copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(18.4.1999, 21.4.1999, 22.4.1999, 23.4.1999, 24.4.1999, 25.4.1999, 27.10.2003)
(18.4.1999)
Radosław Kobierski, z listu do niego: Nie mogłem zareagować na Pana przesyłkę od ręki, jestem w mocy ciągłych zawirowań, nie wystarcza Pana wiersze przeczytać, trzeba się z nimi oswoić, trzeba się z nimi pobratać.
Przy drastycznościach Pana wyobraźni (które stateczność Pana fraz intensyfikuje) mogłoby to nie być łatwe, nawet dla mnie, gdyby nie szczególna okoliczność, która mnie przy lekturze Rzezi winiątek zaskoczyła i zdumiała.
Informacja o Pana nagrodzie im. Marka Hłaski nie musi cokolwiek znaczyć, Pana proza nie kojarzyła mi się wcale z Markiem Hłaską, w Rzezi winiątek to skojarzenie stało się natrętne.
Oczywiście, nie chodzi tu o pisarstwo Marka Hłaski, ani o bzdurne legendy, które wybuchają teraz jak grzyby atomowe, ani o jakikolwiek rzeczywisty rodzaj jego zachowań, lecz o coś, co nie miało żadnego zewnętrznego wyrazu, co było jego prawdą, której można było się domyślać, którą dawało się wyczuć.
Moje skojarzenie nie musi być trafne, jego wartość może być znikoma, ono jednak zdominowało teraz moje reakcje na Pana wiersze, na moje myślenie o nich.
Robert Chojnacki, tekst Biały kwadrat na białym tle (o opowiadaniach Sęk Pies Brew Wiedemanna) – „Studium” 1999 nr 1-2 – jest intelektualną dywagacją o założeniach narracji w utworach zbioru.
Dywagacja jest inteligentna i nieźle sformułowana, ale nie dotyczy materii któregokolwiek utworu.
Recenzent chyba nie chciał powiedzieć, że te utwory nie są prozą, czy nie są literaturą –
Radosław J. Kobierski, tekst Między wzlotem a upadkiem (notatki na marginesie Cierpliwości Mirosława Dzienia) – „Studium” 1999 nr 1-2 – jest próbką jego pisania krytycznego.
Oprócz krótkiego wstępu autor określa swój stosunek do poszczególnych wierszy Mirosława Dzienia z osobna.
Pisane jest to ze świadomością, jak się robi wiersze, jak je można robić –
(21.4.1999)
Zbigniew Chojnowski, recenzja Sztuka obserwacji (o zbiorze Tanero Marcina Barana) „Studium” 1999 nr 1-2 – bardziej filozoficzna niż artystyczna.
Autor przymierza poetyckie utwory Barana do generalnych niemożliwości sztuki, do niemożliwości mimesis, przypisuje mu pełną świadomość stanu rzeczy.
„Język nie jest nami, a my nie jesteśmy językiem”.
W recenzji sporo komplementów dla autora –
Karol Maliszewski, tekst Tańczący z rozpaczą albo Postmodernizm w przypisach (na marginesie Tańca piórem Marka Krystiana Emanuela Baczewskiego) – „Studium” 1999 nr 1-2 – orzeźwia, zrozumienie, przeniknięcie, opis samym cytatem z Baczewskiego, który mówi wszystko, co się chce powiedzieć.
Ideę tańca idei, tańca abstrakcji, tańca faktów, tańca uczuć, tańca namiętności, tańca wyobraźni (mniej więcej tak u Baczewskiego) wywodzi Maliszewski z Nietzschego i z debiutanckich pomysłów samego autora.
Radość czytać Karola Maliszewskiego, on o pisaniu innych pisze najlepiej jak można –
(22.4.1999)
Grzegorz Tomicki, jego recenzja Pieśni profana Marcina Świetlickiego („Twórczość” 1999 nr 4) bardzo mi się spodobała.
W „Studium” (1999 nr 1-2) jego debiut poetycki Miasto aniołów (Bydgoszcz 1998) omawia Hieronim Szczur.
W recenzji informacja, że Grzegorz Tomicki (rocznik 1965) mieszka w Legnicy –
Karol Maliszewski, w przesyłce książka – Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy (Bydgoszcz 1999) – z dedykacją i wyjaśnieniem, że wysłał mi pierwszy egzemplarz książki (zaginął na poczcie) –
(23.4.1999)
Janusz Głowacki, zadzwonił o dziewiątej, film Billboard ma w Nowym Jorku wielki sukces, dzwoni do niego z Nowego Jorku Łukasz Zadrzyński (uszczęśliwiony), dzwonią inni.
Pogratulowałem Januszowi, powiedziałem, że cieszę się po skurwysyńsku, czyli dlatego, że uderza to w polski syndrom kretyństwa i skurwysyństwa w stosunku do każdej sztuki, także filmowej –
Karol Maliszewski, z listu do niego:
Piszę do Ciebie od ręki, książkę otrzymałem wczoraj, chcę, żebyś się nie niepokoił, czy książkę tym razem otrzymałem.
W ostatnich dniach czytałem Twoje teksty w „Studium” i w „Opcjach” (o Baczewskim i o Podsiadle), lektura eseju o Podsiadle na nowo mnie olśniła, z książki zorientowałem się, że wersja tekstu w „Opcjach” jest późniejsza.
Wolę wersję z „Opcji”, zwłaszcza wspaniały tytuł, ale w obydwu ważne jest to, jak zaczynasz obcowanie z jego pisaniem, do czego w trakcie obcowania dochodzisz.
Może mi się czasem zdarza, taka wspaniałomyślność wobec cudzego pisania, ale w Twoim opisie fenomenu Podsiadły widzę wielkość, znalazłeś w sobie sposób, żeby ten fenomen ogarnąć w pełni i opisać tak, że nic w Twoim opisie nie da się zakwestionować, choćby się do Twojej wspaniałomyślności nie miało pełnego dostępu.
Wspaniałość książki i Twoją wspaniałomyślność czuje się na każdej stronie. Ta książka jest pomnikiem Twojej duchowej eksplozji, jakiej doświadczyłeś przez „Nowy Nurt”, i pomnikiem „Nowego Nurtu”, który był wynikiem najszczęśliwszego zbiegu okoliczności w historii czasopiśmiennictwa literackiego w Polsce po wojnie.
(24.4.1999)
Antoni Pawlak, tekst Stary poeta czuje się przebrany – „Plus Minus” 1999 nr 17 – jest niby opisem realnego literata, niby konstrukcją teoretyczną losu kogoś, kto korzystał z dawnego ustroju.
Nie przestawił się w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, jak należało, stał się niespodziewanie dobrym poetą, ale każdy pamięta jego przeszłość.
Dziwny to tekst, szalenie wykoncypowany –
Jerzy Giedroyć, w radiowej rozmowie telefonicznej – Program I – głos zdrowy, żadnych oznak w mówieniu czegokolwiek starczego –
Gustaw Herling-Grudziński, w Dzienniku pisanym nocą – „Plus Minus” 1999 nr 17 – dziewięć zapisów (jeden z lutego, osiem z marca).
Najważniejszy zapis o beatyfikacji arcybiskupa Alojzego Stepinaca, autor chciałby wierzyć, że papież nie wiedział, kogo beatyfikuje.
W zapisie z 20 marca lista przyjaciół krytyków, na tej liście znaleźli się Włodzimierz Bolecki i Kot Jeleński –
Witold Zalewski, „Bójka na kije” – „Plus Minus” 1999 nr 17 – jest eseistycznym opisem obrazu Bójka na kije Goi (1746-1828).
Opis jest egzystencjalny, na obraz patrzy się z pominięciem historii sztuki, chociaż uwzględnia się relacje malarstwa Goi do Oświecenia –
Jurij Andruchowycz, Trzy wątki bez zakończenia – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 96, przełożyła Ola Hnatiuk – są z pogranicza reportażu i prozy fikcjonalnej.
Trzy tytułowe wątki to dom poety Bohdana Ihora Antonycza (1909-1957) w pobliżu Gorlic, graniczny Przemyśl i rodzinny Stanisławów Andruchowycza.
Przeczytać to można –
Vladimir Nabokov, utwór Unicestwienie tyranów – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 96, tłumaczyła Janina Kornel – nie jest esejem, lecz osobliwym opowiadaniem z kreacją postaci tyrana.
Narrator posługuje się wiedzą o przeszłości tyrana, był kolegą jego brata, przypisuje sobie uwewnętrznienie jego istnienia, mógłby go zabić, zabijając siebie. Bo sam jest funkcją jego istnienia, unicestwia go jednak śmiechem, do śmiechu doszedł poprzez nienawiść i rozpacz.
Może ten utwór jest przejawem trochę naiwnego kafkizmu.
Nie jest to utwór dobry, ale interesująca jest jego myślowa konceptualność, taki utwór nadaje się do uniwersyteckich zajęć seminaryjnych –
Jan Twardowski, mowa na uroczystości przyjęcia doktoratu honoris causa – „Plus Minus” 1999 nr 17 – ludzka i ładna.
Raziłoby mnie jedno zdanie („Ten, kto pisze wiersze, czuje się ubogim krewnym przy spotkaniu z ludźmi nauki”), gdyby nie zdanie pod koniec wykładu („Bóg nie przekazał swego Objawienia przez tekst naukowy”), które nie pozwala rozumieć pierwszego zdania całkiem naiwnie –
(25.4.1999)
Piotr Bratkowski, omówienie Porozmawiajmy o mężczyznach – „Wysokie Obcasy” 1999 nr 4 – prezentuje książkę Zdradzony przez ojca Wojciecha Eichelbergera (Warszawa 1998).
Mnie komentarz Wojciecha Eichelbergera w Autobiografiach Thomasa Bernharda mało się podoba, porównanie Bernharda z pacjentem, który w pięciu słowach wyrażał swój stosunek do świata, nie jest chwalebne.
Trzeba, może, wiedzieć, kim jest Wojciech Eichelberger –
Gieorgij Władimow, (ur. 1931), w rozmowie Zapłaci Rosją za Rosję (z Grzegorzem Przebindą, ur. 1959, i z Januszem Świeżym, ur. 1971) – „Plus Minus” 1999 nr 17 – mówi bardziej jak publicysta niż jak pisarz.
Nie atakuje generała Andrieja Własowa, można nawet powiedzieć, że go broni, to jest w tej rozmowie najpikantniejsze.
O powieści Wierny Rusłan. Historia psa obozowego (1975) mówi raczej tak, że nie ma się ochoty na jej lekturę –
Monika Małkowska, artykuł Waterloo kultury europejskiej (o sukcesie pop-artu) – „Plus Minus” 1999 nr 17 – prawie encyklopedyczny, o powstaniu sztuki pop i jej ekspansji do Europy.
Rangę większą niż Andy Warhol zyskuje u autorki Robert Rauschenberg i zdobycie przez niego Grand Prix na Biennale w Wenecji 1964.
Autorka ma ambiwalentny stosunek do sztuki pop, swojego lekceważenia dla niej nie eksponuje –
(27.10.2003)
Wiesław Myśliwski, słowo o nim.
O Wiesławie Myśliwskim pisuję i wygłaszam mowy od samego początku, od powieści Nagi sad, prawie od czterdziestu lat.
Ostatnio wygłaszałem tekst o pisarstwie Myśliwskiego na jego jubileuszu w Sandomierzu (2002), od tego czasu nic się u niego pod względem pisarskim nie zmieniło. Mógłbym swój tekst powtórzyć, „Fraza” (2002 nr 3), w której został opublikowany, jest czasopismem trudno dostępnym.
Pisząc i mówiąc o Wiesławie Myśliwskim niemało, nie myślę, że wyraziłem już wszystko.
Nic takiego nie jest zresztą możliwe, życie autentycznych dzieł sztuki teoretycznie jest nie do wyczerpania.
W moim życiu Wiesław Myśliwski jest pisarzem jednym z najważniejszych, stosunki z jego dziełem pisarskim stały się ważną częścią mojej własnej biografii.
W szczególnym związku twórczym z Markiem Hłaską sfinalizowała się dramatycznie moja młodość literacka, dojrzałe uczestnictwo w życiu literatury polskiej realizuje się – w sposób nie zawsze literacko wyraźnie udokumentowany – w związkach z kilkoma twórcami literatury mojej literackiej synchronii, z zasady (z jednym wyjątkiem) w związkach bezpośrednich i osobistych.
Są one na wskroś indywidualne, mają w sobie, jeśli chodzi o mnie, dożywotnią trwałość, jest w nich – w każdym przypadku – coś niepowtarzalnego.
Wymienię większość nazwisk, do pewnego punktu relacji wiekowych prawie wszystkich: Zofia Nałkowska, Jarosław Iwaszkiewicz, Witold Gombrowicz, Leopold Buczkowski, Stanisław Jerzy Lec, Tadeusz Różewicz, Miron Białoszewski, Wiesław Myśliwski, Marek Hłasko, Marian Pilot, Edward Stachura, Jan Drzeżdżon, Janusz Głowacki, Edward Redliński. Z młodszych poprzestanę na nazwisku pisarza, którego twórczość jest formalnie zamknięta, na Andrzeju Łuczeńczyku.
Związki z Wiesławem Myśliwskim mają swoje szczególności, nie potrafiłbym tego zdefiniować, wiem, że te szczególności są ważne.
Wiesław Myśliwski zaskoczył mnie niedawno pytaniem, sformułowanym publicznie (na spotkaniu w Bibliotece Narodowej), czym jest dla mnie literatura.
Na takie pytanie nie sposób odpowiedzieć, sam Myśliwski na nie by nie odpowiedział, gdyby mu zostało zadane. Jeśli potrafiłby odpowiedzieć, byłoby to coś niezwykłego.
Odpowiedziałem, co mogłem, bez zaskoczenia odpowiadam także ułomnie, może tylko mniej konfesyjnie.
Literatura wymaga od swoich twórców – nie tylko takich jak ci, których wymieniłem, także od takich jak ja – wszystkiego, czyli uznania, że ona jest wszystkim.
Co znaczy, że ona jest ponad wszystkim, ponad innymi ważnościami.
To można skonkretyzować mniej więcej tak: literatura jest najważniejsza w najważniejszej potrzebie duchowej człowieka, w potrzebie poznania siebie i istnienia, poznania, jak się jest i jak się nie jest.
Takie poznanie nie może mieć końca, i nigdy nie ma, nie może być w żadnym sensie jedno, ono się realizuje przez czynne i bierne uczestnictwo w powszechnej kreacji, ta kreacja jest sztuką, jej najdoskonalszą postacią jest sztuka słowa.
Indywidualny udział w kreacji przez słowo może być tylko ułomny, moje słowo ma z natury rzeczy autonomię bardziej ograniczoną niż słowo poety, choć u nikogo z ludzi autonomia słowa nie może być bezwzględna.
Słowo człowieka nie może mieć autonomii absolutnej, ono jest zawsze dziełem wspólnym.
Nie sięgajmy więc wysokości słowa absolutu, gdy Bogiem było słowo, zejdźmy z wysokości na nasz padół, padół polskiej literatury, w sfery literatury, która w naszym bezpośrednim zasięgu powstaje, w której powstawaniu czynnie lub biernie uczestniczymy.
Moje uczestnictwo w literaturze może mieć znaczenie o tyle, o ile wiąże się z kompetencjami do sądzenia o innych, do wypowiadania się na przykład o tych wszystkich, których ośmielam się zaliczyć do twórców w sztuce słowa szczególnie mi bliskich.
Wraca więc pytanie, kim jest dla mnie Wiesław Myśliwski, na czym polega szczególność moich związków z nim, w czym one się różnią od związków z tymi, których nazwiska przywołuję.
Ta szczególność polega chyba na szczególności roli, jaką mu przypisuję w polszczyźnie literackiej, dla polszczyzny literackiej, u niego słowo jego poezjoprozy jest zauważalnie inne niż u tych, z którymi go porównuję.
U niego, tak to widzę, słowo jest, proszę wybaczyć terminologię, z najrozleglejszego chronotopu polszczyzny, z jego diachronii i synchronii bez granic, ta rozległość jest właśnie znakiem rozpoznawczym polszczyzny Wiesława Myśliwskiego.
Słowo u niego jest z polszczyzny wiecznej i może być z każdej dziś możliwej.
Słowem polszczyzny wiecznej władają –każdy po swojemu – Jarosław Iwaszkiewicz, Witold Gombrowicz, Leopold Buczkowski, oni jednak działaj ą na wysokości słowa, Wiesław Myśliwski u jego źródeł.
Źródła biją na dole, na nizinach, Wiesław Myśliwski nie jest pisarzem jednego źródła, on może czerpać ze wszystkich, choć jest szczególnie wybredny, ma bezbłędne wyczucie gatunku słowa, dba aż przesadnie o zdrowie języka.
Tym odstaje od innych moich przyjaciół w słowie i przez słowo.
Nikomu niczego nie przy ganiam, uznaję i cenię źródła rozmaite, bywają najosobliwsze.
Domowe, jakby całkowicie prywatne jak u Mirona Białoszewskiego, odkrywane sposobami sztukmistrzów jak u Mariana Pilota, eksploatowane doraźnie, jakby dla zabawy, jak u Janusza Głowackiego, doprawiane dla różnych potrzeb jak u Edwarda Redlińskiego.
U Andrzeja Łuczeńczyka słowa są czyste jak łza, on używa najmniej słów, uznaje słowa tylko najkonieczniejsze, w użyciu słów jak na pisarza stosuje najdrastyczniejszą ascezę.
Wiesław Myśliwski postępuje wręcz przeciwnie, on słowa sobie i nam nie żałuje, chciałoby się pomyśleć, że jest w słowie aż rozrzutny, choć właśnie rozrzutny być nie może przy tak przemożnej dbałości o słowo, on słowem – w granicach możliwości – włada i nim rozporządza według własnych potrzeb. Wbrew temu jako twórca jest w bardzo głębokim sensie narzędziem słowa, ale nigdy tego nie ujawnia i chyba nigdy by się do tego nie przyznał.
U niego władzę nad słowem reguluje uroczysty lub magiczny ceremoniał, może sakralny rytuał.
Świadomość tego wszystkiego mam od samego początku, niczego w tym nie kwestionuję, niczemu nie jestem przeciwny i nie mógłbym być.
Od dawna już żaden władca słowa nie może być dla mnie jedyny.
Pisarzami, bogami stawali się dla mnie nieliczni pisarze tylko w młodości, Montaigne, Proust, Lew Tołstoj, nie wymieniam imienia mojego Boga Ojca w słowie od początku, niezmiennie i już chyba dożywotnio.
Dojrzałość w obcowaniu ze słowem oznacza potrzebę stu kwiatów.
Wiesław Myśliwski jest kwiatem słowa niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju, ale nie może być jedynym w ogóle.
Autor Nagiego sadu, Pałacu, Kamienia na kamieniu, Widnokręgu, czyli autor dzieł, dzieło w dzieło, jest pisarzem monumentalnym, trzeba to widzieć w skali całej literatury polskiej.
Z wielkościami w sferze sztuki – i chyba z wszystkimi innymi – nie jest łatwo obcować, jeśli się jest w stanie wielkość rozpoznać. Jeśli nie, można dla nich pisać powieści w hołdzie, uzurpując sobie prawo do partnerstwa.
Poznałem jednak ostatnio powieść w hołdzie, w której nie dostrzegam żadnej niestosowności, mam na myśli Księgę Hrabala Petera Esterházyego. Znany węgierski autor składa hołd czeskiemu gigantowi słowa w sposób szczególnie subtelny.
Autor nie przymierza się do Hrabala, on swojemu alter ego w Księdze Hrabala, pisarzowi narratorowi, każe troszczyć się o własną pisarską autonomię w relacji do pisarskiego giganta, całkowite oddanie geniuszowi przenosząc na powieściową postać swojej żony, dla której Hrabal jest panem słowa i miarą wszechrzeczy.
W sprawie tych dwóch pisarzy kryją się kwestie ogólne.
Wielkość w sztuce jest również zaborcza jak każda inna, obcowanie z wielkością musi być dramatem, trudno o relację między człowiekiem a człowiekiem równie skomplikowaną jak ta między dwoma twórcami.
Sztuka jest nie do pomyślenia bez hierarchii, wymaga więc od każdej ze stron zdolności samopoznania i zdolności rozpoznawczej cudzej wartości, większej lub niniejszej niż swoja własna.
Bez tego związki dwóch lub dwojga twórców między sobą stają się farsą lub karykaturą, niech nas bogi strzegą przed czymś takim, każdy błąd w rozpoznaniach może mieć nieprzewidywalne konsekwencje, o których pamięć jest również nie do przewidzenia.
Związki ludzi przez sztukę i w imię sztuki muszą być potencjalnym dramatem i muszą być ryzykowne.
Martwić się na zapas nie należy. W sztuce wszystko jest ryzykiem. Sztuki by nie było, gdyby nie ryzyko. Świata też by nie było, gdyby nie ryzyko stwórcy.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy