Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 6/1994

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(1.4.1993, 2.4.1993, 3.4.1993, 20.4.1993, 5.4.1993, 7.4.1993, 8.4.1993, 9.4.1993, 19.4.1993)

 

(1.4.1993)

Dwugłos o Günterze Grassie”, dwa teksty – „Akcent” 1992 nr 2-3 – o Grassie, jeden Ewy Dunaj-Kozakow Jestem uczłowieczonym ślimakiem czyli manifest człowieka granicznego, drugi Tadeusza Polanowskiego Günter Grass Niemcy i Polska, kojarzą seminaryjność z elementarną informacją.

Pomyślało mi się przy lekturze, że Jerzy Łukosz miał wiele powodów odejścia z uniwersytetu –

 

(2.4.1993)

Patrick Süskind (ur. 1949), sława Pachnidła (1985) – Warszawa 1990, przekład Małgorzaty Łukasiewicz – skutecznie zniechęcała mnie do lektury.

Gdyby nie prośba Alicji Dryszkiewicz o opinię o Pachnidle, nigdy bym tej powieści nie przeczytał.

Pachnidło jest bestsellerem powieści popu­larnej w znacznie lepszym guście niż Malowany ptak Jerzego Kosińskiego, niż Łuk Triumfalny Ericha Marii Remarque’a.

Przy odrobinie dobrej woli tradycyjną nar­rację tej powieści da się wywieść od powiastki filozoficznej, taka proweniencja jest bardziej nobliwa niż salonowy realizm i fabryczny nadrealizm.

W bestsellerowych, czyli popularnych, wer­sjach realizmu i nadrealizmu zapomina się o koniecznym warunku sztuki i artyzmu, o prze­nośności znaczeniowej przedstawień artystycznych, o zasadzie mówienia poprzez coś o wszystkim.

Zasada metaforyczności sztuki realizuje się na tysiąc sposobów, w sztuce popularnej musi to być sposób oczywisty i niezawodny.

Narracja Pachnidła prosto, bezbłędnie i przejrzyście realizuje zasadę synekdochy, za­sadę pars pro toto.

Trudno czytać Pachnidło i nie mieć całkowi­tej jasności, że poznanie poprzez zmysł zapa­chu oznacza w tej narracji poznanie poprzez wszystkie pozostałe zmysły razem i z osobna.

Absolutność zmysłu poznania jest w tej nar­racji tym samym, czym jest tak zwany słuch absolutny lub genialna wyobraźnia, pochodna daru widzenia.

Powieściowa synekdocha o poznaniu przez jeden ze zmysłów, o genialności w tej dziedzinie, o genialnym artyście w sztuce zapachu jest budowana w pełnej zgodzie z logiką i konsekwencją artystyczną, logice i konsekwencji gra­nice wyznacza formuła popularności.

Poznanie przez powonienie bez przekładu na uproszczony język perfumiarstwa nie dało­by się opowiedzieć, skazywałoby na niemożli­wość, na budowanie od podstaw czegoś takiego jak muzyka lub malarstwo.

Formułę popularności, czyli komunikatyw­ności, można by, oczywiście, respektować mniej rygorystycznie, można by w odkrywanej nieskończoności zapachów odnajdywać niepowtarzalność, jak to robiono w nieskończonościach kształtów, barw i dźwięków, wtedy jednak Pachnidło przestałoby być Pachnidłem i mało jest prawdopodobne, żeby się mogło zamienić w Śmierć Wergilego lub w Kalkwerk.

Pachnidło ani się umywa do wielkiej litera­tury i do wielkich dzieł.

Zaliczyłbym je jednak do światowych best­sellerów mniej wstydliwych niż inne i w dodatku w sensie artystycznym absolutnie nie­szkodliwych –

 

(3.4.1993)

Nieszkodliwość artystyczna Pachnidła jest rezultatem tego, że Pachnidło nie udaje tego, czym nie jest. O tym, czym jest, mówi dobitnie podtytuł: Historia pewnego mordercy.

Ten podtytuł może przywoływać nawet rodzaj powieści odpustowej i nie musi to być przywołanie dla zmyłki, ponieważ lekturze Pachnidła w tym charakterze nic nie stoi na przeszkodzie.

Takie estetyczne skojarzenie podtytułu Pachnidła jest w pełni prawomocne i jednocześnie maksymalnie krzywdzące i niesprawiedliwe, ponieważ nie da się dowieść, że Pachnidło jest tym akurat i niczym więcej.

Właśnie to więcej, chociaż nadprogramowe, ma znaczenie i jest decydujące.

Przypuszczam, że tylko część entuzjastów Pachnidła czyta je jak powieść odpustową, muszą więc istnieć różne sposoby czytania tego utworu.

Nie mogę być entuzjastą Pachnidła, czytało mi się je nie bez satysfakcji, ale nie jako Historię pewnego mordercy, lecz jako popularną wersję historii artysty, twórcy, kreatora.

Potrafię czytać Doktora Faustusa i Wybrańca mogę sobie pozwolić na aprobatę dla Pachnidła bez istotniejszych skrupułów, nie wi­działbym żadnych powodów, żeby mieć komukolwiek za złe, gdyby Pachnidło czytał zamiast Tomasza Manna.

Bestsellery są dobre na wszystko, także na arcydzieła –

 

(20.4.1993)

Gołąb (1987) – Warszawa 1992, przekład Małgorzaty Łukasiewicz – nie musi być kojarzony tak nieuchronnie jak Pachnidło z beletrystyką popularną.

Przy lekturze Gołębia przelatywała mi przez głowę kilkakrotnie myśl, że Patrick Süskind ma dobrze w pamięci Kosmos Witolda Gom­browicza, choć buduje narrację powieściową o odmiennym charakterze.

Kosmos jest powieścią o procesach i proce­durach kreacji artystycznej, w Gołębiu nic takiego nie występuje, kreacyjność jest w nim ściśle wewnętrzna, nie odnosi się do sztuki, ma związek z powszednim ludzkim doświadczeniem.

Związek z powszednim doświadczeniem może wskazywać na popularny charakter utworu, ale nie musi. Süskind nie schlebia popularnym przeświadczeniom, widzi w pow­szednim doświadczeniu niemal taki sam udział wyobraźni, jakiego wymaga działanie krea­cyjne w sztuce.

Wyobraźnia jest w człowieku władzą czynną nieustannie jak perpetuum mobile, nie wiedzą o tym zwykle stare sztuki i nauki, nie uwzględ­niają – co gorsza – tej wiedzy współczesne praktyki społeczne.

Niezwykłe przeżycie Jonathana Noela, któ­remu widok gołębia pod drzwiami zburzył do fundamentów porządek istnienia, mieszczą się w ludzkim doświadczeniu powszednim.

Wyobraźnia na jawie jak wyobraźnia oniryczna tworzy codziennie inne drzwi, przez które wchodzimy, inne ulice, po których się poru­szamy, inne drzewa, w których, patrząc na nie, szukamy ratunku –

Indywidualna kreacja świata na własny powszedni użytek jest odkryciem literatury wysokiej, odkrycie to od czasów Prousta bar­dzo się upowszechniło, nie zdołało jednak do dziś zdominować literatury popularnej, która nadal podtrzymuje iluzję, że istnieje świat gotowy, świat dla wszystkich, świat pod posta­cią tak zwanej rzeczywistości obiektywnej z bezpośrednim do niej dostępem.

Sprzeniewierstwa Patricka Süskinda wobec tej literatury, od której na pozór wcale się nie odżegnuje, są imponujące.

Dzięki temu nie ma potrzeby patrzenia na jego bestsellery krzywym okiem –

 

(5.4.1993)

Tadeusz Słobodzianek, utwór pod tytułem Merlin – „Dialog” 1993 – jest kolejną powtórką legendy o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu, powtórka upoetyzowana, bardziej epicka niż dramatyczna.

Sens tej powtórki jest dość prosty, tworzą ten sens aluzje do sytuacji politycznej w Polsce po zwycięstwie Solidarności.

W stosunku do tak pojętego sensu cała sztuka jest jakby samą redundancją.

Możliwe, że dałoby się według tego zrobić widowisko teatralne, ale nie chciałoby mi się tego oglądać, słowem zawód –

 

(7.4.1993)

Maria Bojarska, wspomnienie o Bohdanie Korzeniewskim pod tytułem Poniedziałek, godzina dziewiętnasta – „Dialog” 1993 nr 3 – pochodzi z roku 1976.

Autorka powtarza studencką legendę profe­sora z pewnym dystansem, dla mnie legenda ta jest całkiem niepojęta.

Nie przyszłoby mi nigdy do głowy, żeby widzieć w Bohdanie Korzeniewskim materiał legendotwórczy.

Pisanie Marii Bojarskiej dość ładne –

Joanna Godlewska, w artykule Korzeniewski: przeciw przesądom – „Dialog” 1993 nr 3 – uznaje autorytet moralny Bohdana Korzeniewskiego.

Jej argumentacja nie przekonuje mnie, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej nie rozu­miem, na czym miałaby polegać jego wielkość

Janusz Korczak, z radia tekst pod tytułem Megierka, majstersztyk.

Zrobiło się cacko narracyjne z tekstu o tak­tykach wychowawczych, o mentorstwie, wszystko dzięki prawdziwemu językowi dzieci –

 

(8.4.1993)

Zbigniew Raszewski, rozmowa o Raszewskim Rówieśnik Milesa Davisa – „Dialog” 1993 nr 3 – dość osobliwa.

W rozmowie nagranej 16 listopada 1992 uczestniczą Teresa Bogucka, Marta Fik, Ste­fan Meller, Piotr Mitzner, Małgorzata Szpakowska i Wanda Zwinogrodzka, wielogłos laudacyjny, niech będzie.

Zdumiewa mnie porównanie Zbigniewa Raszewskiego z Janem Józefem Lipskim, Raszewskiego nie znałem, Lipskiego znałem nie­źle od początku studiów (1947).

Odwaga Lipskiego w sprawach publicznych godna najwyższego podziwu, ale widzieć w nim ideał osobowościowy, to niezwykłe.

Laudacja Raszewskiego, jeśli może być prawdziwa, musi się odnosić do osobowości.

Wolałbym nie myśleć, że idealizacja osobo­wościowa Raszewskiego dokonuje się w identyczny sposób jak idealizacja Lipskiego –

 

(9.4.1993)

Danuta Danek, relacja o kolejnym etapie polemik w sprawie Brunona Bettelheima i psychoanalizy – Psychologia a sprawy polskie, „Twórczość” 1993 nr 4 – jest świadectwem takiej dzielności, na którą mnie nie stać wobec aktów agresji przeciwko mnie.

Rację ma Danuta Danek, trzeba dla prawdy robić wszystko, co jest możliwe –

 

(19.4.1993)

Jerzy Andrzejewski, dziś mija dziesiąta rocz­nica jego śmierci, zapadł się w niepamięć jak Tadeusz Breza, jak Adolf Rudnicki.

Brezę i Adolfa Rudnickiego można by bez trudu pisarsko wskrzesić, z Andrzejewskim byłby prawdziwy kłopot.

Przestał być potrzebny jako autor Popiołu i diamentu, nie zaraz będzie potrzebny jako autor Bram raju (i wielu opowiadań) –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content