Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 12/1995

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(1.3.1994, 3.3.1994, 4.3.1994, 5.3.1994, 9.3.1994, 12.3.1994, 13.3.1994, 20.3.1994, 22.3.1994, 24.3.1994, 25.3.1994)

 

(1.3.1994)

Octavio Paz, tytułowy esej Inny głos z książki Paza La otra voz. Poesia y fin de siglo (1990) – „Literatura na Świecie” 1993 nr 12, przekład Janusza Wojcieszaka – definiuje swoistość poezji poprzez odrębność od religii i rewolucji.

Swoistość poezji nie jest w wywodzie Paza równie namacalna jak w jego poezji.

Teoria ogarnia i asymiluje zbyt wiele kate­gorii pozapoetyckich, wywód Paza zamienia się po trosze i nie tylko po trosze w publicy­stykę –

 

(3.3.1994)

Janusz Rudnicki, Ja i akredytacja – „Twór­czość” 1994 nr 3 – jest szczególnie trudnym przejawem transformacji byle czego we wspa­niałą literaturę.

Przemienić w literaturę reportaż, szkic lite­racki, kolubrynę historycznoliteracką to nic w porównaniu z przerabianiem na sztukę żurna­listyki i to żurnalistyki w swojej prawie najpodlejszej odmianie, żurnalistyki filmowej.

Wcześniejsza przeróbka recenzji filmowej w sztukę słowa to była przygrywka, preludium do tego wszystkiego, co się robi w narracji Ja i akredytacja.

Utwór Ja i akredytacja jest jak symfonia literacka.

Komplet filmów festiwalowych przerabia się w jeden przedmiot, poprzez który widzi się i ocenia wszystko, świat, przemianę świata, sztukę, jej wiele postaci, siebie, swoją w świecie byle jaką pozycję.

Postać prozatorskiego poematu, literackiej symfonii przybrał utwór wielkiej szlachetności, wielkiego wzlotu ducha –

Andrzej Roman, dał mi swój artykuł – „Soli­darność” 1994 nr 7 – o Marku Hłasce, artykuł sympatyczny.

Wymienia Jerzego Andrzejewskiego i mnie jako literackich przyjaciół Marka w okresie warszawskim –

 

(4.3.1994)

Zbigniew Zamachowski (ur. 1961), w roz­mowie ze Stanisławem Zawiślińskim – „Poli­tyka” 1994 nr 10 – mówi, że za swoich mistrzów uznaje Zenona Laskowika i Marka Wałczewskiego.

Sporo mówi o Brzezinach, w Brzezinach się urodził –

 

(5.3.1994)

Bohdan Galster, zmarł – nekrolog w „Życiu Warszawy” 1994 nr 54 – 2 marca, przeżył 62 lata.

Znałem go w czasie studiów i asystentury, jest kuzynem Zofii Okrasińskiej –

Octavio Paz, przemówienie przy odbiorze Nagrody im. Alexisa de Tocqueville’a (22 marca 1988) – Poezja, mit, rewolucja, „Litera­tura na Świecie” 1993 nr 12, przekład Rajmunda Kalickiego – wspaniałe.

Octavio Paz zatacza się jakby z kąta w kąt w wielkim domu historii ducha.

Dom historii ducha ma swoje kolumny, wspiera się na nich.

Octavio Paz, wiedząc, czym jest poezja sama z siebie, szuka dla niej nazwy w konfrontacji z innymi duchowymi filarami.

Nazwie ją „religią prywatną”, to bardzo dobra nazwa, dobry jest jej opis:

„Ustami poety mówi – podkreślam mówi, nie pisze – inny głos. Jest to głos poety tragicznego i głos błazna, głos samotnej melancho­lii i święta, uścisku kochanego i Hamleta z czaszką, głos ciszy i tumultu, szalonej mąd­rości i mądrego szaleństwa, szept wyznania w alkowie i poszum tłumu na placu” –

Marek Hłasko, przy słuchaniu audycji Han­ny Szof o Sergiuszu Jesieninie (z tekstami Jesienina) uświadomiłem sobie, że Marek nie mniej niż na Jamesa Deana stylizował się na Jesienina.

Marek znał jego poezje i jego legendę, częś­ciej mówił o nim niż o Deanie.

Rodzaj poezji Jesienina był Markowi bliski, to odnajdywał także u Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.

Jesienin, Gałczyński i Broniewski oddziały­wali na jego wrażliwość i emocjonalność –

 

(9.3.1994)

Julio Cortázar (1914-1983), w audycji (program I) dużo nabożnego słowa Cortázara i o nim.

Ładnie mówi o nim, jak zawsze, Zofia Chądzyńska (zestarzał się jej głos) –

 

(12.3.1994)

Patrick Süskmd, Historia pana Sommera (1991) – Warszawa 1994, przekład Małgo­rzaty Łukasiewicz – jest pisarsko znacznie wyżej niż Pachniało i Gołąb.

W Historii pana Sommera nie robi się nic przeciwko poczytności, ale nie chce się za nią płacić żadnej ceny artystycznej, narracja w Historii pana Sommera może być w takim samym stopniu dla innych jak dla siebie.

W Pachnidle tłumaczy się innym, nie sobie, czym jest wyobraźnia kreacyjna, w Gołębiu ujawnia się przed tymi, którzy nie znają źródła swojego cierpienia, jaką władzę ma nad nimi wyobraźnia powszednia.

W Historii pana Sommera porządkuje się i opowiada zwyczajne lub tragiczne dzieje wyobraźni.

Pierwszych doświadcza narrator, drugich tytułowy bohater.

Opowieść o sobie jest pięknym skrótem wszystkich powieści edukacyjnych, powieści o dzieciństwie i dojrzewaniu.

Opowieść o panu Sommerze demonstruje kalectwo wyobraźni, jej niepojętą i nieule­czalną chorobę.

W narracji obydwie opowieści są skonfron­towane, istnieje między nimi więź.

Opowieść tragiczna wpływa na opowieść dramatyczną, zwyczajne dzieje indywidualnej wyobraźni – jej osobliwy los – są nieustan­nym dramatem.

Można go nazwać dramatem ujarzmiania, ujarzmiania wyobraźni przez rozum i tak zwane prawa życia.

Powieść edukacyjna Patricka Süskinda nie jest epicka jak zwykle, jest dramatyczna, na śmierć i życie walczą w niej wyobraźnia i – nazwijmy to skrótowo – rozum.

Wymuszane przez przeczucie tragizmu zwy­cięstwo rozumu, czyli zdolności przystosowania do praw życia, nie jest u Süskinda zwycię­stwem wartości, nie jest w każdym razie zwycięstwem jednoznacznym aksjologicznie.

W tym zwycięstwie zyski są okupione stra­tami, straty (świat, w którym można fruwać, żyć na drzewach, wierzyć słowom) są większe niż zyski (świat według praw grawitacji, ruchu i logiki).

Autor Historii pana Sommera nie daje jed­noznacznych rozstrzygnięć aksjologicznych, nie ukrywa, że zna wartość strat, przeciwsta­wia zyskom realnym utratę tragiczną.

Piękne odejście pana Sommera w śmierć ma swoje aksjologiczne znaczenie.

To prawda, że piękno bezinteresowności życia i śmierci jest wartością idealną, czy jed­nak bez wartości idealnych wartości realne mogą być prawdziwe.

Finał Historii pana Sommera jest zdumiewa­jąco podobny do finału Gwiezdnego księcia Andrzeja Łuczeńczyka.

Utwór Patricka Süskinda jest łatwiejszy niż utwór Andrzeja Łuczeńczyka, tym razem nie jest to łatwość w czymkolwiek przesadna –

Teatr Dramatyczny, premiera Szóstego stop­nia oddalenia Johna Guare w reżyserii Piotra Cieślaka.

Rozmówki z Jerzym Bienieckim, Ireną Laskowską, Arturem Międzyrzeckim.

Siedzieliśmy razem: Waleria Szydłowska, Krzysztof Rutkowski, Tadeusz Komendant, Krzysztof Piechowicz i ja.

Po przedstawieniu chwila rozmowy z Ewą Telegą i Andrzejem Domalikiem –

 

(13.3.1994)

John Guare, autor podobno młody, sztuka Szósty stopień oddalenia (przekład Michała Ronikiera) intensywnie przypomina Szklaną menażerię Tennensee Williamsa.

Williams zderza dwa języki, język martwy i język żywej prawdy, u Johna Guare jakby języka prawdy już nie było.

Życie języka, żywa prawda, jest już tylko przypomnieniem życia, odzywa się ono raz w tym, raz w owym.

Trzeba tę sztukę, jeśli termin ma mieć sens, nazwać utworem postmodernistycznym, zabawą w życie bez życia i może nawet w sztukę bez sztuki, w echo sztuki.

Aktorstwo w przedstawieniu bardzo dobre, Elżbieta Czyżewska jest dobra w swojej roli niejako w sposób naturalny, ona musi znać amerykańską wersję pani Dulskiej, Omar Songare musi wiele zrobić, żeby grać tak suge­stywnie, jak gra.

Dobrzy są, każdy na swój sposób, Władys­ław Kowalski i Marek Walczewski.

Zrobiłbym, gdybym był reżyserem, przed­stawienie w dwóch aktach, samo wyodrębnie­nie tego wszystkiego, w czym przeważa punkt widzenia młodych, wzmocniłoby finały sztuki i zagłuszyło jej dłużyzny –

Teresa Pągowska, dodzwoniłem się do niej dopiero po dwunastej, wytłumaczyła mi, że ma bez przerwy telefony.

Henryk (Tomaszewski) jest w szpitalu, miał złamanie nogi w biodrze, operację mu robiono w trakcie zapalenia płuc.

Rozmowa o wystawie (w Galerii Zapiecek) zaskakująca, powiedziałem parę słów o nieprzewidywalności w jej obrazach, o ich fanaberyjności, bardzo jej te słowa przypadły do gustu, (…) –

Françoise Sagan, sztuka Omdlały koń w tea­trze „Scena Prezentacje” (w przekładzie Hanny Stanek-Lisowskiej).

Sztuka salonowa, na dobrą sprawę mogłaby to być salonowa wersja sztuki Szósty stopień oddalenia Johna Guare.

Pośledniość literacka Françoise Sagan jest w tej sztuce widoczna, ale utwór dramatyczny wymusza dyscyplinę, dzięki niej nie wszystko musi być odkryte.

Obserwowałem równie bacznie scenę jak widownię, widownia chwytała zamierzoną przez autorkę śmieszność tekstu z najlepszą wiarą, bawiła się i przejmowała gdzie trzeba.

Plan śmieszności nadrzędnej, śmieszności wyobrażeń Saganki, chwytaliśmy na widowni chyba tylko Krystyna Sakowicz i ja.

Rola Hanny Stankówny wbrew pozorom bardzo trudna, musi ona grać rolę komediantki życiowej w utworze komicznym pisar­stwa naiwnego, te dwa komizmy muszą się zderzyć z komizmem trzecim, nadrzędnym wobec nich, z komizmem niezamierzonym, te komizmy znoszą się lub wzajemnie usprawied­liwiają.

Rola zakłamanej damy z angielskiej ary­stokracji według wyobrażeń francuskiej autor­ki salonowej tragifarsy jest przez Hannę Stankównę rozegrana w sposób aktorsko atrak­cyjny.

Omdlały koń jest akurat tym, czego po tej autorce należało się spodziewać –

 

(20.3.1994)

Tomasz Jastrun, o Marginaliach Jarosława Iwaszkiewicza – „Ex Libris” nr 48 marzec 94 – pisze bez jadu, ale i bez zrozumienia.

Dla niego między Marginatiami Iwaszkiewi­cza, Abecadłem Stefana Kisielewskiego i Alfabetem Jerzego Urbana nie ma żadnej – lite­rackiej – różnicy.

Przeciwnie, fachowy żurnalizm Kisielew­skiego i Urbana jest dla niego atrakcyjniejszy i bardziej sprawny.

Najdziwniejsze, że cytuje zapis Mieczysława Jastruna o Iwaszkiewiczu po uroczystości nadania Iwaszkiewiczowi doktoratu honoris causa na Uniwersytecie Warszawskim (1973).

Ten zapis nie mówi nic o Iwaszkiewiczu i mówi wszystko o Mieczysławie Jastrunie.

Nierozumienie faktów, nieumiejętność czy­tania to niebezpieczny defekt ducha, Tomasz Jastrun osądza w swoich tekstach wyłącznie samego siebie –

Wacław Sadkowski, Piotr Sommer, w audycji Ireny Heppen i Waldemara Chołodowskiego (program II) ładnie mówili o przemianach w redakcji „Literatury na Świecie”.

Piotr Sommer zapowiedział konstruowanie nowych języków literackich, kształtowanie polszczyzny literackiej poprzez przekłady –

Otavio Paz, esej Antropolog wobec Buddy – „Literatura na Świecie” 1993 nr 12, przekład Anny Trznadel-Szczepanek – pochodzi z tomu Los signos en rotación y otros ensayos (1971), zawiera cudowną repetycję filozofii nowożytnej.

Do filozofów takich jak Kant i Hegel dołą­czony zostaje Levi-Strauss, to jego filozofię konfrontuje się z buddyzmem.

Wykładnia milczenia Buddy i najwyższa pochwała tego milczenia – ono jest rozwiąza­niem, likwidacją języka – są granicą, do któ­rej można dojść, i dalej iść już się nie da.

Łatwość, z jaką Octavio Paź potrafi docho­dzić do granic, jest podejrzana, ale nie prze­staje się myśleć, że jest ona znamieniem genialności –

 

(22.3.1994)

Wincenty Różański, w radiu (Program II) krótka rozmowa z Różańskim, wydano mu nowy tomik, bolesny głos, bolesne słowa.

Pytano go o Edwarda Stachurę, powiedział coś nieuchwytnego, coś wymijającego.

Poruszył mnie najbardziej sam głos, głos stary, głos chory, głos nagiego cierpienia –

 

(24.3.1994)

Octavio Paz, esej Użyteczność a kontempla­cja – „Literatura na Świecie” 1993 nr 12, przekład Danuty Rycerz – pochodzi ze zbioru In/Mediaciones (1979).

Paź filozofuje o różnicach miedzy dziełem sztuki, wyrobem przemysłowym i wytworem rzemiosła artystycznego.

Deklaruje się jako zwolennik tej trzeciej kategorii.

Widzi w rzemiośle artystycznym coś na miarę człowieka, widzi ratunek przed cywiliza­cją przemysłową (zwłaszcza przed jej śmietni­skiem) i przed czystą kontemplacyjnością przedmiotów religii sztuki –

 

(25.3.1994)

Esej Tłumaczenie: słowo i dosłowność – tamże, przekład Elżbiety Komarnickiej – nie ma siły bezsporności.

W przekonanie o przekładalności poezji można wierzyć lub nie wierzyć w zależności od wykładni tego przekonania.

Można by się zgodzić z ideą równorzędności pracy poety i pracy jego translatora.

Paz jakby wbrew sobie formułuje kontr­argument, działania poety mają na celu poznanie, cel działań translatora jest wiadomy, to podważa równorzędność w istotny sposób.

Najdziwniejsze, że Octavio Paz jakby ujaw­nia nierozumienie natury prozy.

Zdanie w tej materii – „W prozie uważa się, że sens powinien być jednoznaczny, natomiast – jak to już po wielekroć stwierdzono – ważną, a być może podstawową cechą poezji jest zachowanie wieloznaczności sensu” – nie dziwiłoby u Czesława Miłosza, który o relacjach między poezją i prozą wie tyle co nic –

Tekst e.e. commings: sześć wierszy i jedno wspomnienie – tamże, przekład Elżbiety Komarnickiej – zawiera kilka kapitalnych sfor­mułowań o poezji cummingsa i o poezji w ogóle.

Wspomnienie o spotkaniach z cummingsem ma taką wyrazistość, że cummingsa widzi się niemal i niemal słyszy –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content