Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 5-6/2002

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(19.10.1998, 21.10.1998, 22.10.1998, 23.10.1998, 24.10.1998, 26.10.1998, 27.10.1998, 28.10.1998, 29.10.1998, 30.10.1998, 31.10.1998, 25.1.2002)

 

(19.10.1998)

Harry Mathews, Zapiski na progu książki – „Literatura na Świecie” 1998 nr 6, przełożył Łukasz Sommer – pochodzą z Immeasumble Distances (1991).

Esej Mathewsa jest kapitalny, ale nie do końca intelektualnie wiarygodny.

Mathews zbyt łatwo likwiduje różnicę mię­dzy literaturą fikcji i literaturą bez fikcji (non-fiction), mimo wszystko jakaś różnica między jednym a drugim istnieje.

To prawda, że twierdzenia literatury bez fik­cji (na przykład esej, autobiografia) są twierdzeniami udawanymi (mniej więcej to samo co „quasi-sądy” Romana Ingardena).

Ale literatura fikcji posługuje się w takim razie czymś całkowicie innym niż „quasi-sądy”, ponieważ nie sposób zignorować róż­nicy między Doktorem Faustusem Tomasza Manna a jego Jak powstał „Doktor Faustus” lub Sławą i chwałą i Książką moich wspo­mnień Jarosława Iwaszkiewicza.

„Quasi-sądy” Doktora Faustusa i Sławy i chwały nie udają twierdzeń, w ogóle nimi nie są, twierdzenia w utworach fikcji są w ogóle niemożliwe, ich forma twierdzeń jest formą doskonale pustą, czyli całkowicie pozorną.

W przyznaniu statusu fikcji wszystkim uda­nym (wartościowym) autobiografiom jest dużo intelektualnej efektowności, ale Mathews wpada tym samym we własne sieci.

Nieudane autobiografie musiałyby być – pod względem udawania twierdzeń – intelek­tualnie bardziej atrakcyjne od udanych, nie­udolność w udawaniu nadawałaby udawanym twierdzeniom nieprzewidziane wymiary twier­dzeń nieudawanych i tym samym jeszcze bardziej pozornych (fikcyjnych).

Nieudane autobiografie mogłyby stać się tym sposobem autobiografiami najwartościowszymi (czasem są, ale to wyższa szkoła jazdy interpretacyjnej).

Harry Mathews potrafi być przenikliwym filozofem literatury, ale nie przewidział wszystkich zasadzek, jakie w tej dziedzinie mogą się przytrafić –

 

(21.10.1998)

Rozmowa Harry’ego Mathewsa Haha i Hoho (z Tomaszem Mirkowiczem) – „Litera­tura na Świecie” 1998 nr 6 – pochodzi z marca 1984 (odbyła się podczas pobytu Mathewsa w Polsce).

Nic w tej rozmowie szczególnie nowego – wydrukowana przed nią Autobiografia (przełożyła Agnieszka Taborska) jest pod każdym względem istotniejsza – ale opowieść o plemionach Hahasów i Hohosów jest bardzo piękna. W finale rozmowy lapidarne ujęcie kwestii przekładu: „Przekład jest niemożliwy. A zarazem wie­my, że jest absolutnie możliwy” –

W redakcji „Literatury na Świecie” rozmo­wa z Harrym Mathewsem, rozmawiało dzie­sięć osób (Harry Mathews, Tomasz Mirkowicz, Tadeusz Pióro, Jerzy Jarniewicz, An­drzej Sosnowski, Piotr Sommer, Elżbieta Siwecka, Anna Wasilewska, Marcin Sendecki i ja).

Zabrałem głos po polsku, tłumaczył mnie Andrzej Sosnowski.

W skromniejszym gronie poszliśmy do Samsona, było za późno, wstąpiliśmy do lo­kaliku na Piwnej, mała kolacja.

Próbowaliśmy zajść do Hotelu Europej­skiego (tam mieszka Harry Mathews), też było zbyt późno –

 

(22.10.1998)

Krótkie opowiadanie Kochana mamo (przełożył Bohdan Zadura) otwiera numer Mathewsowski, jest pierwodrukiem.

Najlepsze, co mogę o tym powiedzieć, to tyle, że jest to utwór enigmatyczny.

Prawdopodobnie jest w tym coś z humore­ski, może kluczem do tego utworu jest dedykacja, która brzmi „dla Jamesa Tate’a i pa­mięci Williama Cullena Bryanta”.

Drugi pierwodruk numeru Mathewsowskiego – Vox angelica ku rozrywce expertów, expedientek, excentryków: Chronogram na rok 1997, przekład i posłowie Tomasz Mirkowicz – jest opublikowany w dwóch wer­sjach językowych, po angielsku i po polsku.

W tekście angielskim, gdyby się mogło to czytać, widać olbrzymią robotę językową typu poetyckiego, w tekście polskim jest sam Tomasz Mirkowicz.

Fragmentarycznie przyjrzałem się interpre­tacji translatorskiej Tomasza Mirkowicza, na mój gust jest to robota w maksymalnym stop­niu ryzykowna.

Zwarte i kunsztowne formuły zdaniowe Mathewsa przekształcają się we wszelaką stylistyczną przygodność.

Tylko dwujęzyczność publikacji ocala utwór Mathewsa, przekład Mirkowicza, jakkolwiek by go oceniać, pozwala – komuś z takim ro­zumieniem angielszczyzny, jak u mnie – prze czytać tekst oryginału i dostrzec jego wszela­ką kunsztowność –

 

(23.10.1998)

Małgorzata Łukasiewicz, Nowy, obcy ję­zyk – „Literatura na Świecie” 1998 nr 6 – jest omówieniem książki Prowincja ludzka. Za­piski 1942-1972 Eliasa Canettiego w przekła­dzie Marii Przybyłowskiej.

Wyborność wszystkiego, co Małgorzata pi­sze o Canettim (co z Canettiego wplata w omówienie), co zauważa w przekładzie.

Przy pełnej rzeczowości informacyjnej ileż tu własnej wrażliwości, własnego doświad­czenia –

Andrzej Lenartowski, przejrzałem w „Dia­logu” (1998 nr 10) sztukę Opowieści wigilij­ne, groteska, w tekście parę aluzji do mnie.

W całości coś artystycznie ryzykownego, trywialnego –

 

(24.10.1998)

Gustaw Herling-Grudziński, druga część Schroniska lunatycznego – „Plus Minus” 1998 nr 43 – równie atrakcyjna, w ten sam szcze­gólny sposób, jak pierwsza.

Największa tego typu atrakcja w finale, narrator – rozumie się autor – daje niedwuznacznie do zrozumienia, że on pacjentów schroniska lunatycznego przedstawia podob­nie, jak Piero della Francesca malował swoje postacie na obrazach.

Tego podobieństwa należało się domyślać, napisze się o nim na polskich uniwersytetach kilka studiów porównawczych –

 

(26.10.1998)

Piotr Kępiński, w Historii polskiego stra­chu – „Fraza” 1998 nr 1/2 – omówienie powie­ści Janusza Krasińskiego, Na stracenie (1992) i Twarzą do ściany (1996).

Jeśli wierzyć słowom, Piotr Kępiński pisze o twórczości Janusza Krasińskiego z zachwy­tem i z najlepszą wiarą w prawdę, którą Ja­nusz Krasiński literacko buduje.

Nie wiem, co mnie bardziej peszy, czy za­chwyt, czy najlepsza wiara.

Może jedno i drugie jest funkcją stosunku do biografii Janusza Krasińskiego, to by było, ze względu na aksjologię, najlepsze wyjście –

Hanna Świda-Ziemba, w rozmowie Po co nam taka Unia (z Piotrem Bratkowskim) – „Gazeta Wyborcza” 1998 nr 250 – duży kryty­cyzm wobec Unii.

Najważniejszy argument natury filozoficz­nej: „Unia, jako partia reprezentująca inteligen­cję, powinna kojarzyć się z etosem antyideologicznego liberalizmu politycznego. A więc uznawać jako nadrzędną zasadę, że każda jed­nostka – ze swoimi poglądami, postawami, ze swoim życiem – dopóki nie szkodzi innym, jest wartością najwyższą” –

Paweł Huelle, felieton Pęknięte niebo – „Gazeta Wyborcza” 1998 nr 250 – ujdzie.

Huelle nawiązuje do Dżumy i Obcego, ko­jarząc z nimi pierwszą jego powieść Śmierć szczęśliwa (dopiero teraz wydaną) –

 

(27.10.1998)

Elżbieta Baniewicz, szkic Przenieść z epo­ki do epoki swoją własną podszewkę. O ekranizacji „Stawy i chwały” Jarosława Iwaszkiewicza – „Twórczość” 1998 nr 10 – jest jak zwykle u niej bardzo solidny.

W części pierwszej pisze się o powieści Sła­wa i chwała, nieukrywany wpływ na interpretację ma mój tekst o Sławie i chwale, w nie­zależnych rozważaniach ujawnia się tu i ów­dzie skromniejsze wtajemniczenie w we­wnętrzne procedury prozy.

Część druga szkicu dotyczy ekranizacji Kazimierza Kutza, byłoby chyba lepiej, gdy­by analiza ekranizacji stanowiła jedyny plan szkicu, taka analiza zmuszałaby przecież do transgresji poza ekranizację, czyli do rozumie­nia pierwowzoru.

Zamysł autorski Elżbiety Baniewicz jest głównie dziennikarski (sprawozdawczy), funkcja dziennikarska szkicu została spełnio­na z olbrzymimi naddatkami.

 

(28.10.1998)

Włodzimierz Paźniewski, nota Zwiedza­nie Miletu – „Twórczość” 1998 nr 10 – jest narracją Anaksymenesa, ucznia Anaksymandra.

W opisie upadłego Miletu czytam i takie wyznanie: „Spotykamy się tam w trójkę: Tales, Anaksymander i ja. Od czasu do czasu próbuje­my rozstrzygnąć jakiś istotny problem filozoficzny, ale rzadko kiedy dochodzimy do koń­cowych wniosków”.

Taki to los (i styl) filozofów –

Bohdan Zadura, Andrzej Sosnowski, Bohdan zadzwonił po czwartej, przyszedł po piątej, nastrój u niego smętny.

Opowiedział o rozstrzygnięciach Fundacji Kultury, nagrodę otrzymał poeta Janusz Szuber, wśród dwunastu wyróżnień nie znaleźli się Paweł Przywara i Waldemar Bawołek.

Z wyróżnionych jeden ważny, Andrzej So­snowski.

Andrzej Sosnowski przyszedł około szóstej, dużo gadania we trzech o Harrym Mathewsie, zapytałem o dwujęzyczność publikacji Chronogramu 1997.

Andrzej mówił precyzyjnie i szalenie ostroż­nie, powiedział mniej więcej to wszystko, cze­go mógłbym się spodziewać.

Do wyjścia parł Bohdan Zadura, wyszli o ósmej –

 

(29.10.1998)

Cezary K. Kęder, User-friendly fire – „FA-art” 1998 nr 3 – różni się istotnie od utworu Antologia twórczości p. (1996).

Zmysł poznawczy w utworze jest może po­dobny, ma to być poznawczość socjologiczna.

Zmiana nastąpiła w języku narracji, autor zrezygnował z języka scjentyficznego.

Opowiada historie w użytkowym języku li­terackim, kreując ogrom relacji erotycznych głównej postaci, narratora.

Olbrzymia konstrukcja relacji seksualnych jednej postaci jest imponująca, można ją interpretować na wiele sposobów.

Dla mnie jest ona dowodem na to, że lepiej jest być człowiekiem z młodej kadry nauko­wej niż prezydentem Clintonem.

W świecie Kędera korzysta się z natural­nych swobód seksualnych człowieka bez jakichkolwiek ograniczeń.

Nie sądzę, żeby się dało posądzić autora o skłonność do szczególnej przesady.

Człowiek dzisiejszy, jeśli nie jest prezyden­tem pierwszego mocarstwa, z wolności seksualnych nie musi rezygnować i potrafi z nich korzystać.

Opowiadanie User-friendly fire ma, jak zwykle u Kędera, ścisłe związki z doświad­czeniem społecznym –

 

(30.10.1998)

Andrzej Biernacki, dwie noty Dziwna po­myłka Jerzego Stempowskiego i 1948 – „Twórczość” 1998 nr 11 – dotyczą „Kultury” (pierw­sza) i „Nowin Literackich” (druga).

Druga nawiązuje do roli redaktora naczel­nego w „Nowinach Literackich”, którym był Jarosław Iwaszkiewicz, i sugeruje swoistą cią­głość między „Nowinami Literackimi” i Iwaszkiewiczowską „Twórczością”, to bardzo ważna sugestia, przyklasnąłby jej z pewnością Mie­czysław Radomski –

Leszek Bugajski, w przeglądzie prasowym – „Twórczość” 1998 nr 11 – dużo i dość ostro o Robercie Tekielim, już pierwsze zdanie zapowiada sporo: „Robertowi Tekielemu przyglądam się od pewnego czasu z dużą uwagą i — nie ma CO tego ukrywać – obawą” –

Dariusz Nowacki, recenzja Samotność skandalisty (o Jajojadzie Romana Praszyńskiego) – „Twórczość” 1998 nr 11 – jest, można powiedzieć, intelektualnym flekowaniem.

Niby racji (rozmaitych) nie brak, a jednak Roman Praszyński nie jest autorem tak złym, jak sądzi Dariusz Nowacki.

Coś tam było w powieści Na klęczkach, w powieści Miasto sennych kobiet nie brakło partii świetnych, w Jajojadzie też by, przy odrobinie dobrej woli, dało się znaleźć coś, co by nie zasługiwało tylko na splunięcia –

 

(31.10.1998)

Karol Maliszewski, recenzja Czytanie na wyspie (o książce Dariusza Pawelca Debiuty i powroty. Czytane w czas przełomu 1998) – „Twórczość” 1998 nr 11 – finezyjna i świetna.

Książki katowickiego krytyka nie chce się ani chwalić, ani ganić, przyjmuje się za dobrą monetę jej założenia i autorskie przeświadczenia. Nie odrzuca się niczego, pokazuje się jedynie ograniczoność założeń i przeświadczeń, lokując rezultaty przemyśleń w tym ograniczonym kręgu.

Nie mówiąc żadnego złego słowa, pokazu­je się jak na dłoni, czym się zajmuje autor książki, czym jest jego książka.

Napisanie takiej recenzji było dla Maliszewskiego atrakcyjnym zadaniem literackim, któ­re zostało wykonane po mistrzowsku.

Nie wszystko, co dziś pisze Karol Maliszewski, podoba mi się tak jak przed dwoma lary, ale wiele podoba się jeszcze bardziej.

Radość raz jeszcze, że się literacko spiknęliśmy –

Marek Nowakowski, lektura dwóch opo­wiadań naraz, opowiadania Lochy Warszawy („Życie Warszawy” 1998 nr 256) i Czarna i Mała („Plus Minus” 1998 nr 44).

W obydwu jakby coś nowego, w Lochach Warszawy jakieś przełamanie ideologizmu przez świadomą sensacyjność (jakby dziewięt­nastowieczną), w Czarnej i Małej odejście od rodzajowości śmiertelnie poważnej do humo­ru trochę jak z Wiecha.

Tak czy owak jakiś ruch w formach narra­cji Jakieś ożywienie stylistyczne.

Ruch prawdopodobnie w kierunku beletrystyki popularnej, to może jest dla Nowakowskiego jakie takie wyjście –

Krzysztof Rutkowski, Ballada o złotych liściach – „Plus Minus” 1998 nr 44 – wręcz świetna, choć coś w tym tekście w złym gu­ście: za dużo zbliżeń między Krzysiem i Adamem, Adam to jednak Adam.

Nie zbliża się tu człowiek do człowieka, lecz zaharowany felietonista do kogoś, kto robi za wieszcza i będzie jeszcze długo robił.

Swoje pisanie felietonista przenosi gdzie indziej, nadaje mu nadmierne znaczenie: „Pisanie nie wymuszone, wolne, powolne, w którym ćwiczę się od miesięcy dzięki sile, która mnie objęła i unosi, którą – z niemałym trudem kontroluję” –

Janusz Szuber, trzy wiersze – „Twórczość” 1998 nr 11 – bardzo zagadkowe, bardziej zagadkowe w namacalności niż w intelektual­nych formułach.

O Januszu Szuberze pisze Marian Grześczak w swoim Kiosku (18) – „Twórczość” 1998 nr 10 – dość intrygująco.

Jednoznacznie dobrze mówił o jego wier­szach Bohdan Zadura, informując mnie o jego nagrodzie w Fundacji Kultury –

 

(25.1.2002)

Rzetelność (Henryk Sekulski Przebitka).

O twórczości literackiej Henryka Sekulskiego wiem swoje od roku 1981, od lektury maszynopisu jego pierwszej książki, zbiorku opo­wiadań Średnia wojewódzka, który z uznaniem dla możliwości literackich autora opi­sałem w „Twórczości” (1982 nr 4).

Orientacja w możliwościach literackich Henryka Sekulskiego idzie w tym opisie w parze z ostrożnością wobec perspektyw ich urzeczywistnienia.

Tę ostrożność usprawiedliwia dwadzieścia lat autorskiego milczenia literackiego, przerwanego – zdaje się – tylko raz publikacją w „Sycynie” przed kilkoma laty.

Dla mnie jednak powieść Przebitka (Olsz­tyn 2001) nie jest niespodzianką, choć nie jest także pełnym potwierdzeniem tego, co mo­głem przed dwudziestu laty brać pod uwagę w literackich przewidywaniach.

W moich uwagach o początkach prozatorskich Sekulskiego sprzed dwudziestu i wię­cej lat pojawiają się dwa duże nazwiska pol­skiej prozy, Edwarda Redlińskiego i Janusza Głowackiego.

One, więcej niż cokolwiek innego, mówią o tym, że Henryk Sekulski nie był dla mnie już na samym początku byle kim.

Cokolwiek dziś myśleć o drogach pisarskich Edwarda Redlińskiego i Janusza Głowackie­go, nie da się powiedzieć, że pierwszy albo drugi z nich zignorował artystyczne konse­kwencje tego, kim w prozie polskiej stał się w dwudziestym wieku Witold Gombrowicz.

Henryk Sekulski osiąga dojrzałość literac­ką, świadectwem tego jest dla mnie powieść Przebitka, wymijając w sensie artystycznym to wszystko, co można kojarzyć z Gombrowiczem. I nie obsuwając się jednocześnie ani w sferę literatury artystycznie naiwnej, ani takiej, która jest literacką fałszywką dla celów me­dialnych (symboliczna literatura frankfurcka).

Autor Przebitki nawiązuje istotnie, jawnie i programowo do polskiej tradycji prozy, do Prusa, Reymonta i Żeromskiego, przyjmując wszystkie, złe i dobre, konsekwencje takiej decyzji, postępując artystycznie w sposób uczciwy, czyli nie ograniczając się do imita­cji, powielactwa i inercyjnej wtórności.

Powieść Henryka Sekulskiego powinna być mi całkiem obca, powinienem na nią bluzgać, jak bluzgam (głównie w duchu) na cyniczną łżeliteraturę, a tymczasem przeczytałem ją z duchową przyjemnością, z literacką satysfak­cją i z takim artystycznym uznaniem, jakie należy mieć dla – każdej – artystycznej rzetel­ności.

Rzetelnością artystyczną nazywam w tym przypadku coś szczególnego, autentyzm indywidualnych determinacji i koincydencji twór­czych, które pozwalają nie liczyć się z dominacją czasu artystycznego, umożliwiając wy­przedzanie go lub przedłużanie, ustanawiając artyzm autonomiczny, swój własny.

Powszechnie znanym przykładem czegoś takiego jest Tomasi di Lampedusa i jego pisarstwo, u nas widzę to w pisarstwie artystycz­nym i myślicielskim Henryka Worcella, w literaturze polskiej przykładów mniej oczywi­stych lub mylnie interpretowanych widział­bym dużo więcej.

U Henryka Sekulskiego może to oznaczać samodzielny i konsekwentny wybór tradycyjnego realizmu narracyjnego spod znaku trzech naszych klasyków (Prus, Reymont, Żeromski), choć nie oznacza to jakiejkolwiek zależności stylistycznej od któregokolwiek z nich.

Poetyka powieściowa taka sama jak u nich, nawet konkretne odwołania do niektórych z ich utworów całkiem jawne, co dodatkowo uwydatnia wszystkie stylistyczne różnice, choć ukryć ich i bez tego nie sposób.

Przebitkami powieścią dwujęzyczną, polsko-niemiecką lub lepiej, polską i niemiecką, taka dwujęzyczność w tradycyjnych narracjach powieściowych jest rzadkością, jeśli nie liczyć dwujęzyczności szczególnej, gdy dwujęzyczność nie jest równorzędna, na przykład w utworach pisanych po polsku i góralsku lub po polsku i po śląsku.

Znana ze starych powieści dwujęzyczność na przykład polsko-francuska nie ma z taką dwujęzycznością jak w Przebitce nic wspól­nego, w starych powieściach występują jedy­nie inkrustacje z drugiego języka.

W Przebitce obydwa języki, polski i nie­miecki, są równorzędne, teoretycznie mogła­by to być równorzędność także ilościowa, ilo­ściowa nierównorzędność jest konsekwencją tego, że Przebitka należy do literatury polskiej, nie zaś do niemieckiej.

Nie w sensie formalnym, nie na powierzchni stylistycznej relacje między dwoma językami są w Przebitce dialektyczne, polszczyzna jest w potencjalnej konfrontacji z niemczyzną, niemczyzna jest ze zrozumiałych względów uzależniona od polszczyzny.

Nie będę ukrywał, że mnie w Przebitce nie atrakcje realizmu ekscytują.

Uznaję rzetelność realistycznej roboty w kreacji całej podlaskiej grupy polskich gastarbeiterów, doceniam wysoki powieściowy awans polsko-niemieckiego małżeństwa (narrator z Podlasia, jego żona z byłej NRD, czyli z powieściowego Dederówka), ale moje głów­ne satysfakcje z lektury Przebitki mają naj­ściślejszy związek z jej polską i niemiecką stylistyką.

W Przebitce realizm społeczny jak z Prusa, Reymonta i Żeromskiego, ale stylistyka nie z nich, ona, można górnie powiedzieć, z same­go siebie, na wskroś własna.

Po dzisiejszemu preparowana kolokwialność, bujna i bogata mimo skrajnej skrótowości, kolokwialność wręcz telegraficzna, właśnie telegraficzność stylistyczna jest piętnem Przebitki, jej znakiem rozpo­znawczym.

Równoważników zdań w Przebitce prawie tyle jak w pamiętnych Ptakach dla myśli Ur­szuli Kozioł, ale u Henryka Sekulskiego rów­noważniki zdań jedno wyrazowe, pozornie wcale niewymyślne, na oko nic z wyrafino­wanej poezji jak w Ptakach dla myśli, ich poezję wyczuje ten, kto wyżej ceni poezję sło­wa niż poezję zdania, jeśli przyjąć takie rozróżnienie.

Przy wszystkich tradycyjnościach stylistycz­nie Przebitka jest antytradycyjna.

Wolno myśleć (ja tak właśnie myślę), że adres tej stylistycznej antytradycyjności jest tak samo polski, jak niemiecki.

Klasyczna literatura niemiecka jeszcze bardziej niż polska jest w żelaznym ryn­sztunku zdania, rynsztunek zdania niemiec­kiego jest ciężki jak rycerska zbroja, rynsztu­nek zdania polskiego jest nadęty i napuszony, więc jakby lżejszy, ale obydwa ciążą nad lite­raturą.

W finałowych partiach Przebitki nawiązu­je się trochę do patetycznej publicystyki społecznej Zeromskiego, ale jakież napowietrz­ne to nawiązanie mimo okolicznościowej zdra­dy stylistyki telegraficznej.

W Przebitce widać, do jak radykalnej restauracji artystycznej można doprowa­dzić tradycyjną powieść, wypracowując jak Henryk Sekulski własne sposoby i włas­ne narzędzia, telegraficzny styl i dobrze słyszaną i dobrze literacko robioną poezję kolokwialności.

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content