Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 1/2003

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(3.1.1999, 4.1.1999, 5.1.1999, 6.1.1999, 7.1.1999, 8.1.1999, 9.1.1999, 10.1.1999, 25.8.2002)

 

(3.1.1999)

Leszek Kołakowski, esej Moje wróżby w sprawie przyszłości religii i filozofii (z książ­ki Humanistyka przełomu wieków, która ma się ukazać) – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 1 – jest, można powiedzieć, bez wróżb.

Autor spełnia to, co deklaruje w samym tek­ście, może aż przesadnie: „Religia nie umiera jednak, bo nie ma do­kąd umrzeć. Proroctwa co do jej przyszłych losów będą przeto z konieczności ogólniko­we i mało ścisłe” –

Piotr Bratkowski, Każdy miał swoje FSO – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 1 – jest niejako własną autobiografią autora poprzez identyfi­kację z autobiografią Andrzeja Stasiuka Jak zostałem pisarzem.

Bardzo dużo wypracowanego bałamuctwa, włącznie z zestawieniem książki Stasiuka z książką Marka Nowakowskiego Książę Nocy.

On pisze jednak i takie rzeczy: „Byliśmy – przynajmniej we własnych snach – młodymi kontestatorami, aż pewne go dnia każdy z nas uświadomił sobie, że to właśnie my jesteśmy teraz establishmentem”. Prawie przyjemność coś takiego sobie prze­czytać –

 

(4.1.1999)

Magdalena Rabizo-Birek, z listu do niej:

Nie jestem z Błońskim w żadnej osobistej nieprzyjaźni, co nie znaczy, że nasz spór w spra­wie literatury nie jest fundamentalny nawet wtedy, gdy brak jego widomych przejawów.

Mój spór o literaturę jest zresztą nie z nim, lecz z nieliteraturą, która chce uchodzić za sztukę.

Ten spór nie może mieć końca –

 

(5.1.1999)

Adam Komorowski, w przeglądzie wło­skim – „Twórczość” 1998 nr 12 – wiele ciekawostek, między nimi solidna relacja o pamflecie czeskiego filozofa Karela Kosika Lumpenburżuazja i wyższe prawdy duchowe (w czasopiśmie „Micromega”).

Jest to pamflet na elity intelektualne nie tyl­ko czeskie: „Intelektualista w tej potrzebie bycia widzia­nym (bo nie czytanym) jest w stanie poświę­cić wszystko. Gotowy jest jednego dnia opła­kiwać przed kamerami śmierć księżniczki Dia­ny, drugiego dywagować przy świecach o na­turze zła i dobra, a trzeciego udawać górala”.

Nie potrzeba być telewizjomanem, żeby wiedzieć, że pamflecista w niczym nie prze­sadza –

 

(6.1.1999)

Ludwik Stomma, felieton Według słonia – „Polityka” 1999 nr 2 – dużej wagi.

Pretekstem felietonu jest lawirancki artykuł Jerzego Jachowicza (w „Gazecie Wyborczej”) o sprawie Oleksego i Milczanowskiego.

Stomma demaskuje wykalkulowaną poli­tycznie publikację i próbuje przywołać podsta­wowe fakty, które we wszystkich oficjalnych relacjach jakby przestały istnieć.

Najprawdopodobniej jest to granica tego, co może być w Polsce publicznie sformułowane, w każdym razie górna granica tego, na co może dać dziś przyzwolenie redakcja „Polityki”.

Udawanie, że w aferze, której imię nadaje Andrzej Milczanowski, nie doszło do najdrastyczniejszej kompromitacji życia publiczne­go w Polsce, będzie długo jeszcze obowiązu­jące.

Ludwik Stomma nie udaje, ale w roli Pio­tra Skargi nie mógłby wystąpić, może nawet nigdy by wystąpić nie chciał –

 

(7.1.1999)

Karol Maliszewski, w przesyłce od niego książka Próby życia (Kraków 1998) z dedy­kacją.

Dedykacja z datą 27 grudnia, dedykacja – prościutka – niezwykłej piękności –

 

(8.1.1999)

List do niego:

Drogi Karolu,

dziękuję za Próby życia, Twoja dedykacja głęboko mnie poruszyła, wyzwoliła we mnie odczucie szczególnego powiązania z Tobą.

Ono ma wpływ na moje czytanie Twojej powieści, wielu rzeczom w niej bym się sprze­ciwiał, gdyby nie moje – niemal ponadtekstowe – współrozumienie tego wszystkiego, z czego ona powstała, czym ma być, czym jest.

Buntowałbym się przeciwko Twojej nonsza­lancji wobec słów, zdań, struktur narracyj­nych, z tęga wynikają niezborności między nimi, słowa, zdania, struktury zgrzytają, chro­bocą, wrzeszczą, wyją, to wszystko gwałci wiele moich przyzwyczajeń literackich, wy­stawia mnie na próbę.

Czytam Twoją powieść, jakbym słuchał ostrego rocka, przy którym nie mogę zapo­mnieć o tym, czym się to różni od muzyki po­ważnej, czyli od sztuki tak zwanej wysokiej.

Ta pamięć niczym u mnie Twojej powieści nie grozi, ja rozumiem, dlaczego tak jest, dla­czego chcesz, żeby tak było.

Zdania Twojej narracji powieściowej są jak spisywane z napisów na płocie, na murze, choć powstają z Twoich pomyśleń, gdy patrzysz, gdy widzisz, gdy chcesz wyrazić swoje obrzydzenie lub wściekłość i jednocześnie chcesz zapanować nad obrzydzeniem i wściekłością.

Twoje zdania podporządkowują się linearności zapisu tylko na pozór, tylko do pewne go stopnia, one nie są przez linearność zgwał­cone, ja – czytając – mam często przy całych stronach poczucie, że one pojawiają się w róż­nych punktach przestrzeni.

Jedne są nisko, drugie wysoko, jedne z lewa, drugie z prawa, jedne zahaczają, o siebie, na siebie się nakładają.

Ja wiem, że Ty chcesz, żeby tak było, wiesz w każdym razie, że to ci odpowiada, bo w tym czujesz swoją prawdę, o którą Ci chodzi.

W jej imię przeciwstawiasz się temu, co Ci proponował Tadeusz Nowak („Radził, żeby oczyścić się z brudów, którymi karmi nas rze­czywistość”), to przeciwstawienie jest celne.

Ty nie unicestwiasz prawdy Nowaka, Ty mówisz, że jego prawda nie jest Twoją praw­dą. Ty ze swoją nigdy jeszcze nie wystąpiłeś tak zasadniczo, jak w Próbach życia.

Twoja prawda w Próbach życia nie jest po to, żeby miała się podobać, ona i Tobie się nie podoba, ale musi być taka, żeby mogła być Twoja. I Twoja jest.

Ja się pod nią podpisuję.

Trzymaj się, Karolu, pozdrawiam Cię –

Teatr Mały, pokaz spektaklu Historia we­dług Witolda Gombrowicza w reżyserii Horsta Leszczuka (Jarzyna).

Siedziałem z Beatą Chmiel, towarzystwo na widowni wyszukane (Zbigniew Zapasiewicz, Andrzej Wajda, znani aktorzy).

Przedstawienie bardziej filmowe niż teatral­ne, spreparowane przez reżysera.

W koncepcji reżyserskiej dużo psychoana­lizy, Gombrowicz w tym spektaklu ma więcej ze Stachury niż z Gombrowicza.

Reżyser ma jednak dobre wyczucie teatral­ne i filmowe, dobrze to i owo wymacuje, choć wymacuje jakby w innym pokoleniu w innej świadomości intelektualnej niż świadomość Gombrowicza –

 

(9.1.1999)

Krzysztof Masłoń, bardziej relacja niż re­cenzja książki Józefa Hena Błazen – wielki mąż. Opowieść o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim (Warszawa 1998).

W relacji pod tytułem Między dwoma trum­nami – „Plus Minus” 1999 nr 2 – nawiązuje się do słów Jerzego Giedroycia o trumnach Józefa Piłsudskiego i Romana Dmowskiego, ob­ficie korzystając ze wspomnień Jana Lechonia, przywołując także dzisiejsze napaści na Boya (Jacek Trznadel).

Kult Józefa Hena pomniejsza obiekty kultu.

Nawet nie wiadomo, na czym to polega, że jego obrona swoich bohaterów przed oskarżeniami ma w sobie coś z oskarżenia –

 

(10.1.1999)

Don Cupitt, autor tłumaczonej na polski książki Po Bogu (1948), w rozmowie z Andrzejem Łodyńskim (z radia BBC) – „Plus Minus” 1999 nr 2 – eksplikuje swoje ateistycz­ne chrześcijaństwo.

Najciekawsze w tym, co on mówi, jest trak­towanie religii jak sztuki, niektóre sformuło­wania są bardzo udane: „Myśl religijna potrzebuje takiego samego wyzwolenia i detradycjonalizacji jak sztuka. Z czasem pogodzimy się z faktem, że religia, podobnie jak twórczość artystyczna, żyje dzię­ki nieustannej inwencji i odnawianiu wła­snych źródeł, a nie dzięki kurczowemu trzymaniu się tradycji” –

Robert Jarocki, szkic W Wołominie i War­szawie – „Plus Minus” 1999 nr 2 – jest w znacznej mierze nieautoryzowaną rozmową z Alek­sandrem Gieysztorem, o jego dzieciństwie i czasach przedmaruralnych.

Trzy okoliczności – z różnych powodów – interesujące.

W Wołominie Gieysztorowie mieszkali (po powrocie z Rosji) blisko „domu nad łąkami”, Aleksander Gieysztor uczył się w gimnazjum Ludwika Lorentza (ojciec Stanisława Lorentza), w tym gimnazjum jego nauczycielami byli m.in. Stanisław Ossowski i Bronisław Wieczorkiewicz.

Na poglądy językoznawcze Wieczorkiewicza Gieysztor powołuje się niemal z naciskiem: „Wieczorkiewicz uczył doceniać koloryt gwary chłopskiej, jak również gwar miejskich i środowiskowych. Wskazywał na proces zmian, rozwijanie języka literackiego i ogólnopolskiego narzecza kulturalnego, podkreślał znaczenie ich kontaktu z mową żywą” –

Tadeusz Borowski, Tadeusz Drewnowski dołącza do artykułu „Rozmowa z przyjacielem” odnaleziona – „Plus Minus” 1999 nr 1 – sześć wierszy z cyklu Cztery wolności, z któ­rych wszystkie – poza wstępnym wierszem Odezwa – są nieznane.

Wiersze z pewnością interesujące w sensie ideologicznym, poetycko natomiast zupełnie nie, poezję widzę jedynie w jednym, w Kolę­dzie o niemowlętach.

W pozostałych wyraźny jedynie sam zamysł uniknięcia zużytych rymów w ideologicznych przesłaniach –

Juliusz Żuławski (1910-1999), z „Teleexpressu” wiadomość o jego śmierci, przeżył 88 lat, był jednym z najbliższych przyjaciół Henryka Krzeczkowskiego i Pawła Hertza, niech mu ziemia lekka będzie –

 

(25.8.2002)

Błażej Dzikowski, lektura (bez notatek, ale w całości) powieści Pies („biblioteka Stu­dium” 2002), o której autorze (ur. 1976) nic nie wiem.

Powieść, jeśli nawet nie jest w całości wy­bitna, jest utworem o sporym znaczeniu literackim, ponieważ wypełnia lukę między tra­dycyjną beletrystyka a tym, co najostrożniej nazwać można nową prozą polską (pod wzglę­dem artystycznym),

Psa buduje się na rumowisku i z rumowi­ska tradycyjnej beletrystyki o profilu, powiedz­my, dyskursywnym lub wprost ideologicznym, przeciwstawiając rumowisku takie elementy nowej prozy, które kojarzyć się mogą nawet z oniryzmem.

Nie ma w tej koincydencji artystycznej nic z wojny miedzy tradycją a nowatorstwem, którą jawnie lub w ukryciu toczyła się w prozie pol­skiej dwudziestego wieku, Jest artystyczny użytek z pozostałości literackiej wojny, one stanowią dzisiejszy budulec powstającej literatury.

Najdobitniejszą pozostałością tradycyjności narracyjnej w Psie jest zdewastowana i desperacko respektowana zasada narracji wszechwiedzącej, która w cytowanej na okładce Psa opinii literackiej jest nazwana, nie wie­dzieć dlaczego, brakiem narratora wszechwiedzącego.

Gdyby to nie był złośliwy żart komentato­ra, jak – najprawdopodobniej – jest, oznaczałoby to, że się zapomniało o tradycyjnej bez­osobowości wszechwiedzącego narratora.

Zasada wszechwiedzy jest w narracji w Psie wszechwładna, choć można powiedzieć, że jest realizowana fantazyjnie, co wiąże się z fantazyjnością kompozycji powieściowej.

W kompozycji jednak korzysta się – tak pomyśleć najłatwiej – z licencji oniryzmu, które umożliwiają swobodę w operacjach nar­racyjnych postaciami, motywami i wątkami powieściowymi.

Te i pokrewne licencje stanowią warunek samej możliwości budowania narracyjnych dyskursów i ideologiczności z rumowiska polskiej tradycji powieści światopoglądo­wych, ideologicznie wyznawczych, edukacyj­nych.

Tego rumowiska zmieściło się w narracji Psa aż za wiele, nie wynika z tęgo żadna szczególna szkoda, nie kruszy się bowiem pokru­szonych kopii na nowo, przypomina się jedy­nie, ile ich nakruszono.

Ktoś zacietrzewiony mógłby się poczuć dotknięty drastycznościami rumowiska chłopskości, ale nawet mnie to nie w głowie.

Autorowi powieści Pies potrzebny jest ste­reotyp chamstwa, nie sądzę, żeby monstrual­ne chamstwo chłopskie w powieści mogło być w jakikolwiek sposób zinstrumentalizowane przeciwko pisarstwu Tadeusza Nowaka, Wie­sława Myśliwskiego lub Mariana Pilota, u każdego z nich kreuje się własne postacie prawdy powszechnego, a więc i chłopskiego doświadczenia ludzkiego.

Ich prawdy nie są natury ideologicznej w znacznie istotniejszym sensie niż ta, której dla siebie szuka autor Psa.

Całą powieść Błażeja Dzikowskiego wol­no rozumieć jako wyraz cierpienia kogoś, kto cierpi z powodu niemożności przypasowania się do jakiejkolwiek gotowej prawdy uniwer­salnej, choć sarna potrzeba takiego przypaso­wania jest u niego jakby bardziej przemożna, niż to zwykle bywa.

Niemożność przypasowania skazuję na samo szukanie, nie jest to najgorsza postać skazania, jakie się może w życiu przydarzyć –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content