Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 4/1995

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(26.8.1993, 27.8.1993, 28.8.1993, 31.8.1993, 1.9.1993, 2.9.1993, 9.9.1993, 10.9.1993, 15.9.1993)

 

(26.8.1993)

Tadeusz Komendant, raz jeszcze w druku pod tytułem Alien – „Twórczość” 1993 nr 9 – lektura udokumentowanej relacji o sporze Ta­deusza Komendanta z Grzegorzem Musiałem w sprawach Kościoła.

Uświadomiłem sobie w trakcie tej lektury – pomogła mi w tym wczorajsza rozmowa z Komendantem – na czym polega istotna róż­nica między nami, między Komendantem i mną.

On odczuwa dumę rycerza „Kościoła bez lęku” i dumę bojownika przeciw „Kościołowi strachu”, ja nigdy nie czułem się rycerzem cze­gokolwiek i kogokolwiek.

Ja przez całe życie byłem zdolny tylko do biernego oporu.

Bierny opór wobec wszelkich przejawów zła stanowił moją jedyną siłę.

Zawsze wiedziałem, że istnieję pośrodku zła, że ono mnie przygniata i stawia swoje żądania.

Bierny opór – odmowa działania w służbie złu – ocalał we mnie względne i złudne poczu­cie spokoju sumienia i zdolność działania – w miarę możliwości – na rzecz dobra.

Wszelki maksymalizm moralny jest dla mnie kategorią literacką, żadne uzurpacje bohaterskie, żadne złudzenia w tym względzie nie mają do mnie dostępu.

Więcej, wobec wszelkich przejawów maksymalizmu moralnego jestem maksymalnie nieufny.

Łatwiej mi uwierzyć w bohaterstwo w miarę przyzwoitego życia niż w dobrowolny – nie wymuszony – czyn bohaterski rycerzy dob­ra –

 

(27.8.1993)

Andrzej Sosnowski, w przeglądzie amerykań­skim – „Twórczość” 1993 nr 9 – Sosnowski pisze głównie o Michelu Foucault i o jego roli w amerykańskim życiu intelektualnym.

Sosnowski zna – zdaje się – powieść Hervé Guiberta A’1’ami qui ne m’a pas sauvé la vie (Gallimard 1990), tytuł podaje po polsku, Do przy­jaciela, który nie uratował mi życia

Adam Drzeżdżon, list do niego:

Warszawa, 27 sierpnia 1993

Drogi Adamie,

wczoraj otrzymałem Twarz Smętka, bardzo się ucieszyłem, niepokoiłem się, że masz jakieś nadprogramowe trudności z wydaniem książ­ki.

Samo oglądanie Twarzy Smętka wiele mi o tej książce mówi, mogę się domyślać, czym ona jest dla literatury kaszubskiej.

Cieszę się, że wybierasz się do Warszawy, chciałbym wiedzieć, jak się toczą sprawy. Od Bugajskich mało się o Was dowiedziałem.

Bardzo Ci dziękuję za pamięć, będę myślał o Twoim przyjeździe.

Pozdrawiam Ciebie, Mamę i całą

Waszą rodzinę –

Henryk

Włodzimierz Paźniewski, enigmatyczny felie­ton Furka historii – „Twórczość” 1993 nr 9 – byłby atrakcyjny, gdyby uchwytny w nim był choćby jeden konkret, gdyby się wiedziało na przykład, kim jest ten, kto „bezbłędnie opa­nowuje żargon prostytuujących się pisarzy”.

Bez jakiegokolwiek konkretu felieton jest ładny, ale jakby widać go w powietrzu –

Julien Green, w „Forum” – 1993 nr 35 – przedruk francuskiego wywiadu z nim z okazji 93 lat życia.

Pięknie przedstawił Joyce’a, człowiek wyż­szego rzędu, jeszcze piękniej Jaquesa Maritaina.

Green powiedział: „Gdy on wchodził do pokoju – robiło się jasno” (cytuję z pamięci) –

Jerzy Nowosielski, rozmowa Rajmunda Kalickiego z Jerzym Nowosielskim – „Twórczość” 1993 nr 9 – z 10 kwietnia 1992 zawiera roz­maite ciekawostki (głównie w sposobie formułowania wypowiedzi), ale Kalickiemu nie udało się wydobyć niczego ważnego na temat snów.

Widać, że Nowosielski nie ma istotniejszych doświadczeń w tej dziedzinie.

Podoba mi się to, co mówi o niezapamiętywaniu snów, to z kolei, co mówi o zapamiętywaniu, nie wydaje mi się całkiem prawdziwe.

Dobre jest to, że Nowosielski zdaje sobie doskonale sprawę, jak zagadkowe i niebezpieczne jest to, o co jest pytany –

 

(28.8.1993)

Henryk Elzenberg (1887-1967), proces bea­tyfikacyjny autora Kłopotu z istnieniem (1963) trwa i nasila się.

Nie ma w tym nic złego, ale we mnie sporo niedowierzania.

Ładnie, że tak go dobrze wspominają wszyscy, którzy go znali, czy by go jednak przypominali sobie, gdyby nie aura wyjątko­wości i zwłaszcza mądrości, jaką się koło niego tworzy.

Nie mam własnego zdania o Henryku Elzenbergu, jakoś nie ma konieczności, żebym się tego zdania dorobił, oporów nie stawiam przy różnych okazjach.

Lektura dwóch publikacji w „Twórczości” (1993 nr 9) nie mobilizuje mnie do niczego.

W tekście Włodzimierza Paźniewskiego pod tytułem Harmonia kontrastów nie porusza mnie zdanie, które powinno poruszyć:

Kłopot z istnieniem, który jest wyborem notatek z pamiętnika filozoficznego, zajmuje w mojej bibliotece miejsce w okolicach Biblii”.

W Listach Henryka Elzenberga do Romany Gintyłłówny (1946-1967) można sobie wynaleźć taką lub inną kwestię intelektualną jako przedmiot zainteresowania, bo sam z siebie on się niczym nie narzuca. Myśli się jedynie, że może istnieją ludzie, dla których ten przedmiot zainteresowania jest bezsporny.

Joanna Sosnowska, która tę korespondencję kompetentnie opracowała, z pewnością do nich należy –

Marek Piwowski, w wywiadzie dla Janusza Wróblewskiego – „Życie Warszawy” 1993 nr 201, dodatek „Niedziela” – nie powiedział nic szczególnego.

Dobrze, że zadrwił z jednoznaczności, po­wiedział o swoim nowym filmie: „Wszyscy utożsamiają Kerna z ojcem Agaty, bo ludzie wychowani przez komunizm lubią odczytywać utwór filmowy jak kodeks drogowy. Ten znak oznacza tylko to, a tamten tylko tamto”.

Ładnie wspomniał dwóch ludzi: „Tacy kumple jak Głowacki, Himilsbach podtrzy­mywali mnie na duchu” –

Kinga Dunin, tekst (nie można go nazwać felietonem, esejem, humoreską) Tao gospodyni domowej – „Twórczość” 1993 nr 9 – wynika ze splecenia języka socjologii z językiem potoczności.

Tylko parodia języka socjologii mogłaby prowadzić do stosownego efektu literackiego, tej parodii w tekście za mało.

Parodię osiąga się przez działanie literackie, autorka działać literacko jeszcze nie potrafi, w tekście jest świadectwo wykształcenia i inteli­gencji, nie ma nic ponadto –

 

(31.8.1993)

Stanisław Misakowski, Stanisław Cichowicz przekazał mi przez Olimpie wycinek z artykułem Misakowskiego pod tytułem Co z litera­tami ciąg dalszy, nie wiem, w jakim piśmie artykuł się ukazał.

Cicho wieżowi chodzi o to, że wśród właści­cieli stolików w kawiarni literatów zostałem pominięty.

Myślę, że Misakowski „zapomniał” o mnie z przyjaźni do Zbigniewa Bieńkowskiego.

Artykuł słuszny w bardzo ważnej sprawie, opowiada się za Związkiem Zawodowym Literatów, polemizuje z przeciwnikami jednej organizacji literackiej, powołuje się na podobny pogląd Włodzimierza Odojewskiego –

 

(1.9.1993)

Darek Foks, trzy opowiadania – Weteryna­rze jej życia, Piersiami i plecami i Elvis Nabokov – są enigmatyczne.

Najbardziej uchwytna jest ich zabawność, jej fundamentem jest parodystyczność.

Jest jeszcze coś poza parodystycznością, ale trudno to zdefiniować.

W demaskatorstwie opowiadania Weteryna­rze jej życia szuka się może jakiegoś nowego planu filozoficznej demaskacji.

Może ma to być demaskacja totalna, ogar­niająca całość, opowiadanie Elvis Nabokov ogarnia może kulturę w jej całości –

 

(2.9.1993)

Szymon Wróbel, dwa słowa do niego:

Warszawa, 2 września 1993 Panie Szymonie,

każda wersja śmierci bogów jest prawdziwa, więc i ta, jaką Pan zapamiętał.

Jestem zwolennikiem literatury nekrologicznej, śnią mi się nawet kwestie strukturalne nekrologu („Twórczość” 1993 nr 7), poprzedza ona literaturę elegijną i nostalgiczną, na elegijność i nostalgiczność jesteśmy skazani.

Z pozdrowieniami –

Henryk Bereza

 

(9.9.1993)

Martin Buber (1878-1967), w Gogu i Magogu (1942) – „Literatura na Świecie” 1993 nr 5-6, przekład Jana Carewicza – czuje się pełny wyraz kultury chasydzkiej, skrajnej postaci kultury żydowskiej.

Pełnym wyrazem nazywam taką postać epickości, która ogarnia skończoną całość kulturalną w wymiarze narodowym, religijnym lub społecznym.

Taka chasydzka epickość ujawnia się u Martina Bubera z większą siłą niż u któregokol­wiek ze znanych mi pisarzy żydowskich.

Ma ona (chasydzka epickość) swoją artysty­czną szczególność, ścisłą więź zdarzenia (anegdoty) z osobową wypowiedzią.

Domyślam się, że dla Martina Bubera ważniejsza jest wypowiedź niż anegdota.

Na domysły byłbym skazany także wtedy, gdybym znał całą twórczość Bubera i to nawet w oryginałach.

Oryginały Martina Bubera muszą być prze­kładami z żywej mowy.

Dyktat, któremu Martin Buber ulegał, pi­sząc Goga i Magoga, musiał chyba być dwujęzyczny (co najmniej).

Zapis anegdot nie wymagałby aż dyktatu, o dyktacie sam autor wspomina w tekście posłowia, zamykającego całość narracji –

 

(10.9.1993)

Na wielojęzyczność, o jakiej mówię, wska­zuje tekst Goga i Magoga w opisie języków modlitwy jednej z postaci:

„Modlił się słowami i bez słów. Gdy modlił się słowami, wtrącał do zdań rytualnych słowa w języku ludowym, tak jak mu z serca cisnęły się na wargi, czasem też zawołał jakieś polskie słowo miłosne, podobne do tych, jakie rzucają wieśniaczki, gdy idą ze swymi ukochanymi na kiermasz […]”.

Dar jasnowidzenia głównej postaci powieści – Jasnowidza z Lublina – ma najprawdopodobniej, wiele na to wskazuje, swój fundament w darze przenikliwego słyszenia, co i jak człowiek mówi.

Wypowiedź jest dla niego najważniejszym źródłem poznania drugiego człowieka, tego właśnie i głównie tego, który mówi.

Jasnowidzący cadyk wie, że o czymkolwiek ktoś mówi, mówi o sobie.

Słuchanie mowy drugiego człowieka jest czymś istotniejszym i bardziej skomplikowa­nym niż czytanie pisma.

Słuchanie jest najwyższą formą czytania.

Mądrość Jasnowidza z Lublina ma swoje źródło w słuchaniu, czyli w czytaniu drugiego człowieka.

W jedności języka słów i bezsłownego języka tego wszystkiego, czym człowiek jest, w czym się objawia.

Ta postać epickości, która się realizuje u Martina Bubera, jest nie do pomyślenia bez tej szczególnej roli, jaką pełni w narracji osobowa wypowiedź.

Najważniejsza funkcja osobowego istnienia, źródło poznania osoby ludzkiej –

 

(15.9.1993)

Autorskie Posłowie do Goga i Magoga dowodzi, że ta postać epickości, którą Gog i Magog realizuje i osiąga, nie jest pierwotnym założeniem zamysłu twórczego.

To założenie kształtowało się przez dziesię ciolecia w wewnętrznym sporze, tak to nazwę, artysty z uczonym.

Wynik tego nie musiał być taki, jaki jest, mógłby być nawet wręcz przeciwny.

Procedura wewnętrzna, jakiej Martin Buber się podporządkował, doprowadziła do autentycznego zwycięstwa artysty nad uczonym.

Bez czego twórczość artystyczna uczonych mieści się zwykle w sferze artystycznych falsyfikatów.

Prawdziwy artyzm nie pojawia się nigdy tam, gdzie nie rządzi się według swoich włas­nych praw –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content