Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 4/1997

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(16.2.1995, 19.2.1995, 20.2.1995, 21.2.1995, 22.2.1995, 24.2.1995, 25.2.1995, 26.2.1995, 27.2.1995, 28.2.1995, 1.3.1995, 2.3.1995, 3.3.1995, 6.3.1995, 7.3.1995, 11.3.1995, 12.3.1995, 15.3.1995, 20.3.1995, 22.3.1995, 7.11.1995)

 

(16.2.1995)

Dariusz Gawin (ur. 1964), w artykule Nie­znośny ciężar historii – „Ex Libris” nr 70, luty ‘95 – powtórzenie sformułowanych przez Jana Błońskiego oskarżeń (wyszła książka Biedni Polacy patrzą na getto).

Gawin pisze: „Tam, gdzie istnieje poczucie winy, należy uznać realność przewin. Sumie­nie nigdy nie jest nieczyste bez powodu”.

Nic na to nie poradzę, nie mam poczucia winy, choć widziałem wiszące trupy Polaków, zastrzelonych Żydów, spalonych Rosjan i zma­sakrowanych Niemców.

Słowem: przeżyłem wojnę, nie czuję się winny z powodu czegokolwiek.

Gorzej, sam czuję się ofiarą wojny i cudzych win, nie powinienem widzieć tego, co musiałem widzieć –

 

(19.2.1995)

Tomasz Majeran, debiut Dariusza Suski sprzed dwóch lat (Rzeczy, które były światem 1992) przypomina – „Nowy Nurt” 1995 nr 3 – nader żarliwie (jak na Majerana).

Chodzi mu o nurt poezji metafizycznej, ten nurt przeciwstawia innym tendencjom w poezji.

Nie ma się pewności, czy Tomasz Majeran nie szafuje nazwiskami trochę lekkomyślnie, czy wie dobrze, co robi.

Może składa wobec Czesława Miłosza i Sta­nisława Barańczaka deklaracje nie do końca przemyślane –

Paul i Nelli”, słuchowisko – Program II – według korespondencji Nelli Sachs i Paula Celana w przekładze Jacka St. Burasa.

Nie mogłoby mi się ono podobać (z różnych względów), poruszyło mnie głęboko jak lektura ich listów w „Literaturze na Świecie”.

Głosy ludzi do siebie z dwóch przepaści, w głosach prawda mimo domieszki nieprawdy.

Granica między prawdą i nieprawdą nie do wyznaczenia.

Tekst Nelli Sachs mówiła Zofia Rysiówna, głos Zofii Rysiówny sam w sobie jest prawdą –

 

(20.2.1995)

Juliusz Słowacki, próba patrzenia na tele­wizyjny Sen srebrny Salomei ponad siły.

Szaleństwo słowa Słowackiego nie do znie­sienia w ekranowych obrazach.

Słowacki znał prawdę i znał słowo prawdy, nie mógł znać agresji ruchomego obrazu.

Widzenie w śnie i widzenie na jawie w wersji telewizyjnej są koszmarem.

Może należałoby na to patrzeć nie widząc, tak ludzie (nie tylko dzieci) patrzą na tele­wizję –

 

(21.2.1995)

Krzysztof Jaworski, do narracji Jaworskiego – Opowiadania, „Twórczość” 1995 nr 2 – można odnieść moje, już przed laty użyte, określenie proza metonimiczna.

Metonimiczność – trafniej niż metaforyczność, niż symboliczność – nazywa wielorakość relacji między znakiem i znaczeniem.

Te relacje mogą być wręcz dowolne, zastą­pienie jednej nazwy inną nie jest warunko­wane czymkolwiek bardziej uchwytnym niż sama zauważalność faktu zamiany –

 

(22.2.1995)

Rafał Rżany, w omówieniu styczniowej „Twórczości” – „Nowy Nurt” 1995 nr 4 – ze zrozumieniem pisze o Ucztach i głodach Zyty Rudzkiej, ocena Rżanego bardzo mnie cieszy.

Niestety, idzie ona w parze z kompletnym nieporozumieniem eseju Błysk niebieskiego oka Barbary Czochralskiej.

Wydaje mi się, że on zetknął się po raz pierwszy z pisarstwem tej niezwykłej autor­ki –

 

(24.2.1995)

Janusz Drzewucki, duża recenzja wyboru wierszy Artura Międzyrzeckiego (Rzeka czarownic 1994) – „Twórczość” 1995 nr 3 – solidna i bezstronna.

W pierwszym zdaniu poezja Artura została nazwana wielogłosową.

Tego określenia używa się dziś bez szcze­gólnych zobowiązań, niemal potocznie –

Małgorzata Łukasiewicz, szkic Bez gwaran­cji – ksero tekstu w „Kresach” – odwołuje się do wywodu Adorna o zakończeniu Pieśni 22 Odysei.

Tekst Małgorzaty Łukasiewicz piękny, mo­że nie byłby w pełni zrozumiały, gdyby nie jej opowieść ustna o interpretacji tego fragmentu (opowieść sprzed kilku dni).

W rozmowie uwydatniło się przeciwień­stwo poezji i retoryki, Homera i Cycerona.

Małgorzata Łukasiewicz, dla obrony i wy­wyższenia poezji, przywołuje historię Sodo­my, cytuje wiersz Wisławy Szymborskiej Żo­na Lota i przenikliwie go interpretuje.

Żona Lota ogląda się dla niewiadomych względów.

Siła wiersza Wisławy Szymborskiej i siła komentarza Małgorzaty Łukasiewicz tkwi w niedopowiedzeniu, czyli w wyzwaniu dla wyobraźni –

 

(25.2.1995)

George Orwell (1903-1950), Zbigniew Zapasiewicz nie zdołał uratować literacko Fol­warku zwierzęcego (1945), kilkanaście odcinków powieści – Program II – czytał z niesłychaną wirtuozerią.

Nie jest to żadna arcydzielność literacka, ten utwór, lecz szlachetna żurnalistyka polity­czna (podobnie jak Rok 1984).

Pamiętam, jak Ireneusz Iredyński żarliwie mnie prosił, żebym Folwark zwierzęcy przeczy­tał, twierdził, że jest to zupełnie co innego niż Rok 1984.

Nie jest jednak, w sensie żurnalistycznym i publicystycznym Rok 1984 jest atrakcyjniej­szy –

 

(26.2.1995)

Wacław Tkaczuk, w swoim przeglądzie poetyckim – Program II – mówił o nowym numerze „bruLionu” (1995 nr 1).

Ostro się wypowiedział o części dyskur­sywnej pisma (kontrkulturowej), pochwalił część artystyczną.

Z przedruków poetyckich „bruLionu” wyróżnił wiersze Miłosza Biedrzyckiego, Tomasza Majerana i Dariusza Sośnickiego.

Trzy utwory trzech autorów o istotnym znaczeniu, trzej autorzy, trzej poeci.

Dzisiejsza audycja Wacława Tkaczuka bar­dzo mocna –

 

(27.2.1995)

Jan Twardowski, trzy wiersze na pier­wszej stronie i wypowiedzi w rozmowie z Jadwigą A. Łużyńską – „Sycyna” 1995 nr 5 – pociągają, bardziej niż poezją i wiarą, siłą wewnętrznego spokoju starości.

On, spokój starości, przemawia za mądroś­cią tego człowieka, poety i księdza.

W wywiadzie najbardziej mi się podoba wspomnienie o nauczycielu przyrody, Gusta­wie Wuttke –

Marta Wyka, w wywiadzie dla Krzysztofa Szymoniaka – „Nowy Nurt” 1995 nr 4 – mówi na ogół oczywistości, czyli, szczęśliwie, nicze­go nie demonizuje.

Ani przełomu roku 1989, ani przewin, ani zasług, nie przecenia literatury o stanie wojennym, nie potępia postaw pokolenia „bruLionu”.

Szkoda, że trochę nadmiernie entuzjazmuje się prozą młodych autorek –

Andrzej Turczyński, list bez daty, z ana­lizą Oniriady.

Porównanie moich zapisów „z jaźni dzieją­cej się w jawie snu” z odpisami z rzeczywi­stości Mirona Białoszewskiego.

Mój sen, moja jawa „to nic innego jak itinerarium wewnętrzne Henryka B.”

„Swoista, szczególna i wielce osobliwa mapa odwzorowująca Henryka B. wrażli­wość, wrażeniowość, wyobrażenia”.

Dużo sformułowań ładnych, dużo intry­gujących –

 

(28.2.1995)

Krzysztof Nowicki, Ostatki – „Sycyna” 1995 nr 9 – są poetyckim epitafium narracyjnym.

Narrator opowiada śmierć matki, zmart­wychwstanie ojca, powrót siostry, której nigdy nie było.

Metafizyka pełną parą, stylistyczne skraj­ności, może stylistyczne niedopuszczalności.

W tym wszystkim przymiarka do Franza Kafki.

Niby Kafka taki mógłby być, ale nie był.

U Kafki istnieje jak kamień, czego nie ma, co urojone.

Kamienna jest u niego fantastyka, kamienne jest istnienie procesu, kamienne istnienie zamku.

W Ostatkach z Kafki jest może dozorca, on ma realność kamienia, reszta jest z majaku, ze stylistycznej poetyckości –

 

(1.3.1995)

Małgorzata Baranowska w felietonie Pry­watna historia poezji – „Twórczość” 1995 nr 3 – zapiski z końca 1991 i z początku 1992.

Wspominanie, jak to było w poezji po Paź­dzierniku, było jakoby surrealistycznie.

Konstatacja, że wypadł z obiegu Romain Rolland.

Medytacje nad kwestią: „Dlaczego szalony w poezji musi mieć rośliny we włosach?” –

 

(2.3.1995)

Jan Pieszczachowicz, artykuł Skrzydła i oklaski (o antologii Określona epoka. Nowa Fala 1968-1993) – „Polityka” 1995 nr 8, dodatek „Kul­tura” – oddaje, jak sama antologia, honory funkcjonariuszom wierszowania (na ćwierć­wiecze działalności) –

Jerzy Jarzębski, recenzja Cholernego świata Janusza Rudnickiego – „Ex Libris” nr 71, marzec ‘95 – cierpko słodka w ogólności.

Ostra z powodu Brunona Schulza.

W sumie w miarę przyzwoita, zwłaszcza po wybryku Jarosława Klejnockiego w „Polityce” –

 

(3.3.1995)

Jakub Łęcki (ur. 1961), na Stawisku obej­rzałem wczoraj jego wystawę.

Kompozycje z drewna, ze stali, ze szkła, w każdej kompozycji zagadka.

W programie Państwowej Galerii Sztuki w Legnicy piszą o Łęckim Lidia Kołodziejak, Bogumił Deptuła i Stanisław Kulon (promotor Łęckiego).

Krótki tekst Jakuba Łęckiego zaczyna się od zdań:

„Najlepiej się czuję, kiedy jestem sam. Nie jestem wtedy samotny”.

Te słowa są podobne do jego kompozycji rzeźbiarskich, trzeba się zastanowić, co one znaczą –

Maria Janion, dziwny tekst o Podróży zimo­wej Stanisława Barańczaka – „Ex Libris” nr 71, marzec ‘95 – sugeruje, że wierszyki do muzyki Franza Schuberta są „niezwykłym wydarzeniem w poezji polskiej”.

Na polskiej stronie „Ex Librisu” jest tekst pieśni XXI Wilhelma Müllera po niemiecku i w przekładzie dosłownym.

Tekst Stanisława Barańczaka budzi we mnie przerażenie –

 

(6.3.1995)

Akos Kertész (ur. 1932), przedstawienie Teatru Telewizji obejrzałem ze względu na autora powieści Makra (1971).

Sztuka Szklana klatka nie ma nic z tego, co było w powieści, ale jest dobrą sztuką.

Od zwierzęcia w człowieku nie odstępuje się ani na chwilę.

Reżyser Mirosław Bork trzyma się autora, obydwóch trzymają się Ewa Kasprzak w roli Anny i Piotr Machalica w roli Krzysztofa –

 

(7.3.1995)

Krzysztof Jaworski, opowiadanie Batalion misiów (z roku 1991) – „Nowy Nurt” 1995 nr 5 – podobne do Wyznań polskiego fryzjera w „Twór­czości” (1995 nr 2).

Narracyjne zyski ciągnie się w nich z zasto­sowania metonimii.

Metonimia nie jest, rzecz jasna, żadnym artystycznym wynalazkiem.

W prozie, którą nazywam metonimiczną, nowy jest jedynie sposób jej użycia.

Ten użytek jest antymimetyczny, antyrealistyczny.

Zamiana żołnierzy w misiów nie zobowią­zuje do mimetycznych i realistycznych konsekwencji, ona jest zamianą dla żartu, dla zabawy, dla uzyskania absolutnej swobody w grach znaczeniowych.

Z tego wszystkiego wynika zawrotna karie­ra artystyczna aluzji literackiej.

Aluzja literacka staje się w takiej prozie podstawową kategorią stylistyczną –

Karol Maliszewski, opowieść o poezjowaniu Jacka Podsiadły, o jego Językach ognia (1994) – „Nowy Nurt” 1995 nr 5 – jakby prawdziwa, jakby skrupulatna.

Przesypuje się słowa tego poezjowania jak przybrudzony piasek, jak ziarno z plewami.

Plewy mają nazwy: Gałczyński, Harasymowicz, Stachura.

Stachura jakby skrzywdzony w tej błyskot­liwej opowieści –

 

(11.3.1995)

Marek Wilczyński, artykuł Antypostmodernizm polski – „Czas Kultury” 1994 nr 5-6 – dość interesujący w rozważaniach ogólnych o kulturze.

Także w polemikach z Janem Prokopem, z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem i Zbigniewem Herbertem.

Zupełne nic w prezentacji „literackiego post­modernizmu polskiego” –

Izabela Filipiak, w rozmowie z Jerzym Borowczykiem i Wiesławem Ratajczakiem – „Czas Kultury” 1994 nr 5-6 – mówi dużo rzeczy niegłupich.

Niegłupio jest powiedzieć: „Jako dziecko wiedziałam dużo więcej, niż wiem teraz”.

Odczułem prawdę tego, co ona mówi o Jerzym Kosińskim: „Książki Kosińskiego znaczą mniej niż fakt, że poznałam go na tydzień przed śmiercią”.

O stosunku do Polski też mówi ładnie, może tylko o pisaniu po angielsku mówi coś, czego nie doświadczyła –

Jan Jakub Kolski, opowieść filmowa Gra­jący z talerza – „Regiony” 1995 nr 1 – ma w sobie dziwność.

Dziwne jest przywoływanie baśniowości w postaci jakby przedliterackiej, takie baśnie istniały najprawdopodobniej w kulturze przedpiśmiennej.

Literacko jest w niej osobliwa narracja kla­sycznie wszechwiedząca.

Nie ma w tym najmniejszej literackiej skazy.

Wszechwiedza na usługach światopoglądu magicznego i na usługach baśni jest na swoim miejscu.

Ona jest absurdalna w literaturze realisty­cznej i racjonalnej –

 

(12.3.1995)

Taniec na lodzie, obejrzałem fragmenty spektaklu telewizyjnego z mistrzostw świata.

Wielkie Poruszenie.

W tej dyscyplinie sportu i sztuki człowiek osiąga szczyty, szczyty możliwości fizycznych i możliwości duchowych.

Jedność piękna, piękna ciała i ducha, to apo­geum piękna.

Tragizm świadomości, że to apogeum, że po nim spadek, kres, umieranie, śmierć –

 

(15.3.1995)

Alicja Kępińska, tekst W poszukiwaniu kwarku „Prawda” – „Czas Kultury” 1994 nr 5-6 – jak poemat filozoficzny.

O nieuchwytności prawdy, sensu, znacze­nia, rzeczywistości, sztuki.

Tekst został wygłoszony na otwarcie roku akademickiego 1994/95, w 75-lecie PWSSP w Poznaniu.

Można powiedzieć, że mnie zatkało –

 

(20.3.1995)

Jan Szaket (niewątpliwy pseudonim), w trzech recenzjach – „FA-art” ‘94 nr 4 – autor podkpiwa sobie z Roberta Stillera i jego prze­kładu Bladego ognia Vladimira Nabokova, ostro pisze o Schizmie Marcina Świetlickiego, chwali Fortepian Baczewskiego i inne konstrukcje Marka K.E. Baczewskiego –

 

(22.3.1995)

Ryszard Przybylski, esej W celi śmierci – „Twórczość” 1995 nr 3 – jest chyba szczytem pisarskich możliwości Ryszarda Przybylskiego –

Łączą się w tym eseju całościowe wtajemni­czenia w poezję, całożyciowe doświadczenia oniryczne (Przybylski nie wyczytał tego, co pisze, z różnych filozofii widzeń sennych) i doświadczenie starości ostatnich lat.

Doświadczenie starości w ujęciu tak spo­kojnym najmocniej mnie porusza.

Arcydzielność eseju Przybylskiego sprzęga się z arcydzielnością przedmiotu analizy, wiersza Tadeusza Różewicza.

Rzeczywiście – jak powiedział kiedyś w radiu Wacław Tkaczuk – noc z 16 na 17 sty­cznia 1992 roku, noc wizji sennej Różewicza, jest wielką datą w dziejach poezji polskiej –

 

(7.11.1995)

Adam Wiedemann, autor zbioru opowia­dań Wszędobylstwo porządku (maszynopis) jest – zwłaszcza w swoich najlepszych utworach – pisarzem swobodnej kpiny, pisarzem wewnętrznej wolności.

Bliskość Wawelskiego Smoka nie szkodzi mu w niczym, można nawet powiedzieć, że w szczególny sposób sprzyja jego pisarskiemu dojrzewaniu.

Debiutanckość widać u niego, gdy się go czyta po trochu, raz tu, raz gdzie indziej. W jego własnym debiutanckim zbiorze opowia­dań nie widzi się debiutanctwa.

Pisarską dojrzałość widać najjaskrawiej nie w jego narracyjnych umiejętnościach, nie w znakach pisarskich możliwości i w zapowie­dziach, co się ma szansę zrobić w literaturze, lecz oczywistości tego, że autor wie z natury i bez żadnych kalkulacji, czego w literaturze nie chce, nie szuka i nie dostrzega.

On nie chce w literaturze, nie widzi w niej i nie słyszy, wszystkiego, co zbyt natrętnie pcha się w oczy i w uszy, co mu przeszkadza widzieć świat po swojemu i – co szczególnie u niego ważne – po swojemu słyszeć.

To ostatnie – słyszenie – może znaczyć u Wiedemanna aktywność wszystkich zmysłów, „absolutną percepcję” (określenie z opowiada­nia Święty Witoldzie módl się za nami).

W paru zdaniach plastycznego opisu mó­wienia na żywo – przeciwstawnego do mówienia w książce – w opowiadaniu Prze­stać być pocałunkiem ujawnia się w pełni, co się wie o Mowie Świata i o jej wielorakim czytaniu.

W tym opisie można znaleźć sugestię, czym u tego autora mogłaby się stać synestezja, gdyby chciał z niej swobodnie stylistycznie korzystać.

Ukrytej synestezyjności zawdzięczamy naj­prawdopodobniej najlepsze utwory zbioru (Śmierć Zbigniewa Herberta, Śmierć za idee, Prześpię się w twoim ogniu) i plastyczne, aż do namacalności, opisy w innych.

W Śmierci za idee – prawdziwy majstersztyk narracyjny – osiąga się w widzeniu owadów, naszych braci mniejszych, taką „absolutną per­cepcję”, że świat owadzi i mucha solistka dają

nam w narracji niemal cały koncert rockowej muzyki.

Podobnie synestetycznie działa narracja o chorym starcu w autobusie w opowiadaniu Pierwszy raz.

Ktoś, kto na powszednie zdarzenie patrzy jak autor Pierwszego razu nie musi oskarżać Matki Boskiej, że stała biernie pod krzyżem, gdy Syn na krzyżu umierał.

Dopisuję opowiadaniu Pierwszy raz adres, którego w nim nie ma.

W pisaniu Adama Wiedemanna nie ma żadnych śladów ostentacji polemicznej.

Jego narracje nie stronią od żartów perso­nalnych (nawet z publicznym nazwiskiem), ale nie pisze się ich przeciw komuś lub przeciw czemuś w intencjach doraźnych.

Ich znaczenia nie są na powierzchni, dla kogoś bez wyobraźni mogą to być znaczenia ukryte.

W tych narracjach nie odnajdzie się śladów, że autor głowił się nad ideą beckettyzmu po krakowsku, myślał o sukcesach polskich adap­tacji Grassa na użytek harcerzy lub studiował sposoby beletrystycznego nauczania historii Polski na poziomie elementarnym.

Wiedemann jest autentycznie głuchy na hasłowość, on nie słyszy ogólności w ogólnikach, jest chyba niewrażliwy na wszelkie przejawy, choćby i najczcigodniejszej, tromtadracji.

Ogólność ma do niego dostęp tylko poprzez szczególność, jest możliwe, że w artystycznym działaniu zna on tylko drogę od szczegółu do ogółu.

Może się więc zdarzyć, że narracja o cho­rym starcu w autobusie (Pierwszy raz) zastąpi mu nie tylko polskie „kino moralnego niepo­koju”, ale i wykłady z dziejów martyrologii lub jakąś własną wersję Wycieczki do muzeum Tadeusza Różewicza.

Wszędobylstwo porządku (do tego tytułu nie mam serca) zawiera tylko część twórczości prozatorskiej Wiedemanna. Skromny rozmiar debiutanckiego zbiorku świadczy o tym, że autor ma zaufanie do siebie, do swojej pisar­skiej przyszłości.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content