copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(21.12.1997, 24.12.1997, 26.12.1997, 27.12.1997, 28.12.1997, 29.12.1997, 30.12.1997, 31.12.1997, 1.1.1998, 2.1.1998, 3.1.1998, 5.1.1998, 6.1.1998, 13.1.1998, 16.1.1998, 21.1.1998, 30.1.2000)
(21.12.1997)
Donald Barthelme (1931–1989), opowiadanie Mała – „Literatura na Świecie” 1997 nr 6, przełożył Marek Gajdziński – pochodził ze zbioru Forty Stories (1988).
Opowiadanie czytałem w maszynopisie przekładu, Marek Gajdziński debiutuje jako translator.
Opowiada się w tym utworze rzeczywistość zależną od fanaberii z pozorami racjonalności i logiki, jest to rzeczywistość bez sankcji i znaczenia.
W utworze bardzo łatwo doszukać się demaskatorstwa, choć jest to chyba efekt uboczny narracji, która ujawnia zabawną względność prawdy –
(24.12.1997)
Olga Tokarczuk, w rozmowie z Józefem Baranem Nie ma mnie jednej – „Sycyna” 1996 nr 24 – mówi o sobie zwyczajnie, z wdziękiem.
Nad zainteresowaniem, co ona mówi, góruje we mnie niepokój, że powie coś, z czym się nie będę mógł wigilijnie zgodzić.
Uczucie, że mówi za dużo o pisaniu, mówi tak, jakby miała pewność, że jest pisarką.
Tej pewności nigdy nie ujawniali ci pisarze, z którymi byłem najbliżej, oni to właśnie ukrywali.
Nie oceniam tego faktu, stwierdzam jedynie, że tak jest.
Jej pewność bycia pisarką przenosi się na pewność pisania tak a nie inaczej, choć w jej sposobach pisania jest ryzykowność natury artystycznej.
O tę ryzykowność ocierają się niektóre sformułowania w rozmowie.
„Zawsze zazdrościłam ludziom opowiadającym o sobie w pierwszej osobie. Ja tego nie umiem. Wydaje mi się, że nie ma mnie jednej. W moich powieściach musi być zawsze tłum ludzi”.
Powiedzenie „nie ma mnie jednej” jest zagadkowe, ono nie znaczy jestem wieloma, ono może znaczyć, jestem w wielu częściowo.
Opór przeciw narracji w pierwszej osobie musi mieć istotne uzasadnienia, mogą to być uzasadnienia kluczowe dla postawy artystycznej Olgi Tokarczuk.
Ona daje głos narracyjny nie całej sobie, ona nie daje głosu temu w sobie, co w narracjach dzisiejszych jest w najwyższej cenie.
To, czemu ona nie daje głosu, może istnieć i może nie istnieć, może być zniewolone, może być wręcz zabite.
Olga Tokarczuk ma w sobie, w swojej fizyczności coś takiego, co by można nazwać raną, zranieniem.
Pisząc to uświadamiam sobie, że to właśnie u niej zobaczyłem, gdy ją widziałem po raz pierwszy, w Poznaniu przed dwoma laty, na jubileuszu „Czasu Kultury” –
(26.12.1997)
Karol Maliszewski, Droga – „Sycyna” 1997 nr 24 – różni się od jego prozy, którą czytałem.
Narracja jakby wspomnieniowa, wędrowanie jakby Stachurowe, stylistyczna aluzja do Stachury, aluzja do Stachurowego sposobu życia.
Cytat z piosenki Stachury ostry jak nóż: „Przez ile dróg musi przejść każdy z nas, gdzie nas powiedzie skrajem dróg gzygzakowaty życia sznur”.
Poprzez stachuryzm prześwituje coś mniej literackiego, jakaś odwieczność „lat wędrówki” –
Wacław Sadkowski, omówienie apokryficznej powieści Normana Mailera (The Gospel According to the Son, New York 1997) – „Literatura na Świecie” 1997 nr 6 – jest solidną informacją o charakterze powieściowej narracji Ewangelia według Syna.
Swoje omówienie kończy Sadkowski pytaniem: „Ale czy w naszym kraju znajdzie się wydawca, który zaryzykuje opublikowanie polskiego przekładu?” –
(27.12.1997)
Adam Zagajewski, Poezja i wątpliwość – „Gazeta Wyborcza” 1997 nr 300 – składa się z dwóch recenzji, które tworzą, przez samo połączenie, rodzaj eseju.
Słowo wątpliwość odnosi się do postawy Emila Ciorana (1911-1995), do jego pośmiertnie wydanych Cahiers (1997), słowo poezja odnosi do Czesława Miłosza i do jego Pieska przydrożnego.
Cahiers Ciorana zawierają zapiski z lat 1957-1972, na ich podstawie Zagajewski buduje swoją charakterystykę wewnętrznych i zewnętrznych sprzeczności u Ciorana.
Razi mnie bezpodstawne oskarżenie Ciorana o brak poczucia humoru, humor Ciorana jest według mnie humorem najwyższej próby, jest humorem w pełnym tego słowa znaczeniu filozoficznym.
Szkoda, że Zagajewski nie mówi czegoś istotniejszego o stosunku Ciorana do Celana, możliwe jednak, że Zeszyty nie dają do tego żadnych podstaw.
Porównanie Ciorana i Celana mogłoby być znacznie atrakcyjniejsze intelektualnie niż przygodność skojarzenia Ciorana z Miłoszem –
(28.12.1997)
Henryk Krzeczkowski, dziś dwunasta rocznica jego śmierci –
Andrzej Sosnowski, krótki poemat Cover (Legnica 1997) – nie jest to zbiorek pięciu wierszy – jest to manifest świadomości poetyckiej czterdziestoletniego poety.
Słowo o wieku poety jest absolutnie na miejscu, znamieniem czasu, jakikolwiek można by tu wziąć pod uwagę, jest doświadczenie egzystencjalne w takim stopniu, jak doświadczenie poetyckie pod koniec młodości.
W jednym i drugim zakresie doświadczyło się wszystkiego, choć się bardziej niż cokolwiek innego chce powiedzieć, że wszystko jest niczym i nic nie ma tu być słowem neutralnym.
Każdorazowe wszystko zmienia się w nic i nic jest jak ptasie gówno na dorastającej dziewczynce, która ma swoje miejsce wśród „frenetycznych utożsamień” i poprzedza utożsamienie szczególnie drastyczne: „Jestem oficerem przebywającym w okolicach Stegny Gdańskiej / który na własne oczy widzi / jak marines spuszczają stonkę na naszą polską plażę / w biały dzień, a stonka z miejsca przechodzi do ataku jak wiersze Franka O’Hary”.
Antynomiczność tego utożsamienia wyjaśnia się może w dopowiedzeniu, dopowiedzeniem jest apostrofa („Cóż to za poemat, długi jak przemarsz dywizji?”), w której da się usłyszeć pogłos manifestu.
Manifest Andrzeja Sosnowskiego pod jednym względem jest całkowicie antymanifestowy, brak w nim miejsca na jakiekolwiek złudzenia.
Manifest byłby wręcz katastroficzny, gdyby nie to, że co miałoby się, zdarzyć, już się zdarzyło, katastrofa już była, jest czas po katastrofie, ocalić można to, co jeszcze pozostało, jeśli pozostało coś, co się do czegoś przydaje.
Barbarzyńców jakby nie było, nie ma nic do zburzenia. Co było, to się samo zburzyło, trzeba robić, co jest do zrobienia, trzeba szukać, co jeszcze jest –
(29.12.1997)
Richard Brautigan (1935–1984), w trzech opowiadaniach, w dwóch drobiazgach poetyckich – „Literatura na Świecie” 1997 nr 6 – nie ma nic szczególnego.
Interesujące jest opowiadanie Kapral (przełożył Błażej Dzikowski), poprzez żartobliwą anegdotę z dzieciństwa kpi się z jednej z zasad amerykańskiej filozofii społecznej.
Utwór poetycki Kinooperatorka Myrtle Tatę uzyskuje dodatkowe znaczenie poprzez fakt, że przekłada go Darek Foks, który nie jest zawodowym tłumaczem.
Wybór wiersza do przekładu musi mieć swoje powody dla tłumacza, tłumacz docenił chęć uhonorowania szafarki zbiorowej wyobraźni, on sam z siebie respektuje potrzebę honorów dla animowości.
Trzywersowy utwór Lament wdowy wyeksponowała redakcja, firmując przekład wiersza zbudowanego z dwunastu słów nazwiskami aż siedmiu tłumaczy.
Dzięki temu żartowi trzech wersów wiersza Richarda Brautigana nie da się przegapić, to bardzo dobrze, bo jest w nich prawdziwa poezja –
(30.12.1997)
John Ashbery, Andy Warhol w Paryżu – „Literatura na Świecie” 1997 nr 6, przełożył Piotr Sommer – jest tekstem żurnalistycznym na najwyższym poziomie.
Kronikarska narracja jest zbudowana z kunsztownie dobranych szczegółów i cytatów, wydarzenie kulturalne uzyskuje w tej narracji właściwą sobie wyrazistość, bohater wydarzenia odsłania się cały w swoich własnych wypowiedziach.
Z materii żurnalistycznej buduje Ashbery opowiadanie lub, lepiej powiedzieć, utwór poetycki z cechami sztuki poetyckiej –
(31.12.1997)
Andy Warhol (1930-1987), fragment z Dzienników – „Literatura na Świecie” 1997 nr 6, przełożył Jan Paygert – jest opowieścią o urodzinach Lizy i o towarzystwie.
Opowieść, należałoby powiedzieć, plotkarska, dla mnie jedynie ciekawe są uwagi o Trumanie Capote i o jego partnerze („Wciąż ma żonę i szóstkę dzieci”) –
John Ashbery, James Schuyler, fragment powieści Gniazdko dudków (1969) – „Literatura na Świecie” 1997 nr 6, przełożyli Tadeusz Pióro i Andrzej Sosnowski – mały, przed kilkoma laty czytałem dłuższy fragment tej powieści, której poprzednio ci sami tłumacze dali tytuł Gniazdo dudków.
Obecny fragment ani nie potwierdza moich domysłów, ani im nie zaprzecza, domyślam się, że ta powieść nie jest „chałą”, bo tak nazwał ją Andrzej Sosnowski.
Jeśli „chałą” jest, to trudno, wola boska –
John Ashbery, Poematy – „Literatura na Świecie” 1997 nr 6, przełożył Andrzej Sosnowski – pochodzą z wczesnej twórczości (1959) i składają się z powiązanych krótkich wierszy.
Nie mają w każdym razie żadnego podobieństwa do poematów w późniejszej twórczości.
W tych wierszach jest nieprzewidywalność zdarzeń, uczuć, koincydencji, świat jest tajemnicą i tajemnicą jest człowiek.
Człowiek nie ma swojej miary, wszystko jest możliwe, wszystko może się zdarzyć –
(1.1.1998)
Magda Lengren, olbrzymia recenzja Niebieskiej menażerii Izabeli Filipiak – „Twórczość” 1998 nr 1 – jest lojalną prezentacją intelektualnego słowotoku narracyjnego o fundamencie żurnalistycznym.
Magda Lengren – przez jakiś dowcip losu – jest idealną czytelniczką pisania Izabeli Filipiak.
Ma ona wiele innych ról do odegrania w tak zwanej krytyce, ale jej rola wobec Izabeli Filipiak jest dla Izabeli Filipiak opatrznościowa.
Znaleźć jedną taką czytelniczkę to już wygrać los na loterii –
Krzysztof Rutkowski, szkic Apokalipsa Adama M. – „Twórczość” 1998 nr 1 – jest mickiewiczologiczną i literacką reakcją na książkę Janusza Ruszkowskiego Adam Mickiewicz i ostatnia krucjata. Studium romantycznego millenaryzmu (Wrocław 1956).
Literackość jest atrakcyjniejsza niż mickiewiczologia, ona pozwala Krzysztofowi Rutkowskiemu żonglować koncepcjami i pomysłami, których scjentyficzna prawomocność byłaby dosyć skromna.
Krzysztofa Rutkowskiego mickiewiczolodzy muszą lekceważyć i tylko w skrytości ducha mogą go podziwiać –
Wiesław Myśliwski, słuchałem Matki (według Widnokręgu) – Program II – w adaptacji Joanny Szwedowskiej, w reżyserii Waldemara Modestowicza.
Słuchowisko dobre, ale wiele rzeczy zawodzi, zawodzi niekiedy aktorstwo.
Stosunkowo najlepszy jest narrator, ale nie we wszystkich swoich wcieleniach […].
Dramatyzacja tekstu narracji wspomnieniowej wprowadza bezniuansowość, gwałci raz po raz uszy swoją bezpośredniością, narrator powieści wspominając wzbogaca sobą i od siebie kwestie postaci, one są bardziej jego niż postaci, które je wypowiadają, za formę dramatyczną płaci się cenę jakby za wysoką.
Druga część słuchowiska jest chyba lepsza od pierwszej, słuchanie pierwszej przerwał mi telefon bratanka Leszka –
(2.1.1998)
Rajmund Kalicki, narracja „wokół wspomnień Zofii Chądzyńskiej” – „Twórczość” 1998 nr 1 – jak mówione improwizacje Henryka Krzeczkowskiego, słowa – pozornie banalne – dziwią się sobie, myśli wyskakują jak pies zza płota.
Nieustanna przyjemność czytania czegoś takiego, pisanego każdym zdaniem z osobna, wiązanego czymś pozasłownym w finezyjną kompozycję –
(3.1.1998)
Hugo Draxler, esej Genat / żarnowiec – „Twórczość” 1990 nr 1 – czyta się w druku, po obróbce przez Tadeusza Komendanta, jako utwór olśniewający.
Różnica między esejem i prozą narracyjną jest w tym tekście całkowicie zlikwidowana, mówi się o jednym poprzez coś drugiego, mówi się o Genecie i jego pisarstwie poprzez morfologię i fizjologię kwiatów.
Autor eseju unika w swojej narracji tych zapaści stylistycznych, jakie występują w jego powieściach, utrzymuje się w ryzach narracyjnych, respektuje zasadę narracji metonimicznej.
Scjentyficzny język w swojej wersji botanicznej – poskromiony przez Tadeusza Komendanta – wypróbowuje się w funkcjach poetyckich i potrząsa, można powiedzieć, nowości kwiatem.
Nikt takiego języka – z założenia, z literackiej premedytacji – nie używa dla celów artystycznych, takie użytki mogą się pojawić sporadycznie, w narracji Draxlera użytek artystyczny jest z góry założony i konsekwentnie realizowany.
Opowieść botaniczna jest od początku do końca opowieścią o człowieku, o artyście i jego sztuce.
O relacjach metonimiczno-metaforycznych stale się w narracji pamięta, narracja botaniczna jest służebna wobec narracji antropologicznej i metaliterackiej.
Wirtuozerski tekst eseju pokazuje, jak niezwykłym autorem jest Hugo Draxler (Szymon Wróbel), jaką niezwykłą inteligencją dysponuje, z jaką swobodą się porusza wśród fenomenów istnienia.
Eseistyka filozoficzna Szymona Wróbla, gdy dojdzie do jej książkowej publikacji (zgroza, że do niej jeszcze nie doszło), powinna ujawnić w pełni, kto się nam przytrafił w domenie pisarstwa intelektualnego –
(5.1.1998)
Paweł Rodak, szkic Apokalipsa. Wyobraźnia pokolenia wojennego – „Twórczość” 1998 nr 1 – atrakcyjniejszy, niż myślałem.
Autora interesuje, w ścisłym sensie, wyobraźnia poetycka, widzi w wyobraźni poetyckiej istotną – także w stosunku do katastrofizmu z lat trzydziestych – zmianę.
Sugestię Pawła Rodaka, że w poezji pokolenia wojennego dokonało się przezwyciężenie polskich zniewoleń wyobraźni, jej antropologizacja i uniwersalizacja, należy potraktować jak najbardziej serio.
W tej poezji mogło się dziać coś, co wyprzedzało Gombrowiczowską wykładnię intelektualną w Trans-Atalntyku, co krytyka ideologiczna z naiwności lub z premedytacji usiłowała zatuszować.
Może zresztą sztafaż romantyczności i patriotyczności poetyckiej maskował w samej poezji jej głęboką przemianę.
Wolno pomyśleć, że u Słowackiego szukano nie etosu romantycznego, lecz polskiego źródła wyobraźni makabrycznej i eschatologicznej, bo ona, jak gdyby u samych źródeł, demaskowała długotrwałą postać umysłowego zniewolenia.
Odpowiedź, czego Krzysztof Kamil Baczyński naprawdę szukał u Słowackiego, mogłoby być bardzo ważna dla lepszego rozumienia jego własnej twórczości i nowych dziejów poezji polskiej –
(6.1.1998)
Katarzyna Szumlewicz, powtórna lektura recenzji Niezły karuzel (o powieści Święta Teresa z Lisieux) – „Twórczość” 1998 nr 1 – dla sprawdzenia.
Wczoraj czytałem tekst jej recenzji o książce Derridy i słyszałem opinię o recenzji opowiadań Lot z pajacem Aleksandra Silbera.
Tekst o Derridzie pozwala na lepszą orientację w możliwościach autorki, autorka sporo wie o literaturze i mogłaby dać sobie radę z prozą znacznie ambitniejszą niż Lot z pajacem.
To tłumaczy szukanie analogii dla powieści Andrzeja Lenartowskiego u Schulza i Gombrowicza.
Z Schulzem podobieństwo stylistyczne Lenartowskiego są nader wątpliwe, Lenartowski jest literacko całkiem skądinąd.
Taka pomyłka u debiutantki nie jest żadną przewiną –
(13.1.1998)
Leszek Bugajski, w swoim przeglądzie czasopism – „Twórczość” 1998 nr 1 – zrobił kolaż wypowiedzi Wiesława Myśliwskiego w trzech wywiadach (dla „Gazety Wyborczej”, dla „Tygodnika Powszechnego” i dla „Magazynu Literackiego”).
Tok myślenia Wiesława Myśliwskiego znam dobrze, choć nie znam aż dwóch z tych trzech wywiadów.
Zauważyłem w cytacie z wywiadu dla „Tygodnika Powszechnego” wyraźniej sformułowaną uwagę o słowach, którą słyszałem w rozmowie ze mną o snach.
Uwagę można ograniczyć do jednego zdania: „Myślę nawet, że słowo konstytuuje naszą wewnętrzność; nie tylko myślenie, ale i wyobraźnię”.
Zależność wyobraźni od języka (od słów) nie jest tak oczywista jest zależność od niego myślenia.
W rozmowie wywodził Myśliwski od słów – z języka – widzenia senne, tego właśnie nie byłem pewien, w widzeniach sennych jest dysproporcja między wyobraźnią i słowami na korzyść wyobraźni.
Wyobraźnia w widzeniach sennych jest zasobniejsza i pierwotniejsza od słów.
Skłaniałbym się do przypuszczeń, że na początku było nie słowo, lecz obraz.
Czyli wyobraźnia byłaby pierwsza –
(16.1.1998)
Piotr Millati, w druku opowiadanie Seans – „Twórczość” 1998 nr 1 – czytam bez oporów stylistycznych, które w maszynopisie trzeba było przezwyciężać.
Bez tych oporów utwór rozumie się w całej jego istotności, jest w nim precyzyjna narracja o dramacie poznawczym takiego poznania, jakie zdarza się przez miłość.
W Seansie ten dramat rozgrywa się bez miłości, w rejestrze obserwacji i w opisie jednego dotyku ręki narratora i ręki partnerki.
Nie można jej nazwać partnerką niedoszłą, ponieważ w jednym dotknięciu doszło do takiego spełnienia, jakie w tym konkretnym układzie dwojga osób było jedynie możliwe.
Było to spełnienie w poznaniu aż do końca, czyli poznanie niemożliwości spełnienia.
Piotr Millati jest w prozie niezłym zawodnikiem, nie wiem, czy może to być pisarstwo do lubienia, ale jest do takiego respektu, jaki mam dla pisarstwa Gabrieli Wohmann –
(21.1.1998)
Barbara Czochralska, Algebra tajemnic – wydruk komputerowy – jest wirtuozerską translacją kwestii filozoficznych i eksperymentalnych – dotyczą one świadomości – na język powszechnego użytku intelektualnego.
Translacja ma charakter kreacyjny, znaczenia naukowe (dosłowne) dają się rozumieć jako synekdochy, zastępują one inny wymiar znaczeń, dają się przenieść w sferę podstawowych pytań ontologicznych o materialność i duchowość istnienia świata.
Dobrze, że spór materializmu i idealizmu pozostaje w utajnieniu, że się o nim napomyka w sposób ledwie dostrzegalny.
Mam kilka uwag natury, powiedzmy, stylistycznej, trzeba je autorce zasygnalizować –
(30.1.2000)
Marian Kurzawa, powieść Kukła (Konin 2000) jest debiutem prozatorskim (według informacji na okładce), autor (rocznik 1960) wydał wcześniej dwie książki (Kręcić śrubami przy niebie, Zobaczyć śpiącego w rowie diabła), których nie znam.
Kukły najprawdopodobniej bym nie zobaczył, gdyby sam autor mi jej nie przysłał.
Przesyłek książkowych od nieznanych autorów otrzymuję sporo, nie mam możliwości wszystkich przeczytać, za głosem wewnętrznym czytam tylko niektóre, rzadko mi się zdarza czytać książkę zupełnie nieznanego autora z taką przyjemnością jak debiut Mariana Kurzawy.
Zachęciła mnie do lektury moja mowa wewnętrzna w reakcji na wygląd książki (okładka, papier, druk) i już na oko niekonwencjonalny sposób zapisu narracji powieściowej.
Zapis tej narracji bliższy jest poezji niż prozie, po fragmentach narracji widać, że ma ona związki ze składnią typu poetyckiego, wiele w niej chwytów z poezji, ale nie z tak częstej poetyzacji, która ujawnia zwykle przypadki grafomanii.
W narracji operuje się skrótem jak z poezji, daje milczeniu znaczący narracyjnie głos (wersy wykropkowane, kropki zastępują kwestie dialogowe lub ich części), unika się opisowości i komentatorstwa, opowiada o świecie, który istnieje w mowie wewnętrznej, zdominowanej u tego autora przez wyobraźnię.
Udział wyobraźni w narracji jest decydujący, żona narratora nazywa to udziwnianiem, słowo to musi u niej oznaczać odejście od takiej literatury, z którą umie się czytelnicze postępować.
Kukła odstaje od tradycji powieściowych i nie przystaje do tych postaci nowatorstwa, które są dziś dominujące.
Narracja Kukły jest samoswoja, jakby trochę amatorska, jakby – na skutek swobód i luzów artystycznych – za mało zdyscyplinowana, niekiedy, może, nie dość komunikatywna.
Te właściwości jednak współtworzą artystyczny charakter powieści i są nieodłączne od tego, co decyduje o jej literackim uroku.
Autor Kukły, jej narrator Marian, który z całą pewnością jest autorską autokreacją, nie narzucają sobie wygórowanych rygorów artystycznych, nie przymierzają się do szczególnych ambicji, godzą się – może tylko na pozór – na Jedermanna w sobie, na przeciętność.
Dla narratora oznacza to zgodę na to, kim, gdzie się jest, co się robi, zgodę na poprzestanie na swoim, na swoją prowincjonalność, na społeczną peryferyjność, na swoją intelektualną i literacką samowystarczalność.
W narracji żąda się jednego, zgody na własną wyobraźnię, tolerancji dla niej, dla jej udziału w powieściowej kreacji i chyba – to może najważniejsze – żąda się poczucia humoru.
Czy to wszystko da się pogodzić z przeciętnością, z jedermaństwem, Bóg raczy wiedzieć.
Może do tego wszystkiego jednak, do tego stanu rzeczy odnosi się tytuł powieści, który znaczy coś innego niż manekiny u Schulza, marionetki u uczniów Gombrowicza, wszechwładna Forma u niego, nie mówiąc o wszystkich innych – światowych – postaciach degradacji człowieka, które mają własne literackie imiona.
W narracji słowo tytułowe jest przedmiotem szermierek słownych, raz użyte jest w nich określenie „egzystencjalna kukła”.
Może ma ono wywołać potrzebę głębszej samoświadomości, która pozwoliłaby nazwać stosunek narratora do jedermaństwa w sobie, może ten właśnie stosunek trzeba odczytywać w jego autoironii. Może tak, może nie.
Jakkolwiek jest, postać niezgody na siebie narratora nie determinuje narracji, nie narzuca mu niczego, on ulega swojej naturze, tę naturę ukształtował bieg rzeczy, przez bieg rzeczy ukształtowana została jego wyobraźnia, poprzez bieg rzeczy dorobił się on ironii i autoironii.
W światach wyobraźni się tkwi, one mają swoje fundamenty, swoje prawzory, je się pamięta ze Zbąszynia, odnajduje w Starym
Mieście, w Czaplinku, ich nie naruszą ani góry, ani morze, ani podróże po Polsce, ani podróże do Hiszpanii.
Z tym wszystkim Kukły nie trzeba widzieć w jakiejkolwiek relacji do takiej beletrystyki medialnej, którą się hołubi lub potępia za trzymanie się – pominę nazwy medialne, użyję nazwy swojej własnej z eseju Ziemia pisarza – swojego pierwszego świata. Moja nazwa znaczy co innego niż nazwy medialne.
Pierwszy świat to zjawisko osobowe i osobowościowe, nie da się go utożsamić z niczym zewnętrznym w stosunku do osoby.
Pierwszym światem Grassa nie jest Gdańsk, Leopolda Buczkowskiego Nakwasza, Wiesława Myśliwskiego Dwikozy, Janusza Rudnickiego Kędzierzyn-Koźle.
Ich światy pierwsze powstawały w tej nieskończonej czasoprzestrzeni, która w swojej nowej drobinie rozpoczyna odrębne rachunki istnienia.
Pierwszy świat istnieje tylko w wyobraźni, powstaje w wybuchu czasoprzestrzeni, w tej drobinie istnienia, jaką jesteśmy, tworzy matrycę struktur, propozycji i miar dla tych wszystkich światów, które są nam dostępne.
Z zastanawiającym pominięciem dużych i nawet małych ojczyzn.
Małe i duże ojczyzny są w całości z innej mapy lub z innych dyskursów, autor powieści Kukła nie uwzględnia ich w swojej narracyjnej kreacji, jest od nich niezawisły.
Niezawisłość jest najważniejszą atrakcją tej powieści, ona się wyraża najlepiej w ironii i autoironii w narracji –
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy