Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 1/1999

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(1.7.1996, 2.7.1996, 3.7.1996, 4.7.1996, 6.7.1996, 7.7.1996, 8.7.1996, 9.7.1996, 10.7.1996, 11.7.1996, 12.7.1996, 13.7.1996, 14.7.1996, 15.7.1996, 16.7.1996, 17.7.1996, 19.7.1996, 20.7.1996, 21.7.1996, 22.7.1996, 24.6.1998, 29.7.1998)

 

(1.7.1996)

Andrzej Biernacki („Abe”), piękny nekro­log Józefa Mariana Chudka (1908-1996) w „Twórczości” (1996 nr 7).

Znałem człowieka z widzenia, parę razy pytał mnie na imprezach o coś z literatury.

Ładnie o nim mówił do mnie Jerzy Andrzejewski.

Zdanie z nekrologu: „Kochał się w przyczynku literackim” –

 

(2.7.1996)

Wilhelm Mach, dziś trzydziesta pierwsza rocznica jego śmierci.

Senna historia syna i ojca to jakby aluzja do niego, jakby to z powieści Życie duże i małe

Katarzyna Osińska, zadzwoniła o trzeciej, propozycja wzięcia udziału w dyskusji „Literatury na Świecie” o Andrieju Płatonowie.

Powiedziałem, że nie wróciłem do formy po szpitalu, nie mogę z tego względu przyjąć propozycji.

Katarzyna Osińska zna moją sytuację –

 

(3.7.1996)

Adam Komorowski, w recenzji Dyskretnie mityczny (o Władzach dyskursu Tadeusza Komendanta) – „Twórczość” 1996 nr 7 – deklara­cja uległości wobec siły perswazyjnej tekstu Komendanta.

Komendant zostaje zrównany z Foucaultem w cnocie „odwagi w dążeniu do prawdy”.

Tę cnotę Adam Komorowski uznaje za zbyt wielkie obciążenie: „Kiedy jednak czytam Foucaulta i Komen­danta, cały czas zastanawiam się, czy nie zmu­szają mnie do przyjęcia zbyt wielkiej odpowie­dzialności za rządzenie sobą” –

 

(4.7.1996)

Ludwik B. Grzeniewski, nota Ostatni akt – „Twórczość” 1996 nr 7 – jest montażem cyta­tów o śmierci.

Szczególną rolę w montażu pełnią Pascal i Celinę.

Ryzykowne jest zdanie: „To Pascal, ale mógłby być Celinę”.

Dwóch cytowanych zdań nie napisałby, moim zdaniem, Celinę.

Ja cenię te inności, inności ukryte czasem tylko w przecinkach.

Montaż Ludwika Grzeniewskiego (chyba dwie strony maszynopisu) bez reszty wspa­niały –

Rajmund Kalicki, na marginesie lektury Olivera Sacksa (Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem) tok własnych myśli.

Narracja Zmysł szósty – „Twórczość” 1996 nr 7 – przywołuje lekturę i jest od niej niezależna, jest czymś do niej równoległym, czymś samoistnym.

Układa się w tej narracji własne myśli jak perły w naszyjniku –

 

(6.7.1996)

Dariusz Sośnicki, pięć wierszy – „Twór­czość” 1996 nr 7 – czytam na nowo, już w druku.

Dziś nie ogarniam całości tych wierszy, wchodzą we mnie, jak sztylety, jak cudze uśmiechy, poszczególne wersy, poszczególne obrazy.

W wierszu Hydrant stoi przy Lachowickiej pierwszy wers – „jak posąg chłopca w berecie z utrąconymi rękami” – jest na granicy do­puszczalności.

Dwa końcowe wersy wiersza Ostrów Wlkp. Stacja Wszystkich Świętych potwierdzają jak cudzy uśmiech niepowtarzalność: „Oglądam twe najsmutniejsze wiersze, Jewhen – po to tu przyjechałem”.

W Ptasiej piosence – tu całość utworu nie może nie zaistnieć – ostatnie zdanie – „Skowronek jest pewny” – ustanawia poznawczy punkt oparcia w poszczególności, która jest fundamentem poznania w poezji –

 

(7.7.1996)

Leszek Kolankiewicz, w magazynie „Źródło” – Program II – mówił o kultach opętania. Język Kolankiewicza fonetycznie soczysty, z fonetycznymi efektami gawędziarstwa.

Po raz pierwszy tak dobitnie usłyszałem jego mówienie, w fonetycznym bogactwie tego mówienia słyszy się trochę trywialności.

Ta domieszka trywialności może być klu­czem do osobowości Leszka Kolankiewicza –

Halszka (Wilczkowa), zadzwoniła około czwartej.

Przegląda papiery rodzinne, dziś głównie po ciotce, jedynej siostrze ojca, dużo niszczy, bo to już nikogo nie interesuje.

Halszka przypuszcza, że mam w swoich papierach idealny porządek, powiedziałem, nic podobnego.

Halszka wierzy, że z moimi oczami nie jest tak źle, jak myślę –

 

(8.7.1996)

Stanisław Gebala, solidna recenzja Wszy­stkich sztuk Sławomira Mrożka Jana Błońskiego – „Twórczość” 1996 nr 7 – jest zbudowana z przeplatanki słów rewerencji i wątpliwości.

Atrakcyjność tekstu wynika ze szczerości jednego i drugiego.

O znakomitości Błońskiego Stanisław Gebala jest absolutnie przekonany, swoje o Mrożku wie jako jego znawca.

Równowagę rewerencji i wątpliwości utrzy­muje podstawowa zgodność: Gębala jak Błoński nie wątpi o wielkości dramaturgii Mrożka.

Nie muszę się w tej materii wypowiadać, gdybym musiał, mógłbym powiedzieć: Sławo­mir Mrozek jest pisarsko jak Kazimierz Bran­dys.

O większą niż u Brandysa odwagę polityczną nie jest zbyt trudno –

 

(9.7.1996)

Marian Kisiel, recenzja Romans z Awan­gardą (o książce Tadeusza Kłaka Stolik Tadeu­sza Peipera, Kraków 1995) – „Twórczość” 1996 nr 7 – solidna, wiarygodna.

Stolik u Tadeusza Kłaka oznacza konstrukcję z zakresu socjologii literatury, mnie się kojarzy nader konkretnie.

Widywałem Tadeusza Peipera w stołówce literatów, siadał zawsze przy stole najbliższym bufetu, nikt się do niego nie przysiadał, dopóki były inne miejsca.

Prawie nigdy z nikim nie rozmawiał, jego obecność była nie do przeoczenia.

Patriarchalna głowa miała w sobie jakąś siłę, siłę obcą.

Nic w jego twarzy nie było sympatyczne, ta twarz niczym nie przyciągała, była absolutnie zamknięta.

Nie chciało się na nią spojrzeć, myślało się o niej przez cały czas współobecności na odległość pobliskich stolików (dwa metry) –

 

(10.7.1996)

Oko, stało się, oko na straty, odczucie dziwności.

Najgorzej jest o tym mówić.

Nie opowiadam tego, co myślę, choć chcę być wierny mojemu myśleniu.

Mam świadomość zła świata większą, niż odważam się o tym mówić –

Halszka (Wilczkowa), zadzwoniła około wpół do siódmej, opowiedziałem jej, co się zdarzyło u lekarzy.

Wysilałem się, żeby ją przekonać, że nie­szczęścia bywają większe.

Założenie, że powinienem bez końca praco­wać w sensie twórczym, jest absurdalne.

Halszka chce, żebym ją odwiedził –

 

(11.7.1996)

Marek Rudzki, po narracji wspomnienio­wej Franc Fiszer i Adam Nagórski („Twórczość” 1993 nr 6) teraz narracja – „Twórczość” 1996 nr 7 – pod tytułem Lechonia poznałem pod fortepia­nem

Bez wspomnieniowej swady narracyjnej opo­wiada się o „bywalcach Ziemiańskiej” i ich dalszych losach wiarygodnie (w personaliach i szczegółach) i atrakcyjnie.

Ta partia wspomnień dopowiada, kim jest autor wspomnień sam z siebie (nie z urodzenia i nie przez swego wuja, Adama Nagórskiego) –

Tadeusz Komendant, we wczorajszej roz­mowie w kawiarni Olga Panczenko zapytała, kiedy wydam Oniriadę w książce.

Powiedziałem, trzeba mojej śmierci, żeby zaczęto wydawać, co napisałem.

Wtrącił się Komendant, nie jest pewne, czy po śmierci będziesz wydawany.

Może ma rację, choć powiedziałem, różnie może się zdarzyć –

 

(12.7.1996)

Dariusz Nowacki, recenzja Gajdziński na niepogodę (o Głowie konia) – „FA-art” ‘96 nr 2 – jakże niesprawiedliwa.

Marek Bieńczyk taki dla Nowackiego intelek­tualny, a u Gajdzińskiego nic tylko rozrywka: „Niczego ponad obietnicę dobrej zabawy, ustanowić tu nie umiem” –

U Halszki, zajechałem na szóstą z mołdaw­ską brandy.

Wygląda bardzo źle, jako tako chodzi, absur­dalnie się starała, żeby mnie poczęstować kolacją.

Gadanie jak gadanie, denerwowałem się w trakcie rozmowy o Olimpii i o emerytalnym absurdzie w moim przypadku.

O polityce, o wszystkim Halszka myśli zde­cydowanie rozumniej niż Olimpia.

Wiele jest w niej autentycznej troski o mnie.

Wyszedłem po dziesiątej, z domu zadzwoni­łem do niej, że już wróciłem, ona uważa, że za mało się nagadaliśmy.

Od niej to wszystko wymagało większego wysiłku niż ode mnie – [To była moja ostatnia wizyta u Halszki, ostatnie nasze widzenie] –

 

(13.7.1996)

Anita Stachowiak, recenzja, jeśli to recenzja, o Ucztach i głodach Zyty Rudzkiej – „FA-art” ‘96 nr 2 – jest z pewnością napisana, tekst jest literacki, przez tekst chce się pokazać, że umie się czytać.

Czyta się Uczty i głody z dobrą świadomością form narracyjnych.

O Anicie Stachowiak nie ma żadnej informa­cji w nocie o autorach, więc chyba to pseudonim –

Marian Kisiel, w szkicu Glosy niezobowią­zujące – „FA-art” ‘96 nr 2 – rozważania o dacie przełomu literackiego – czy rok 1989, czy 1980, czy w ogóle – na ogół rozsądne.

Uwagi o strategii poetyckiej nowych autorów wierszy z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych z pewnością nie należą do teoretycznych wymysłów i wynikają z obserwacji nowych zja­wisk poezji i wierszopisarstwa.

Niektóre obserwacje zasługiwałyby na spraw­dzenie, może na wzięcie pod uwagę –

 

(14.7.1996)

Wacław Tkaczuk, w radiowym przeglądzie poetyckim – Program II – zaczął od apelu w sprawie „Nowego Nurtu”, przywołał kilka nazwisk tych, którzy apel podpisali.

Do prezentacji wybrał wiersze Kuby Kozioła i Marcina Świetlickiego z ostatniego numeru „Nowego Nurtu” –

Marcin Świetlicki, wiersz Skwer im. Pier­wszych Słupszczan – „Nowy Nurt” 96 nr 13 – dobry.

Podoba mi się szczególnie druga strofa, bło­gostan chwili w słońcu.

Chwila w słońcu jest dobrem samym w sobie, ono niczemu nie służy, niczego więcej nie potrzebuje, jest pełnią pustki, doskonałością –

Karol Maliszewski, pisanie o dwóch tomi­kach Marcina Świetlickiego (37 wierszy o wódce i papierosach. Trzecia połowa) – „Nowy Nurt” 96 nr 13 – trochę chropawe, jakby zwichrowane.

Włada się tą chropowatością, tym zwichro­waniem.

Odnajduje się w sobie solidarność dla poety w żużlu uznania społecznego.

W solidarności nie ma nic z naiwności, wie się, komu się ją deklaruje.

Robi się jego profil: „Mistyfikacja wijącego się z bólu pomieszana z lisią przebiegłością wytrawnego gracza, który pozdrawia wszystko i wszystkich z okien ospa­łego, nocnego tramwaju”.

To wiedzieć, z tą wiedzą z tym kimś się soli­daryzować, z tą wiedzą kochać –

Przemysław Czapliński, wypowiedź w ankiecie 5 próz na koniec pięciolecia – „Nowy Nurt” 96 nr 13 – czytelna jakby pozamerytorycznie, jako dokument niezwykłej dezorientacji.

Wiele jest w tym tekście sądów zdumiewają­cych, ale w wielkim zgęszczeniu wystąpiły one w eksplikacji walorów debiutu Manueli Gretkowskiej My zdzieś emigranty (1991).

Jedno zdanie należy zapamiętać: „Umieściła seks pomiędzy wulgarnością (Miller, Moravia) a liryzacją (Końwieki, Nurowska), uczyniła go sprawą prywatną, ważną, lecz i radosną”.

Uzasadnienie dla wyboru czterech pozosta­łych próz – Mury Hebronu Andrzeja Stasiuka, Panna Nikt (1994) Tomka Tryzny, Spis cudzo­łożnic Jerzego Pilcha i Zapisków z nocnych dyżu­rów Jacka Baczaka – jest już bez znaczenia.

Do niedawna myślałem, że to jest ktoś w kry­tyce –

Karol Maliszewski, artykuł Między „Świetlickim kredowym kołem” a „Wenclowym przedmurzem” – „FA-art” ’96 nr 2 – zbyt prowizory­cznie uogólniający.

Gorączkowość stylistyczna jak niegdyś u Lecha Budreckiego, podobny jak u niego zalew nazwisk niespecjaliście zupełnie nie znanych.

Wszystko po to, żeby wyznaczyć poetyckie miejsce debiutantom roku 1995 –

 

(15.7.1996)

Ryszard Krynicki, Marcin Świetlicki, Początek rozmowy (nagranie z 14 kwietnia 1994) – „Nowy Nurt” 96 nr 13 – mniej interesujący, niż się chciało myśleć.

Ryszard Krynicki broni, w uproszczeniu mówiąc, swojego kombatanctwa, czyli w konsekwencji Juliana Kornhausera i Adama Zagajewskiego.

Marcin Świetlicki trzyma się konsekwentnie swojego rozumienia poezji, ale jednocześnie twierdzi, że nie ma w Polsce polemik estety­cznych.

Może jednak są, może one są podstawą pole­mik innego typu, także polemik światopoglądowych.

W mówieniu Świetlickiego jest w każdym razie coś, co odbieram z sympatią –

 

(16.7.1996)

Jerzy Łukosz, laudacja Karla Dedeciusa – „Sycyna” 1996 nr 15 – z okazji książki O Polsce, Europie, literaturze. Dialog przyjaźni (Wrocław 1996), wmontowana w ogólniejszą pochwałę „styku kultur”, „rozdroży kultur”.

Laudacje Karla Dedeciusa z zasady bardzo mnie cieszą, wolę je w ekspresji autorów mniej kompetentnych niż Jerzy Łukosz.

Ukłuła mnie wzmianka o Janie Drzeżdżonie.

Mógłby on być, zdaniem Łukosza, autorem tuzinkowym, gdyby nie wierność artystyczna wobec małej ojczyzny.

Wiedzę Łukosza o Dedeciusie znam do samego dna, skąd mu się wzięła taka akurat wiedza o Drzeżdżonie, zupełnie wiedzieć nie mogę.

Jerzy Żelazny (ur. 1933), opowiadanie Niech przyjedzie Wanda – „Sycyna” 1996 nr 15 – zgrabne i bez krzty tych powabów, które tak mnie poruszyły w Tańcu błaznów (1984) –

 

(17.7.1996)

Jan Miodek, w rozmowie z Michałem Luboradzkim – „Sycyna” 1996 nr 15 – wypo­wiada same prawdy, same słuszności.

Stanowisko wyrażone w tytule – Twierdzę, że język sobie poradzi – daje dobre o tym pojęcie.

Aprobata dla gwar jest szczególnie ważna.

Nie wiadomo jedynie, do czego mogłaby być potrzebna zdecydowana przewaga jednej gwary nad inną.

Uważani, że znaczenie ma równoprawność każdej w jej ukształtowanej i kształtującej się postaci.

Celem ich trwania i rozwoju powinna być nie jedna polszczyzna literacka, lecz wiele polszczyzn.

Dla potrzeb oficjalnych niech sobie istnieje sztuczny język urzędowy.

Literatura artystyczna powinna powstawać we wszystkich żywych polszczyznach, w mowie wielkopolskiej, śląskiej, kaszubskiej, góralskiej i jaka tam jeszcze ma dość siły i wyrazu –

 

(19.7.1996)

Maria Janion, Ryszard Przybylski, frag­menty ich rozmowy „o nieśmiertelności i starości” – „Ex Libris” nr 99, lipiec ‘96 – przypo­minają się po lekturze jak odcisk na pięcie.

Chciałoby się je zapomnieć, ale uwiera brak domysłu, o co obojgu znakomitym rozmówcom chodzi w tej rozmowie.

Każdemu wolno mówić o wszystkim, ale nie każdemu wypada.

O wierze lub niewierze w nieśmiertelność i w zmartwychwstanie nie bardzo wypada mówić z pozycji uczonego, bo musiałoby się powiedzieć, że nic o tym się nie wie i nic wiedzieć nie może.

Uczeni na starość powinni by wiedzieć, że uczoność na nic im w tym względzie nie pomogła i nie mogła pomóc.

Tego, oczywiście, można nie chcieć mówić.

Nie wypada mówić zamiast tego, że przez całe życie czytało się to i owo.

W życiu coś trzeba robić, tytuł do chwały mo­że w tym jest, do zadufania nie ma żadnego –

 

(20.7.1996)

Ojciec, dziś w nocy minęła pięćdziesiąta piąta rocznica jego śmierci.

Dużo myślę o tej rocznicy, o niezrozumiałych dla mnie szczegółach tamtej nocy sprzed tylu lat. Nie rozumiem, dlaczego z matką byłem tej nocy tylko ja.

Pamięć w czymś zawodzi, coś po swojemu przekształca –

Dariusz Nowacki, stało się, coraz mniej rozumiem, co on teraz pisuje.

Wywodu ogólnego we wstępie do tekstu Zapamiętane (o prozie pięciolecia) – „Nowy Nurt” 96 nr 13 – nie rozumiem nic a nic.

Tak samo nie rozumiem ani wyboru pięciu tytułów pięciu autorów (Marek Bieńczyk, Jacek Giszczak, Tomasz Sęktas, Jakub Szaper, Mag­dalena Tulli), ani komentarzy do tego wyboru.

Swoją piątkę otoczył Nowacki czwórką w tle (Marek Kędzierski, Stefan Chwin, Jerzy Pilch, Janusz Rudnicki).

Wszystko to może znaczyć tylko jedno, wolno mi robić, co mi się podoba, czego mi się zechce.

To mogłaby być dobrze podpatrzona taktyka Jana Błońskiego, wyrasta więc nowy Jan Błoński pod bokiem, do niedawna z moim błogosła­wieństwem –

 

(21.7.1996)

Jerzy Lisowski, w audycji Ireny Heppen i Waldemara Chołodowskiego – Program II – mówił sam o majowej i czerwcowej „Twórczo­ści”.

Umiejętnie wymijał trudności mówienia o Widnokręgu.

Trochę w nadmiarze czytał teksty, przeczytał mój zapis oniryczny (o Zoszczence nad Rawką) z dużym wyczuciem dla osobliwości tekstu.

Powiedziano w audycji dwa zdania o mojej chorobie i pobycie w szpitalu –

Wacław Tkaczuk, audycja o Marku Hłasce (w cyklu Portret pisarza) – Program II – znakomita.

Buduje się ją z trzech nagranych wypowiedzi Marka (w autentyczność jednej z nich nadal wątpię), z tekstów Jerzego Stempowskiego, Marii Dąbrowskiej, Marka Nowakowskiego i z mojej Oniriady.

Kilka zapisów (z lat 1976-1987) czytał emo­cjonalnie, ale z dobrym wyczuciem, Adam Bauman.

Słuchałem poruszony wewnętrznie –

 

(22.7.1996)

Anna Schiller, Niespodziewany koniec se­zonu – „Ex Libris” nr 99, lipiec ‘96 – zawiera zgrabną pochwałę Juliusza Cezara w reżyserii Macieja Prusa (bez pochwały przekładu Stanis­ława Barańczaka) i równie zgrabną pochwałę Płatonowa w reżyserii Krystiana Lupy.

Nie wiem, czy Anna Schiller ma we wszystkim rację, ale przyjemnie czytać kogoś (w dodatku autorkę), kto umie pisać –

 

(24.6.1998)

Zbigniew Mikołejko, kolejna lektura Mar­ginalnych uwag o p. w czerwcowej „Twórczości” stawia na nowo kwestię kwalifikacji gatunkowej utworu.

W zapisku z poprzedniej lektury (7 czerwca) unikam takiej kwalifikacji, nazywam utwór tekstem, kojarzę go – w sensie literackim – z takimi tekstami jak mój Bolimów.

Myślę, że organizacja artystyczna utworu Mikołejki jest intensywniejsza niż u mnie w Bolimowie, w Sycynie lub w Toaście.

Moje teksty od biedy można nazwać esejami, utwór Mikołejki ma charakter i strukturę poematu prozą.

Takie pisanie występuje u Nietzschego, od niego między innymi można je wywodzić, z nim kojarzyć.

„Poematowość” świadczy o niezwykłych am­bicjach Mikołejki i naraża go tym samym na szczególnie wysokie wymagania.

Przy wszystkich świetnościach metafor i porównań zawodzi czasem Mikołejkę wyczucie słowa. Zły jest tytuł utworu.

Trafiają się słowa, które byłyby na swoim miejscu w tekście żurnalistycznym, rażą w tekście „poematu”.

Trafiają się stylistyczne pretensjonalności i także nadmiary słów (niepotrzebne epitety).

Interesujące jest, czy Marginalne uwagi o p. są jednorazowym wyskokiem, czy oznaczają coś trwalszego.

W tekście o mnie, o Epistołach – w Kondycji – Mikołejko stosuje wiele moich chwytów stylistycznych, tekst ten ma jednak charakter pastiszowy, taka akurat pastiszowość całkiem dobrze współistnieje z tym wszystkim, co ujaw­niają Marginalne uwagi o p. –

 

(29.7.1998)

Moja kolejna lektura Kondycji – „Twórczość” 1998 nr 8 – z maksymalną uwagą.

Formalna pastiszowość wobec mojego pisa­nia nie jest tylko formalna.

Zbigniew Mikołejko obmacuje myśl i słowo jak ja, jak ja nie zawsze trafia, chce być jak ja wierny myśli i słowu.

Znajduje swój punkt niezgody ze mną (moja waloryzacja i hierarchizacja słowa filozofii i słowa poezji).

Wymierza strzał we mnie, widzi u mnie „ostry ból imperfectio…”.

Gubi się w znaczeniach mojej ironii i auto­ironii, ironia i autoironia u mnie są dla niego w części niezrozumiałe.

Nie powinienem omijać ciosu, uważam, że jest niecelny.

Nie mógłbym przyznać się, że cierpię od bólu imperfectio, właśnie od tego akurat wcale nie cierpię.

Cierpiałbym, gdybym nie wiedział i nie trak­tował tej wiedzy z największym przekonaniem, że wszystko marność nad marnościami, także perfectio, czymkolwiek miałaby być.

Ponieważ to właśnie wiem i wiem na pewno, w tej wiedzy mam fundament mojej ironii i autoironii.

Tego u mnie więcej, niż się podejrzewa.

Moja ironia i autoironia są moją naturą.

Zaprzeczyłbym swojej naturze, gdybym mu­siał cierpieć od imperfectio.

Imperfectio, według mnie, ogarnia sobą całą możliwą perfectio.

Perfectio jak wszystko na tym świecie, mar­ność nad marnościami –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content