copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski
WYPISKI
(4.5.1999, 5.5.1999, 6.5.1999, 7.5.1999, 8.5.1999, 9.5.1999, 10.5.1999, 20.1.2004)
(4.5.1999)
Andrzej Tarkowski (1932-986), esej Słowo o Apokalipsie – „Plus Minus” 1999 nr 18, przełożył Seweryn Kuśmierczyk – ma formę swobodnych zapisków po lekturze Apokalipsy.
Tekst jest przede wszystkim dziwny, u jego podstaw jest z pewnością logika sprzeczności, logika paradoksalna –
Mario Vargas Llosa, Do taktu werbla – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 101, tłumaczyła Dorota Walasek-Ebanowska – jest fragmentem książki Prawda kłamstw.
Tekst Do taktu werbla został napisany w roku 1987, jest opisem powieści Güntera Grassa Blaszany bębenek.
Autor rozumie powieściowość już znacznie bardziej nowocześnie niż w swojej dawniejszej twórczości, jest to rozumienie inne niż u Milana Kundery, który nowożytną powieść europejską studiuje – dla swoich potrzeb pisarskich – bardziej systematycznie, w myśleniu Llosy jest przygodność –
Jerzy W. Borejsza, Herbata u Ribbentropa – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 101 – jest solidną relacją o dzienniku służbowym Heinricha Himmlera z lat 1941-42 (Der Dienstkalender Heinrich Himmlers 1941/42).
Nie da się zaprzeczyć, że samo omówienie robi wrażenie –
Paweł Goźliński, artykuł Nie wybacza się komediantom – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 101 – solidny, wręcz znakomity.
Autor przedstawia historię wojennej kolaboracji aktorów i powojennych weryfikacji środowiska aktorskiego.
Nigdy się nie interesowałem tym wszystkim, słyszałem jednak dużo aktorskich opowieści o sprawach Marii Malickiej i kilku innych osób ze środowiska aktorskiego.
Szkic Pawła Goźlińskiego jest długi, ale czyta się go z dobrą wiarą, że nie ma w nim żadnych manipulacji ideologicznych –
Paweł Huelle, felieton Öland – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 101 – bardzo udany.
Opis tak zwanych kamiennych kręgów na Kaszubach, opis szwedzkiej wyspy Öland i zabytków podobnych do kaszubskich kręgów.
Na koniec nawiązanie do wiersza Janusza Szubera Gdy jednooki Odyn.
(Przepisuję tę notatkę w roku 2004, widziałem kaszubskie kręgi w ubiegłym roku, czytałem osobliwy utwór narracyjny Öland – w „Rzeczypospolitej” – przed paroma tygodniami, ileż dziwności) –
(5.5.1999)
Marian Grześczak, w Kiosku (24) – „Twórczość” 1999 nr 5 – przypomina powojenne antologie poezji polskiej po to, żeby walnąć ostro w antologię Aleksandra Nawrockiego (Poezja polska. Antologia Tysiąclecia. Warszawa 1998).
W tym walnięciu dużo ciekawostek –
Katarzyna Szumlewicz. Studnia bajek – „Twórczość” 1999 nr 5 – stawia mi opór w lekturze, czytam po kolei słowa i zdania, nic nie porusza mojej wyobraźni.
Towarzyszy mi w lekturze rozdrażnienie poszczególnymi słowami i ich kolejnymi układami. Domyślam się, że ma to być pisanie pod Schulza, wskazują na Schulza tylko długie zdania.
Jakie to dziwne, pisanie krytyczne i eseistyczne tej autorki bardzo mi się podoba od pierwszych lektur, z literatury dużo ona rozumie, w Studni bajek nic z tego nie potrafię odnaleźć, bardzo się tym zmartwiłem –
Jerzy Łukosz, karta pocztowa z Budapesztu, w skrócie o swoim Tomaszu Mannie: „T.M. tu O.K.”, bardzo ładnie –
(6.5.1999)
Dyskusja literacka, w dyskusji O nowym przekładzie „Fausta” – „Literatura na Świecie” 1998 nr 11-12 – uczestniczą Jacek St. Buras, Małgorzata Dziewulska, Jakub Ekier, Andrzej Kopacki, Małgorzata Łukasiewicz, Katarzyna Osińska. Dyskusję pomyślano i zrealizowano konstruktywnie.
Jacek St. Buras wyłożył swoją filozofię własnego przekładu Fausta, Jakub Ekier wyodrębnia założenia ogólne („kreacja”) i realizację szczegółową. Pozwoliło to na rozmowę o usterkach przekładowych i na zróżnicowanie stanowisk dyskutantów.
Laudacyjnej dyskusji nadało to znamię elegancji –
Grzegorz Strumyk, Poranek – „Twórczość” 1999 nr 5 – jest jak opowiadaniowy poemat, poemat o istnieniu w świecie jakby już poza światem, po tamtej stronie świata.
Poranek jest inną wersją Łez, bardziej ostateczną, bardziej osobistą w swoim wewnętrznym autentyzmie.
Mówi się tu, że po tamtej stronie też musiałoby się być całą cielesnością świata, istnieniem dotykalności, kolorów, głosów, smaków, istnieniem samotnym razem z kimś, razem z drugą samotnością.
Utwór jest kwintesencją Strumykowego pisania, w nim, w utworze, jest cały Strumyk jako pisarz, jako artysta.
Pisarstwo Strumyka jest tożsame z jego nazwiskiem, to czysta metafizyka, że on się tak nazywa, to jest niemal metafizyczny żart –
(7.5.1999)
Juan Carlos Onetti (1909–1994), z tek stów Onettiego w numerze „Literatury na Świecie” (1998 nr 11-12) najważniejszy jest zestaw wypowiedzi (wywiad) pod tytułem Literatura: tam i z powrotem (1974) w przekładzie Macieja Ziętary.
Kilka opowiadań i fragmenty powieści Niech przemówi wiatr (1979) są chaotyczną prezentacją pisarza, którego wielkim entuzjastą był Edward Stachura, często o tym mówił.
W wywiadzie Onetti wypowiada się generalnie o wszystkim (o swojej postawie wobec wszystkiego) i zwłaszcza o pisaniu.
Pisarstwo jest w jego rozumieniu z natury i absolutnie niepodległe, nie ma ono żadnych zobowiązań wobec nikogo i niczego, jest wolną realizacją duchowych potrzeb człowieka, przede wszystkim potrzeb wyobraźni.
Onetti uważa się za pisarza spod znaku Faulknera, ale jego stosunek do wyobraźni jest inny niż u niego.
Wyobraźnia Faulknera jest podporządkowana powadze istnienia i powadze literatury, Onetti przyznaje wyobraźni prawo do zabawy i do niepowagi.
Według niego nie ma powagi w urządzeniach świata i nie ma może powagi w samym człowieku –
(8.5.1999)
Krzysztof Rutkowski, w felietonie Przypowieść o Tejrezjaszu z Giverny – „Plus Minus” 1999 nr 19 – o cyklu akwatycznym Claude’a Moneta (1840-1926) i o przemianie Moneta w Tejrezjasza.
Opowieść o ślepnięciu Moneta robi wrażenie, przeraziłem się, że tak mało wiem o twórcy, który dał imię impresjonizmowi –
Jerzy Giedroyć, przedruk wywiadu Recepta na dobre pismo dla Julity Karkowskiej, redaktorki nowojorskiego Przeglądu Polskiego – „Plus Minus” 1999 nr 19 – bez niezwykłości.
Jerzy Giedroyć oszczędnie wymienia współtwórców „Kultury”, specjalnie jest uhonorowany Juliusz Mierosławski, po nim wspomniani zostali Zygmunt Hertz, Józef Czapski i Andrzej Bobkowski, na końcu zdanie o Zofii Hertz i wzmianka o bracie Henryku –
Andrzej Pastuszek, opowiadanie Gra w piekło – „Plus Minus” 1999 nr 19 – w konwencji narracji filmowej, dialog westernowy.
Lektura dla chłopców w wieku dojrzewania, nagie życie, czyli konwencjonalność w czystym stanie –
Paweł Huelle, felieton Czarne zwierciadło – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 106 – mógłby być recenzją książki Carlosa Fuentesa Pogrzebane zwierciadło, którą Huelle przyrównuje do Terra nostra.
Zniechęciłem się przed laty do Fuentesa, mało mnie już przejmuje jego filozofia kultury –
Ewa Bieńkowska, O przemijaniu i trwaniu – „Gazeta Wyborcza” 1999 nr 106 – jest skróconym rozdziałem książki Co mówią kamienie Wenecji.
Z elementów encyklopedycznej historii, reportażu, refleksji filozoficznej buduje się narrację jakby eseistyczną, jakby publicystyczną, w eseju musiałaby to być narracja z wyraźniejszym piętnem indywidualnym.
Najatrakcyjniejszym motywem tekstu jest próba porównania końca dwóch organizmów politycznych, Wenecji i Rzeczypospolitej.
Za dużo w tekście wielosłowia, ale ten defekt tu znacznie mniej dotkliwy niż defekty prozy tej autorki –
Lord Conrad Russel, w wywiadzie Każdy rząd chce więcej władzy (dla Andrzeja i Karola Wilków) – „Plus Minus” 1999 nr 19 – wiele świetnych myśli.
Conrad Russel należy do czołowych polityków w partii Liberalnych Demokratów, w swoich poglądach nie przypomina niczym polskich odmian liberalizmu.
Dla niego pryncypium liberalizmu jest poszanowanie każdej wolności indywidualnej, jeśli ta wolność nie koliduje z wolnością dla innych.
Podobają mi się jego sformułowania, na przykład takie: „I naprawdę bardzo potrzebna jest odpowiedzialność za przestrzeganie praw człowieka. Oznacza to ustalenie ograniczeń uniemożliwiających absolutną władzę większości. Jednym z najważniejszych osiągnięć Milla było to, że jako jeden z pierwszych zrozumiał, iż może istnieć coś takiego jak tyrania większości” –
(9.5.1999)
Piotr Nowak, tekst Z życia Foucaulta – „Literatura na Świecie”, 1998 nr 11-12 – jest referatowy, w czytaniu trudny.
Komentarz do Historii seksualności Foucaulta jest skomplikowany poprzez operacje cytatami z Historii seksualności (Warszawa 1995), które się przycina, inkrustuje własnymi wtrętami, sztukuje.
Najlepiej by to było czytać po świeżej lekturze Historii seksualności (zwłaszcza pierwszego tomu), wtedy widziałoby się wyraźnie, co Piotr Nowak dopowiada Foucaultowi, jakie konsekwencje dopisuje.
W dopisach kryją się niezwykłe śmiałości intelektualne, ten autor nie umie pisać lub udaje, że nie umie, odwagi w myśleniu mu nie brak –
Józef Weyssenhoff (1860-1932), opowiadanie Zaręczyny Jana Bełzkiego – wydanie drugie, Kraków 1904, reprint Warszawa 1991 – powstało na początku lat dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku.
Utwór postpozytywistyczny, młodopolski bez żadnych oznak artystycznej patologii, świetny w swojej charakterystyczności dla ówczesnego polskiego modernizmu.
Konwencjonalny motyw pojedynku o kobietę wykorzystuje się niekonwencjonalnie, ignorując motywację historyczną i socjalną zjawiska, motywując je psychologicznie z dobrym znawstwem psychologii miłości.
Swój czas artystyczny wyprzedza autor kunsztownym użytkiem narracji pierwszoosobowej, w której potrafi się powiedzieć, co się chce powiedzieć.
Narrator – tytułowy bohater Jan Bełzki – mówi o swoich doświadczeniach uczuć ze świadomością jakby całkowicie dzisiejszą.
Przy lekturze tej narracji myśli się o historii miłości Stanisława Wokulskiego do Izabeli Łęckiej w Lalce Prusa.
Ale literacki kształt narracji Weyssenhoffa góruje nad narracją w Lalce, jest nieporównywalnie kunsztowniejszy –
(10.5.1999)
Maciej Rybiński, wyeksponowany artykuł Wielkość nie urojona – „Plus Minus” 1999 nr 19 – o nobliście Friedrichu Auguście von Hayeku (1899-1992), który jest filozofem najszerzej rozumianego liberalizmu.
Artykuł o Hayeku dobrze się komponuje z wywiadem Conrada Russela w tym samym numerze „Plusa Minusa” –
Andrzej Słomianewski, z listu do niego:
Przeczytałem Alchemię z uwagą, z pożytkiem, wzruszyłem się, że tak Pan pamięta o tych, których nie powinno się zapominać.
W epitafium dla Marka przejąłem się tym, jak Pan uhonorował Himilsbacha, jego miłość do Marka była czymś najpiękniejszym z tej dziedziny uczuć, świadkowałem temu z podziwem za życia Marka i po jego śmierci, żywo pamiętam o tym po śmierci Himilsbacha.
Epitafijność w Alchemii jest jego największą pięknością, odnoszę to także do poematu Król Chilperyk pracuje nad wierszem.
Sen podoba mi się przez subtelny humor, w humorze widziałbym dowód na inspirację Oniriadą, nieraz myślę, że humor Oniriady jest tak ukryty, że o jego istnieniu wiem tylko ja sam.
Sen, tak sobie pomyślałem, temu zaprzecza.
(20.1.2004)
„Słowo” (tekst wygłoszony na promocji w klubie Czuły Barbarzyńca).
Jestem jedyną osobą, która Miar, skoro już są, nie ma prawa oceniać, więcej, która do ich oceny nie byłaby zdolna.
Nawet istotniejsze konfesje autorskie w moim przypadku nie są możliwe.
Nie pisałem układanek, jakie z braku laku nazywam trój wierszami, z jakiegokolwiek przemyślanego zamysłu, z premedytacji lub rachuby, że to, co mi się układa, musi mieć wartość lub znaczenie, dla mnie lub kogokolwiek. Więc tylko trochę szczegółów o okolicznościach.
Początki Miar są prawie takie same jak początki Oniriady.
Zapisy oniryczne zacząłem robić – jak i inne podobne robótki pisemne – w czerwcu 1976, w gwałtownej potrzebie ocalenia wewnętrznego. Podczas nawałnicy i naporu moich obydwu światów, świata zewnętrznego i świata we mnie.
Z moich działań nic nie miało nie tylko jakiegokolwiek sensu, ale i najmniejszej spójności, nawet dla mnie samego ślady i znaki mojej rozpaczy przestały być uchwytne, niczego nie sygnalizowały.
Zapisy oniryczne przez samą uporczywą powtarzalność zaczęły z biegiem czasu nabierać czysto zapisowej formy i przez nią coś wyrażać, dostrzegłem to sam, potwierdziło kilka bliskich osób.
Bliskie osoby ośmieliły mnie do prywatnych ujawnień tego czegoś, skończyło się to po pełnych dwudziestu latach (1997) początkiem Oniriady.
Stał się to początek, niestety, absurdalny.
Podobna, choć mniej absurdalna, jest historia Czytanego w maszynopisie w pierwotnej i we wszystkich późniejszych postaciach.
Czytane w maszynopisie przetrwało ponad ćwierć wieku, trwa z trudem do dziś i zmierza pospiesznie do wiadomego końca.
Nieco podobnie powstawały i powstały trójwiersze lub, może prawdziwiej, gnomy, choć ich prehistoria mogłaby być wręcz zamierzchła. Czymś małym ze słów, czymś ulotnym – oczywiście, bez jakichkolwiek rygorów, o sylabowym nie mówiąc – bawiłem się, sam i dla siebie, w najwcześniejszym dzieciństwie, odkąd je pamiętam. Później czymś takim, już tylko w sobie, bawiłem się prawie zawsze.
W dzisiejszej postaci Miary powstały w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, ujawniłem je – wyłącznie z pustoty – wobec kilku bliskich osób.
Nawet nie wiem, jak doszło do ujawnienia Epitafiów (dziś Nagrobki) w „Regionach” (2000 nr 2-4). Wcześniej mój utalentowany krajan i namiętny czciciel słów, Darek Foks, planował publikację Miar we własnym wydawnictwie, które próbował stworzyć.
Już wtedy i później wszystkie projekty wydawnicze powstawały bez jakiegokolwiek mojego udziału, jeśli nie liczyć zgody poprzez brak sprzeciwu.
Nie chcę ujawniać wszystkich ludzi, którzy do planów publikacji Miar przykładali się realnie lub platonicznie, doliczyłbym się blisko dwudziestu osób.
Nazwisk niektórych z nich nie wypada kamuflować, więc je odważnie, bo z lękiem ujawniam: pani Zofia Okrasińska (moja niestrudzona dobrodziejka, współtwórczyni komputerowych wersji Oniriady i Miar), Darek Foks i bezpośredni inicjatorzy i realizatorzy całego przedsięwzięcia, Janusz Głowacki, Bohdan Zadura, Marzena Mróz i Andrzej Fogtt. Gdyby nie ich zaangażowanie, nie mogłoby dojść do publikacji Miar, sam brak sprzeciwu nie daje zwykle widomych skutków.
Za przyjacielskie zaangażowanie tych moich przyjaciół, za życzliwe kibicowanie innych najpiękniej dziękuję.
Dziękuję wszystkim, którzy Miary wykreowali i stworzyli w postaci książki.
Sam dla siebie polubiłem Miary, jest w nich we wszystkim coś mojego, coś z mojego doświadczenia biograficznego, z mojej duchowości i zwłaszcza z mojego myślenia literackiego, w podświadomości i świadomie.
W sensie literackim jest w Miarach skrajny wyraz, może aż patologicznej, potrzeby zwięzłości.
Właściwie tylko zwięzłość słowa na starość mnie w literaturze podnieca, satysfakcjonuje i artystycznie porusza.
Ze zwięzłości słowa zrodziło się moje ostatnie bożyszcze literackie późnej starości, Robert Walser.
Przeciwnicy literaccy, którzy szukają u mnie wszelkiego zła, nigdy jeszcze nie napiętnowali mnie za wielosłowie w mowie lub w piśmie, tego u mnie nigdy nie było i nie ma.
Przywłaszczona przeze mnie niewłasna formuła – najmniej słów – jest dziś moją najgłębszą wiarą literacką, już chyba ostatnią.
To widzę w Miarach, za to je lubię najbardziej.
Byłbym niezmiennie rad, gdyby jeszcze inni – poza mną i dotychczasowymi ich zwolennikami – polubili Miary.
Może tę zabawę literacką mojego późnego wieku da się lubić przez chwilę dziś i dłużej od czasu do czasu.
Z fanaberii lub przez lekkomyślność.
Jeszcze raz wszystkim dziękuję.
Henryk Bereza
książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy