copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(15.6.1999, 17.6.1999, 18.6.1999, 19.6.1999, 20.6.1999, 25.6.1999, 26.6.1999, 24.9.2004)
(15.6.1999)
Piotr Millati (ur. 1967), szkic Gombrowicz i muzyka – „Opcje” 1999 nr 3 – wyborny.
Autor, który w „Twórczości” drukował esej i opowiadanie, pisze w swoim szkicu o kompetencjach muzycznych Gombrowicza i nie ukrywa swojego sceptycznego stosunku do książek o Gombrowiczu Tadeusza Kępińskiego –
Rozumienie przez Millatiego osobowości Tadeusza Kępińskiego pokrywa się ze wszystkim, co myślę o Kępińskim na podstawie fragmentarycznych lektur jego książek i wspólnego wieczoru u Krystyny i Floriana Czarnowskich na pamiętnym spotkaniu kolegów szkolnych Witolda Gombrowicza –
Papież, z radia wiadomości o chorobie, papież nie odprawi mszy w Krakowie, mówi się o wysokiej gorączce, papież odprawi mszę w siedzibie arcybiskupiej, homilię na Błoniach odczyta kardynał Macharski, mszę odprawi kardynał Angelo Sodano –
(17.6.1999)
Magdalena Rabizo-Birek, z listu do niej:
Bardzo mi się podoba Twoja opowieść o Janie Lebensteinie, takie rzeczy mnie się czasem zdarzają.
Nie zdarzyło się, żebym go poznał, choć od lat mieliśmy wspólnych przyjaciół.
W tym roku odbyła się między nami rozmowa bez słów.
Zauważyłem w kawiarni, że on patrzy na mnie. Nie cofnął wzroku, gdy na niego spojrzałem.
Miałem poczucie, że on mówi do mnie: Nigdy do mnie nie podszedłeś, myślałem, że to coś znaczy, dlatego nie podszedłem do ciebie, szkoda, że się nie poznaliśmy.
Czułem to tak wyraźnie, jakby to wypowiedział, myślałem o tej „rozmowie” wielokrotnie, miałem poczucie, że zrobiłem błąd, czegoś pożałowałem.
Twoja opowieść jest pełniejsza, rozwinięta, rozbudowana, jest w niej coś pięknego.
Papież, słuchałem radiowej transmisji mszy z Katedry Wawelskiej, głos papieża, osłabły, miękki.
Z powiedzeń spikera: Ojciec Święty zastygł w modlitwie –
Bohdan Zadura, przyszedł o dziesiątej, przyznał się, że może spotka się z Darkiem Foksem, który ma interesy w Warszawie.
Pokazałem Bohdanowi recenzję (…).
Bohdan ma jubileusz matki (osiemdziesięciolecie), zjadą się do Puław bracia, nie wie, czy w przyszłym tygodniu przyjedzie.
Pogadywaliśmy (o papieżu), trochę żartów –
Leszek L., mijałem go na ulicy, ukłoniłem mu się, odkłonił się, dobrze, że to się zdarzyło, nie chciałem, żeby sprawa z Oniriadą skończyła się zerwaniem znajomości.
W ten sposób nigdy nie reaguję na takie okropności, jakich doznałem w związku z publikacją Oniriady.
Krzywda, jaka mi się stała, już się nie odstanie –
(18.6.1999)
Dorota Siwicka, esej lub szkic Śmiech, czyli rozbijanie formy – „Opcje” 1999 nr 3 – do przeczytania.
Rozróżnienie między esejem a szkicem nie jest zbyt wyraźne, przez esej rozumiem przewagę mówienia od siebie i na własną odpowiedzialność, przez szkic przewagę relacji o poglądach i stanowiskach.
W tekście Doroty Siwickiej występuje jedno i drugie, pierwsze trudniej wydobyć z cytatów i z ukrytych odwołań, cytaty i ukryte odwołania honoruj ą rozumienie roli śmiechu u Milana Kundery i Richarda Rorty’ego –
Bogusław Karpowicz, recenzja Obsesje Patricka Süskinda (Trzy historie i jedno rozważanie) – tamże – niby rozumna, ale dziwna.
Dużo o charakterze pisarstwa Suskinda z przemilczeniem Historii pana Sommera, w omówieniu Trzech historii i jednego rozważania zdawkowość wobec Amnezji in litteris.
Autor recenzji chyba jeszcze nie przeczuwa, o czym ten utwór jest –
Piotr Siwecki, był w redakcji przed moim przyjściem, przyszedł jeszcze raz później, szczupły, bystre oczy, krótki rudawy zarost.
Twarz sympatyczna, jest nauczycielem w prywatnej szkole w Olsztynie, parę zdań o możliwościach wydania Zrozumieć Plichta.
Chce się starać o studia doktoranckie, będzie próbował na Uniwersytecie Warszawskim.
Był krótko, rozmowa rzeczowa –
(19.6.1999)
Krzysztof Rutkowski, w felietonie Femme fatale – „Plus Minus” 1999 nr 25 – znakomita opowieść o książce Pierre’a Peana Diablica z Celuire.
W książce biografia demonicznej kobiety, Lydie Bastien (1923–1999), która zdradziła Niemcom przywódców Resistance i opętała wielu ludzi sztuki i pieniądza.
Według relacji Krzysztofa Rutkowskiego czysta niesamowitość –
Leopold Tyrmand, epitafium Hlasko – przedruk z „Kultury” 1969, „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 141 – na pewno jest literackim wzlotem u Tyrmanda.
Może on Marka lubił, chociaż nigdy w to nie wierzyłem, może własne marzenie o swojej roli życiowej w porywie serca odstąpił Markowi, bo przecież ta wersja Marka jest efektowna, ale pochodzi z dobrych intencji, bo mało w niej prawdy.
To i owo zdanie omsknie się o prawdę, ale jednocześnie doprowadzi ją do absurdu, do niemożliwości, do pustego efekciarstwa.
Tyrmand tak się nadyma, że nie potrafi trzymać się szczegółów, realiów, nie zna ich albo nie pamięta, każe Markowi posługiwać się słowami, których Marek za nic by nie użył, każe mu robić, czego Marek nigdy by nie zrobił.
Marek nigdy nie palił sportów, nie mógł ich palić, nawet gdy nic innego nie miał do palenia.
To jest szczegół bez jakiegokolwiek znaczenia, ma jednak znaczenie, że się coś przekręca, bo przekręcić można także coś bardzo ważnego.
Skąd pewność Tyrmanda, że Marek nie mógł popełnić samobójstwa, bo bał się, za bardzo był ostrożny, bo sprawdzał, co połykał.
Mam prawo nie wierzyć takim pewnościom, wiem przecież trochę więcej, niż mógł wiedzieć Tyrmand, niż mógł się domyślać, bo przecież w istotnych kwestiach osobowych domyśla się tego, co mu narzuca konwencja utworu, jaki pod tytułem Hlasko pisze.
Muszę jednak przyznać, że w stosunku do Marka Hłaski w tym akurat utworze zdobywa się na to, na co w najszlachetniejszym porywie był w stanie się zdobyć.
Należy mu się i dobre słowo za to, co zrobił (bezpośrednio po śmierci Marka Hłaski) –
Leszek Kołakowski, przemówienie na Kongresie PEN Clubu Stare prawdy i krokodyl – tamże – nie jest takie, jak mi je przedstawiano.
Kołakowski nie popiera argumentów przeciwników wolności słowa i zwolenników przywrócenia cenzury, ale też nie wysuwa kontrargumentów, poza jednym, że zakazy są trudne i będą jeszcze trudniejsze do wprowadzenia.
W przemówieniu nie ma nic kompromitującego i niczego, co by się chciało chwalić –
Kazimierz Brandys, Nasz straszny wiek XX, tekst przysłanego na Kongres PEN Clubu przemówienia – tamże – dość mi się podoba.
Brandys pisze o sobie i o swoim związku z Auditorium Maximum, powtarza, co mówił nieraz, o chorobie antysemityzmu.
Nie można odmówić efektowności formule Brandysa: „Żegnam mój wiek z podziwem, ulgą i ze zgrozą” –
Adam Michnik, w tekście Pasterz i prorok: lekcja podzięki – tamże – ładnie podsumowuje pielgrzymkę papieża.
Akcent polemiczny w stosunku do papieża jest sformułowany maksymalnie elegancko: „Ale czyż nie jest sensem właśnie poszukiwanie sensu?” –
Francis Fukuyama (ur. 1952), tekst Koniec historii – 10 lat później – tamże, przedruk z „Los Angeles Times Syndicate International”, przełożył Łukasz Sommer – świadczy o żurnalistycznym wymiarze tego myślicielstwa.
Więc znów będzie się mleć tę filozofię na żurnalistyczną sieczkę –
Krzysztof Masłoń, recenzja Ukraińska kochanka (o Oksanie Włodzimierza Odojewskiego) – „Plus Minus” 1999 nr 25 – palce lizać i po trzykroć oblizywać.
Masłoń streszcza inaczej niż Helena Zaworska, ona ulirycznia swoją relację, on rzeczowo omawia, nie stroniąc od cytatów, od których w zębach zgrzyta.
Nie komplikuje to śmiałych wartościowań i dopuszcza zdanie, którego podteksty mogłyby być interesujące: „Włodzimierz Odojewski napisał książkę piękną, pod wieloma względami zupełnie inną od Zasypie wszystko, zawieje…, pod innymi – bliźniaczo do niej podobną, dowodząc Oksaną, że prawdopodobnie jest najlepszym żyjącym powieściopisarzem polskim” –
Witold Horwath, opowiadanie Telefony — tamże – mogłoby śmiało konkurować z Włodzimierzem Odojewskim, więc dałoby się mówić o dwóch najlepszych prozaikach polskich, jak już to już –
(20.6.1999)
Helen Vendler (profesura w Harvard University), tekst Świat już doskonały – tamże – był referatem na Festiwalu Czesława Miłosza w Kalifornii (1998) i będzie posłowiem do bibliofilskiego wydania poematu Świat (poema naiwne).
Tekst jest dobry poprzez doskonałą orientację w naturze wyobraźni, wyobraźni dziecka i wyobraźni poety.
Przy wszystkich górnościach tekst jest intelektualnie rzetelny, nawet w zestawieniu Świata z Ziemią jałową nie czuje się żadnej niestosowności, ponieważ w zestawieniu ma się na uwadze różnice między jednym i drugim dziełem –
Stefan Kisielewski, wstęp do fragmentów dzienników Jerzego Zawieyskiego – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 141, przedruk z „Krytyki” – ma charakter informacyjny, informacje bezsporne, o pisarstwie Jerzego Zawieyskiego nic od siebie –
Jerzy Zawieyski, fragment dziennika pod redakcyjnym tytułem Tu nic się nie zmieni, panie Zawieyski! – tamże, przedruk z „Krytyki” – zawiera opis siedmiu rozmów z Władysławem Gomułką.
Jerzy Zawieyski zapisuje te rozmowy protokolarnie, wypowiedzi Gomułki rzadko w mowie niezależnej, język urzędowy, oficjalny.
W tych zapisach nie ma żadnych cech literackich, to jest zapis bardziej sprawozdawczy niż literacki.
Może to jest interesujące dla historyka PZPR lub Kościoła, dla mnie nie ma w tym nic atrakcyjnego –
Iwona Smółka, w Tygodniku Literackim – Program II – rozmowa Iwony Smółki z Wacławem Tkaczukiem o Tryptyku ruskim Andrzeja Turczyńskiego.
Rozmowa laudacyjna, laudacja zróżnicowana.
Tkaczuk zaprezentował wydawnictwo Orthdruk, które Tryptyk ruski złączyło z oddzielnych pierwodruków, związał to dzieło z trwałym zainteresowaniem Turczyńskiego pisarstwem Jarosława Iwaszkiewicza i ze swoją stałą fascynacją kulturą prawosławia.
Iwona Smółka stawiała kwestię podobieństw pisarstwa Turczyńskiego do twórczości Włodzimierza Odojewskiego –
(25.6.1999)
Jan Józef Lipski, tekst Marcina Piaseckiego – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 146 – o Janie Józefie Lipskim, który został patronem warszawskiej ulicy.
Więc kolejny patron ulicy z kręgu moich bliskich znajomych (Lipski od czasu studiów, czyli od roku 1947) –
(26.6.1999)
Marcin Świetlicki, w wywiadzie Rytm nie umrze nigdy (dla Jacka Cieślaka) – „Plus Minus” 1999 nr 26 – atrakcje głównie w kolokwialności.
Mówi słowa, które mogą przejść przez gardło.
Tytuł wywiadu ze zdania: „Rytm umarł, rytm nie umrze nigdy” –
Czesław Miłosz, w „Plusie Minusie” (tamże) nowy wiersz Głowa, dziwny, zagadkowy.
Podmiot liryczny widzi siebie w postaci dziecka i starca, jest jak gdyby tożsamy z monstrualną głową, która patrzy, widzi i wie, co wie starzec, igraszka sił chichoczących, nurkujących w powietrzu.
Obok wiersza nota informacyjna o reprincie z rękopisu poematu Świat (poema naiwne) z roku 1943 –
Andrzej Szczypiorski, artykuł Rewolucja ludowa trwa – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 147 – dobry do przeczytania, żeby z ulgą zabrać się do czytania moralistyki Włodzimierza Paźniewskiego.
Szczypiorski wie wszystko i wie jak prawdziwy dziedzic najświatlejszej tradycji: „Wszyscy, lub niemal wszyscy, akceptują zniewolenie kraju przez żywioł plebejskiej subkultury, ignorancji i dyletantyzmu. Wszyscy, lub niemal wszyscy, prowadzą świętą wojnę z etosem inteligenckim”.
W tym najlepsza ta „plebejska subkultura”, nazwałbym to samym jądrem etosu Andrzeja Szczypiorskiego, najgorsze to, że najelitarniejsze elity nie szczycą się Andrzejem Szczypiorskim –
Adam Michnik, odpowiedzią na autokreację Szczypiorskiego jest – tamże – artykuł Chamy i anioły.
Artykuł publicystyczny, cytatowy, historyczny w swoich założeniach i w konkluzjach, w których powtarza się akt identyfikacji z Chamami: „Jesteśmy brutalni i chamscy, ale przynajmniej nie opowiadamy przy tym bajek o tradycji historycznej, substancji narodowej i koniecznościach dziejowych objawianych dysponentom władzy”.
Michnik przywołuje Tango Mrożka i obficie Jana Błońskiego z książki Wszystkie sztuki Sławomira Mrożka –
Magdalena Grochowska, reportaż Eurydyka ze sztandarem – tamże – dość solidny.
Maksymalnie wykorzystuje się literaturę o Halinie Mikołajskiej (1925-1989), w zasadzie znam to wszystko albo bezpośrednio od Haliny Mikołajskiej, albo z opowieści (czasy późniejsze).
W tekście dużo stosunkowo o roli Haliny w sztuce Juliusz i Ethel, ciarki mnie przeszły na wspomnienie mojej przygody na przedstawieniu w Teatrze Kameralnym, nie pamiętam, czy o tym Halinie opowiedziałem, chyba nie.
Autorka powołuje się często na Joannę Szczepkowską i na Macieja Prusa, drobna wzmianka o Adamie Michniku..
Stosunkowo najmniej wiem ojej religijności czy dewocyjności w ostatnich latach jej życia –
(24.9.2004)
Cezary K. Kęder (ur. 1965), w autoprezentacji (trzecioosobowej) tomu wierszy Najnowszy model (Izabelin 2004) autor pisze o sobie, że „kto trzeba się o nim wyraża”.
Czuję się tą formułą objęty, ale nie powiem, żeby towarzystwo, które usiłuję sobie uprzytomnić, szczególnie mnie kontentowało. Ale niech będzie i tak.
O Cezarym Kęderze lub o jego autorskim sobowtórze Janie Szakecie wyrażam się we właściwych mi formach od lat, w ważnym (dla mnie) liście do autora nazwałem go na własne ryzyko „panem Czarkiem”, wydawało mi się to stosowniejsze niż zmieniane w kolejności obydwa imiona Cezary i Konrad, nie wiem jednak, jak to zostało przyjęte przez adresata.
Gdyby nie niektóre (te najświetniejsze) teksty Jana Szaketa widziałbym w Najnowszym modelu Cezarego Kędera najważniejsze jego spełnienie literackie, nie lekceważąc ani osobliwości literackiej Sekwencje (Bytom 1994), ani powieści Antologia twórczości p., też na swój sposób osobliwej, ale zupełnie inaczej (mój opis utworu w Czytanym w maszynopisie, „Twórczość” 1998 nr 3).
Nazwanie Najnowszego modelu spełnieniem jest samo w sobie ryzykowne mimo pierwodrukowych wyróżnień dla dwóch poematów zbioru (połowa książki), dla Skomlenia 1992 w „Twórczości” (1994 nr 10) i „Aplauzu” 1999 w „Odrze” (2001 nr 2).
Pozostałe utwory (piętnaście) – Wiersze: 1997-2003 – też mogłyby uchodzić za poemat, tworząc tym samym trzyczęściową całość z tytułem Najnowszy model. Z domyślnym słowem intelektualny (trochę niestosownym dla poezji) określałoby to bardzo ściśle formę i treść całości Najnowszego modelu, a dla mnie – na podstawie niezłej orientacji – sens (ukryty) wszystkich poszukiwań autora, w Sekwencjach, w powieści Antologia twórczości p. i w całej działalności analitycznej i komentatorskiej Cezarego Kędera i Jana Szaketa.
Robię dość śmiały skok intelektualny, upoważnia mnie do tego trwałe (od kilkunastu lat) oswojenie z obecnością twórczą Cezarego Kędera w literaturze we wszystkich zakresach jego działania.
Powiem więcej, mało kto mnie w podobnym stopniu interesuje z twórców działających w zasięgu powiązań – niekoniecznie formalnych – z Uniwersytetem Śląskim.
Autor Najnowszego modelu działa w tym kręgu, nie utracił jednak nic ze swojej intelektualnej autonomii, nie jest w niczym i przez nic zniewolony intelektualnie, choć od przejawów czegoś takiego nie może być odizolowany.
Pełna autonomia Cezarego Kędera w kształcie i w sensie Najnowszego modelu jest niemal namacalna.
Ktoś może powiedzieć, w poezji tak nieoczywistej, w działaniach tak niezdyscyplinowanych, odpowiem, właśnie dlatego.
Jak inaczej uprawiać taką krytykę, w jakiej celuje Jan Szaket, taką prozę, która dla rygorysty nie jest prozą, taką działalność edytorską i redakcyjną, która pasuje jak pięść do oka do przyjętych praktyk, i wreszcie taką poezję, która może nie być poezją nawet dla znawców tej sfery ducha.
Poezja Najnowszego modelu jest szczególna lub osobliwa na tle dzisiejszych praktyk poetyckich w całej uznawanej poezji polskiej.
W ulotce informacyjnej napomyka się w związku ze Skomleniem o możliwości skojarzenia tego poematu z tak zwaną poezją zaangażowaną. Możliwości takich skojarzeń dałoby się widzieć w całości Najnowszego modelu.
We wszystkich utworach tej całości nie sposób nie widzieć tak zwanego socjologizowania i tak zwanego ideologizowania. To widać już w słownictwie jakby wprost z użytkowej publicystyki ideologicznej.
Coś takiego występuje zresztą w różnych sferach aktywności literackiej Cezarego Kędera, wyłączając może najlepsze teksty Jana Szaketa, w których nadrzędność uzyskuje antropologiczna ambicja poznawcza.
Najnowszy model podnosi jednak analityczny język Jana Szaketa (język krytyki) do rangi języka poezji, wykazując z zamysłu lub bez, że język poezji nie musi być odseparowany od języka społecznych praktyk, zwłaszcza od języka ich intelektualnych fundamentów.
Tymi językami gardzi zwykle tak zwana poezja czysta, ona je zwykle konsekwentnie ignoruje i dzieje się tak nie bez istotnych powodów, ale tego właśnie nie może i nie chce robić Cezary Kęder, bo on nie wierzy w indywidualną autentyczność i pierworodność osoby ludzkiej i nie chce uznać żadnych mitologii i uzurpacji na ten temat, zwłaszcza uzurpacji do indywidualnego języka poetyckiego.
Tego właśnie, tak mi się zdaje, ma dowieść Najnowszy model i taki dowód ma być poetyckim wyznaniem autora.
Czy takiego wyznania można dokonać w języku poezji, czy można być poetą, demitologizując i rozwalając jej fundament i podstawę.
Chyba większość tych, którzy potrzebują poezji i ją rozumieją, da odpowiedź negatywną i ma do tego prawo.
Może jednak język poezji nie jest tylko tworem ludzkim, lecz należy do takich żywiołów natury jak ziemia, woda i powietrze, z których człowiek tylko nieudolnie korzysta i zniszczyć ich – do tej pory – nie zdołał. Może osoba ludzka w niczym nieautentyczna, jak myśli Cezary Kęder, ma, dopóki w jakikolwiek sposób istnieje, do niego jakiś dostęp, taki na przykład, jak wszystko, co istnieje, ma do ziemi, wody i powietrza.
Tego rozstrzygnąć się nie da.
Człowiek we wszystkim nieautentyczny i niepierworodny korzysta przecież z języka do celów użytkowych, rozbudowuje go bez opamiętania, więc może z językiem poezji też wolno mu robić różności, dlaczegoż imienni i bezimienni poeci mieliby być gorsi od uczonych, od filozofów i od wszystkich innych.
Wszyscy, wiedząc o tym lub nie wiedząc, korzy stają nie tylko ze swoich języków zwykle najdalszych od poezji, ale sami dla siebie lub dla bliskich skomlą, piszczą, wzdychają lub całkiem niemo wyrażają to i owo, co może jest jedyną prawdą ich istnienia.
Formułuję swoje myśli nieodpowiedzialnie, ale czy można odrzucić takie myślenie lub czy można odrzucić szczególną poezję Najnowszego modelu.
W swoim czasie przekonał mnie sam poemat Skomlenie, który jest lub nie jest pastiszem z Ginsberga, choć jest pewne, że Skowyt tego poety stanowi korzystne alibi dla Skomlenia.
Dla Aplauzu i dla piętnastu pozostałych wierszy takie alibi już nie jest potrzebne, znawcy poezji z pewnością wynajdą je, jeśli będą chcieli, uznając, że poezja Najnowszego modelu ma swoje znaczenie.
W moim odczuciu i rozumieniu Najnowszego modelu chce się w nim odkryć w użytkowych językach intelektualnych ekstrakt takiego języka, który poprzez indywidualne użytki (polifonia u Kędera) nabiera charakteru i mocy języka prawdziwej poezji w pełnej niezależności od swojego pochodzenia.
Języki tworzone przez antropoidów wtórnych (w odróżnieniu od antropoidów pierwotnych) odzyskają jak gdyby przez robotę poezjotwórczą Kędera swoją poetycką autentyczność, która może mogłaby przemieniać dzisiejsze antropoidy w prawdziwych ludzi, którzy poprzez poezję konstytuowali swoje człowieczeństwo.
Według zamysłu twórczego robi się coś, w czym i przez co słowa martwe nabierają życia, z bezznaczeniowych stają się znaczące, z zimnych i mechanicznych stają się gorące i są jakby z ciała i krwi człowieka.
Co się z tych zamysłów naprawdę udało, za wcześnie wymierzać, coś się musiało udać, skoro przez obcowanie ze słowami Najnowszego modelu pomyślało mi się i myśli trwale, co właśnie przedstawiam.
Wiem z tego, że moje nieokolicznościowe zainteresowanie osobą i słowem pana Czarka Kędera ma istotne uzasadnienie.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy