Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 4/2003

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(28.1.1999, 29.1.1999, 30.1.1999, 31.1.1999, 1.2.1999, 6.2.1999, 7.2.1999, 28.11.2002)

 

(28.1.1999)

Zbigniew Machej, Czeskie wypisy „z liry­ki polskiej urodzonej po 1960 roku” – „Litera­tura na Świecie” 1998 nr 9 – są omówieniem antologii Bilé propasti (Brno 1997).

Omówienie precyzyjne, parę docinków pod polskimi adresami, pretensja, że wśród trzynastu polskich poetów nie znaleźli się Tade­usz Pióro, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki i Darek Foks –

Janusz Głowacki, zadzwonił (z Nowego Jorku) o wpół do piątej, dzwoniła do niego Ania Prus, powiedziała mu, że z moją nogą znacznie lepiej, że dostała Oniriadę.

Janusz mówi, że kończy sztukę, o filmie będzie coś wiedział za dwa tygodnie.

Rozmawiał z Janem Kottem, Kott mówił mu, że z sygnatariuszy Listu 34 żyją jeszcze Paweł Hertz i Jerzy Turowicz.

Powiedziałem Januszowi o moim występie telewizyjnym, on na to, że telewizję Polonia ogląda w Ameryce dwieście osób.

Gadaliśmy, żartując, przez piętnaście mi­nut –

 

(29.1.1999)

Jerzy Łukosz, lektura sztuki Portret zbio­rowy z Casanową – maszynopis, stron 55 – w tempie.

Akcja początkowo trochę drętwa (Magister Sztuki, Złodziej), później się ożywia (Magi­ster Sztuki, Kolekcjoner), od połowy, czy na­wet wcześniej, staje się zabawna, gdy komedianctwo graniczy z szaleństwem.

Jeśli nie liczyć powieściowego Powrotu, Portret grupowy z Casanową jest czwartą sztuką Łukosza –

Wacław Tkaczuk, zadzwonił przed ósmą, przypomniał o tegorocznej rocznicy śmierci Edka Stachury i powiedział o pomyśle, żeby wydrukować jego pracę magisterską, jest tego – podobno – trzydzieści stron, Wacek prosi mnie, żebym o rym powiedział w redakcji.

Mówiliśmy o różnościach, także o moim pisaniu o literaturze światowej, najdłużej nam się gadało o młodych poetach polskich –

 

(30.1.1999)

Bohumil Hrabal, Protokół z sekcji wła­snych zwłok – „Plus Minus” 1999 nr 5, prze­kład Jan Stachowski – jest opisem misterium pisania.

Opis brawurowy, pełen różnych śliczności, kończy się wspaniałością zdania: „Pisarz, którym już chyba jestem, powinien być dla swoich tekstów bezlitosny, bo prze­cież przede mną są motywy, silniejsze od tych, od których odszedłem, pisarz powinien mieć odwagę pójść tam, gdzie znów będzie się bał, tam, gdzie nikt go nie czeka, gdzie teraźniejszość nie istnieje, przeszłość jest straszna, a przyszłość tak dobrze, ach tak dobrze znana”.

Przy wszystkich wspaniałościach nie ma w tym tekście czegoś, co u tego pisarza najbardziej lubię, choć nazwać tego nie potrafię –

Krzysztof Rutkowski, tekst Ucieczka Or­feusza – „Plus Minus” 1999 nr 5 – w całości o Edwardzie Stachurze, o jego „miłości nie speł­nionej, a raczej niespełnialnej”.

Rutkowski odwołuje się do pracy doktor­skiej Zofii Kozimor, pisanej pod kierunkiem Daniela Beauvois, tytuł pracy w przekładzie na język polski brzmi Między podróżą a wy­gnaniem. Studium o pierwszych utworach Edwarda Stachury.

Tekst Ucieczka Orfeusza wielkiej urody i o trwałym znaczeniu stachurologicznym –

Jan Kott, Romans Szekspira – „Plus Minus” 1999 nr 5 – jest dygresyjnym omówieniem filmu Shakespeare in Love w reżyserii Johna Maddena.

Dygresje szekspirowskie Jana Kotta waż­ne jakby pozamerytorycznie, to jak cud, że jemu się chce, że on może pisać, w środku tego wszystkiego, czego doświadcza.

Nie talentu mu zazdroszczę, nie bujności egzystencjalnej, ale tej cudownej siły twarzą w twarz ze śmiercią –

Zygmunt Kubiak, tekst pośmiertny o Je­rzym Turowiczu – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 25 – wyważony, osobisty i godny.

Przeciwstawienie Jerzego Turowicza „lewi­cowym i prawicowym obskurantyzmom”, wyodrębnienie go nawet z „Tygodnika Po­wszechnego” poprzez wyeksponowanie dwóch ludzi, Jerzego Turowicza i Jacka Woźniakowskiego.

Parę osobistych szczegółów autobiograficz­nych, z Turowiczem i Woźniakowskim odbył Zygmunt Kubiak swoją pierwszą podróż za­graniczną (1956) –

Jerzy Turowicz, Kościół ubogich (1976) – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 25 – jest przedrukiem z książki Kościół nie jest łodzią pod­wodną. Wybór publicystyki z łat 1964-1987 (Kraków 1990).

Rzuciłem na to okiem, żeby na świeżo przyjrzeć się sposobowi pisania Jerzego Tu­rowicza.

Pisanie pozbawione jakichkolwiek cech li­terackich, pisanie na poziomie poprawności słowa dziennikarskiego czy publicystyczne­go, pod względem merytorycznym szlachet­ne i rzeczowe –

Grzegorz Jarzyna (ur. 1968), w wywiadzie Leszczuk przychodzi podglądać (dla Jacka Cieplaka) – w „Plus Minus” 1999 nr 5 – wypo­wiada się o teatrze i o filozofii, o organizacji teatru i o swojej skłonności do pseudonimów artystycznych.

Mówi swobodnie i jakby bez ograniczeń, jednocześnie czegoś istotnego nie mówi, nie mówi, czego chce, czemu sprzyja.

Jego gadanie jest efektowne, chyba wręcz efekciarskie, myśli się, że jest bardzo bliskie głupstwa, ale na ewidentnym głupstwie nie można go przyłapać.

Pochwały, jakie słyszałem o Jarzynie od Janusza Głowackiego, traktuję nadal z niedowierzaniem, ale zakwestionować ich nie po­trafię.

Kiedyś dojdę może do tego, że będę wie­dział swoje –

Grzegorz Lasota, zadzwonił przed piątą, nie przedstawił się, zapytał, czy go poznaję, powiedziałem, że głos znajomy, wtedy się przedstawił.

Jest przejęty bzdurnościami w książce Bar­bary Stanisławczyk o Marku Hłasce, zasypał mnie mnóstwem pytań o najrozmaitsze szcze­góły, które są nieprawdziwe w tej książce.

Przypomniał niektóre kobiety (Teresa Iżewska, Anna Bukowska), o których się nie wspomina, żartował z koncepcji homoseksualnych związków Marka Hłaski z Wilkiem Machem, z Jarosławem Iwaszkiewiczem, uznał za kłam­stwo negatywne opinie Marka o filmie Po­piół i diament.

W zasadzie we wszystkim, o co mnie py­tał, myśli tak, jak było naprawdę, dobrze nie­które rzeczy pamięta, na przykład opowieść o partnerce Marka, która się obudziła ze mną w łóżku w mieszkaniu matki Marka.

Pytania wywoływały nowe pytania, nasza rozmowa została przerwana przez dzwonek domofonu, wiedziałem, że dzwoni Jerzy Łukosz (grubo po piątej) –

Jerzy Łukosz, poprosił o kawę, o kieliszek wódki, opowiedział, że wczoraj był gościem scenografa, którego nazwiska nie chcę prze­kręcić.

Dużo mówił o stosunkach z teatrami w Kra­kowie, pokazał program teatralny, w którym zapowiedziana jest premiera Tomasza Man­na z Anną Dymną w roli Katii Mann, poinformował, że Jerzy Koenig chce z nim podpi­sać umowę na Portret grupowy z Casanową.

Rozmowa była wstępem do pytania, czy sztukę przeczytałem, powiedziałem, co mam o sztuce do powiedzenia, koncentrując się na uwagach o partiach początkowych utworu (tylko początek sztuki zna Jerzy Koenig).

Łukosz jest zadowolony z moich opinii.

Wyszliśmy ode mnie do teatru za kwadrans siódma –

Teatr Mały, miejsce miałem złe, w drugim rzędzie, ale z boku, przedstawienie Teatru z Michałowie Tak – to tu – w części sama pan­tomima, w części skąpy tekst – należałoby oglądać ze środka widowni.

Przedstawienie dość mi się podobało, jest to groteska i parodia powszednich gestów powszedniej egzystencji, niektóre partie zna­komite, zwłaszcza procedury umierania.

Śmiałem się dużo. (…) –

 

(31.1.1999)

Jan Szaket, recenzja książki Mariusza Biedrzyckiego Genetyka Kultury – „FA-art” ‘98 nr 4 – kpiarska, prześmiewcza, Mariusz Biedrzycki jest bratem Miłosza Biedrzyckiego.

Na czym polega teoria Mariusza Biedrzyc­kiego, trudno się z żartów Szaketa zoriento­wać, Szaket szydzi z teorii dość drastycznie.

Mnie zaciekawia co innego, prawie demoniczność matki obydwu braci, znakomitej tłumaczki, która (bo chyba ona) swoje pasje intelektualne i literackie przekazała swoim synom –

Krzysztof Unilowski, wypowiedź o wła­snych lekturach Przeszłość nie rysuje się zbyt jasno – „FA-art” ‘98 nr 4 – bardziej filozofują­ca niż rzeczowa, szukał powieści historycznych, polskiej tradycji nie adresował do sie­bie, odnalazł się w literaturze postmoderni­zmu amerykańskiego, w literaturze antologii Gabinet luster (1980).

Dość szczególnie (ale znamiennie) odnosi się do nurtu chłopskiego (nazywa go wiej­skim), ani jego rodzice, ani on, niczego w tym nie szukali.

Wygląda na to, że on nie doświadczył oczarowania literaturą, w której siebie odnajduje się niezależnie od wszystkiego, niezależnie od czasu, niezależnie od uwarunkowań i gene­alogii społecznych i kulturalnych.

Przecież ja tak czytałem już w najwcze­śniejszym dzieciństwie Sienkiewicza i Montaigne’a, przed maturą Manna, Prousta i Freu­da –

 

(1.2.1999)

Janina Koźbiel, kupiłem „Sycynę” (1999 nr 1), przeczytałem recenzję Epistoł pod tytułem Nagie słowo.

Ma się wrażenie, że autorka bardzo dobrze wie, co czyta, jest jednak skrępowana obowiązkami informacyjnymi recenzenta, ukry­wa część tego, co wie, nie chce tego powiedzieć.

Niejasno sformułowany postulat, że w książce należało „nagie słowo przyodziać”.

Myślę, że nie należało, moje nagie słowo nie jest chyba całkiem nagie, Listy wewnętrz­ne mają przyodziewek eseistyczny, Listy do Bitnera nie są tylko autentykiem, one też by­ły pisane z myślą o urodzie, czyli o przy­odziewku.

Ale, oczywiście, nie mam o nic najmniej­szej pretensji, tak można napisać, takie pisa­nie można przeczytać –

Janusz Głowacki, zadzwonił po szóstej z Nowego Jorku, pyta, czy otrzymałem zdję­cie, powiedziałem, że zapomniałem podzię­kować w czasie poprzedniej rozmowy, Janusz się zgorszył.

Żartował, że mu się śniła moja potłuczona noga, ja mu opowiedziałem o motywie moje­go dzisiejszego snu, o wytrysku pod sufit, jaki zdarzyło mi się widzieć raz w życiu, w śnie przytrafiło się to mnie, bardzo się śmialiśmy –

 

(6.2.1999)

Kazimierz Kutz, Klapsy i ścinki – „Plus Minus” 1996 nr 6 – są fragmentem książki, któ­ra ma się ukazać w Znaku.

Fragment zawiera hasła: „Balcerowicz Le­szek”, „Bryka”, „Ford Aleksander”, „Gru­dzień Zdzisław”, „Jędrusik Kalina”, „Kondrat Marek”, „Miodek Jan”, „Wajda Andrzej”, „Zanussi Krzysztof”.

Narracje świetne, dobrze skomponowane, celne, sprawne pod względem żurnalistycznym.

Nie ma w nich tej osobliwej sztuki, którą słyszałem, gdy u Haliny Mikołajskiej i Ma­riana Brandy są słuchałem jego opowieści na żywo po raz pierwszy, w mówieniu Kutz jest lepszy niż w tym pisaniu, lepszy artystycz­nie, ale jego pisanie jest lepsze niż „alfabe­ty”, które niegdyś stały się sławne.

Najlepsza z tych opowieści jest chyba opo­wieść o Kalinie Jędrusik –

Jacek Sieradzki, Dorównać drewnu – „Plus Minus” 1999 nr 6 – jest rozprawą z przedstawieniem Dialogus de Passione w towarzystwie z dwoma innymi przedsta­wieniami.

Możliwe, że Dialogus de Passione w Ło­dzi (1969) był lepszy od tego w Teatrze Narodowym, nie wszystko jednak zależy od przedstawienia, coś zależy od widza.

Mnie niedoskonałości aktorstwa wcale nie przeszkadzały, mnie wystarczy tekst, w którym nie słyszałem „chropowatych rymów”, bo jest w tym dla mnie prastara poezja czysta.

Mankamenty olbrzymieją, gdy się śpi, za­miast mieć w sobie gotowość do akcji wewnętrznej, do rzeczywistego uczestnictwa w kreacji.

Namiętne katowanie rzeźby może mieć sens raz i nie mieć sensu za drugim razem, za drugim sens może się przenieść nawet w tępe bicie bez przekonania, możliwości artystycznych jest wiele, trzeba rzecz każdorazowo rozpoznawać i rozstrzygać inaczej, bo powtórzenie bywa często figurą artystyczną nowych znaczeń, nic nie musi być pustą powtórką.

Popis snem krytycznym może być ryzy­kowny, ryzykować za wiele nie warto –

 

(7.2.1999)

Krzysztof Varga, w artykule Męczeństwo Roberta Tekielego – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 31 – mnóstwo wszelakich ciekawostek o „bruLionie” i o Robercie Tekielim.

Autor, doceniając wiele z przeszłości „bruLionu” i postaw Roberta Tekielego, odcina się od jednego i drugiego w najnowszej wersji, od organu prawdy objawionej i od osoby dążącej do świętości i dysponującej nieomylnością –

Grzegorz Lasota, zadzwonił po dziewią­tej, bez wstępów zadawał pytania dotyczące Marka Hłaski, pytał mnie – poprzez odwoła­nia do książki Barbary Stanisławczyk – o Je­rzego Andrzejewskiego, Stanisława Łosia i o związki Marka z kobietami.

Sformułował swoją freudowską teorię kompikacji uczuciowych Marka, delikatnie tę teo­rię kwestionowałem.

Mówiliśmy o wyjeździe Marka z Polski, ja wiem chyba trochę więcej niż to, czego on się domyśla.

Grzegorz jest bardzo przejęty swoimi kwe­rendami, dużo żartowaliśmy z wyobrażeń Barbary Stanisławczyk i Krzysztofa Kąkolewskiego.

Rozmowa trwała około godziny –

 

(28.11.2002)

Italo Svevo. Tego pisarza czytałem tak dawno, że prawdą byłoby wyznanie, że go nie czytałem. W dodatku musiałem go czytać bardziej egzystencjalnie niż artystycznie i przy ówczesnej lekturze większe wrażenie zrobił na mnie Federigo Tozzi (1883-1920) niż Italo Svevo (l861-1928).

Tozzi olśnił mnie w latach sześćdziesiątych literackim prekursorstwem weryzmu, co dziś by mi się kojarzyło z prozą bez fikcji.

Italo Svevo jest prekursorem zupełnie in­nych artystycznych konfiguracji.

Coś z dawnej lektury musiało we mnie na trwałe pozostać, bo sam widok egzemplarza powieści Starość (1898) – przekład i posło­wie Haliny Kralowej, Warszawa 2002 – spowodował we mnie chęć przypomnienia sobie, jakim pisarzem jest Italo Svevo.

Lektura stała się dla mnie literacką nie­spodzianką, zdumiał mnie najbardziej czas napisania tej powieści, bo u nas i dziś moż­na w niej widzieć znamiona literackiej no­wości.

Starość może się nam kojarzyć z Chamem Elizy Orzeszkowej, uważam Chama (1888) za jedną z najważniejszych powieści polskiej pisarki, ale skojarzenie Starości z Chamem pokazuje jakże ogromne różnice artystycznego myślenia w dwóch prawie równoczesnych utworach.

Cham powstał z poczucia odkrywania cze­goś rewelacyjnego w doświadczaniu miłości (to poczucie jest u Orzeszkowej w pełni uspra­wiedliwione), Starość jest stworzona przez świadomość natury tego doświadczenia tak pełną, że można o nim opowiadać z poczuciem, że nic więcej o nim nie da się powiedzieć.

Stąd najwyborniejsza, bo doskonale ukry­ta, ironia narracji w tej powieści.

W tej narracji widać jak daleko do tych spo­sobów opowiadania, które odkryją Proust lub Joyce, ale uznanie Joyce’a dla sztuki powie­ściowej autora Starości jest w pełni zrozu­miałe.

Italo Svevo podsumowuje artystyczną świa­domość doświadczenia miłości, czyli czegoś w życiu najbardziej fundamentalnego, prze­prowadzając narracyjne dowody, że to doświadczenie nie da się opowiedzieć w zgo­dzie z klasyczną logiką, ponieważ w nim obowiązuje logika całkiem innego rodzaju, logi­ka sprzeczności.

Wielopostaciowość miłości jest w powie­ści Starość głównym przedmiotem narracji, ale ta narracja wskazuje na inne sfery życia wewnętrznego człowieka, do których logika rozumu nie ma żadnego dostępu.

W narracji Starości logika uczuć – logika paradoksalna – ujawnia swoje podobieństwo do logiki widzeń sennych i do logiki tych do­świadczeń, które w finale Starości demonstru­je się poprzez doświadczenie delirium.

Bardzo możliwe, że Italo Svevo przejął się teoriami Freuda, ale w Starości nie ma najmniejszych świadectw późniejszych fascyna­cji intelektualnych, w tej powieści Italo Svevo – można powiedzieć – jak święty Jan Chrzciciel toruje drogę większym od siebie.

Ten pisarz nie ma w sobie nic z tego, co się nazywa genialnością, ale uczciwość intelek­tualna nakazuje uznać w nim prekursora tego wszystkiego, co stanie się największą warto­ścią odkrywczej literatury całego dwudzieste­go wieku.

Odkrywcza literatura i odkrywcza sztuka nie popadną w irracjonalizm, jak sądzą nie­którzy, lecz zaczną ujawniać to wszystko, czego poznanie nie jest możliwe przez sam ro­zum i jest uleglejsze poznaniu poprzez wy­obraźnię, czyli przez sztukę.

Italo Svevo znalazł się artystycznie na gra­nicy między znanym i nieznanym rodzajem poznania, między jedną i druga logiką, mię­dzy poznaniem przez rozum i autonomicznym poznaniem przez wyobraźnię.

Nie szukałbym u tego pisarza schopenhaueryzmu i przejawów dekadencji, u nie­go istotniejsza jest świadomość niewspółmierności poznanego i tego, co należałoby poznać.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content