Wypiski, czytane w maszynopisie, Twórczość 6/1999

copyright © „Twórczość” & Grzegorz Robakowski

 

WYPISKI
(27.10.1996, 28.10.1996, 29.10.1996, 30.10.1996, 1.11.1996, 2.11.1996, 3.11.1996, 6.11.1996, 7.11.1996, 8.11.1996, 9.11.1996, 10.11.1996, 11.11.1996, 12.11.1996, 13.11.1996, 15.11.1996, 16.11.1996, 18.11.1996, 21.11.1996, 16.11.1996)

 

(27.10.1996)

Andrzej Urbanowicz, ironiczna prezenta­cja publikacji Jana Berdyszaka i o nim – „Twórczość” 1996 nr 10 – ma tytuł Niepowtarzalna nierozpoznawalność.

Autor noty ironizuje ostrożnie, wcale nie iro­nizuje we wzmiankach o Władysławie Strzemińskim, przeciwstawiając deklaracje Berdy­szaka absolutyzmowi artyzmu u Strzemińskiego.

W uwagach Andrzeja Urbanowicza czuje się doświadczenie w myśleniu o sztuce i intelektualną bystrość –

Donat Kirsch, zadzwonił (z Kalifornii) o dziesiątej, pomyślałem, że jubileuszowe, ale zorientowałem się, że Kirschowie dzwonią bez związku z jubileuszem.

Ewa urządza wystawę sztuki niemieckiej (jaka się znajduje w południowej Kalifornii), będzie cztery tysiące zaproszeń i gigantyczne przyjęcie, otrzymam zaproszenie.

Ewie opowiedziałem o moim nieszczęściu z oczami (zaniemówiła z wrażenia) i o jubileuszu.

Donat wzruszył się jednym i drugim, powie­dział, że do dziś czuje się związany z nową prozą, chciałby wiedzieć, co się w niej dzieje.

Prosi, żeby mu coś wysłać z serii „Nowa Proza Polska”.

Najbardziej mnie wzruszyły słowa, że między nami, między Donatem i mną, istnieje więź niemal metafizyczna.

Rozmowa trwała ponad pół godziny –

Wacław Tkaczuk, audycja o mnie w cyklu „Portret pisarza” – Program II – w moim odczuciu wręcz wspaniała.

Słowo Tkaczuka, moje słowo (fragmenty Aksjologii, Sycyny, wypowiedzi radiowych, ankiety „Kultury”, Pryncypiów), słowo Zygmunta Kubiaka, słowo Dariusza Bitnera układały się jak symfonia.

Największe wrażenie zrobiło na mnie to, co mówił Zygmunt Kubiak, najpierw wygłosił pochwałę mojego pisania i Oniriady, następnie wydobył wątki myślowe Pryncypiów, był w swoim słowie wspaniałomyślny i wręcz pod­niosły.

Całość była dla mnie mocnym przeżyciem –

 

(28.10.1996)

Urodziny, dzień nie byle jakich urodzin, trochę ciekawości, dużo strachu, przed dzisiejszym dniem, przed dalszym życiem –

Ragnhilda, sięgnąłem po tę powieść, żeby przeczytać parę stron, dawno tego nie robiłem.

W przypadkowym miejscu tekstu to samo jak zawsze wrażenie, każde zdanie ma połączenie z całą powagą bytu, każde zdanie stawia mnie wewnętrznie na baczność –

Jubileusz (redakcja „Twórczości”), zastałem Obroty, przywieziono dwadzieścia egzemplarzy autorskich i dwadzieścia egzemplarzy na sprze­daż.

Gości zeszło się (schodziło się) kilkadziesiąt osób, straciłem rozeznanie w prezentach. (…)

 

(29.10.1996)

Janusz Drzewucki, okolicznościowy arty­kuł jubileuszowy Kontrowersyjny i niezależny – „Rzeczpospolita” 1996 nr 252 – wykracza poza okolicznościowość.

Drzewucki chce mnie zrozumieć w istotnych punktach, w niektórych z nich rozumie mnie prawie bezbłędnie (rola języka w prozie).

Szczególnie ważne jest, że, choć skrótowo, próbuje charakteryzować mój sposób pisania: „Bereza finezyjnie posługuje się całym arse­nałem środków: aluzją, pastiszem, persyflażem, stylizacją, natomiast wyrafinowana ironia – obok prostoty wyrazu – stanowi cechę konstytutywną jego krytycznej metody”.

Trzeba to właśnie wiedzieć, żeby mnie czytać jak należy, w przeciwnym przypadku moją pochwałę pisania Marka Słyka będzie się czytać jak uczony, który w ogóle nie zauważył literac­kiej formy tej pochwały (w dodatku o prowe­niencji francuskiej) –

Klub Księgarza, zajechałem w deszczu i dość wcześnie, załatwiłem formalności przed początkiem imprezy.

Uroczystość Janusza Głowackiego została poprzedzona wzmianką o mnie i moim jubileuszu, dostałem kwiaty jak Janusz Głowacki.

Mówił Andrzej Lam (długo), Piotr Fronczewski i Janusz Michałowski recytowali frag­ment dialogu z Antygony w Nowym Jorku, mojego tekstu (Dzieło) słuchano z umiarkowaną aprobatą.

Podobał się wszystkim fragment Skrzeku w recytacji Piotra Fronczewskiego. (…)

 

(30.10.1996)

Obroty, czytam tu i ówdzie, na wyrywki.

Niektóre teksty są, w moim odczuciu, niema­łej piękności (na przykład teksty o Janie Drzeżdżonie, o Mikołaju Samojliku) –

 

(1.11.1996)

Obroty, można powiedzieć, że przeczytałem Obroty w całości.

Wykryłem mnóstwo błędów, z tego więk­szość nie ma istotnego znaczenia, znaczenie spore ma wypustka kilku słów w tekście o Kry­stynie Sakowicz –

 

(2.11.1996)

Jerzy Łukosz, Śniadanie u Settembriniego – „Regiony” 1996 nr 3 – jest diariuszowym opowiadaniem.

Narracja o miesiącu w Szwajcarii (od 3 do 27 maja 1995) wydobywa kilka wątków przeżywania czasu (szwajcarskie ślady Tomasza Manna, praca nad sztuką Tomasz Mann, smakowanie Szwajcarii).

Nie wszystko mi się w tym opowiadaniu podoba, z narracji aż bucha pycha narratora, ale taka forma prozy bez fikcji robi na mnie wrażenie.

Robi na mnie wrażenie samopoczucie Łukosza, po tej lekturze rozumiem niektóre osobliwości jego zachowań –

Artur Międzyrzecki, z radia o siódmej – Program II – wiadomość o jego śmierci, zmarł dziś, niech mu ziemia lekka będzie –

 

(3.11.1996)

Stanisław Grochowiak, w audycji Elżbiety Marcinkowskiej – Program II, cykl „Portret pisarza” – montaż nagrań archiwalnych same­go Grochowiaka, recytacji jego wierszy przez aktorów, wypowiedzi Janusza Krasińskiego, Władysława Terleckiego, Jacka Łukasiewicza, Janusza Maciejewskiego i trzech reżyserów.

Dla mnie dobrze brzmiały wypowiedzi Gro­chowiaka i Jacka Łukasiewicza, nade wszystko zaś erotyki Grochowiaka.

W erotykach nic się nie zestarzało, w nich słowo jest słowem poezji, tworzy ją jakby wprost z siebie energia erotyczna.

W erotyzmie jest Grochowiak pełnym czło­wiekiem i prawdziwym poetą, wszystko inne jest u niego zbędnością i niepotrzebnością.

Dziennikarstwo i ideologizmy szkodziły Grochowiakowi –

Słuchowisko według sztuki Lęki poranne – Program II – w reżyserii Henryka Rozena poprawne warsztatowo.

Plączą się po utworze echa Pętli Marka Hłaski, bardzo to bliskie dramaturgii Ireneusza Iredyńskiego, w tym i owym dramaturgii Tadeusza Różewicza, piętna własności artystycznej temu brak i to z dużą dobitnością.

Ideologizmu w tym tyle, że nie czuje się bezinteresowności artystycznej czegoś zwyczaj­nie ludzkiego, co prawie zawsze jest nadrzędne u Marka Hłaski –

Janusz Głowacki, zadzwonił (z Nowego Jorku) około wpół do dziesiątej.

Wie, że zmarli Artur Międzyrzecki i Janusz Warmiński, chciał sprawdzić, czy jeszcze żyję.

Żartowaliśmy makabrycznie, i nie tylko, co niemiara.

Mówi, że w samolocie przeczytał z Obrotów Sycynę i Bolimów, potem usnął, teraz nie czyta, leży jeszcze w łóżku (u nich po wpół do trzeciej). (…)

 

(6.11.1996)

Adam Krzemiński, przegląd niemiecki – „Twórczość” 1996 nr 11 – ostentacyjnie literacki, z wieloma literackimi ciekawostkami.

Omawia dwa numery pisma „Merkur” (1996 nr 4 i nr 5) i numer „Sinn und Form” (1996 nr 2).

Zwraca moją uwagę relacja o tekście Dirka Schümera, który zestawia dwie sławy, Thomasa Bernharda i Michela Foucaulta, najdziwniejsze, że Krzemiński dorzuca do tych dwóch Jerzego Krzysztonia (a to niby na jakiej zasadzie?).

Z „Sinn und Form” zaciekawiła mnie wzmianka o tekście Wolfganga Emmericha, który pisze o miłości Ingeborg Bachmann do Paula Celana –

Magdalena Rabizo-Birek, recenzja Obse­sja i metoda (o Bulgulula Dariusza Bitnera) – „Sycyna” 1996 nr 23 – łagodnie strukturalistyczna.

Autorka chce przedstawić założenia pisar­skie, uchyla się od wartościowania, daje do zrozumienia, że przedstawia pisarstwo ważne.

Wywodzi się je z romantycznej fantastyki, nie szuka się dla niego żadnych dzisiejszych kontekstów –

Janusz Głowacki, zadzwonił (z Nowego Jorku), nie wiem, czy z własnego mieszkania.

Pytał o to lub owo, o pogodę, o pogrzeb Artura, chciał rady, co wyrzucić z nowego wydania prozy.

Radziłem, żeby Moc truchleje zostawił, wyrzu­ci wczesne opowiadania.

Prosił, żeby mu coś opowiedzieć, opowiedzia­łem o pytaniach Ireny Szymańskiej o jego imprezę i o jej dezaprobacie dla tytułu jego grubej księgi –

 

(7.11.1996)

Ziemowit Fedecki, w przeglądzie rosyjskim – „Twórczość” 1996 nr 11 – cała opowieść o Nikołaju Chardżijewie, zmarłym znawcy awan­gardy rosyjskiej w dwudziestym wieku.

Miał on olbrzymie archiwum, które po jego śmierci zostało rozproszone.

Z prasy rosyjskiej Fedecki eksponuje opo­wiadanie Wasyla Bykowa i ostatnie wiersze Josifa Brodskiego –

Dariusz Sośnicki, w trzech wierszach – „Opcje” 1996 nr 3 – dotkliwa dziwność chwil istnienia.

Chwile tak skomplikowane, że aż ciążą, w ich komplikacji, w ich ciężarze coś wycelowanego w kogoś, do kogoś.

Zwłaszcza w wierszach Emancypanci i Łyże­czka, w wierszu Nagle wycelowanie inne, w niebo i w ziemię, w ziemię i w niebo –

 

(8.11.1996)

Pogrzeb Artura Międzyrzeckiego, pełny kościół żałobników, długie nabożeństwo z pięknymi tekstami.

Grób tuż przy kościele, po stronie wschod­niej, przemawiali Jerzy Turowicz, Władysław Bartoszewski, Jacek Bocheński, Janusz Odrowąż-Pieniążek i Jerzy Baranowski.

W tłumie (ponad dwieście osób) mnóstwo osobistości politycznych.

 

(9.11.1996)

Mariusz Czuba, recenzja Romantyzm, superman, absolut (Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś 1996) – „Twórczość” 1996 nr 11 – rozu­mna i kompetentna.

Z pozycji może nawet mi obcych autor dostrzega sprzeczności w myśleniu Marii Janion, choć w swoim własnym też chyba w nie popada.

Autor odżegnuje się od kultury masowej, lecz argument socjologiczny jest dla niego decydujący.

Przejście „od indywidualnego doświadczenia do zbiorowego doświadczenia” jest kwestią socjologii kultury, nie musi być bezpośrednim zmartwieniem filozofa –

 

(10.11.1996)

Wacław Tkaczuk, w swoim przeglądzie poetyckim – Program II – mówił o wierszach ostatnich Artura Międzyrzeckiego i Wiktora Woroszylskiego.

Wiersz Międzyrzeckiego (Encyklopedia) go­dny, elegancki, trzy wiersze Woroszylskiego (z lutego 1996) spokojne w bezradności, w umie­raniu –

Janusz Drzewucki, recenzja Obrona przy­padku (o Deportacji ogrodu Włodzimierza Paźniewskiego) – „Twórczość” 1996 nr 11 – wydo­bywa niezwykle lojalnie, co w obecnym pisaniu Paźniewskiego można zobaczyć jako wartość.

Bardzo dobrym sposobem takiego widzenia jest zestaw świetnych cytatów, którymi Paźniewski się posługuje.

Wspiera takie widzenie nieuwaga wobec wszystkiego, co się w eseistyce Paźniewskiego zmieniło od czasu Życia i innych zajęć (1982).

Recenzja Drzewuckiego nadzwyczajnie soli­dna –

Stanisław Gębala, recenzja Bursa wydobyty z legendy (o książce Ewy Dunaj-Kozaków Bursa) – „Twórczość” 1996 nr 11 – mało efek­towna literacko i bardzo dobra.

Autor ma swój pogląd na Andrzeja Bursę i przede wszystkim na czas Andrzeja Bursy (1932-1957).

Polemiczność nie tyle wobec autorki i jej książki, lecz wobec czegoś ogólniejszego, wobec dzisiejszych osądów czasów powojennych –

 

(11.11.1996)

Donat Kirsch, zadzwonił (z Kalifornii) o wpół do ósmej, mówi, że przez godzinę opo­wiadał Ewie o mnie i o Ireneuszu Iredyńskim, my dwaj umożliwialiśmy mu życie w Polsce, dla nas nie istniał komunizm w sensie intelektualnym.

Dzwoni, żeby mi to raz jeszcze powiedzieć.

Dał słuchawkę Ewie, Ewa miała wczoraj (w Fullerton) wernisaż swojej wystawy sztuki niemieckiej, robi w ten sposób dyplom z zakresu wystawiennictwa, na wernisaż przyjechało dużo Niemców (także z Europy), Donat prowadził z nimi rozmowy o Derridzie.

Wśród swoich pomysłów Ewa wymienia film według Końca „Zgody Narodów” Teodora Parnickiego.

Cała rozmowa z Donatem o pisarstwie Par­nickiego i o pisarstwie Faulknera.

Donat powiedział tak, ja mu odkryłem Faulknera w Polsce, on teraz wie, na czym polega pisarstwo Faulknera po amerykańsku.

Chce spowodować, żeby Ewa przeczytała angielskiego Faulknera.

Mówił wiele o Faulknerze, o Ulissesie Joyce’a, chciałby mi wygłosić półgodzinny monolog o języku, mówi, że wierzy w naszą rozmowę na żywo.

Oboje mówili mi dobranoc, rozmowa trwała półtorej godziny –

 

(12.11.1996)

Małgorzata Baranowska, odcinek Pry­watnej historii poezji – „Twórczość” 1996 nr 11 – głównie z zapisów drugiego kwartału 1996.

Tym razem nie rozciągnięty w czasie pisania esej, ale jakby luźne notatki.

Wierszyka Jana Kasprowicza nie pomylił­bym z wierszykiem Tuwima, sama myśl zrów­nania tych dwóch sporo warta.

O Ładysławie z Gielniowa jakby za mało, u niego musi być coś więcej niż efekt lewitacyjny, u niego język poezji sprzed Jana Kochanow­skiego –

Rajmund Kalicki, Reguła Canettiego (część druga: o władzy) – „Twórczość” 1996 nr 11 – jeszcze świetniejsze niż część pierwsza.

Kompozycja dotknięć tekstu Canettiego w jego (tekstu) ukrytych założeniach lub wielkiej wagi pominięciach.

Kalicki nie dopowiada założeń, nie eksponuje pominięć, chce mówić jak Canetti, najwięcej między wierszami.

Mówi najwięcej samym wyborem miejsca dotknięcia, czyli decyzją o większym znaczeniu od tego, czego się chce dotknąć.

Obydwie części chciałoby się mieć oddzielnie w formie małej książeczki poetyckiej.

To jest przecież mały filozoficzny poemat –

 

(13.11.1996)

Dariusz Bitner, opowiadanie Powrót (1976) – „Baborak” 1996 nr 1 – ma cechy debiutanctwa i jest po debiutancku świetne.

W narracji zarysowuje się podstawową dla Bitnera alternatywę egzystencjalną, stabilizacja, rodzinność i odrzucenie tego wszystkiego, bez­domność, wędrowanie.

W praktyce życia Edward Stachura wybiera to drugie, Dariusz Bitner to pierwsze.

W twórczości literackiej obydwu jedno z drugim jest splątane, alternatywność trwa w stanie przed rozstrzygnięciem, przed anulowa­niem, w rozdzielności między różnymi dyspo­zycjami wewnętrznymi.

W Powrocie dużo jest naiwności literackiej, nie likwiduje ona fundamentamości tego opowiadania –

Halszka (Wilczkowa), zadzwoniła po czwar­tej, powiedziała, że zgłosi się do mnie Jacek Baszkowski. Zapytała, co sądzę o powieści Sios­tra (powiedziałem), zapytała, czy jest w Polsce krytyka (powiedziałem, że nie ma).

Chciała, żebym się wypowiedział o walce z obcymi słowami, wypowiedziałem się, rozmowę przerwało stukanie do drzwi –

 

(15.11.1996)

Film o Zadurze, w telewizyjnej jedynce program o Bohdanie, dużo widoków, zdjęć, powolność mówienia Bohdana, powolność recy­tacji.

O Bohdanie mówiliśmy: ja, Andrzej Sosnowski i Bogusław Wróblewski, moja wypowiedź bardzo krótka.

Zrobiła na mnie wrażenie moja twarz, des­trukcja tej twarzy, jej dewastacja –

Muzeum Narodowe, wernisaż wystawy Ko­niec wieku, wystawa imponująca.

Nadmiernie rozbudowana część ceremonial­na, przemówienia, podziękowania, koncert.

Podobało mi się przemówienie Elżbiety Charazińskiej (lapidarne, mocne).

Sama wystawa nie do ogarnięcia, trzeba by to oglądać zupełnie inaczej, może mi się zdarzyć, że trzeba będzie zmienić zdanie o malarstwie Jacka Malczewskiego, rośnie mi malarstwo Wojciecha Weissa, zainteresowały mnie bardzo portrety z przełomu wieków (malarzy, literatów) –

 

(16.11.1996)

Stanisław Rosiek, niezwykły esej Historia umarłych. O obcowaniu żywych i martwych Polaków – „Twórczość” 1996 nr 11 – ma na celu wydobycie z przejawów ideologicznej (patrioty­cznej) nekrofilii polskiej ścisłego przedmiotu badań naukowych.

Takim przedmiotem może być – od biedy – historia, tak to dla uproszczenia nazwę, patriotycznych ekscesów funebralnych.

Nie przeczę, że mogłoby się to okazać ważne dla rozmaitych interpretacji polonologicznych, myślę, że jednocześnie odebrałoby temu istotną atrakcyjność antropologiczną.

Antropologicznie udział umarłych w życiu żywych to kwestia, od której o ważniejsze trudno.

Polska historia umarłych – w ujęciu, jakie ma na myśli Stanisław Rosiek – byłaby głów­nie przyczynkowa –

Paweł Przywara, przeczytałem powieść Piękna i bestia (maszynopis), utwór, niemal dosłownie, piekielny.

Po pierwszej lekturze nic więcej nie potrafię o tym powiedzieć –

 

(18.11.1996)

Ludwik Stomma, w felietonie Ludzie listy piszą – „Polityka” 1996 nr 46 – szczególnie celna odpowiedź przeciwniczce wulgaryzmów.

Znakomity cytat ze strukturalisty Edmunda Leacha o kale (jest czy nie jest częścią człowieka) został wykorzystany do jednoznacznej deklaracji, że autor nie spełni życzenia korespondentki. W tym punkcie nie warto uprawiać krętactwa.

Widzieć ratunek w rezygnacji z pięknego słowa dupa na rzecz tyłka lub siedzenia to haniebna redukcja człowieczeństwa.

Przy okazji oddaję honory Januszowi Rudnickiemu, który akurat jest w Warszawie –

Akademia Teatralna, zajechałem przed szóstą, byłem z Alkiem Radomskim wśród pierwszych gości.

Impreza Janusza Rudnickiego zaczęła się około wpół do siódmej, zebrało się na sali około trzydziestu osób.

List z Hamburga z narracją podpisaną przez Ewę Rudnicką czytała Hanka Stankówna.

Wspaniały list o powodzi (potop) w Kędzierzynie-Koźlu (tekst jeszcze nie drukowany) czytał Janusz Rudnicki.

Czytanie Janusza wydobywało głęboką po­wagę tekstu, sam tekst kpiarski, szyderczy, pikarejski, zderzenie tekstu z głosem Janusza dawało znakomity efekt –

 

(21.11.1996)

Wieczór poetów, Bohdan i Marek Zadurowie przyszli do mnie przed ósmą, mały postój u mnie, droga pieszo na Zamek Ujazdowski.

Tłum, nie sposób cokolwiek słyszeć, pogaduszki w bocznych salach, z Januszem Rudnickim, z Dariuszem Sośnickim i z jego żoną, z Beatą Łomnicką, z Krzysztofem Jaworskim, z Kingą Dunin.

Janusz Rudnicki prawdopodobnie jutro nie wyjedzie, może wpadnie do kawiarni Czytel­nika.

Widziałem z daleka Dariusza Nowackiego.

Widok tłumu lekko podpitych piwem ludzi podsunął mi różne myśli, wolę ich nie formułować –

 

(16.11.1996)

Krzysztof Jaworski, powieść Pod prąd – „Twórczość” 1996 nr 11 i nr 12 – jest świetną powieścią prześmiewczą, można by ją prze­wrotnie nazwać powieścią rozrywkową.

Byłaby to rozrywkowość w najlepszym guście intelektualna, czyli coś, co się marzy wielu auto­rom, choć marzenie to spełnia się nader rzadko.

Takiego spełnienia doszukiwano się niegdyś u Jerzego Szaniawskiego, chociaż do odnalezienia było ono głównie u Stanisława Dygata.

Jerzy Andrzejewski, który w pisarstwie tego typu mógłby być arcymistrzem, pozwalał sobie na nie zbyt rzadko i zbyt niekonsekwentnie.

Nie kontynuował prześmiewczych opowia­dań okupacyjnych, pomylił się generalnie w Wojnie skutecznej i swoje wielkie możliwości w tym zakresie ujawnił dopiero w powieści Idzie skacząc po górach.

Bezpośrednim poprzednikiem Krzysztofa Jaworskiego jest Marek Słyk, który w swojej trylogii powieściowej tak wyprzedził i przerósł swój czas artystyczny, że przez troglodytów literackich, na jakich skazał go los, został z zimną premedytacją ukamienowany.

Właściwie skazany na to, z czego Krzysztof Jaworski zrobił sobie przedstawieniowy pretekst narracyjny.

Pretekstem w opowieści o chorobie kultury jest użytkowanie jej w charakterze narzędzia tortur.

Wytrzebionej kultury jako narzędzia tortur używa się powszechnie, rzadko jednak jest to użytek tak usankcjonowany jak w przypadku tych, u których uczulenie na tortury uznaje się za odstępstwo od normy.

Oni są skazani na przymus przystosowania do tortur, procedura przymusu jest szczególnie absurdalna, gdy nie ma żadnych szans na jej jakakolwiek skuteczność.

Mała zbiorowość ludzka, o której opowiada się w powieści Pod prąd, wie swoje najlepiej jak można, czego chce i czego w żadnym wypadku nie zechce.

Narrator – człowiek tej zbiorowości – wie, tak to wygląda, jeszcze więcej, on zna wszystkie intelektualne racje niezłomnej niechęci, on wie, dlaczego nie chce.

Jego intelektualnie rozrywkową narrację o nieprzystosowalności kultury do natury prze­nika drastyczna intelektualnie świadomość bzdu­ry kultury, do której chce się naturę przymusić.

W sensie wyrafinowanie intelektualnym ta rozrywkowa narracja jest narracją o bzdurze w kulturze.

Bzdury kultury są pożywką tej narracji, jest ona świetna świetnością niczym nie skrępowanej swobody myśli i takiego słowa, jakie jest w niej jak najbardziej na miejscu.

Jest ono (słowo) zwyczajne i czasem trochę nonszalanckie, nonszalancja jest umiejętnie stosowaną przyprawą tej narracji, decyduje o jej wybornym smaku –

Henryk Bereza

 

książki Henryka Berezy / teksty Henryka Berezy / epistoły Henryka Berezy / o Henryku Berezie napisali / galeria zdjęć Henryka Berezy

Skip to content