Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 1/2000

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(8.5.1997, 9.5.1997, 10.5.1997, 11.5.1997, 12.5.1997, 13.5.1997, 14.5.1997, 15.5.1997, 16.5.1997, 17.5.1997, 18.5.1997, 19.5.1997, 20.5.1997, 21.5.1997, 23.5.1997, 24.5.1997, 25.5.1997, 28.5.1997, 4.9.1999, 13.9.1999)

 

(8.5.1997)

Damian Białogłowski (Paweł Przywara), wobec opowiadania Genius loci (z dedykacją dla mnie) – maszynopis, stron 17 – czuję się, po pierwszej lekturze, dość bezradny.

Nie wszystko rozumiem, nie wszystko wy­pada mi rozumieć.

Nie wszystko mi się podoba pod względem literackim, nie wszystko mógłbym, nie wszystko chciałbym oceniać.

Jestem poruszony wizją poetycką, która następuje, gdy zostało zrobione lub nie zostało zrobione, co było do zrobienia.

Gdy narrator uznaje, że kończy się jego misja.

Tekst wizji (powiedzmy, od końca dziesiątej strony) mógłbym uznać za kwintesencję mojej oniriady, za wydobycie z niej tego, czym ona mogłaby być, gdyby była jednorazowym aktem twórczym.

Paweł Przywara zrobił dla mnie coś niezwy­kłego, zdobył się na poryw ducha, który wiąże się ze mną, jest ze mnie i dla mnie –

Magdalena Rabizo-Birek, szkic Wszystkie odcienie zieleni Nowej Prozy Polskiej – „Regiony” 1997 nr 1 – jest pod wieloma względami imponujący.

Autorka chce ogarnąć intelektualnie serię prozy „Twórczości”, chce ją opisać.

Ogarnia ją i rozumie tak, jak to jest możliwe w sytuacji niemal pionierskiej, z takim rozumieniem literatury, jakim rozporządza.

Szkic jest napisany z maksymalną dobrą wolą wobec serii, wobec mnie osobiście.

Lepiej takiego szkicu nie dałoby się zrobić –

 

(9.5.1997)

Paweł Przywara, lektura opowiadania Genius loci na nowo, po raz drugi.

Przy zamierzonych lub niezamierzonych kiksach stylistycznych sama świetność tej nar­racji, pustka staje się pełnią, nieistnienie ist­nieje, wybuch istnienia w nieistnieniu.

Kształty, chwile, w nich jest ktoś drugi, dosięga się tego drugiego, jest się z nim.

W drugim czytaniu więcej niż w pier­wszym –

 

(10.5.1997)

Irena Szymańska, tekst O Jarosławie pry­watnie – „Regiony” 1997 nr 1 – pisany bardzo podobnie do tekstu Ryszarda Matuszewskiego („Twórczość” 1997 nr 2).

Irena wmontowuje w narrację listy Jarosława do siebie (tak samo jak Rysio).

Całość prosta, bezpretensjonalna i na swój sposób lepsza niż wspomnienie Matuszewskiego.

Jeśli ja się znam na epistolografii Jarosława, to mógłbym sądzić, że Jarosław lubił Irenę bardziej, niż można było przypuszczać –

Stanisław Makowski, relacja – „Regiony” 1997 nr 1 – o uroczystości w Nakwaszy w hołdzie Leopoldowi Buczkowskiemu w dniu 20 września 1996 i o spotkaniu na grobie Buczkowskiego w Skolimowie 25 września 1996.

Mieszkańcy dzisiejszej Nakwaszy dowiedzieli się dopiero teraz, kim jest ich krajan, przekazali ziemię z Nakwaszy na jego grób –

 

(11.5.1997)

Magda Lengren, recenzja Księgi zaklęć – „Twórczość” 1997 nr 5 – bardzo dobra.

Zna się całą twórczość Andrzeja Tuziaka, ma się dla niej życzliwość, ma się wiele wątpliwości.

Dotyczy to jeszcze bardziej Księgi zaklęć (1996) niż opowiadań Odwrócony od siebie (1987), Księgę zaklęć chwali się i gani nie bez troski o fajność pochwał i nagan –

Janusz Głowacki, zadzwonił o wpół do dziesiątej, wczoraj działał, dziś prosi mnie na śniadanie do Bristolu –

Przyszedłem do Bristolu punktualnie, Janusz już czekał, śniadanie szwedzkie w sali, w której kiedyś był nocny bar. (…)

Wstąpiłem do mieszkania na Bednarskiej, telefony, wizyta dziennikarki, która przyjechała z Iraku, leci dziś do Sarajewa, pracuje w wiel­kiej gazecie amerykańskiej.

Janusz poprosił mnie o dedykację na eg­zemplarzu Prozaicznych początków.

Przyjechał po Janusza Łukasz Zadrzyński, po­jechaliśmy na lotnisko, pożegnanie przed dworcem, Zadrzyński odwiózł mnie na Widok –

 

(12.5.1997)

Aleksander Jackowski, szkic Tradycja w sztuce współczesnej – „Regiony” 1997 nr 1 – pożyteczny jako rejestr odwołań do tradycji (głównie chłopskiej i ludowej) w różnych dziedzinach sztuki, w muzyce, w malarstwie, w sce­nografii.

Wzmianki teoretyczne i systematyzacyjne w tekście bez znaczenia, ważna sama orientacja w różnych przejawach i zjawiskach dzisiejszych działań artystycznych –

Małgorzata Baranowska, opowieść Le­gendy warszawskie – „Regiony” 1997 nr 1 – ładna, i nie z winy autorki, całkiem jałowa.

Legendy o Bazyliszku, Syrenie i Złotej Kaczce są czcze i byle jakie, wymyślone od niechcenia jak wszystkie domysły o pochodzeniu nazwy Warszawa –

 

(13.5.1997)

Wilhelm Przeczek, emocjonalny tekst Mój literacki rodowód – „Regiony” 1997 nr 1 – odnosi się w dużej mierze do opolskiej imprezy literac­kiej „Pisarz a ziemia” (1978).

Ta impreza była dla niego wielkim przeży­ciem o ważnych konsekwencjach.

Czymś bardzo ważnym była ona i dla mnie, na tę imprezę powstał mój tekst Ziemia pisarza, jeden z najważniejszych tekstów, jakie napisa­łem –

 

(14.5.1997)

Jan Korpys, nota Prymas, Kwijas: sztuka sprzedajna – „Regiony” 1997 nr 1 – przedstawia zjawisko jarmarcznego bohomazu (na dwóch przykładach wytwórców czegoś takiego).

Edward Prymas z Ostrzeszowa produkuje bohomazy tradycyjne (typu jeleń na rykowi­sku), Klemens Kwijas z Ostaszkowa wyrabia „pakowe obrazki” przez rozlewanie atramentu lub tuszu na pakowym papierze.

W „sztuce” Klemensa Kwijasa jest coś z nie­zwykłości –

 

(15.5.1997)

Jerzy Łukosz, recenzja Traktat o myśli roś­linnej (o książce Germana Ritza o Iwaszkiewiczu) – „Twórczość” 1997 nr 5 – świetna, prze­czytałem ją na nowo nader uważnie.

Elegancko i celnie oddana sprawiedliwość Jarosławowi Iwaszkiewiczowi i, zwłaszcza, Germanowi Ritzowi.

Drobiazgi nie przesłaniają Łukoszowi całości dzieła Ritza, jego wielostronnego znaczenia –

Wacław Tkaczuk, zadzwonił o dziesiątej, dziękuje za nagranie mojej rozmowy o Bolimowie, chwali całą wypowiedź.

Rozbawiła mnie opinia młodego radiowca, powiedział, ale facet ma gadane.

Nagranie Bolimowa ma ponad siedem minut, Zbigniew Zapasiewicz w pewnym punkcie coś po swojemu interpretuje.

Wacek przejęty wyjazdem do Bolimowa –

Kawiarnia Teatru Dramatycznego, tłum na promocji austriackiego numeru „Literatury na Świecie”.

Za dużo dwujęzycznych przemówień, za dużo lektury (za długie fragmenty prozy) w dwóch wersjach językowych.

Po imprezie gadanie w wąskim gronie (Tadeusz Pióro, Darek Foks, Andrzej Sosnowski, Justyna, Marcin Sendecki z żoną, Jerzy Jarniewicz).

Tadeusz Pióro i Andrzej Sosnowski dali mi tomiki wierszy z dedykacjami.

Przed imprezą rozmówka z Moniką Muskała, wygląda pięknie, serdeczna wobec mnie.

Dłuższa rozmowa z Jerzym Jarniewiczem o literaturze angielskiej (Larkin, Wilson), o łódzkim uniwersytecie, o Grzegorzu Strumy­ku –

Wyszedłem z kawiarni po ósmej z Andrzejem Sosnowskim, z Marcinem Sendeckim i jego żoną –

 

(16.5.1997)

Jiri Kolaf, opis okoliczności pogrzebu Bo-humila Hrabala (przedruk z pisma „Literami Noviny” 1997 nr 12) – „Literatura na Świecie” 1997 nr 1-2, przekład Zbigniewa Macheja – budzi zgrozę.

Stowarzyszenie Pisarzy i PEN Club nie opublikowały nekrologów, nikt z tych instytucji nie przemawiał na pogrzebie, nie uczestniczył w pogrzebie ksiądz, nie było nikogo z otoczenia prezydenta Havla.

Czyta się to z bólem, w zawstydzeniu –

Instytut Francuski, szedłem pieszo, w Ogrodzie Saskim zatrzymali mnie Zbigniew Mikołejko i Tadeusz Komendant.

Tadeusz Komendant jedzie jutro do Skier­niewic (spotkanie z nauczycielami).

Promocja książki efektowna, przeplatanka mowy Tadeusza Komendanta i Krzysztofa Rutkowskiego, popisywali się obydwaj, mogło to trwać odrobinę dłużej.

Krzysztof Rutkowski czytał fragmenty tek­stów.

Część towarzystwa na dole, liczna grupa „Twórczości”, brylował wśród nas Jan Sochoń.

Na Widok podwiózł mnie Janusz Drzewucki, zabrał Mikołejkę, Lisowskiego i mnie –

 

(17.5.1997)

Sławomir Mrożek, w felietonie Człowiek – „Gazeta Wyborcza” 1997 nr 114 – orgia neologizmów.

Neologizmy aluzyjne do kategorii „nadczłowiek” i „podczłowiek”.

Wiadomo, o co chodzi, ale i jakaś przykrość z powodu trywializacji, której ofiarą staje się Nietzsche.

Technika neologizmowa w budowaniu tekstu nawiązuje do czegoś takiego jak rewolucja językowa, to, bądź co bądź, zdrowy objaw –

Nowa Proza Polska, impreza o serii w restauracji Chianti w siedzibie Państwowego Instytutu Wydawniczego.

Wiele by o tym pisać, ale wymagałoby to dystansu do siebie –

 

(18.5.1997)

Inga Iwasiów, w recenzji Dzień i naddzień (o opowiadaniach Bulgulula Dariusza Bitnera) – „Fraza” 1997 nr 1 – dużo uznania dla sztuki narracyjnej Darka.

Na temat umieszczenia w Bulgulula listu ode mnie uwagi niejasne, przy tej okazji nazywa się mnie „kontrowersyjnym krytykiem”.

Czy ma się prawo do takich etykietek, ja bym sobie takiego prawa nie przyznał –

Magdalena Rabizo-Birek, w recenzji Woj­na cywilów (o książce Adama Czerniawskiego Fragmenty niespokojnego dzieciństwa) – „Fraza” 1997 nr 1 – trochę relacji, trochę analizy.

Widać dobrą orientację w całej twórczości Adama Czerniawskiego, chociaż w zasadzie pisze nie tylko o jednej książce tego autora –

Wacław Tkaczuk, audycji Bolimów mazowiecki azyl wyobraźni – Program II – słuchałem z emocjami i nie bez lęku.

Rozmowę ze mną Wacek rozdzielił na trzy części.

Po pierwszej części Zbigniew Zapasiewicz czytał (wspaniale) Bolimów, druga część rozmowy stała się komentarzem do Bolimowa, część trzecią poprzedziła wypowiedź Wacka o miejscu Bolimowa w mojej książce, w Obrotach.

Po mnie mówiła Zofia Nowakowa, mówiła ładnie, jej opowieść przeplatały poezje Tadeu­sza Nowaka, m.in. Pacierz ursynowski i Pacierz bolimowski.

Dość ryzykownie wypadła trzecia część roz­mowy ze mną, ale trudno.

Cała audycja chyba udana, świetna była muzyka –

Bohdan Zadura, zadzwonił (z Puław) na­tychmiast po audycji, audycję pochwalił.

Trochę rozmowy o finale wczorajszej im­prezy w Państwowym Instytucie Wydawni­czym (promocja serii „Nowa Proza Polska”), Waldemar Bawołek podobno bardzo mnie chwali –

 

(19.5.1997)

Wacław Tkaczuk, zadzwonił przed siódmą, zapytał, czy słuchałem audycji.

Wypowiedziałem się pochwalnie, uwaga kry­tyczna dotyczyła trzeciej części mojej wypowiedzi, chwaliłem muzykę, nade wszystko jednak Zbigniewa Zapasiewicza.

Wacek opowiedział o całym pobycie nad Rawką, Bolimowa prawie nie oglądał, jury obradowało przez wiele godzin na dobę.

Wysłuchałem informacji o nagrodach, nie chcę wymieniać autorów słuchowisk, żeby niczego nie pokręcić, pochwałę lub rekomenda­cję uzyskało słuchowisko według Ciszy Bohdana Zadury.

Wacek z wszystkiego zadowolony, wylewnie mi dziękował, mówi, że specjalnie kiedyś pojedzie, żeby zobaczyć Bolimów i okolicę.

Poruszyło mnie zacytowane przez Wacka powiedzenie Zbigniewa Zapasiewicza w odpowiedzi na pytanie, co mu daje radiowe czytanie, ono wydobywa prawdę tekstów –

Maria Baliszewska, telefon Wacława Tkaczuka przerwał mi słuchanie jej audycji „Panorama muzyki polskiej”.

W audycji – Program II – opowiadał o sobie Jan Karpiel, muzyk i architekt.

W mówieniu Jana Karpiela coś urzekającego, przechodził jak wirtuoz od polszczyzny góralskiej do polszczyzny oficjalnej –

 

(20.5.1997)

Grzegorz Kociuba (ur. 1963), w recenzji Nakaz sporządzania rozrachunków (o Kłopocie z istnieniem Elzenberga) – „Fraza” 1997 nr 1 – ładne świadectwo czytania Kłopotu z istnieniem.

Z dzisiejszej i własnej perspektywy myślowej.

W sensie interpretacyjnym i aksjologicznym do niczego się nie pretenduje, myśli się głównie o intelektualnym pożytku z lektury.

Relacja o lekturze jest wartościowa i intelek­tualnie rzetelna –

 

(21.5.1997)

Dariusz Bitner, Nienazwane i nazwane (1978) – „Fraza” 1997 nr 1 – miało się znaleźć w tomie Sam w śmietniku słów (moja lektura maszynopisu 1983).

Nie pamiętam z pierwszej lektury oceny sty­listycznej utworu, pamiętam świadomość jego ważności.

Autor definiuje w nim swoje podstawowe relacje z innymi, relację partnerstwa (przyjaciel w dzieciństwie), relację fascynacji innością (garbus) i relację uległości wobec sadyzmu silniejszego.

Relację partnerską lokuje się wśród mrzonek dzieciństwa, z niej wywodzi się opozycję dwóch rodzajów klęski życia, klęski stereotypu społe­cznego (rodzinność) i klęski buntu przeciw niemu (wyobcowanie, samotność, artysty prze­de wszystkim).

Ta relacja w sposób jawny lub ukryty będzie się pojawiać we wszystkim, co Dariusz Bitner napisze po tym młodzieńczym utworze.

Relacja druga ma w istocie charakter metafi­zyczny, wiąże się ściśle z naturą poznania poprzez sztukę.

Ono nie uznaje odrębności między ja i on.

Poznanie przez sztukę utożsamia fascynację dziwnością istnienia człowieka niezależnie od podziału poznania na podmiotowe i przedmio­towe.

Narrator utworu nie kłamie, gdy mówi garusowi, że sam odczuwa własną garbatość.

Poznanie przez sztukę jest studiowaniem własnego lub cudzego garbu, który jest jeden i ten sam u każdego, jest wspólny dla wszyst­kich ludzi.

Całe pisarstwo Dariusza Bitnera jest wspi­naczką po własnym i powszechnym garbie.

Relacja trzecia, relacja uległości wobec sady­stycznej przemocy, występuje w pisarstwie Dariusza Bitnera na prawach wstydliwej cho­roby.

Dariusz Bitner chyba nie podejrzewa, że jest to choroba powszechna.

Że jej powszechność została odkryta w pisar­stwie Andrzeja Łuczeńczyka.

Nienazwane i nazwane jest – mimo swojej ważności – utworem debiutanckim, debiutanckość jest głównie stylistyczna.

Dariusz Bitner jeszcze nie wie, że pisarz włada mieczem ognistym, w swojej narracji poprzestaje na narzędziach chirurgicznych.

W debiutanctwie utworu jest widoczna za­powiedź wszystkich pisarskich możliwości, ja­kie później Dariusz Bitner odkryje dla siebie –

 

(23.5.1997)

Dariusz Bitner, przyszedł do redakcji, przywiózł trzy egzemplarze Pst, otrzymałem egzemplarz w twardej okładce, powiedziałem mu, że wysłałem do niego list cierpki w tonie, on zamierza wstąpić do mnie po uroczystości w Fundacji Kultury, dziś wraca do Szczecina –

Dariusz Bitner, Bohdan Zadura, przyszli po ósmej, niemrawa opowieść o imprezie Fundacji Kultury, uroczystość nie była imponująca.

Darek nie chciał wysłuchać mojego listu do niego.

Bohdan wyszedł po dziewiątej, zadzwoni jutro.

Z Darkiem rozmowa dość dziwna, nie chce już wydawać swoich książek, chce coś pisać, nie ma żadnych pomysłów, żeby coś zarabiać.

Wspomniałem o możliwości starań o wydanie Raka, zdziwił się, bardziej się zdziwił, niż zain­teresował.

Nie mam możliwości jakiejkolwiek oceny naszego spotkania.

Przy Bohdanie były wzmianki o promocji Pst w Szczecinie, do żadnych wniosków nie do­szło –

 

(24.5.1997)

Dariusz Bitner, zadzwonił przed dziewiątą (ze Szczecina), dojechał szczęśliwie, bez żadnych złych przygód.

Powiedział, że denerwuje się moim listem, powiedziałem, że nic w nim szczególnego nie ma.

Powiedziałem także, że publikacja czterech książek w ostatnich dwóch latach jest jego wielkim sukcesem, cieszy się z tego bardzo, z czwar­tej bardziej niż z poprzednich –

 

(25.5.1997)

Wacław Tkaczuk, w radiowym przeglądzie poetyckim – Program II – górnie mówił o poezji w ostatnich numerach „Sycyny”, do pre­zentacji wybrał wiersze Józefa Kurylaka i Jana Goczoła.

Wiersz Matka z Rozmierzy („Sycyna” 1997 nr 8) – ma rację Wacek – jest wielki.

Ze słów robi Goczoł rzeźbę, pomnik, wiersz niezwykły –

Źródło”, w audycji „Źródło” – Program II – gadanie rzeźbiarza Andrzeja (nazwiska nie potrafię zapisać), czysta wspaniałość.

Już to kiedyś słyszałem, może fragment, dziś mnie to poruszyło, głos faceta, słowa o ptakach, słowa o pracy w drewnie.

Coś szczególnego w śmiechu tego człowieka, jakiś rodzaj jego wewnętrznej prawdy.

Mieszka na wsi, na północnym Mazowszu –

 

(28.5.1997)

Marek Adamiec, szkic Pomnik Bolesława Prusa a sprawa polska (o Prostych prawdach Henryka Krzeczkowskiego) – „Twórczość” 1997 nr 6 – solidny, zbudowany z programowych dla Henryka Krzeczkowskiego wypowiedzi.

Nigdy nie byłem pogodzony z publicznie deklarowaną programowością Henryka w stosunku do literatury, zgodni byliśmy obaj w prywatnych odbiorach twórców i dzieł (u mnie prywatność była bez zmian publiczna).

Autor recenzji dyskretnie podpisuje się pod programowością Henryka, jestem przekonany, że ta programowość była mało samodzielna.

W Henryku Krzeczkowskim interesowała mnie jego intelektualna osobowość, nie jego intelektualna przynależność do politycznego i światopoglądowego konserwatyzmu –

 

(4.9.1999)

Hugo Draxler (Szymon Wróbel), Ucieczka przed Czarną Kucharką – „Twórczość” 1999 nr 9 – każe mi raz jeszcze ukorzyć się przed Ogro­mną Inteligencją Szymona Wróbla.

Rozumiem Blaszany bębenek i wszystko, co znam z pisarstwa Güntera Grassa, podobnie lub identycznie jak on, ale ani mi marzyć o uru­chomieniu wszystkiego, co wiem o życiu i o literaturze, dla uhonorowania głębi (drastyczności) i piękna (poezji) tego pisarstwa.

Pisarstwo Güntera Grassa wdziera się w otchłanie istnienia, w jego nieogarniętą całość, od poczęcia do ostatecznej depersonalizacji.

Jest prawdziwszą odyseją niż Ulisses Jamesa Joyce’a, jest w każdym razie czymś w szczególny sposób z Ulissesem porównywalnym, chociaż Hugo Draxler porównań Grassa z Joyce’em nie rozwija, rozwijając w sposób skrótowy inne porównanie, porównanie Grassa z Kafką.

Jakiż wspaniały jest początek rozpatrywanej opozycyjności Grassa i Kafki: „Tak jak polipotencja Jamesa Joyce’a płodzi impotencję Samuela Becketta, tak też anoreksja Franza Fafki wydala bulimię Güntera Grassa. Twierdzę, że nie ma w literackim świecie dwóch bardziej skrajnych postaw wobec jedze­nia niż to zarysowane w Głodomorze i Turbocie”.

Ucieczka przed Czarną Kucharką jest bodaj najdoskonalszym poematem analitycznym Szymona Wróbla, jego „galaktyczność” jest w tym tekście w sposób naturalny najbardziej fundamentalna i ontologicznie odyseiczna –

 

(13.9.1999)

Paul Celan, przed podróżą do Niemiec wczoraj i dziś kolejna lektura Sprachgitter. Die Niemandsrose (S. Fischer Yerlag 1986).

Znany mi od dawna wiersz Tenebrae (w ory­ginale, w przekładach Feliksa Przybylaka, Jacka St. Burasa) nigdy nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak teraz.

Dotychczas ogarniałem tylko to, co przekładalne w tym utworze na polski, teraz skupiam się na jego niemieckiej nieprzekładalności, na niemieckim rdzeniu utworu.

W wierszu sieć słów (to nie jest sprzeczne z tytułem Sprachgitter) obejmuje około dwudziestu pięciu słów w formie podstawowej.

W nich wszystkich jest wyrazistość jakby form rzeźbiarskich, one są – każde oddzielnie – wyodrębnione, one – każde oddzielnie – istnieją w pustej przestrzeni.

Z nich wszystkich łączy się po dwa lub trzy w jedną figurę w poszczególnych całostkach utworu, tych całostek jest, powiedzmy, dzie­sięć.

Jest więc w tym wierszu jakby wystawa co najmniej dziesięciu niebywałych rzeźb.

Słowa niemieckie tracą w polskich przekła­dach swoją fundamentalność i plastykę, swoją przestrzenność.

W przekładach słowa niemieckie ulegają sła­bościom słów przekładowych.

Swoją moc zachowują one jedynie w swoim naturalnym środowisku językowym.

W nim tylko słowo Herr ma moc swojej włas­nej czasoprzestrzeni, taką mocą tchnie słowo Leib, zmysłową namacalność tej mocy czuje się w słowach nah i greifbar.

W swoich trudno uchwytnych nieprzekładalnościach wiersz Tenebrae emanuje swoim najgłębszym sensem tym, że jest najzwięźlejszą wersją dziejów Boga i człowieka.

W utworze Tenebrae daje się wykryć poetycki skrót całości Pisma, od Księgi Rodzaju po Apo­kalipsę –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content