek Hłasko był najpiękniejszą – w sensie duchowym, w sensie etycznym – postacią, z jąkaninie życie zetknęło.
Nieważne są wszystkie bzdury, jakie o nim mówiono i pisano za jego życia, jakie mówi się i pisze do dziś.
Marek Hłasko był czysty duchowo i etycznie we wszystkim, co robił i pisał.
Jego pisarstwo nie jest prawdopodobnie tak cenne artystycznie, jak myślałem przed laty.
Ale jest i dziś niepodważalne w swojej spontaniczności, w szlachetności i czystości swoich intencji, w swojej trwałości dokumentu czasu i dokumentu jednego szlachetnego życia.
(14.8.2004)
Ryszard Milczewski-Bruno (1940–1979), w legendzie i literaturze życie pośmiertne Ryszarda Milczewskiego-Bruno jest wyjątkowo bujne, w ćwierćwiecze śmierci przypominają go Wybrane małe prozy i rysunki. Powieść „Jak już, to już” pod tytułem Gdzieś w nas piją wodzowie klęski (Grudziądz 2004), w wyborze i opracowaniu Sławomira Milczewskiego i Jerzego Pluty.
Wymieniam tych dwóch współtwórców publikacji, syna i przyjaciela pisarza, ponieważ nie jest to czymś zwyczajnym i niewartym wzmianki.
Jerzy Pluta ma stosunkowo wąski, ale literacko wyszukany krąg twórczych przyjaźni, pielęgnuje je i jest im trwale wierny, ujawniał to, dopóki mógł, w swoim pamiętnym autorskim czasopiśmie „Przecinek”.
Na samym wierzchołku jego literackiego układu jest Leopold Buczkowski, ale Bruno znajduje się w nim na swoim widocznym i trwałym miejscu.
W książce Gdzieś w nas piją wodzowie klęski Jerzy Pluta uprawomocnia wybór prozy, czyli tej części twórczości pisarza, która nie jest ceniona tak jak jego poezja.
O tej wybranej prozie pisze we wstępie Janusz Kryszak, pisze z akademicką znajomością rzeczy i – co ważniejsze – z dobrą wolą, nie ukrywając niedoskonałości tego prozatorskiego pisania, zwłaszcza jego proweniencji dziennikarskiej.
Widać to najwyraźniej w małych prozach z lat 1960-1965, widać i w tych z latach 1976-1978, czyli tuż przed powieścią Jak już, to już, pisaną w latach 1977-78. W tej powieści widziałbym nie tyle związki z dziennikarstwem, co przejawy prozatorskiego debiutanctwa, a w trzech ostatnich rozdziałach (X, XI, XII) może trochę surową brulionowość narracji powieściowej.
Janusz Kryszak uzasadnia teoretycznie swoją dobrą wolę wobec niedoskonałości tej prozy, niedoskonałościom nie da się zaprzeczyć.
Inaczej jednak widzę jej świetność, bo i ona w niej tkwi, decydując ojej artystycznej ważności.
Autor powieści Jak już, to już nie był doświadczonym prozaikiem, ale mierzył wysoko i zdumiewająco wysoko trafiał, nie tylko w wielu partiach narracji powieściowej, ale także w wielu wcześniejszych małych prozach lub w ich fragmentach.
Ujawniał on w swojej prozie ambicję epicką, która w potocznych wyobrażeniach jest tożsama z prozą, co jest jawną nieprawdą zarówno dziś, jak i zawsze w jej dziejach.
U niego była to ambicja – nie tylko przypadkowo, ale i z zamysłu – powiązana ze zjawiskami prozy mu najbliższej, takiej jak proza Ryszarda Schuberta, Edwarda Stachury i Edwarda Redlińskiego, czyli w latach siedemdziesiątych głównej artystycznej awangardy w prozie.
Ona właśnie była przeciw jednemu modelowi kultury w literaturze i przeciw urojeniu, że polska kultura literacka jest i ma być jednomodelowa.
Przypuszczam, że jasności sytuacji artystycznej, z której proza autora powieści Jak już, to już wyrasta, nie ma autor wstępu, Janusz Kryszak, rozumiejąc niektóre hasła narracyjne w tej powieści prostolinijnie. Zakładając, że Ryszard Milczewski-Bruno może myśleć serio o peryferyjności i marginesowości tego wszystkiego, co i jak pisze.
Słowa o peryferyjności, poboczności i marginesowości są u niego czystym kpiarstwem lub szyderstwem.
On ostrzej nawet niż autorzy Trenta tre i Konopielki czuje magistralność swojego pisania, on przyjaźni się z Edwardem Stachurą i z Edwardem Redlińskim w pełnej komitywie duchowej, oni są dla niego jak duchowi bracia.
Myśli więc tak, jak myślał w tym wszystkim, co robił, Jan Himilsbach, choć Jan Himilsbach nie był w tamtych czasach taką wielkością, jaką się stawał już wtedy i stał się dziś.
Wielka Peryferia jest w Jak już, to już z kpiarstwa i szyderstwa, ona jest wszędzie, ona jest największa „w naszym nadwiślańskim kraju”.
Z topografii scen w narracji – od Grudziądza z wszystkimi peryferiami po Warszawę w samym centrum – to właśnie w sposób oczywisty wynika.
Nie peryferie więc – i w przedmiocie, i w sposobie narracji – są w całej powieści Jak już, to już i we wszystkim, co Ryszard Milczewski-Bruno pisał i napisał, nie wyłączając całej poezji.
Pod tym względem całe jego dzieło pisarskie stanowi jedność i jest w przedmiocie i sposobie jednolite, można nawet powiedzieć, jednolite w każdym słowie.
Język poezji i prozy tego pisarza – przy takich czy innych osobliwościach – jest z założenia i z premedytacji nie ze słowników poprawnej polszczyzny, lecz z żywego, w mowie i piśmie, użytku językowego większości Polaków, czy się to komu podoba, czy nie.
Ten język nie ze słowników nie jest wynalazkiem autora powieści Jak już, to już, to jest ten sam język, który wprowadzali do prozy Miron Białoszewski, Stanisław Czycz, Marek Hłasko, Marek Nowakowski (wczesny), Edward Stachurą, Edward Redliński i wielu innych ich rówieśników i jeszcze więcej autorów z kilku młodszych generacji.
Myśleć o pisarstwie Milczewskiego-Bruno, że jest z marginesu literackiego lub z literackich peryferii, to to samo, co myśleć o nurcie chłopskim w literaturze, że jest z czyjejkolwiek manipulacji.
Każdy autentyczny pisarz pisze po swojemu i nie może inaczej, ale istniej ą nadrzędne, najczęściej nieformalne i nie do końca świadome, wspólnoty twórców, których ojcem i matką jest czas artystyczny, wyczuwany tak lub inaczej, przez wszystkich twórców autentycznych.
Ryszard Milczewski-Bruno wyczuwał swój czas bezbłędnie, stąd rozmaite świetności jego pisarstwa, które przed swoim czasem spełnień przerwała jego tragiczna śmierć.
I tak jednak – zwłaszcza w powieści Jak już, to już – jest takim epikiem swojego Grudziądza z okolicami aż po Warszawę, jacy rzadko się zdarzają, Ulissesy, Blaszane bębenki, Konopielki, Widnokręgi i wszelakie Siekierezady są ze sfery cudowności w literaturze –
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy