Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 12/2003

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(10.4.1999, 11.4.1999, 12.4.1999, 13.4.1999, 14.4.1999, 15.4.1999, 17.4.1999, 13.8.2003)

 

(10.4.1999)

Czesław Miłosz, fragmenty autokomentarza do Zniewolonego umysłu pod tytułem Strach przed odpłynięciem okrętu (rozmowa z Włodzimierzem Boleckim) – „Plus Minus” 1999 nr 15 – raźnie publicystyczne, autohagiograficzne.

Miłosz podwiesza się pod polifonię Dostojewskiego, chwyt wręcz genialny, tym spo­sobem bystry antykomunizm nabiera cech dramatycznego pisarstwa –

Janusz Głowacki, zadzwonił po siódmej, pyta, czy to jest ekstrawagancja, jeśli ktoś mówi to, co myśli, powiedziałem, tak, bo ja znam tylko jednego, kto tak postępuje, siebie samego.

Pośmialiśmy się, opowiadał, jak kombinu­je, żeby siostry (z Czwartej siostry) zapytały ze sceny, czy wyglądają tragicznie […].

 

(11.4.1999)

Grzegorz Tomicki, recenzja Nieforemna bryła i treść (o Pieśniach profana Marcina Świetlickiego) – „Twórczość” 1999 nr 4 – świet­nie napisana.

Autor wie, że recenzję można pisać, nie tylko układać słowa i zdania, w słowach i zdaniach Grzegorza Tomickiego polot i zwią­zanie.

Jaka przyjemność czytać kogoś, kto jest wtajemniczony w fach –

Paweł Przywara, recenzja Orwell is Dead (o Marnym czasie Piotra Bednarskiego) – „Twórczość” 1999 nr 4 – bezwzględna, drastycz­na w bezwzględności.

Tytuł wykracza poza potrzeby recenzji, jest dalekosiężnie – artystycznie – prawdziwy –

Rajmund Kalicki, tekst Krew – „Twórczość” 1999 nr 4 – świetny i na mój gust jakby nadmiernie erudycyjny.

Wiele ciekawostek antropologicznych, cha­rakterystyka antropologiczna grup krwi, ciekawostki personalne przy grupach krwi.

Najciekawsze w Krwi poglądy na przy­szłość idei narodowej, koniec kategorii naro­du i rasy wieszczy Wenezuelczyk, Arturo Uslar Pietri –

Janusz Głowacki, zadzwonił przed jede­nastą, ma kaca, trafił wczoraj na bankiet w kawiarni Nowy Świat, Hoffman oblewał ileś tam milionów widzów na filmie Ogniem i mieczem.

Pytanie Janusza o wstawki tekstowe do Czwartej siostry, wstawka, czy siostry będą wyglądać tragicznie w jakichś nowych Trzech siostrach, jest już sformułowana bezbłędnie.

Zadzwonił o dziesiątej wieczorem, wykrył, że dał mi złą stronę w maszynopisie, zabaw­nie to referował.

Był u Ani Prus, ona mieszka gdzieś blisko Myśliwskich, widziałem kiedyś, idąc do Myśliwskich, jej pomagiera.

Gadaliśmy o żonie Hoffmana, ona niedaw­no zmarła.

Janusz zachwyca się wypiskiem o tym, jak Marek Nowakowski patrzył na Tadeusza Peipera.

Janusz dobrze pamięta wygląd Peipera –

Jan Fejkiel, nota Robota jest najważniej­sza (o Jerzym Panku) – „Twórczość” 1999 nr 4 – mówi o Panku bardzo dużo, objaśnia także wywiad z nim Elżbiety Dzikowskiej w „Twórczości”.

Autor noty jest właścicielem Jan Fejkiel Gallery, w której miały miejsce dwie wysta­wy Panka w latach 1991 i 1992 –

 

(12.4.1999)

Elżbieta Baniewicz, przekazała mi dziś przesyłkę od Barbary Swinarskiej, w przesył­ce list i dwuodcinkowy tekst o Marku Hłasce w „Aneksie” (dodatek do „Trybuny”), z góry wiem, że nazwisko Paweł Frejman musi być pseu­donimem Grzegorza Lasoty.

Janusz Głowacki, wyszedłem z nim po obiedzie, wstąpiliśmy do księgarni, Janusz żartował z małej objętości Orcia, egzemplarz kosztuje szesnaście złotych z groszami, odprowadził mnie do Brackiej, na Brackiej skserował obydwa odcinki artykułu o Marku Hłasce (powiedziałem mu, co to jest) –

Aleksander J. Wieczorkowski, w artyku­le Obsypany liryką i popiołem smutku – „Ga­zeta Wyborcza” 1999 nr 84 – pisze o Stanisła­wie Grochowiaku biograficznie, wspomnie­niowe.

Narracja z pozycji przyjaciela, chyba sporo wiedzy o biografii Grochowiaka, w tej nar­racji coś uwiera, może za dużo słów o przyjaźni […]. Znam Wieczorkowskiego od drugiej poło wy lat pięćdziesiątych, słyszało się o nim sporo […].

Tyle osób przyznawało się do przyjaźni ze Stanisławem Grochowiakiem, miał on koło siebie cały dwór, można się było zastanawiać, co to znaczy, ale nie było przymusu wiary we wzajemność Grochowiaka –

Janusz Głowacki, zadzwonił o siódmej, pół godziny rozmowy, przeczytał cały tekst o Marku Hłasce, nie wszystko mu się zgadza, dowodziłem mu, że tu z niczym nie trzeba polemizować, bo wokół Marka nawarstwiły się pokłady wszystkiego.

Przerwaliśmy rozmowę na czas Wiadomo­ści, po Wiadomościach Janusz namówił mnie na wyjście.

Wyszedłem, zaszliśmy na Stare Miasto, wstąpiliśmy do Klubu Księgarza, zrobiono nam zdjęcie z zespołem ze Śląska, który przedstawiał Pomstę (Zemstę).

Rozmawiałem chyba z Marianem Makulą (autor libretta po śląsku) o szansach kultury śląskiej.

Byliśmy na poczęstunku w kuchni, wypili­śmy po kieliszku, Janusz dostał Krfotok Redlińskiego od pana Rodzenia […].

 

(13.4.1999)

Janusz Głowacki, zadzwonił o dziesiątej, opowiedział o wczorajszym programie telewizyjnym, w którym cytowano złośliwy wiersz o mnie, wiersz podobno został napisany przez poetę i krytyka, który wrócił z Ameryki.

Żarty, rozmowa o cenie Orcia Darka Foksa, Janusza ciągle ta cena szokuje –

 

(14.4.1999)

Urszula M. Benka, tekst pisany w pory­wie zachwytu nad cudzym słowem, tym wła­śnie jest eseistyczny tekst Śnieciński, Eros i Hades („Twórczość” 1999 nr 4).

Ja doświadczam czasem czegoś podobne­go, gdy coś po raz pierwszy dostrzegam w literaturze, ale – wbrew pozorom – nie jestem wcale tak bezpośredni w swojej ekspresji zachwytu.

Tak może by było w dzieciństwie, gdybym był w stanie cokolwiek napisać po pierwszej lekturze Montaigne’a.

Teraz mój zachwyt dla nowego słowa zde­rzam z całym swoim doświadczeniem litera­tury, nie potrafię doświadczenia literatury ograniczyć do małego kręgu.

Mnie Janusz Rudnicki, gdy po raz pierw­szy czytałem jego Odwiedziny, nie kojarzył się poprzez relacje do Dariusza Bitnera lub Edwarda Redlińskiego, lecz poprzez całość mojego literackiego doświadczenia.

Po czasie młodości nigdy już żaden pisarz nie stawał się dla mnie pisarzem jedynym, pisarzem bogiem.

Nie był nim ani Faulkner, ani Gütersloh, ani Bunin, ani Babel.

Wbrew wszelkim pozorom nigdy o nikim nie napisałbym tak, jak Urszula M. Benka napisała o Marku Śniecińskim i jego Drodze na wzgórze.

Nie mam jej tego za złe, przeciwnie nawet, cieszę się, że tak stosunkowo długo zacho­wała pełną zdolność do bezpośredniego za­chwytu –

Nagranie radiowe, rozmowa o marcowej i kwietniowej „Twórczości”, z numeru marcowego mnie przypadli Krzysztof Niewrzęda i Wojciech Kuczok, włączyłem się do wzmia­nek o Dwóch teatrach w Bayreuth Wojciecha Dudzika.

Z numeru kwietniowego dla mnie proza Mariana Pankowskiego i esej Jurija Łotmana, zostałem sprowokowany do wypowiedzi o Krwi Rajmunda Kalickiego i o tekście Śnie­ciński, Eros i Hades (tu wypowiedź chyba mi nie wyszła) […].

Jerzy Łukosz, zadzwonił przed wpół do ósmej, opowiadał o premierze Tomasza Man­na i o próbach Powrotu w Krakowie, poje­dzie z Tomaszem Mannem do Budapesztu, opowiedział o obydwu wieczorach w Lipsku.

W opowieściach koncentrował się na przed­stawieniu Tomasza Manna i na roli Anny Dymnej, opowieść o niej niezupełnie zrozu­miałem.

Od siebie opowiedziałem o odejściu Rena­ty z redakcji, nie wdając się w sprawę moty­wów i konsekwencji tej decyzji.

O Germanie Ritzu napomknął sam Łukosz, rozmawiali długo w Lipsku, ja powiedziałem, że nie mogłem się z nim zobaczyć.

Łukosz zapytał o swój ą notę (o przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz prozy Süskinda) –

 

(15.4.1999)

Magdalena Rabizo-Birek, z listu do niej:

Najbardziej mnie zastanawia zdanie (w kopii recenzji Łez): „Miłość w książce Strumyka okazuje się być własnością bytu, taką samą jak światło, ciepło czy woda”.

Rozumiem, oczywiście, co chcesz powie­dzieć, co mówisz, może jakoś inaczej bym to ujął, ale nie wiem jak, najważniejsza jest in­tegralność bytu i miłości.

Chociaż miłość sama w sobie jest dla mnie nie do zintegrowania, jest nieskończoną wielopostaciowością, obejmującą także to, co z miłością mało komu się kojarzy.

Ładnie mi opisałaś „swojego” Głowackie­go, swój stosunek do jego pisarstwa.

On przyleciał do Warszawy dopiero w dru­gi dzień świąt, nie widzieliśmy się w święta, teraz widujemy się nieraz i dwa razy na dzień.

Sprawdzianem mojej zażyłości z nim jest to, że nie odczuwam przy nim zniecierpliwie­nia, a byłaby to reakcja najbardziej natu­ralna.

On ciągle coś mota, zmyśla, przekręca i ze wszystkiego żartuje, mnie w żartach szczególnie uprzywilejowując.

Na szczęście, nie jestem mu dłużny, grani­ca dopuszczalności wzajemnych żartów jest nie do ustalenia; gdyby można ją było usta­lić, byłaby nieustannie przekraczana.

 

(17.4.1999)

Leszek Kołakowski, dziesiąty (w książce ma być trzynaście) wykład, O sumieniu – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 90 – jakby lepszy niż niektóre inne, lepszy przez szczególną ostrożność.

Nie mówi się, nie chce się mówić, czym sumienie miałoby być, mówi się o tym, jak się objawia, jeśli się objawia, wyciąga się ostrożny wniosek, że bezpieczniej jest prze­strzegać tego czegoś, co się nazywa sumie­niem.

Ta najdalej posunięta ostrożność jest atrak­cją tego tekstu.

Szkoda, że na samym początku bardzo dziwne stylistycznie zdanie nazywa się powiedzeniem, niemal porzekadłem, brzmi ono osobliwie: „Powinienem to zrobić, ale nie mam na to sumienia”.

Nigdy bym sobie czegoś takiego nie powie­dział, wolałbym tak nie mówić –

Krzysztof Jaryczewski, w rozmowie Jak zabijać siebie (z Robertem Leszczyńskim) – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 90 – opowiada o swoim życiu gwiazdy rockandrollowej i o alkoholizmie.

Opowieść robi wrażenie wiarygodności, faceta (zdjęcie) jakbym znał z widzenia, uro­dzony w roku 1960, od roku nie pije, z trze­cią żoną ma dziecko –

Zygmunt Kubiak, nowy przekład drugiej księgi zapisków Marka Aureliusza i esej o Marku Aureliuszu – „Plus Minus” 1999 nr 16 – pochodzą z przygotowywanej książki Litera­tura Greków i Rzymian.

Esej Równowaga ducha jak prawdziwa poezja. Kubiak odchodzi od formuły Rozmy­ślań i wskazuje, że były to zapiski dla same­go siebie: „Słusznie więc zbiór nazwano Ta eis heaton i należałoby ten tytuł zachować Do siebie samego, a nie pospolitować szczerozłotej ksią­żeczki napisem: Rozmyślania. Ona dlatego jest taka, jaka jest, dlatego to jest taki głos, jedyny, nie do naśladowania, że on sam do siebie mówi, opiera głowę na ręce, dotyka rozpalonego czoła”.

Taka lektura tego eseju i zaraz potem lek­tura przekładu, pod tytułem Marek Aureliusz do siebie samego, przekładu jakby surowego i chropawego, przywraca przytomność duchową, stawia na baczność wobec słowa pierwo­rodnej poezji, która leczy duszę. Czytałem dziś od samego rana jak pod przymusem, tego i owego prawie nie mogłem przeczy­tać, po pierwszych zdaniach tekstu Kubiaka jak ozdrowienie, pełna radość czytania, pełne życie, pełne istnienie wewnętrzne –

„Oto czym jestem: trochę ciała, trochę tchnie­nia i moc kierująca” – wszystkiego, czym jestem.

To wszystko jest jak miłość do Zygmunta Kubiaka, do Marka Aureliusza, jest eksplozją najlepszej miłości –

Richard Lourie, autor książki Autobiografia Stalina, którą wydaje Znak.

Fragment Autobiografii Stalina – „Plus Mi­nus” 1999 nr 16, przełożyła Jadwiga Piątkowska – sam miód, książkę czytał Czesław Mi­łosz, powiedział: „Przeczytałem jednym tchem, choć potem nawiedzały mnie koszmary”.

Richard Lourie przełożył wiele dzieł z ję­zyka rosyjskiego i także polskiego (Czesław Miłosz, Tadeusz Konwicki, Henryk Grynberg, Aleksander Wat i Andrzej Szczypiorski).

Słowem nie byle kto ten autor Autobiogra­fii Stalina, jemu dobrze –

 

(13.8.2003)

Janusz Głowacki (2), w swojej narracji o ponownej lekturze najważniejszych utworów Janusza Głowackiego nie wspominam o opo­wiadaniu Materiał i tylko wzmiankuję Raport Piłata i Coraz trudniej kochać.

Powody mogą być różne, jak różne pod względem znaczenia i charakteru są te trzy utwory.

Materiał jest cackiem literackiej maestrii, w sensie artystycznym równie doskonałym, jak Kuszenie Czesława Pałka, Skrzek lub Moc truchleje.

Trudno jednak ten literacki drobiazg zesta­wiać ze Skrzekiem i z Moc truchleje.

Ten mały utwór, mimo niewspółmierności, ma bardzo istotne związki z Kuszeniem Cze­sława Pałka i, co najważniejsze, z Moc tru­chleje.

Raport Piłata, utwór w pisarstwie Janusza Głowackiego szczególnie wyodrębniony i interpretacyjnie maksymalnie trudny, wymagał­by refleksji innej niż ta, którą tym razem stosuję wobec tych utworów, które na nowo czy­tam.

Z wagi Raportu Piłata zdaję sobie w pełni sprawę, wszyscy, którzy mają za złe Głowackiemu brak metafizyki, powinni przypiąć się do tego właśnie utworu, choć w ogóle u nie­go metafizyki od groma, na przykład metafi­zycznych wymiarów nieszczęścia ludzkiego i ludzkiego zła.

Z epistolograficzną narracją Coraz trudniej kochać, w pierwszym wydaniu książkowym skojarzoną ze Skrzekiem (1980), mam od sa­mego początku skomplikowane stosunki.

Nigdy o tym utworze nie pisałem, w roz­mowach z autorem mówiłem o nim z aproba­tą i maksymalnie oględnie.

Nigdy nie oponowałem przeciwko decy­zjom Głowackiego, żeby utwór znalazł się w takim lub innym wznowieniu, niechętnie do niego wracając w lekturach.

Po najnowszym jego przeczytaniu nie mam już pewności, czy moja wstrzemięźliwość aksjologiczna jest w pełni prawomocna.

Nadal nie czyta mi się tego utworu wyłącz­nie z przyjemnością, nadal nie czyta mi się tak, jak – wyczuwałem to – Głowacki ocze­kiwał, ale jednocześnie czyta się tak, jakbym już dobrze rozumiał jego oczekiwania.

Narracja Coraz trudniej kochać ma ścisły związek z Kuszeniem Czesława Pałka i – na trochę innej zasadzie – z Materiałem i z Moc truchleje.

Teraz wyobrażam sobie narracyjną tetralogię w następującym układzie: Materiał, Ku­szenie Czesława Pałka, Coraz trudniej kochać i Moc truchleje.

Taka tetralogia poświadczałaby raz jeszcze autonomię artystycznej drogi twórczej Głowackiego, gdy po początkowej fascynacji twórczością Marka Hłaski zrozumiał i sam dla siebie rozstrzygnął, co ma artystycznie do zro­bienia w prozie.

W Materiale stawia sobie po raz pierwszy to zadanie, mając do dyspozycji swoją nie­zwykłą pisarską wiedzę o najpowszechniej­szej w Polsce polszczyźnie kolokwialnej, czy­li o jego drugim (po polszczyźnie literackiej) języku, który stał się jego autentycznym ję­zykiem pierwszym.

Językiem, który pisarsko jest jego najpraw­dziwszą i jedyną ojczyzną.

Z faktu, że pierwszy język jest w kolejno­ści językiem drugim, wynika pisarsko coś bardzo ważnego.

Ten język zdobyło się niejako z dystansu, przez widzenie (raczej przez słyszenie) z pew­nej odległości i jakby ze szczególnym nasta­wieniem, nazwałbym je nastawieniem miłosno-ironicznym, co w użytku literackim moż­na nazwać nastawieniem parodystycznym.

Swoje pierwsze, na wskroś własne zadanie pisarskie zapisuje parodysta z urodzenia, tym właśnie zapisem jest Materiał, w którym Ja­nusz Głowacki wpisuje się zarazem w wielką sukcesję artystyczną po Czechowic, w czym nie ma przypadku.

Czechów bywa często dla najpoważniejszej literatury dwudziestego wieku i późniejszej początkiem i końcem sztuki żywej.

Czy inaczej byłby do pomyślenia Ostatni cieć w swoim najgłębszym sensie, nie mówiąc o Antygenie w Nowym Jorku i Czwartej sio­strze.

W wyobrażonej tetralogii trochę inaczej niż autonomicznie czytałoby się Kuszenie Czesła­wa Pałka po Materiale, po tych obydwu utworach Coraz trudniej kochać nie miałoby w sobie nic dziwacznego, nic z tej dziwaczności, którą wywołuje dobra wiara w język w zderzeniu z parodystycznością w stosunku do niego.

Z dobrą wiarą działa bohater epistolograf, który – na własny użytek epistolarny – kreuje język pośredni między mową i pismem, nie mając żadnej świadomości tego, co robi, nie widząc, że ktoś (autor) swoim roentgenem parodystyki prześwietla jego epistolarne dzieło.

Utwór, który czyta się nie bez trudności i to czyta nierzadko dla rodzynków prześmiewczości, zawiera prześmiewczość przygłusza­ną czymś w konkretnej sytuacji niewiarygod­nym, nazwę to coś wyskokowo, wiarą, nadzieją i miłością w swojej najbardziej karykatu­ralnej postaci.

Przy czytaniu Coraz trudniej kochać nie można śmiać się swobodnie, epistolograf (postać pierwszoosobowego narratora) pisze z dobrą wiarą, z nadzieją i z miłością o ideolo­gii politycznej i miłości do kobiety (o jednej i drugiej na równi).

Tylko autor (pozatekstowo) wie, że ten nar­rator nieświadomie kłamie, jego kłamstwo jednak musi być tożsame z jedynie ma do­stępną prawdą.

Ułomna (względna) prawda jest jedyną prawdą postaci narratorów Materiału, Kusze­nia Czesława Pałka, Coraz trudniej kochać i Moc truchleje.

Autor tych utworów poprzestaje na ułom­nej prawdzie ich narratorów, zdaje się na nią, prześwietlając ją parodystycznie (całkowicie pozawerbalnie).

Parodystyka Janusza Głowackiego (nie tyl­ko w tych utworach) jest bardziej skomplikowana, niż się o tym myśli.

Wielka część czytelników jego twórczości nabiera się na wesołkowatość i lekkość tej parodystyki.

Ona jest maksymalnie zniuansowana, raz jest lekka, raz ciężka, raz taka i taka, trzeba widzieć jej zmienność, jej różnorodność.

Trudności rozpoznania tych niuansów są w Coraz trudniej kochać szczególnie spotęgowane.

Ten utwór może i jest z defektami, ale może nie jest, może w tym właśnie utworze Janusz Głowacki jest najbliżej czystego tragizmu, który zwykle u niego jest jawnym lub ukry­tym tragikomizmem.

Tylko tragikomizm jest człowiekowi na­prawdę dostępny, on w swojej istocie jest przecież przeznaczeniem wszystkich ludzi –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content