Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 2/2000

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(29.5.1997, 30.5.1997, 31.5.1997, 1.6.1997, 2.6.1997, 3.6.1997, 4.6.1997, 7.6.1997, 8.6.1997, 9.6.1997, 10.6.1997, 25.10.1999)

 

(29.5.1997)

Dariusz Nowacki, Niepochwytność (recen­zja o Delectatio morosa Waldemara Bawołka) – „Twórczość” 1997 nr 6 – bezbłędna.

Pełna świadomość różnorodnych możliwości interpretacyjnych tej prozy, pełna świadomość jej smaków –

 

(30.5.1997)

Stanisław Gębala, Bezdomność i zadomo­wienie (recenzja książki Anny Legeżyńskiej Dom i poetycka bezdomność w liryce współczesnej) – „Twórczość” 1997 nr 6 – jest, jak zwykle u Gębali, interesująca.

Autor trafia celnie w pustkę lub krętactwo sformułowań interpretacyjnych, to czyta się najlepiej w tej recenzji.

Ogólne rozumienie poezji jest w tym tekście w różnych punktach niejasne –

Dariusz Sośnicki, przyszedł na spotkanie o pierwszej, poszliśmy na obiad do restauracji włoskiej na Żurawiej.

Zjedliśmy po rybie po grecku i po pizzy z serem, do tego po dwa piwa.

Po obiedzie przyszliśmy do mnie na kawę, rozmowa o „Nowym Nurcie”, o Darku Bitnerze.

Sośnicki zapytał mnie o kontakt z Mieczys­ławem Kurpiszem, opowiedziałem o liście do niego do Ameryki Południowej, który poczta po pół roku zwróciła, o liście Kurpisza do mnie tylko wspomniałem.

Sośnicki pracuje w wydawnictwie ekonomi­cznym, redaguje książki, zarabia średnio.

Wyszedłem z nim, on przed jazdą do And­rzeja Sosnowskiego chciał wstąpić do księgarni na Krakowskim Przedmieściu –

 

(31.5.1997)

Sławomir Mrożek, felieton Kto jest ważny? – „Gazeta Wyborcza” 1997 nr 125 – jest dużej piękności, bardziej to poezja niż zwykły fe­lieton.

Kategoriami filozoficznymi, którymi się pod postacią słów obraca, są nieskończoność, prawo moralne, człowiek w nieskończoności.

Wypisuję jedno z wielu pięknych zdań tego tekstu: „Żeby pod wpływem gwieździstego nieba mieć myśli inne od zwyczajnych, nie trzeba od razu być filozofem, nie trzeba być szczególnie uzdolnionym do myślenia, a nawet w ogóle uzdolnionym do myślenia być nie trzeba, ponieważ nawet psy wyją do księżyca i gwiazd, choć nie wiedzą dlaczego”.

Nie wiem, kim Mrozek jest jako artysta słowa, wiem, że bywa poetą felietonu –

Hanna Krajewska, wspomnienie Gdzie ten dom, gdzie ci ludzie? – „Gazeta Wyborcza” 1997 nr 125 („Gazeta Stołeczna”) – ładne mimo sentymentalności.

Autorka opowiada o kamienicy Widok 1, któ­rej teraz nie ma, która była w miejscu obecnego budynku na rogu Kruczej i Widok –

Papież, transmisja telewizyjna z powitania papieża na lotnisku we Wrocławiu przejmująca, poprzez dramat starości, poprzez naoczność i dotkliwość bezradności człowieka.

Wszystkie przemówienia, Aleksandra Kwaśniewskiego, kardynała Henryka Gulbinowicza i także samego papieża, za długie.

W przemówieniu papieża zwyczajność słów, ani śladu aktorstwa, ani śladu oficjalności –

Janusz Rudnicki, w Chrobotku reniferowym – „Twórczość” 1997 nr 6 – wykorzystuje cały repertuar swoich chwytów, świetność stylistyczna narracji nie do podważenia.

Ale całość jakby trochę bez duszy, sama forma w tym liście, w tej narracji –

 

(1.6.1997)

Elżbieta Baniewicz, w nocie Polski kocioł wciąż wrze – „Twórczość” 1997 nr 6 – Ciałopalenie Marka Bukowskiego przeciwstawia się Tadeuszowi Słobodziankowi.

W analizie przedstawienia Ciałopalenia w Teatrze Powszechnym dużo pochwał dla akto­rów (Mariusz Benoit, Daria Trafankowska, Kazimierz Kaczor, Krzysztof Stroiński) i dla Władysława Kowalskiego za reżyserię.

Mniej pochlebnie ocenia Elżbieta Piotra Kozłowskiego w roli prokuratora –

Teatr Polskiego Radia, w audycji Ireny Heppen i Waldemara Chołodowskiego – Pro­gram II – Eugeniusz Rudnik i Wacław Tkaczuk mówili o charakterze radiowego kwar­talnika.

Pismo ma się przekształcić w czasopismo bardziej normalnego typu, jego specjalnością byłaby refleksja nad sztuką radiową –

Papież, telewizyjną transmisję mszy Statio Orbis z Wrocławia oglądałem niemal w całości (poza początkiem).

Wysłuchałem homilii papieża, poza wszel­kimi formułami słowa o wolności i stosunku kościoła do wolności, nie są to jednak słowa prawdy.

Prawda twarzy papieża, prawda rzeczy osta­tecznych twarda i dotkliwa –

 

(2.6.1997)

Leszek Bugajski, w rubryce Wśród czaso­pism – „Twórczość” 1997 nr 6 – referuje rozmowę – „Gazeta Wyborcza” 1997 nr 75 – Jacka Żakowskiego z Krzysztofem Michalskim.

Krzysztof Michalski wypowiada się o intelek­tualnych postawach wobec czasu, śmierci i trwogi przed śmiercią, Bugajski poprzestaje, w zasadzie, na konstatacjach Michalskiego –

Papież, słuchałem w znacznej części trans­misji z Legnicy i Gorzowa, przemówienia papieskie słyszałem prawie w całości.

W przemówieniu legnickim nacisk na sprawy społeczne, w przemówieniu gorzowskim na sprawy ideologiczne w rozumieniu religijnym i politycznym.

Obydwa przemówienia w różnych momen­tach przyjmowano entuzjastycznie, te momenty robiły wrażenie –

 

(3.6.1997)

Halina Olsińska, cztery wiersze – „Twór­czość” 1997 nr 6 – jak szlachetne kamienie.

Najbardziej mi się podoba wiersz bez tytułu (z incipitem „jak”), z dwudziestu słów (razem z przyimkami) buduje się metaforę siebie, swo­jego istnienia –

Papież, oglądałem przez godzinę (do jedena­stej) transmisję z Gniezna i transmisję spotka­nia z młodzieżą w Poznaniu.

Poruszyła mnie wędrówka papieża przez katedrę gnieźnieńską, męka tej wędrówki.

W przemówieniu poznańskim repetycja for­muł, repetycja odwołań do zbiorowych wzruszeń.

Na koniec dużo samej celebracji współprze-bywania, celebracja gestów, słów –

 

(4.6.1997)

Bohumil Hrabal (1914-1997), opowiada­nie Jarmilka (1952) – „Literatura na Świecie” 1997 nr 1-2, przekład Jana Stachowskiego – ma podtytuł Dokument, nie wiadomo, co to znaczy.

Opowiadanie nazwałbym ideologicznym, wi­dzę w nim skrajność ideologicznych konfrontacji.

Tę skrajność uosabia komunista Hannes Reegen, który snuje swoją opowieść o koszmarze obozowym.

Opowieść Hannesa Reegena stanowi wątek symetryczny do wątku Jarmilki, robotnicy w ciąży, która opowiada o mężczyźnie, który jest ojcem dziecka.

Narrator ogarnia całość, widzi grozę, której nie nazywa, której w niczym nie osądza.

W opowiadaniu jest wielkość rzetelności wobec ideologicznego stanu rzeczy.

Opowiadanie poruszyłoby mnie jeszcze bar­dziej w nieco innym przekładzie i w nieco innej typografii –

Grzegorz Królikiewicz, w rozmowie z Anną Romanowską – „Sycyna” 1997 nr 11 – mówi fascynująco, choć nie wszystko da się zro­zumieć w swoich intencjach.

Wiele sformułowań jak dzwon: „To, czym film żyje obecnie, socjologia, sta­tystyka, polityka, tendencja, propaganda, pój­dzie w gruzy, przynajmniej w kinie artysty­cznym”. „Wysiłkiem woli, niedospanych nocy jestem zaprzyjaźniony z Pascalem, Montaignem” –

 

(7.6.1997)

Sławomir Mrożek, w felietonie Bla-bla-bla – „Gazeta świąteczna” 1997 nr 131 – wiązanka paradoksów o logice i paranoiczności nauk marksistowskich.

Po paradoksach rejestr reliktów postmarksistowskich nauk u półinteligenta i rejestr absurdalnych pomysłów.

Felietonista napiętnuje postmarksistowską głupotę, to napiętnowanie jest jakby od wewnątrz.

Wolność od głupoty (we wszelkich posta­ciach) nie umożliwia ani afirmacji, ani negacji głupoty, wolność od głupoty jest gdzie in­dziej –

Papież, oglądałem całą transmisję konsekra­cji kościoła na Krzeptówkach.

Patrzyłem, jak papież poświęcał (kropidłem) ołtarz, przyglądając się ołtarzowi jak wiejska kobieta, gdy patrzy, czy coś dobrze umyła.

W słowach papieża wsparcie dla potęgi wiary.

Kościół, jeśli obraz telewizyjny nie myli, szczerze kiczowaty, wcale nie góralski, uniwersalnie dewocjonalny.

Napatrzyłem się na twarze górali, starych, młodych, dzieci, twarze dzieci zamknięte, zagadkowe –

Maria Janion, we fragmentach przemówie­nia na uroczystości dla Andrzeja Wajdy Fatum zasłonięte – „Gazeta Świąteczna” 1997 nr 131 – pomysł uniwersalizacji polskiego romantyzmu poprzez Conrada: „Polskie doświadczenie klęski Joseph Conrad uczynił doświadczeniem ludzkości”.

Tym sposobem Andrzej Wajda poprzez Con­rada jest dzieckiem tradycji romantycznej.

Maria Janion uznaje wyższość kultury obra­zu nad kulturą słowa.

Niewymierność artystyczna sztuki filmowej i literackiej ułatwia Marii Janion całą kombinację, ryzykownie by to wypadło, gdyby posłan­nictwo Andrzeja Wajdy spadło na barki Tadeusza Konwickiego lub Włodzimierza Odojewskiego, literackich pupilów uczonej –

Bohumil Hrabal, poemat Kolekcji nie ma. Mathias (1947) – „Literatura na Świecie” 1997 nr 1-2, przełożył Piotr Godlewski – nie daje się (mnie) poetycko zdefiniować.

Odczytuję w poemacie wyraz cierpienia – udręki egzystencjalnej i społecznej – i brak jakiegokolwiek wyjścia z cierpienia, jakiegokol­wiek sposobu uwolnienia się od niego –

Josef Hiršal (ur. 1920), fragmenty wspo­mnieniowej książki – „Literatura na Świecie” 1997 nr 1-2, przełożył Piotr Godlewski – dotyczą lat 1955-1958 i osoby Bohumila Hrabala.

Hrabal wydaje swoją debiutancką książkę Rozmowy łudzi (1956) i składa w wydawnictwie drugą. Skowronka na nitce, która zostaje przy­jęta do druku.

Hiršal (także Jif i Kolaf) chce pomóc Hrabalowi, który pracuje w przedsiębiorstwie Surow­ce Wtórne –

 

(8.6.1997)

Bohumil Hrabal, Odnaleziona ósemka – „Literatura na Świecie” 1997 nr 1-2, przełożył Aleksander Kaczorowski – jest najwspanialszą opowieścią o pisaniu, jaką kiedykolwiek przeczytałem.

Jest to, zdaje się, autorska przedmowa do tomu Zivot bez smokingu (1986).

Hrabal buduje swoje pierwsze zdania literac­kie, jakby tworzył świat po raz pierwszy, jeszcze przed samym Panem Bogiem.

W tym tekście wyjaśnia się sprawa poematu Kolekcji nie ma. Mathias i sprawa opowiadania Jarmilka.

Pisarska konfesja Bohumila Hrabala jest we wszystkim fundamentalna.

Hrabal zwierza się z przeżywania daru wyo­braźni i tożsamego z nim daru słowa.

Zwierza się z winy zabijania.

W zwierzeniu o winie zabijania dotyka Hra­bal największej rany człowieka i świata, od tej rany podobnie cierpiał jako pisarz Andrzej Łuczeńczyk.

Jeden i drugi oskarżają zabijanie najmocniej jak można.

Dotykają rany człowieka i świata mocniej i dotkliwiej niż Albert Camus, który chciał dotknąć rany w rękawiczkach zachodniego racjonalizmu –

Wacław Tkaczuk, w radiowym przeglądzie poetyckim – Program II – górnie mówił o poezji Janusza Żernickiego, górnie czytał jego wiersze Adam Bauman.

Coś mnie w tych wierszach trochę uwiera.

Tkaczuk przywołał przy Żernickim Stanis­ława Piętaka, dla mnie to ważne przywołanie.

U Piętaka nie odczułbym niewygody tylu słów, choć słów niepotrzebnych u Piętaka bar­dzo wiele, słowa w poezji Piętaka są jak razowy chleb, są zwyczajne i w tej zwyczajności aż niezauważalne, one uwierać niczym nie mogą –

Bohumil Hrabal, Semantyczny zamęt (kon­frontacja tekstów) – „Literatura na Świecie” 1997 nr 1-2, przełożyli Andrzej Jagodziński i Ale­ksander Kaczorowski – jest mistrzowskim zestawieniem: wywiadu Hrabala w piśmie „Tvorba” (1975), dziewiętnastu wypowiedzi czeskich pisarzy emigracyjnych w sprawie Hrabala (z książki Czechów rozmowy na świecie 1985) z postscriptum samego Hrabala do tych tekstów i biogramami wszystkich dziewiętnastu uczest­ników sądu nad Hrabalem (biogramy zestawił Aleksander Kaczorowski).

Z mojej lektury Semantycznego zamętu jeden wniosek, dziewiętnastu sędziów lub adwokatów przejdzie do historii czeskiej literatury (nie wyłączając Josefa Škvorecky’ego) tylko i wyłącznie poprzez swój udział w sprawie Hrabala.

Głównie ze względu na to, że Hrabal poświę­cił im aż dwie strony swojego wspaniałego postscriptum, w którym dopowiedział, co wy­raża każde jego pisarskie zdanie, jakie napisał.

To dopowiedzenie jest wielkie.

Po lekturze rozumiem, o czym pisze Jifi Kolaf w tekście Taki sposób grzebania… po pogrzebie Hrabala.

Szkoda, że ten tekst „Literatura na Świecie” przedrukowuje z czeskiego pisma na samym końcu numeru –

Z Semantycznym zamętem sąsiaduje Vademecum bawidulskiego praktykanta (1970) w przekładzie Jana Stachowskiego.

Ten tekst, gdyby sędziowie Hrabala byli go w stanie zrozumieć, powinien by ich ustrzec przed wypowiedzeniem choćby jednego swo­jego słowa.

W tekście mówi o sobie, o swoim życiu i pisaniu, poeta i myśliciel, który ma prawo przypisać się do tych, do których się przypisuje, do Dionizosa, do Sokratesa i do Jaroslava Haška –

Aleksander Kaczorowski, szkic Sinusoida Hrabala – „Literatura na Świecie” 1997 nr 1-2 – jest rodzajem przewodnika po wariantach ofi­cjalnych i autorskich utworów Bohumila Hrabala.

Tym samym jest to przewodnik po dziewięt­nastu tomach Dzieł zebranych (Praha 1991-1997).

W niuansach wariantyzacji utworów trudno się rozeznać, w leksykonowych hasłach Hrabala same sprzeczności bibliograficzne, sprzeczności nie brak w szkicu Aleksandra Kaczorowskiego, choć to z pewnością nie jego wina –

Papież, wysłuchałem radiowej transmisji ze spotkania z uczonymi (jubileusz Wydziału Teologii).

Papież wśród swoich profesorów wymienił Kazimierza Wykę.

Przemówienie papieża trwało prawie godzi­nę, przemówienia powitalne rektorów nudne i na domiar złego nieudolne.

Komentatorzy wymienili wśród obecnych Czesława Miłosza i Jacka Woźniakowskiego –

Hans Höller (ur. 1947), w szkicu Pisać przeciwko śmierci – „Literatura na Świecie” 1997 nr 1-2, przełożyła Anna Wołkowicz – odwo­łuje się do diagnoz lekarza Petera Fabjana, przyrodniego brata Thomasa Bernharda.

Thomas Bernhard przeszedł przez ciężkie choroby, w ciągu ostatnich kilkunastu lat był świadom nieuleczalności i zagrożenia śmiercią.

Jego pisanie germanista z Salzburga wywodzi niemal bezpośrednio z jego stanu zdrowia –

 

(9.6.1997)

Ilse Aichinger (ur. 1921), Dialogi (Mewy, Powrót, Pierwszy semestr) – „Literatura na Świecie” 1997 nr 1-2, przełożył Jakub Ekier – pochodzą ze zbioru Zu kelner Stunde (1957).

Jeśli dobrze te utwory rozumiem, to zdarza się w nich, co się nie zdarzyło i zdarzyć nie może, trwałość uzyskują w nich pory dnia i pory roku, dni i lata.

Trwałość oznacza nieśmiertelność, nieśmier­telność jest rozdawana w słowach, dar nieśmiertelności otrzymują śmiertelni, w słowach wy­równywana jest krzywda śmiertelności.

Pisarstwo Ilse Aichinger jest zagadkowe, poprzez trzy krótkie utwory jest się wprowa­dzonym w sam środek zagadki, w jej niepojętość –

Siedem wierszy ze zbioru Verschenkter Rat (1978), narracja Moja mowa i ja ze zbioru Eliza, Eliza (1965) – tamże, przełożył Jakub Ekier – nie upoważniają do domysłów, jakiej miary zjawiskiem jest pisarstwo tej autorki.

Jest to pisarka o bardzo wysokich ambicjach artystycznych.

Nie jestem przekonany do częstych skojarzeń jej nazwiska z Paulem Celanem.

Paul Celan rozwija materię języka (i świata),

Ilse Aichinger obmacuje słowa, przestrzeń i czas, ostrożnie dotyka słów i rzeczy.

Słowa, rzeczy, mowa, przestrzeń i czas są u Ilse Aichinger oddzielne, krążą wokół siebie.

Narracja Moja mowa i ja respektuje niezale­żność mowy i istnienia, personifikacja mowy umożliwia narrację o relacjach między mową i istnieniem.

Podobna niezależność istnieje między prze­strzenią i czasem, czas i przestrzeń spotykają się i rozchodzą, ich spotkanie należy do cudów ist­nienia. Tego cudu dotyczą dialogi ze zbioru Zu keiner Stunde.

Cud jedności prawie się nie zdarza w liry­kach, liryki Ilse Aichinger są jak rzadko dramatyczne poprzez rozdzielność czasu i przestrzeni, przestrzeń i czas wymijają się, szukają siebie.

Ilse Aichinger mierzy odległości między nimi, rysuje mapy oddaleń i zbliżeń –

 

(10.6.1997)

Richard Reichensperger (ur. 1961), szkic Ocalić ofiary w języku – „Literatura na Świecie” 1997 nr 1-2, przełożył Dariusz Rogalski – pochodzi ze zbioru materiałów o Ilse Aichinger (1991).

Informacje biograficzne i uwagi interpreta­cyjne Richarda Reichenspergera mogą być użyteczne przy lekturze skomplikowanych tek­stów –

Thomas Bernhard, w Trzech dniach (ze zbioru Der Italiener 1971) – „Literatura na Świecie” 1997 nr 1-2, przełożyła Anna Wołko­wicz – narracja jak w cyklu autobiograficznym, w części repetycyjna w stosunku do poszczególnych utworów cyklu, na przykład do Oddechu.

W Dniu pierwszym opowiada się o dzieciń­stwie, o chorobach, o straszności wszystkiego.

W Dniu drugim motywem głównym jest lite­ratura, potrzeba i konieczność wykonywania czynności, jakich wymaga pisanie: „Więc wziąłem po prostu papier i ołówek, zacząłem robić notatki i nienawiść do książek, pisania, ołówka i pióra przezwyciężyłem pisa­niem i to jest z pewnością przyczyna wszelkiego zła, z którym teraz muszę sobie radzić…”

W Dniu trzecim wymienia się mistrzów pisa­nia, którzy stawiają opór, których się przezwycięża i pognębia.

Sens tego wszystkiego w przezwyciężaniu czasu, którego nigdy nie było.

Dochodzenie do sprzeczności, do oksymoronu, grzęźniecie w oksymoronie, w ciemności ostatecznej.

W Trzech dniach daje się wypowiedź o sensie bezsensu, o tak zwanym życiu, o tak zwanym pisaniu –

Papież, oglądałem początek transmisji z Krosna (rano) i transmisję pożegnania na lotnisku w Balicach w całości.

W trakcie ceremonii pożegnalnych myślało mi się wielowarstwowo.

Myślało mi się w jednej warstwie o pożegna­niu Marka Hłaski 20 lutego w roku 1958 na Okęciu i – w innej warstwie – o opisie odjazdu gości ze Stawiska w roku 1939.

Patrzyłem na twarze, na twarz papieża –

 

(25.10.1999)

Dariusz Bitner, od ubiegłego wtorku (19 października), od przesyłki z dwoma jego nowościami, obracam się – czytając, myśląc, nie czytając, nie myśląc – wokół niego, wokół jego życia i pisania.

Przeczytałem opowiadanie Na strychu w całości od ręki, Hm… najpierw w trzech piątych słowo po słowie, nie spiesząc się z lekturą całości, rozkładając ją w czasie.

Ze względu na enigmatyczny sens wpisania mnie w Na strychu, ze względu na przypisanie mi szczególnego motta (takiego zdania nie ma w moich publikacjach) do narracji Jan P. (druga część Hm…) myślę o wszystkich mottach w Hm…, o ich funkcjach w tej powieści o powieści.

Motta mają cztery z pięciu części Hm…, do Pandarka i tym samym jakby do całości motto z Gide’a, do Jana P. ze mnie, do Józefa P. z Kazimierza Brandysa, Zygzakiem nie ma motta, do finałowego Okna motto z Mirona Białoszewskiego.

Motto z Gide’a („Historia dzieła, jego doj­rzewanie! Jakże to byłoby szalenie zajmujące… ciekawsze niż samo dzieło…”) kojarzy się w naturalny sposób z całością powieści o powieści, jest niemal górne, może być uznane za wyzna­nie najlepszej wiary autora w swoje dzieło, ono mogłoby być niebezpieczne, gdyby nie coś w rodzaju antymotta po motcie ze mnie do Jana P.

Antymotto wiąże się jednak nie z moją dekla­racją o płaskości ziemi, lecz z mottem z Gide’a o atrakcjach dzieła o dziele.

Motto ze mnie (mnie przypisane) jest na pierwszy rzut oka bardziej ośmieszające mnie niż to – również na pierwszy rzut oka – ośmieszające Brandysa.

Związku motta ze mnie z narracją Jana P. nie komentuje się w tekście ani jednym słowem, można ten związek rozumieć, jak się chce.

Kpiarstwa motta ze mnie trudno nie do­strzec, kpiarski jest użytek, jaki z motta robi narrator Jana P., obydwa kpiarstwa nie unice­stwiają istotnego sensu słów mnie przypisanych, deklaracji empiryzmu poznawczego dla potrzeb sztuki.

Postawy poznawczej samego Dariusza Bitnera nie da się jednoznacznie określić, widać to zarówno w Na strychu, jak i w Hm…

W empiryzm, w artystyczne poznanie zmys­łowe, Dariusz Bitner wierzy i nie wierzy jednocześnie.

On bywa często rozdarty przez wiarę w świa­topogląd tak zwany naukowy i przez wiarę w sztukę, w tym rozdarciu wolno widzieć wytrych do zagadek jego pisarskich rozterek.

Ja, pisząc (pisując) o pisarstwie Bitnera opo­wiadam się jawnie – czasem arbitralnie – za wyższością poznania przez sztukę nad pozna­niem przez naukę.

Dariuszowi Bitnerowi trafiają się zawikłania w tym względzie.

O jego stosunku do motta ze mnie mówi sporo jego stosunek do motta z Brandysa, użytek z motta z Brandysa jest demaskatorski i ośmieszający tylko w oderwaniu.

W samej narracji Józefa P. jest ono eksplikowane całkiem poważnie, co może oznacza, że Dariusz Bitner popada w taką dobrą wiarę, jaka umożliwiła powstanie formuły Brandysa. Że niby Brandys nie opowiada i nie może opowia­dać siebie całego, ale tylko swoją najlepszą część.

Brak motta do najważniejszej części Hm…, do Zygzakiem, i motto do finałowego Okna Mirona Białoszewskiego wskazują, że Dariusz Bitner w swoich zwątpieniach w poznanie przez sztukę nie idzie za daleko.

Zygzakiem jest z całą pewnością najważniej­szą częścią Hm…, programowość estetyczna Zygzakiem jest najbardziej swoja własna, mimo zamierzonej fragmentaryczności pisze się tę narrację niemal jednym tchem.

Widać wyraźnie, że ona jest wymuszona czymś w sobie i czymś poza sobą.

W sobie jest to czas egzystencjalnych i pisar­skich rozstrzygnięć, poza sobą są to głównie lata 1980-1981, jak na Dariusza Bitnera ten czas historyczny jest w narracji Zygzakiem zauwa­żony szczególnie dobitnie.

W sobie i poza sobą doświadcza się skraj­ności, w sobie szuka się czegoś stałego na samym dnie, dnem wewnętrznym jest funkcjo­nowanie wyobraźni, poza sobą szuka się chyba jakiegoś końca absurdu.

Absurd zdaje się nie mieć końca, osiąga wymiar absolutny, staje się jak absolut.

W rozstrzygnięciach egzystencjalnych do­chodzi się do ostateczności lub ostateczności się sobie przypomina (Jak wieszałem się, Jak nic nie robię).

Rozstrzygnięcia pisarskie narzuciłaby wew­nętrzna degrengolada, gdyby nie znaki z zewnątrz, znaki jak deska ratunku.

Te znaki są jak z zaświatów, tak się o nich pisze (Z wydawnictwa, Rozmowa telefoniczna).

W Rozmowie telefonicznej występuję jako narzędzie przeznaczenia, takiej karty prozy nikt o mnie nie napisał i nigdy nie napisze.

Taki akt ingerencji w cudzy los zdarza się tylko na prawach cudu, cudów już nikt nie dokonuje, cud się może zdarzyć.

Programowość estetyczna narracji Zygzakiem oznacza zgodę na każdą akcję wyobraźni, wyzwolenie z wszelkich ograniczeń rozumu, wol­ność od jakiejkolwiek jednej prawdy, wolność dla wszystkiego, co pomyśli głowa, restytucję wszystkich pełnomocnictw poznawczych poezji z wszystkimi jej wymysłami, wśród których nie może zabraknąć przeznaczenia i cudowności.

Realizacja takiej programowości jest chyba niemożliwa, w Oknie może to być realizacja na żarty, realizacja kpiarska.

Motto do Okna, jeśli nie jest szczególnie przysposobione, zalatuje jak na Białoszewskiego szczególnym wyszukaniem („dobrze jak nie za dobrze a nawet dobrze nie za mądrze”), choć ma znaczenie, że szuka się motta właśnie u niego.

Białoszewski, jeszcze bardziej w prozie niż w poezji, jest poetą cudowności w powszedniości, czyli poetą cudowności do odkrycia, cudow­ności we wszystkim odkrywanej, odkrywanej w postaci samej możliwości istnienia.

W pisarstwie Dariusza Bitnera przewijają się (artystycznie) nigdy nie przywoływany Marek Hłasko i często przywoływany (może nie bez mojej inspiracji) Edward Stachura, tymczasem to pisarstwo – w rozbieżnościach i w zbieżnoś­ciach – ma z pisarstwem Białoszewskiego związki nieprzypadkowe.

W kpiarstwach Okna nie jest to może najbar­dziej widoczne, od kpiarstwa Białoszewski stroni, ale kpiarstwo nie jest także główną dewizą pisarstwa Dariusza Bitnera –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content