Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 4/2004

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(1.5.1999, 2.5.1999, 3.5.1999, 25.8.2003)

 

(1.5.1999)

Jerzy Pluta, list do niego:

Drogi Jurku,

właśnie o dziesiątej skończyłem lekturę ca­łego „Przecinka” 7, nie przeczytałem jedynie wszystkich słów z reprodukcji planu miasta Kassel i z reprodukcji kolażu o Nagrodzie Kulturalnej Śląska.

Największe wrażenie zrobił na mnie zapis snu z matką, jakiż w nim dramatyzm ontologiczny, jaka gęstość przestrzeni, jaka ekspre­sja Twojego stanu ducha.

W tym zapisie jest niezwykłość, to by się chciało zobaczyć jako artystyczny zapis po­ezji konkretnej.

Z ogromną uwagą przeczytałem Dziennik pisany na kolanie, jak wspaniale – z kilkudziesięciu słów – zbudowałeś zapis losu swo­jej znajomej z Kassel z całą niebywałą drastycznością Dokumentu podróży.

Twój debiut translatorski tym sympatycz­niejszy, że wybrałeś z Handkego to akurat, co jest tak bliskie Twojemu sposobowi pisania.

Upomnę się jedynie o Thomasa Bernharda, z tą jego osławioną nienawiścią do Austrii jest może trochę inaczej, niż o tym myślimy.

Wiem, że zażartowałeś, brakowałoby mi jego nazwiska w Przecinku, Jerzy Łukosz niesprawiedliwie go pominął, we mnie jest ostatnio przypływ najlepszych uczuć dla niego.

„Przecinek” 7 stał się prawie niemiecki, do­brze to wypadło, Twój opis Łomnica ‘98: spotkanie pisarzy polskich i niemieckich dużo każe się domyślać, Jerzy Łukosz wspominał mi o Urszuli Höntsch, dopiero teraz wiem w czym rzecz.

Twoją przesyłkę z „Przecinkiem” 7 otrzyma­łem wczoraj, był akurat u mnie Darek Foks, on po raz pierwszy Twoje pismo zobaczył.

Napomknąłem, że zdjęcia Rawki dla Cie­bie nadal nie mam, nie wiem, czy odczuł swoją winę, on wszystko zwala na brata, który jest artystą fotografem.

Dziękuję, że o mnie pamiętasz, pozdra­wiam —

 

(2.5.1999)

Jacques Derrida, teksty Derridy o nim w „Literaturze na Świecie” (1998 nr 11-12).

Niewczesne aforyzmy – przełożył Michał Paweł Markowski – pochodzą z Psyche. Inventions de l’autre (1987).

Kategorii aforyzmu nadaje się wszelkie możliwe znaczenie, trochę to jak nadużycie, ale w całym tekście inwazja logiki sprzecz­ności.

Poprzez wszystkie możliwe manipulacje kategorią aforyzmu i logiką sprzeczności ana­lizuje się Romea i Julię Szekspira.

Romeo i Julia jest w tej analizie dziełem o usytuowaniu człowieka w bycie, rozumiem to jako powiązanie Derridy z myśleniem Heideggera.

Błyskotliwość Derridy pociąga i jednocze­śnie budzi nieufność –

Jednojęzyczność innego, czyli proteza ory­ginalna (1996) – przełożył Andrzej Siemek – jest rozbudowaną narracją, w której odrzuca się akademizm i także eseizm.

Jest ona zbudowana z filozoficznego dia­logu, w którym w postaci aluzyjnej pojawiają się elementy konfesji autobiograficznej.

Tekst Derridy miał wcześniejsze wersje, referatową i ustną (ta ostatnia na sympozjum na Stanowym Uniwersytecie Luizjany 1992).

Najistotniejsza treść dzieła zawiera się w wielokrotnie powtórzonym i najrozmaiciej modyfikowanym zdaniu: „Mam tylko jeden język i nie jest to mój język”.

Oznacza ono sytuację kogoś, czyj jedyny język jest w istocie językiem drugim (jak francuski, niemiecki, polski dla Żydów).

W rozważaniu Derridy pojawia się termin język pierwszy, nie precyzuje się go, oznaczał­by on w każdym razie postać języka przedpiśmienną, a może nawet afatyczną.

Nawiasowy wtręt, że może pisze się dlate­go, że się jest afatykiem, pobudził moją wyobraźnię, szkoda, że tej sugestii Derrida nie rozwija.

Przez afatyzm rozumie on brak określone­go języka pierwszego, stąd wzmianki o wtrą­ceniu w „przekład absolutny”, stąd drastycz­ne nazwanie języka jedynego (jak francuski dla Derridy, jak niemiecki dla Celana) „pro­tezą oryginalną”.

Kwestie intelektualne, które stawia Derri­da, przenoszą się także na sytuację, żeby tak powiedzieć, wewnętrzną w jedynym języku.

Myślę o różnicach między językiem pisa­nym i językiem mówionym, które dla więk­szości użytkowników jedynego języka, będą­cego zarazem językiem pierwszym, stanowią próg podobny jak przejście od istniejącego lub nieistniejącego języka pierwszego do języka, który Derrida nazywa językiem jedynym.

U Derridy termin narzecze mógłby być za­stąpiony kilkoma nazwami zbliżonymi jak slang, gwara, dialekt.

Wtedy zdanie, które jest kamieniem węgiel­nym j ednojęzyczności innego („Mam tylko jeden język i nie jest to mój język”), nazywałoby sytuację językową większości żyjących –

Tekst Kosmopolici wszystkich krajów, jesz­cze jeden wysiłek (1997) – przełożył Andrzej Siemek – ma charakter na poły retoryczny, na poły użytkowy lub żurnalistyczny.

Aluzja zawarta w tytule jest myląca, wska­zuje ona na ambicję artystyczną jak w tekś­cie de Sade’a, to w tekście o konkretnym przeznaczeniu publicznym (kongres „miast-azylów”) jest nie do zrealizowania.

Aluzja ujawnia może ściśle wewnętrzny stosunek sceptycyzmu do inicjatyw Międzynarodowego Parlamentu Pisarzy, ale do takich podejrzeń sam tekst Derridy w niczym nie upoważnia.

Derrida skrótowo przypomina tradycję idei miast-azylów, wywodząc ją z Pisma i koja­rząc ją w nowożytności z Artykułem na temat pokoju wiecznego Kanta.

W użytkowym tekście publicystycznym Derrida nie obnosi się z literackością –

Esej Szibbolet. Dla Paula Celana (1986) – przełożył Andrzej Dziadek – jest dla mnie zrozumiały w charakterze i rodzaju ambicji interpretacyjnej Derridy, ale nie w swojej argumentacji.

Autor chce odsłonić niepowtarzalność Wiersza, czyli niepowtarzalność poezji, inter­pretuje Południk Celana, odwołuje się do jego kategorii, tajemnica, jak niepowtarzalne staje się powszechne, nie przestaje ani na moment być tajemnicą –

Poematowa wypowiedź Che cos’é la poesia? – przełożył Michał Paweł Markowski – pochodzi z A Derrida Reader. Between the Blinds (1991).

Eseistyczny poemat jest zrozumiały, jeśli jest, wyłącznie w ścisłym powiązaniu z pisma­mi Derridy.

Kunsztowność wypowiedzi niezwykła, mówi jakby sama poezja, która jest sprzecz­nością i niemożliwością, odpowiadając na pytanie, czym jest, kogoś, kogo ona nazywa jeżem na drodze, kto jest adresatem, innym, przez którego ona chce być przyjęta i ogar­nięta.

To coś, ta poezja, która ma dotrzeć do pa­mięci, do serca, przez którą ma dojść do spotkania, do zdarzenia, jest czymś, czego nie ma w słowach, w języku.

Tym, co jest, jakie jest, może być tylko pro­za.

Końcowy koncept jest ryzykowny, spłasz­cza on całe wniesienie tekstu, wszystkie jego wzniosłości –

Znakomitym wprowadzeniem do Che cos’é la poesia? jest esej tłumacza tekstu, Michała Pawła Markowskiego.

Esej Bajeczna spekulacja. Derrida, Heidegger i poezja jest dwukrotnie dłuższy niż tekst Derridy i zawiera objaśnienia podstawowych kategorii i metafor tłumaczonego tekstu.

Objaśnienia odnoszą się bezpośrednio do Che cos’é la poesia? I pośrednio do innych dzieł Derridy i do jego sposobów myślenia –

Wywiad Ta dziwna instytucja zwana lite­raturą (dla Dereka Attridge’a) – przełożył Michał Paweł Markowski – został przeprowadzony w roku 1989, opublikował go De­rek Attridge w swoim wyborze pism Derridy Acts of Literature (1992).

Wywiad zaczyna się i kończy relacjami między filozofią i literaturą w rozumieniu i w praktyce pisarskiej Derridy.

W finale Derrida dopowiada rzecz do koń­ca i wyznaje: „Wciąż jeszcze, a nawet bardziej niż do­tąd, marzę o pisaniu, które nie byłoby ani fi­lozofią, ani literaturą, które nie byłoby nacechowane ani tym, ani tym, a jednak zachowy­wałoby – nie mam zamiaru z tego rezygnować – pamięć literatury i filozofii. Z pewno­ścią nie ja jeden o tym marzę, o tym, to zna­czy o nowej instytucji, instytucji bez precedensu, bez pre-instytucji”.

Co z marzeń wynika, wymagałoby specjal­nego spojrzenia na pisarstwo Derridy.

W samym wywiadzie wiele kwestii fun­damentalnych, dla mnie najatrakcyjniejsza jest relacja między jednostkowością (nie­powtarzalnością) dzieła literackiego i jego powtarzalnością lub nawet powszechnoś­cią (prostsze jednak niż w tekście Szibbolet. Dla Paula Celana ujęcie niepowtarzal­ności).

Derrida unika skrajności w rozstrzyganiu pytań drażliwych, nie odżegnuje się radykal­nie od historyzmu i od tego, co nazwał lektu­rą transcendentną.

W przekładzie Michała Pawła Markowskiego zauważyłem kilkakrotnie użyty termin polilog.

Terminu tego użyłem w pamiętnych rozmo­wach z Bohdanem Czeszką, gdy pisał Tren, Czeszko bardzo się dziwował, nie spotyka się często tego terminu w polszczyźnie, sam też używam najczęściej słowa wielogłos.

Są w wywiadzie partie niejasne (dla mnie), dotyczące, w skrócie mówiąc, fenomenologicznej filozofii literatury.

Ostrożność intelektualna Derridy jest w wywiadzie bardziej wyrazista niż w jego wypowiedziach autonomicznych.

Do tekstu tego wywiadu trzeba będzie po­wracać –

Wykład Jacques’a Derridy (wygłoszony 11 grudnia 1997 roku na Uniwersytecie Śląskim z okazji przyznania mu doktoratu honoris cau­sa) – przełożył Krzysztof Jarosz – jest pięknym popisem literackim i retorycznym, który najprawdopodobniej jest jedynie możliwym spełnieniem marzenia Derridy o czymś trzecim, co nie byłoby ani filozofią, ani literaturą.

Jeśli tak, to trzeba powiedzieć, że Wykład jest filozofią i literaturą po równi, jest filozoficzną opowieścią o całym curriculum wokół uroczystości otrzymania doktoratu honoris causa w Katowicach.

Opowieść sprzęga filozofię, autobiografię Derridy i konkretne zdarzenie z miejscem i jego usytuowaniem w czasoprzestrzeni real­nej i moralnej, stanowi dość dokładny odpo­wiednik narracji powieściowych w pisarstwie Teodora Parnickiego, reprezentuje podobny jak u Parnickiego kunszt i podobne jak u nie­go zagrożenie wielosłowiem.

To zagrożenie właśnie oddala od spełnie­nia, dużo by o tym było do powiedzenia.

Wykład jest porównywalny – do pewnego stopnia, z wypowiedzią Che cos’é la poesia?, wypowiedź jest bardziej kunsztowna i bardziej lapidarna, Wykład z kolei góruje pełną intelektualną sprawdzalnością –

Z Derrida wiąże się tekst Michała Pawła Markowskiego Przy ryzyku, że będzie to zaskoczeniem o charakterze polemicznym, są to uwagi o tłumaczeniu Derridy i o przekładzie Bogdana Banasiaka książeczki Derri­dy Ostrogi. Style Nietzschego, uwagi unicestwiające.

Autor przypomina swój podziw dla prze­kładów Bogdana Banasiaka w latach osiemdziesiątych, gdy miał „największe zasługi w rozprzestrzenianiu pism Derridy w polskiej wersji”.

W tekście są uszczypliwości pod adresem innych tłumaczy, przy analizie przekładu Banasiaka uszczypliwości wobec nich czyta się jak pieszczotliwe pochwały –

O książce samego Michała Pawła Markow­skiego pisze w recenzji Andrzej Sosnowski Ostatnia miłość literatury.

Recenzja książki Efekt inskrypcji: Jacques Derrida i literaturami górna i odrobinę pokrętna.

Tak czy inaczej jest w niej wyraz pełnej solidarności z Derridą i z Michałem Pawłem Markowskim.

W przypisie fraszka Do fraszek, która przy archaizmie słów jest napisana jakby teraz, jakby dziś –

Całość Derridiańskiego numeru „Literatury na Świecie” komentuje szef czasopisma, Piotr Sommer.

Tekst Już leży na desce (w związku z ukła­daniem numeru) jest polemiką z polskimi oponentami i tępicielami Jacques’a Derridy (m.in. Michał Cichy, Ryszard Legutko, Bo­gusław Wolniewicz, Stanisław Lem, Jan Pieszczachowicz).

W polemice Piotra Sommera różne cieka­wostki z dziedziny polskiej obyczajowości.

W finale zwięzłe wyjaśnienie, dlaczego ukazuje się numer poświęcony Jacques’owi Derridzie, numer szczególny, który zamyka ju­bileusz pięciolecia czasopisma pod berłem Piotra Sommera –

 

(3.5.1999)

Janusz Głowacki, dwa telefony przed pierwszą, filozofowanie o aniołach i o Bolimowie, umówiliśmy się o pierwszej na placu Trzech Krzyży.

Spotkaliśmy się w Alejach Jerozolimskich, spacer do Łazienek i po Łazienkach, obiad w restauracji Ej lat (jak przedwczoraj).

Janusz dopytywał się o tłumaczy na fran­cuski, Andrzej Seweryn nie podejmie się prze­kładu Czwartej siostry.

Bardzo dużo różności Januszowi opowia­dałem, wstąpiliśmy do kawiarni w Bristolu (świetne ciastka).

Janusz napomyka o wyjeździe, może już w środę –

Tadeusz Róźewicz, w rozmowie Życie w sta­rych i nowych dekoracjach (dla Roberta Jarockiego, wrzesień 1998, luty 1999) – „Plus Minus” 1999 nr 18 – mówi najprościej jak można.

Opowieść o pierwszych doświadczeniach z teatrem w charakterze widza, o pracy dla teatrów, o przeprowadzce z Krakowa do Gli­wic, o różnościach w dawnej i nowej codzienności.

Zwyczajność słów, zwyczajność myślenia, w tym piękno –

 

(25.8.2003)

Józef Baka, po raz pierwszy w życiu cało­ściowa lektura Uwag (Lublin 2000).

Wydawnictwo Test opublikowało Uwagi po ponad dwustu latach według pierwodruku z roku 1766, edycja zawiera jak w pierwo­druku Uwagi rzeczy ostatecznych i złości grzechowej i Uwagi śmierci niechybnej, w opra­cowaniu, z komentarzami i posłowiem Anto­niego Czyża i Aleksandra Nawareckiego, z gwaszami Jana Lebensteina.

Dostałem tę książkę od Bernarda Nowaka w ubiegłym roku, jest to kolejne osiągnięcie edytorskie wielkiego edytora i znakomitego pisarza.

Przeglądałem tę książkę w trakcie choroby, odłożyłem do solidnej lektury i przeleżała się w ukryciu do ostatnich dni.

Lektura dzieła Józefa Baki (1707-1780) – w całości i w miarę solidnie – stała się dla mnie przeżyciem poetyckim największej wagi.

Może porównywalnym z lekturami Pamięt­ników Jana Chryzostoma Paska i Pamiątek Soplicy Henryka Rzewuskiego, czyli po Ko­chanowskim i Krasickim największych po­mników literackich kultury staropolskiej.

Wcześniejsze lektury tylko zaprzeczały lek­ceważeniu tego niezwykłego pisarza w podręcznikach historii literatury. Więcej niż takie lektury – spreparowanej poezji Baki i dość bezwstydnie powtarzanej opinii o grafomanii księdza poety – zdziałał dla pisarskiego pre­stiżu tego autora Zbigniew Machej swoimi niezwykłymi nawiązaniami do jego poetyckiego baroku i do jego poetyki.

Pisząc o Prolegomenach Zbigniewa Macheja nadawałem jego związkom z poezją Józefa Baki bardzo istotny sens, ale nie zdawałem sobie sprawy, że może to być związek jeszcze o wiele bardziej zasadniczy.

Może Zbigniew Machej już wiedział jako poeta, co ja dopiero teraz u Baki dla siebie odkrywam, widząc jego dzieło zupełnie gdzie indziej, niż je widziano.

O poezji Józefa Baki wie bardzo wiele Cze­sław Miłosz, ale nie wszystko u niego może być Miłoszowi poetycko miłe, czy poetycko wygodne.

W moim myśleniu o poezji – a zaprząta mnie takie myślenie jak nigdy przedtem – coraz ważniejsze staje się rozróżnienie mię­dzy poezją zdania i poezją słowa, a druga ma przyszłość przed sobą zdecydowanie donio­ślejszą niż pierwsza.

W poezji staropolskiej nikt tak jak Józef Baka nie zaprzeczył poezji zdania.

On poezję słowa z poezji zdania jak nikt wyzwolił, skazując się w poezji słowa na zniewolenie przez rym.

Rym wiedzie jego poezję na pasku, ale nie o rym mu chodzi tylko o zastąpienie jarzma składni czymkolwiek z porządku samego ję­zyka poetyckiego.

Z wszystkich rygorów poetyckich wybór padł na rym. Rym stał się w jego potrzebach najbardziej skuteczny.

Rym ksiądz poeta zabsolutyzował, skoja­rzył go nie ze składnią poetycką, lecz ze sło­wem. Atrybut słowa zdominował jednak samo słowo, przesadna dominacja rymu w organi­zacji poetyckiego słowa stała się dla słowa niebezpieczna.

Na szczęście, słowa nie zabiła.

Poezja słowa żyje w obydwu częściach Uwag, i to jak.

Żyje w oksymoronicznych metaforach barokowych, żyje w poetyckiej makabrze, któ­ra dla poezji słowa księdza Baki jest zba­wienna.

Ona neutralizuje – przez drastyczność – jego poetycki dydaktyzm, którego, dzięki temu, chyba nikt nie skojarzy z jakąkolwiek traktatowością.

Osobliwe zwycięstwo nad dydaktyzmem jest największym triumfem poezji słowa wyzwolonego i wolnego mimo kajdanków rymu.

Nic nie mogło się zdarzyć szczęśliwszego dla poezji księdza Baki jak sprzymierzenie jej z wyobraźnią Jana Lebensteina.

Pierwszy wspiera drugiego, drugi pierwsze­go, to przymierze jest jeszcze korzystniejsze dla obydwu niż mariaż Lebensteina z Sępem Szarzyńskim (inny wspaniały koncept edytorski Bernarda Nowaka).

To się nazywa mieć edytorskiego nosa, po­mysły Bernarda Nowaka nadają czasem jego edytorstwu rangę poezji.

Bez tych koincydencji nie przeżywałbym tak odkrycia poezji Józefa Baki dla siebie, jak przeżywam, jest to przeżywanie wręcz cudowne –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content