Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 3/1996

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(15.5.1994, 16.5.1994, 18.5.1994, 21.5.1994, 22.5.1994, 23.5.1994, 24.5.1994, 25.5.1994, 27.5.1994, 29.5.1994, 30.5.1994, 1.6.1994, 2.6.1994, 3.6.1994)

 

(15.5.1994)

Piotr Kowalski, recenzja Świątynek Zbig­niewa Pasterskiego – „Regiony” 1993 nr 4 – daje cynk, z czego się wywodzi ten prozatorski debiut (nurt chłopski).

Mogłoby się tu pojawić nazwisko Wiesława Myśliwskiego, ale żadne nazwisko się nie pojawia.

W recenzji więcej się mówi o chłopskim pojmowaniu czasu i przestrzeni, zwłaszcza czasu, niż o recenzowanej prozie, jest w tym coś znaczącego.

Trochę dziwne, że z Piotrem Kowalskim nigdy się nie zetknąłem […] –

Jan Szczepański, artykuł Kończy się wiek XX – „Regiony” 1993 nr 4 – składa się z profesorskiego rejestru różnego typu doświadczeń […].

W refleksji o zastąpieniu kolonialnej władzy politycznej władzą gospodarczą kryje się możliwość dostrzeżenia nowych (względnie) form zniewoleń i uzależnień, czyli nowoczesnej postaci totalitaryzmu –

 

(16.5.1994)

Piotr Jasek, trzy narracje – „Regiony” 1993 nr 4 – jaskrawię debiutanckie i chyba młodzieńcze.

Znaki młodzieńczości wyraźne i prawdziwe, życie w geście, poza słowem, zaledwie przeczucie słów tak znanych jak miłość.

Refreniczność zwykłych słów i prostych zdań tworzy fabułę powtarzalności w ludzkim świecie.

Wydaje mi się, że to kiedyś czytałem, mog­łem to czytać w jakimś konkursie –

 

(18.5.1994)

Marek Piwowski, krótka rozmowa z Mar­kiem Piwowskim – „Polityka” 1994 nr 20 – ujawnia jego niezdolność myślenia dyskur­sywnego.

On przejmuje aktualny żargon polityczny, w tym żargonie mówi niemądrze o Rejsie.

Ten jakże znakomity film wymaga całkiem innego mówienia –

 

(21.5.1994)

Włodzimierz Paźniewski, w felietonie Gra­matyka rozproszenia – „Życie Warszawy” 1994 nr 118 – napiętnuje nie bez racji „raj dla inte­lektualnych spłyciarzy”.

Sam abstrakcyjny słowotok żurnalistyczny, Paźniewski stał się fenomenem żurnalizmu doprowadzonego do własnego przeciwieństwa.

Ten żurnalizm o niczym nie informuje, wszystko uogólnia, chce być sztuką, nie prze­stając być żurnalizmem.

Absolutna niemożliwość –

Dariusz Gawin, olbrzymie omówienie Bezładu Zbigniewa Brzezińskiego – „Ex Libris” nr 52, maj ‘94 – całkowicie jałowe.

Kornukopia (róg obfitości) jest złudzeniem Brzezińskiego tak samo jak przekonanie, że nastąpił koniec totalitaryzmu.

Totalitaryzm z politycznego przemienił się w ekonomiczny i potężnieje.

Dariusz Gawin zaprzepaszcza swoje lepsze możliwości –

Mieczysław Porębski, artykulas (bo nie esej) Czekanie na przełom – „Ex Libris” nr 52, maj ‘94 – służy żonglerce wszelkimi przełomami, przełom na przełomie.

Przełomy zachodzą na siebie, zmieniają style i kody, postmodernizm mamy, ale stracimy smak do eklektyzmu, więc czekamy na prze­łom, na nowy symbol.

Profesorskie gadanie, artykulasta robótka –

 

(22.5.1994)

Jacqueline Kennedy, jej fotografia z roku 1992 – „Życie Warszawy” 1994 nr 118, na pierwszej stronie – robi na mnie niezwykłe wrażenie.

Jest w tej twarzy świadomość śmiertelna, świadomość wchodzenia w śmierć.

Mieszanina strachu, rezygnacji i pogardy.

Zdziwienie, że życie to tyle i nic więcej –

Stara Prochownia, sztuka Wojtka (sic) Biedronia Z dziejów alkoholizmu w Polsce zabawna i artystycznie przyzwoita.

Wszystko w niej – poza tytułem – dość udane, przedstawienie, dzięki aktorstwu, wręcz świetne.

Publiczność się bawiła, ja przez półtorej godziny słuchałem i patrzyłem z przyjem­nością.

Siedziałem z Wojciechem Siemionem i jego żoną, Siemion mnie zaprosił.

Wojtek Biedroń zaprosił mnie na drinka, długie czekanie części gości, zdecydowałem się na wyjście.

O sztuce, o jej tekście byłoby niejedno do powiedzenia. Janusz Rudnicki nie pomylił się, idąc z Biedroniem na współpracę –

 

(23.5.1994)

Jarosław Mikołajewski, tomik Kołysanka dla ojca (Warszawa 1994) byłby do zapamiętania, gdyby nie zawierał nic więcej poza pięcioczęściowym utworem tytułowym.

Tytułowa Kołysanka dla ojca zbudowana z pięciu bezrymowych septetów ma konsolacyjną szlachetność.

Piąta część (z odejściem od jedenastosylabowości) bardzo piękna –

 

(24.5.1994)

Tadeusz Pióro, w przeglądzie amerykańskim – „Twórczość” 1994 nr 6 – charakteryzuje sytuację Johna Ashbery’ego.

On jeden z awangardy poetyckiej jest ofi­cjalnie uznany, ale dzięki temu, że interpretuje się go w duchu tradycji –

 

(25.5.1994)

Michel Foucault, fragment Historii seksual­ności – „Społeczeństwo Otwarte” 5/94, przekład Tadeusza Komendanta – zawiera rejestr nauk z zakresu Kultury Siebie.

Najbardziej mi się podoba nauka Seneki z Listów moralnych do Lucyliusza:

„Będziemy się czuli pewniej jako bogaci, gdy się dowiemy, że nie tak ciężko jest również być ubogim”.

Zawsze myślę sobie, że cierpienia bogatych są dość podobne do cierpień biednych –

Agata Bielak, artykuł Rorty, Habermas i Lyotard o postmodernizmie – „Społeczeństwo Otwarte” 5/94 – zawiera wykład o różnicy między Habermasem (idea wielkiej narracji) i Lyotardem (idea dyskursu wielu narracji) i kompromisach filozoficznych Rorty’ego.

Jakby się uprzeć, jest to spór między mono­teizmem i politeizmem, który dałoby się przezwyciężyć ideą Trójcy Świętej i hierar­chiami aniołów i świętych.

Symplifikuję, ale i nie symplifikuję wcale.

To wszystko polega na nieustannej multiplikacji języków intelektualnych, choć nie chce się pozwolić na to samo wobec języków sztuki.

Supremacja filozofii (i nauki) nad sztuką jest absolutną uzurpacją, którą się podtrzymuje według praw bezwładu –

 

(27.5.1994)

Aleksander Sołżenicyn, dziś w nocy Sołżenicyn stanął na ziemi rosyjskiej, powtórzył za papieżem gest całowania ziemi –

Stanisław Esden-Tempski, wśród polemistów Edwarda Redlińskiego, po jego wywiadzie, znalazł się Stanisław Esden-Tempski.

Pisze – „Polityka” 1994 nr 22, dodatek „Kul­tura” – z Londynu, powołując się na swoje doświadczenia amerykańskie.

To może być poeta, którego poznałem na imprezie Iskier sprzed kilkunastu lat –

Adam Czerniawski, w Krótkopisie – „Twór­czość” 1994 nr 6 – dziwny fragment o pamflecie Gombrowicza Przeciw poetom.

Dziwne wyliczenie nazwisk poetów, wśród których znalazł się Bronisław Maj, dziwna impertynencja wobec Konstantego Jeleńskiego –

Nazywa go szarlatanowatym i objaśnia, „trochę szarlatanerii, dużo waty” –

Skierniewice, tłok w pociągu, czekali na mnie na dworcu Dorota Reszka i Darek Foks.

O pokrewieństwie z moimi Reszkami Doro­ta mówiła niejasno.

Szliśmy pieszo do rynku i od rynku do Domu Kultury, gdzie miał być aktor, Grze­gorz Emanuel.

Poszliśmy z aktorem jeszcze raz na rynek i na ulicę Strykowską.

Rozpoznaję tylko niektóre domy, wszystko odmienione, zmieniły się proporcje.

Bez domysłu topograficznego nie rozpo­znałbym ani kamienicy Rynek 32, ani kamie­nicy Rolińskich na Strykowskiej, gdzie miesz­kała siostra.

Pod Bibliotekę Wojewódzką podwiózł nas wszystkich samochodem Grzegorz Emanuel.

 

(29.5.1994)

Nierozpoznawalność, trzy fakty z przedwczo­rajszego dnia, trzy źródła mojego cierpienia połączyły mi się dziś.

Zrozumiałem, co jest w nich wspólnego, nierozpoznawalność, po czterdziestu latach, człowieka i miejsca (kościoła w Skierniewicach, domów w rynku, osoby z dzieciństwa) jest tym samym.

Nierozpoznawalność przeszłości jest toż­sama z nierozpoznawalnością przyszłości.

Nie mogę rozpoznać postępowania ludzi z „Nowego Nurtu”, oni działają według innych zasad, oni po swojemu (nie po mojemu) rozu­mieją to, na co sobie wobec mnie pozwolili.

Doświadczam granic rozumienia przeszłości i przyszłości.

Granice wynikają z perspektywy od środka własnej biografii z perspektywy wewnętrznej porządku pokoleń –

Józef Kuropieska, w radiu (Magazyn Woj­skowy) – relacja z jego dziewięćdziesiątych urodzin.

Jubilat mówił o obowiązku noszenia szabli w wojsku do roku 1931.

Pamiętam noc sprzed trzydziestu lat, gdy z Kuropieska i z Henrykiem Krzeczkowskim odbyliśmy rajd po nocnych lokalach.

Pamiętam późniejsze spotkanie w hotelu Victoria –

 

(30.5.1994)

Mirosław Tomaszewski, list do niego:

Warszawa, 30 maja 1994

Panie Mirosławie,

dziękuję za wiadomości i za to, że wszystkie w zasadzie dobre.

Zakłopotanie przy czytaniu Pełnomocnika powinno się Panu przytrafić, źle by było, gdyby go zabrakło.

Słowa, nawet te zapisane, czyli zmumifiko­wane, mają swoje pośmiertne życie jak jabłka po zerwaniu, zaczynają gnić, nabierają smaku papieru, wysychają.

Porównania słów z jabłkami nie da się ciąg­nąć, jest między nimi różnica, jabłka trzeba zjeść lub wyrzucić, ze słowami mogą się dziać różne rzeczy, jak na przykład z żywicą, gdy się jej przydarzy przemiana w bursztyn.

U Pana zakłopotanie może oznaczać róż­ności, z czegokolwiek ono wynika, jest dobre, że jest, bo można sobie pomyśleć, że Pan wie teraz więcej o pisaniu, niż Pan wiedział.

Z doświadczeń twórczych synów, z ich zawodów też bym się cieszył.

Niektórzy całe życie zajmują się science fiction i myślą, że są pisarzami, a Pana syn na samym początku dowiedział się, że to nic i bzdura.

Młodszy syn też musi mieć dobrze w głowie, skoro sobie obliczył, że na tym, co napisał, nie zarobi.

Jeśli mu przyjdzie ochota na taką robotę, będzie musiał wiedzieć, że będzie sobie strzelał Panu Bogu w okno.

Gratuluję Panu dobrego biegu rzeczy u Pana i w Pańskiej rodzinie.

Serdecznie pozdrawiam –

Henryk Bereza

 

(1.6.1994)

Ludwik Stomma, w felietonie Rozdziobią nas kruki… – „Polityka” 1994 nr 23 – dywagacje na temat albumu Fotografia chłopów polskich Marii Bijak i Aleksandry Garlickiej.

W dywagacjach wiele bardzo nie lubianych w Polsce oczywistości o chłopach i stosunku do chłopów.

Zadrwił z hasła „Pawlak do gnoju!”, choć za premierem nie przepada –

 

(2.6.1994)

Jan Szczepański, w artykule Troski polskich intelektualistów – „Sycyna” 1994 nr 1/2 – próba spojrzenia na intelektualistów nie w try­bie żurnalistycznym, usługowym.

O ich zadaniach dziś myśli się jednak po staremu.

Zadania są jak dawniej nadrzędne, nie są rzeczowe, zgodne z naturą rzeczy.

Zadaniem artystów jest przecież być arty­stami, zadaniem uczonych jest być uczonymi, to dlatego artyści i uczeni chcą dziś jak dawniej wydostać się z Polski.

W Polsce dziś jak dawniej nie respektuje się wyborów i realizacji kompetencji twórczych.

One w Polsce nie mają znaczenia, nie są miarą człowieka –

Henry Miller, stronica tekstu Czytać czy nie czytać! – „Ex Libris” nr 53, czerwiec ’94, przekład Bartłomieja Madeja – sama mądrość, sama celność mądrości.

Słowa o czytaniu, o życiu, jak woda ze źródła, jak chleb z pieca –

 

(3.6.1994)

Hermann Hesse (1877-1962), powieść Rosshalde (1914) – Wrocław 1994, przekład Małgorzaty Łukasiewicz – w niczym nie jest tak sugestywna i wyrazista jak w dacie swego powstania.

Taka filozofia istnienia dla sztuki, jaką for­mułuje Hesse, z żadną inną datą nie dałaby się lepiej związać.

W Rosshalde finalizuje się kilka epok kul­tury, epoka końca wieku przede wszystkim.

Idea finału tych samych epok jest funda­mentem powieści Andrzeja Kuśniewicza Król Obojga Sycylii (1970), jakiż to wspaniały przy­kład, że przedmiotowość w sztuce jest czystym pozorem, że w ogóle nie znaczy nic.

Filozoficzne i artystyczne przepaście dzielą pozornie to samo.

U Hermanna Hessego życie i śmierć w apo­geum naturalnego – mającego fundament w egzystencjalnych koniecznościach – porządku w ludzkim świecie, w jego etycznych, estetycznych i nawet stylistycznych właściwościach. U Kuśniewicza żyje i umiera coś skończo­nego w swoich kształtach i postaciach, ale jed­nocześnie rozpadają się fundamenty świata, który te kształty i postacie powołał do istnienia.

Jakiż u Kuśniewicza dramatyzm tego życia i umierania, jakież w tym dramatyzmie obciążenie wszystkim, czego świat doświadczył w całym swoim następnym półwieczu.

Jakimż przemianom i transformacjom uleg­ła przez półwiecze sama sztuka narracyjna.

Przemiana i transformacja o istotnym zna­czeniu dokonała się już w następnym dziesięcioleciu, wystarczy Rosshalde zestawić z Panią Dalloway (1925) Virginii Woolf, nie sięgając do Prousta lub Joyce’a.

Tylko dziesięć lat dzieli Panią Dalloway od Rosshalde, ale między dwoma pełniami życia, jakie tych dwoje prawie rówieśnych pisarzy w swoich utworach ustanawia, nie ma prawie żadnego podobieństwa.

Porządek życia i umierania jest u Hermanna Hessego fundamentem istnienia, u Virginii Woolf porządek można odnaleźć w akcie dobrej woli wobec świata, bez tego nie byłoby go wcale.

Powieść Rosshalde niczego w literaturze nie zapowiada, ona jest jak beletrystyczny przypis do takiej syntezy filozoficzno-artystycznej, jaką wolno widzieć w Buddenbrookach Toma­sza Manna.

Ambicję literacką Hessego należałoby dostrzec w tym, że nie chce on bezwolnie powta­rzać tego, co zrobili inni.

Jego powieść rodzinna, bo tym jest Ross­halde w swoich źródłach, zmienia się w coś o charakterze opowiadania rodzinnego, które w szczęśliwszych okolicznościach artystycznych mogłoby się zmienić w nowelę.

Szczęśliwsze okoliczności artystyczne mog­łyby polegać na zdolności zerwania z konwen­cją narracji z ukrycia i wszechwiedzącej, mog­łaby to być na przykład narracja z punktu widzenia jednej postaci, w tym przypadku byłby to z pewnością malarz Johann Veraguth.

Struktura narracji w Rosshalde jest ryzy­kowna artystycznie, ryzykowne są przejścia od narracji przedmiotowej do narracji o ograni­czonej podmiotowości. Przemienność punk­tów widzenia w tej drugiej, w małych odcin­kach narracyjnych, budzi bardzo złe skoja­rzenia.

Taki charakter narracji – odrobinę później, niż powstała Rosshalde – stanie się możliwy i usprawiedliwiony jedynie w beletrystyce pod­rzędnej.

W Rosshalde powstaje z tego rodzaj artysty­cznego napięcia, które może nawet jest dla utworu korzystne.

Czuje się, że użyteczność takiego narracyj­nego stopu przedmiotowości i podmiotowości jak w Rosshalde jest na wyczerpaniu.

Smaku lekturze nadaje świadomość, że w prozie taki styl narracji straci lada moment wszelką artystyczną żywotność.

Narracja w Rosshalde ma swoją szczególną autentyczność, jest to autentyczność końca artystycznej epoki, autentyczność śmierci z wyczerpania –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content